21 marca 2018

Deklaracja z Koenigstein: niemiecki grzech pierworodny

(Papież Paweł VI)

W 50. rocznicę publikacji encykliki Humanae vitae, a zarazem pół wieku od wybuchu rewolucji seksualnej, liberalne kręgi kościelne chciałyby ostatecznie zerwać z katolicką moralnością. Metodę, czyli zafałszowanie pojęcia sumienia oraz uznanie Magisterium za tymczasowe, pokazali przed laty niemieccy biskupi.

 

Po publikacji Humanae vitae Pawła VI z jej wyraźnym podniesieniem zakazu stosowania sztucznej antykoncepcji na Kościół katolicki spadła ze środowisk liberalnych olbrzymia krytyka. Jej najwymowniejszym przykładem pozostaje do dziś okładka niezwykle wówczas poczytnego tygodnika „Der Spiegel”. Przedstawiała Ojca Świętego i pigułkę antykoncepcyjną pod wielkim wytłuszczonym napisem: nein. Niemieccy biskupi nie mieli zamiaru opierać się tej krytyce. W zaledwie miesiąc po ogłoszeniu Humanae vitae wydali komentarz do papieskiej encykliki, tak zwaną Deklarację z Königstein (Königsteiner Erklärung, dalej: KE). Tekst był, mówiąc bez ogródek, dziełem diabelskim. Pod pozorem wierności Bogu we własnym sumieniu wezwał wiernych do tego, aby samowolnie zdecydowali, czy będą przestrzegać nauki Kościoła, czy nie. Tak mówił o tym po 40 latach arcybiskup Wiednia, kardynał Christoph Schönborn:

Wesprzyj nas już teraz!

 

„(…) myślę, że to jest to także grzech nas, biskupów, nawet jeśli w roku 1968 nikt z nas nie był jeszcze biskupem. Dzisiaj mamy w Niemczech na setkę rodziców 64 dzieci i 44 wnucząt: to oznacza, ze w ciągu jednej generacji – wyjąwszy imigrację – ludność zmniejszy się o połowę. Powiedzieliśmy nie wobec Humanae Vitae. Nie byliśmy wówczas biskupami, ale byli nimi nasi współbracia. Nie mieliśmy odwagi powiedzieć Humanae Vitae wyraźnego tak. Jest wyjątek: ówczesny kardynał z Berlina, kardynał Bengsch. Przygotował tekst dla niemieckiego episkopatu, tekst, który był profetyczny. Ten tekst przepadł, a opublikowano deklarację z Königstein, która odebrała Kościołowi w Niemczech siły, by powiedzieć życiu: tak”.

 

To bolesne, ale prawdziwe słowa, nawet jeżeli dziś, po kolejnych dziesięciu latach, kardynał Schönborn idzie na wielu polach w szpicy ruchu progresywnego. Jest faktem, że niemieccy biskupi w 1968 roku całkowicie zawiedli i zdradzili Jezusa. Zdecydowali się – nie dosłownie wprawdzie, ale jednak – zupełnie czytelnie ogłosić, że heretycki koncept moralności sytuacyjnej w ich mniemaniu heretycki bynajmniej nie jest. W KE, wydanej pod nadzorem ówczesnego przewodniczącego episkopatu oraz arcybiskupa Monachium, kardynała Juliusa Döpfnera, poświęca się wiele akapitów by zasugerować tymczasowość Humanae vitae. Czytamy o możliwej omylności „zwykłych” wypowiedzi kościelnych (głoszonych nie ex cathedra), o tym, że bardzo wielu księży katolickich w swoim sumieniu (sic!) nie jest przekonanych do przyjęcia encykliki za oficjalne Magisterium; że encykliki w ogóle, choć zasadniczo wymagają od wiernych posłuszeństwa, mogą zawierać również nauczanie po prostu błędne. Wreszcie w punkcie 12 KE napisano:

 

„Wiemy, że wielu jest przekonanych o niemożności przyjęcia wypowiedzi encykliki na temat metod regulacji poczęcia. Sądzą, że zachodzi tu wyjątek [to znaczy: nauczanie omylne – red.] (…) Kto czuje się zmuszony tak myśleć, musi sprawdzić w swoim sumieniu, czy – w wolności od subiektywnej arogancji i przedwczesnego zarozumialstwa – może odpowiadać za swoje stanowisko przed Sądem Bożym. W reprezentowaniu takiego stanowiska musi on wziąć pod uwagę prawa wewnątrzkościelnego dialogu i uważać, by unikać wszelkiej złości. Tylko ten, kto postępuje w ten sposób, nie zaprzecza prawnemu autorytetowi i obowiązkowi posłuszeństwa”.

 

W ten sposób zło może stać się dobrem. Negatywna ocena aktu seksualnego całkowicie zamkniętego na życie przestaje być oczywista, pomimo wypowiedzi Magisterium opartych o Biblię i Tradycję. Ostateczne rozstrzygnