23 sierpnia 2018

Prawda o unijnych dotacjach a zaczadzenie „dobrodziejami z Brukseli”

(fot. Wojciech Jakubiuk/FORUM)

Na hasło „dotacje unijne” ludzie tracą rozum, zachowują się jak zaczadzeni i przestają myśleć.

 

Pewna gmina sporo się zadłużyła. Nawet więcej niż sporo, bo dług wynosi kilkaset procent jej rocznych dochodów. To znacznie powyżej jakichkolwiek ustawowych limitów. Z dziennikarskiej ciekawości postanowiłem dowiedzieć się, jak duży wpływ na to zadłużenie miały unijne dotacje. Zdaniem Regionalnej Izby Obrachunkowej projekty realizowane przez gminę i współfinansowane z pieniędzy Unii Europejskiej „nie miałby bezpośredniego wpływu na powstanie tak dużego zadłużenia” tej jednostki samorządu terytorialnego. Odmienne zdanie miała natomiast jedna z urzędniczek rzeczonej gminy. Stwierdziła ona, że poza blokadą Unii Europejskiej w postaci obszaru „Natura 2000”, co oznacza, że nie ma żadnych możliwości kształtowania dochodów bieżących związanych z pozyskaniem inwestorów prowadzących działalność gospodarczą, to właśnie realizacja zadań inwestycyjnych z udziałem pieniędzy pochodzących z budżetu Unii Europejskiej była jednym z ważniejszych czynników, który wpłynął na rosnące zadłużenie. Stało się tak, gdyż dotacje wymagały udziału środków własnych gminy, nie wspominając o kosztach późniejszego utrzymania obiektów zrealizowanych przy współudziale unijnych pieniędzy.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Postanowiłem zajrzeć do twardych danych. Z ministerialnego serwisu na temat dotacji unijnych wynika, że istotnie gmina ta zrealizowała kilkanaście projektów unijnych. Ale dowiedziałem się też od innej urzędniczki, że gmina musiała zwrócić sporą dotację, którą otrzymała na jeden z projektów, czyli w tym przypadku poza wkładem własnym musiała sfinansować również wkład unijny, nie wspominając o kosztach kredytów czy obsługi administracyjnej całego projektu i wniosków unijnych. A pamiętajmy, że realizacja projektów z udziałem środków unijnych jest zwykle droższa niż bez ich udziału. W rezultacie okazało się, że wydatki gminy związane z unijnymi „inwestycjami” łącznie dają kilkadziesiąt procent całości aktualnego zadłużenia. Nie mając tych pieniędzy, gmina musiała z roku na rok rolować kredyty i pożyczki, co doprowadziło ją do aktualnej tragicznej sytuacji finansowej.

 

Ale nawet nie to jest najbardziej przerażające. W końcu ludzie, w tym urzędnicy, popełniają błędy. Otóż ta druga urzędniczka, kiedy już wspólnie ustaliliśmy, że jednak tych wydatków związanych z unijnymi dotacjami było znacznie więcej, niż to przyznała na początku rozmowy, całkowicie je bagatelizując, stwierdziła coś, co wcisnęło mnie fotel. – Ale przecież dotacje są dobre – tak powiedziała. To nie żart. Czyli nieważne, że marnuje się pieniądze, nieważne, że zadłuża się gmina i państwo, nieważne, że pęcznieje biurokracja, nieważne, że trzeba te wszystkie inwestycje utrzymywać, nawet jak się nie ma pieniędzy, nieważne, że przy unijnych dotacjach szaleje korupcja… Ważne, że one są… dobre. Nie wytłumaczyła mi, co to znaczy i co ona miała konkretnego na myśli, ale ta urzędniczka najwyraźniej nie uczy się nawet na błędach. Uzasadnienie było takie, że mieszkańcy rzekomo potrzebowali tych „inwestycji” czy innych projektów. Ale nawet jeśli potrzebuję mieć drogi samochód, a mnie na niego nie stać, to mam go na siłę kupować za niekorzystny kredyt, by potem te pieniądze spłacać latami, choć może się okazać, że za dwa miesiące stracę pracę? Czy tak uważa racjonalnie myślący człowiek? W tamtej gminie nie było szans na zwiększenie dochodów właśnie dlatego, że prawdziwe inwestycje prywatnego biznesu, który potem płaciłby podatki, blokowała „Natura 2000”.

 

Skąd takie myślenie?

 

Skoro rząd i inne instytucje kupują czas antenowy, aby cały czas eksponować wyłącznie jedną stronę dotacji unijnych, to mamy jednostronny przekaz i opinia publiczna jest kształtowana wyłącznie przez tego typu propagandę. Nie ma nawet na potrzeby rządu jakiegoś uczciwego bilansu, który by pokazał – jak to się robi w każdej instytucji, która ma do czynienia z przepływami finansowymi czy inwestycjami – czy mamy na plus, czy na minus – mówi Andrzej Sadowski, prezydent Centrum Adama Smitha.

 

Ekspert przypomina, że kiedy Estonia przystępowała do Unii Europejskiej, zrobiono uczciwą analizę, z której wynikało, że pod względem ekonomicznym przystępowanie do Unii nie jest opłacalne. Jedyny powód przystąpienia był taki, że to podnosi poziom bezpieczeństwa międzynarodowego Estonii zagrożonej jednak cały czas obecnością rosyjskiego imperium, które ma jednoznaczne cele wobec krajów, które dopiero co odzyskały niepodległość. W rezultacie rządzący Estonią gotowi byli na pogorszenie poziomu prawa, wolności gospodarczej na rzecz zwiększenia poziomu bezpieczeństwa. Ale to był przynajmniej uczciwy bilans pokazujący alternatywę. W Polsce nie przygotowano uczciwego bilansu ani przed wchodzeniem naszego kraju do Unii Europejskiej, ani po 5 czy 10 latach członkostwa, kiedy były już znane historyczne dane pozwalające na rzetelną ocenę, a wszelkie bilansopodobne opracowania były wyjątkowo jednostronnie pod względem rzekomych korzyści na rzecz Polski.

 

Brak uczciwości i obiektywizmu w przedstawianiu dotacji powoduje, że mamy do czynienia z demoralizacją społeczeństwa.

 

Jest to kwestia totalnej demoralizacji ludzi. Ludzie, którzy oglądają te niekończące się reklamy, kończące się hasłem, że ta reklama została sfinansowana przez dotacje – to jest w ogóle haniebne, że reklamuje się dotacje pieniędzmi z dotacji – mają spaczony obraz świata. Ludzie myślą, że bez dotacji wręcz nie byłoby w ogóle świata – mówi Marek Bernaciak, właściciel firmy AMB Technic z Koła, który uważa, że dotacje unijne powodują niepowetowaną szkodę moralną i rzucił nawet tezę, że branie dotacji jest grzechem i narusza przynajmniej kilka przykazań. – To jest straszna zbrodnia, bo ludziom myli się porządek rzeczy i w ten sposób gubią drogowskazy, nie wiedzą, dokąd pójść. Ludzie, zaczynając działalność, nie szukają inwestorów, nie szukają wspólników, nie szukają sposobów na rozpoczęcie działalności niskim kosztem, tylko od razu idą po dotacje i uważają, że to będzie jakieś rozwiązanie – wyjaśnia przedsiębiorca.

 

Sadowski wskazuje na jeszcze jedną kwestię, którą nazywa demoralizacją polityków.

 

Jak popatrzymy na argumentację na rzecz wejścia Polski do Unii Europejskiej, to nie była to argumentacja, że jest to obszar o większym zakresie wolności gospodarczej. UE była przedstawiana jako miejsce wyłącznie wyciągania kasy – zauważa Sadowski. – Tylko dla dotacji to robimy, bo jak będą dotacje, to w Polsce od momentu dostania pierwszych dotacji wszystko będzie lepiej działało. Te dotacje jakoś tam płynęły. Drogi nie pojawiły się tak szybko, jak to było obiecane, a jeżeli już były drogi, to budowane znacznie mniej efektywnie i znacznie drożej niż w innych krajach UE, mimo że podnoszono aspekt, że w Polsce mimo wszystko jest tańsza tzw. siła robocza. Te dotacje jakoś nie miały takiego cudownego wpływu  na wszystko – dodaje.

 

Rozwój bez dotacji

 

Za budowanie takiego krzywego obrazu Unii Europejskiej i unijnych dotacji odpowiadają także propagandowe tablice stawiane przy każdej „unijnej inwestycji”, do czego zobowiązany jest beneficjent w umowie dotacyjnej. Jeśli jednak spojrzymy na twarde dane statystyczne, to okazuje się, że łączna wartość dotacji z UE dla Polski to drobna kwota w relacji do polskiego PKB – 3 proc. Co więcej, długookresowo nawet w relacji do łącznej wartości inwestycji w Polsce (biznesowych, publicznych i indywidualnych), wartość unijnych dotacji nie jest oszałamiająca i wynosi ok. 15 proc., a po odjęciu polskiej składki do UE – 10 proc. A przecież wszystkie dotacje nie idą na inwestycje. Mało tego, okazuje się, że w relacji do PKB po wejściu Polski do UE wartość inwestycji… spadła, mimo tego deszczu unijnych miliardów euro! Zdaniem Sadowskiego problem polega na tym – co nie zostało społeczeństwu wyjaśnione – że tak naprawdę za sytuację w Polsce nie odpowiadają pieniądze unijne, tylko „dobre i złe rządzenie tu, na miejscu, w Warszawie, a nie gdzie indziej”. I gdyby przeprowadzono deregulację gospodarki, to nawet bez unijnych pieniędzy wzrost gospodarczy były wyższy.

 

Wbrew temu, co się niektórym wydaje, gospodarka bez unijnych dotacji jest jak najbardziej możliwa. Przez spory okres czasu – w latach 90. XX wieku – polska gospodarka taka właśnie była, a co więcej, rozwijała się najszybciej w historii i to mimo faktu, że wtedy – po okresie komunizmu – najbardziej brakowało właśnie kapitału.

 

Polska była gospodarką bez dotacji. Mieliśmy moment niebywałej wolności gospodarczej po przyjęciu ustawy Wilczka w grudniu 1988 roku i żadna Unia Europejska, czyli ówczesne EWG i inne instytucje ze świata nas nie dotowały – przypomina Sadowski. – Poza tym był to jedyny moment w ostatnich trzech dekadach, kiedy mieliśmy obywateli wracających z emigracji i to nie tylko stanu wojennego, ale znacznie głębszych, bo nawet tej z okresu II wojny światowej – dodaje prezydent CAS.

 

Zdaniem Sadowskiego Polska była takim fantastycznym miejscem największego cudu gospodarczego końca XX wieku i miejscem wolnej przedsiębiorczości, gdzie nie było np. Wspólnej Polityki Rolnej.

 

Przypomina, że wtedy mieliśmy uchodźców z Europy Zachodniej – rolników, którym tam zakazywano posiadania kolejnych krów, owiec i innych zwierząt hodowlanych, bo była już reglamentacja, a w Polsce taki właśnie rolnik holenderski ze łzami w oczach mógł sobie kupić ziemię i krów do woli.

 

Mieliśmy kraj tak szybko rozwijający się dzięki nie dotacjom, tylko wolności gospodarczej – podkreśla szef CAS, dodając, że „są na świecie takie szczęśliwe narody, gdzie ich pomyślność zależy wyłącznie od pracy i przedsiębiorczości, a nie od projektów socjalnych, nawet jeśli będą się nazywały projektami spójności, podnoszenia jakości kapitału ludzkiego i innymi bardzo wzniosłymi nazwami”, a „dotacje prędzej czy później się kończą”.

 

„Niektórzy są tak zapatrzeni w UE, że wydaje się, iż przed majem 2004 roku nawet toalety w domu nie mieli i załatwiali się za stodołą, przyszła Unia i dostali toaletę i teraz się boją, że jak UE się obrazi, to im tę toaletę zabierze” – kpi jeden z użytkowników serwisu YouTube. Niestety, jest wiele racji w opisie tej postawy.

 

Tomasz Cukiernik

 

 

Zobacz także:

 

„Socjalizm według Unii” – demaskatorską książkę Tomasza Cukiernika!

 

Socjalizm według Unii

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie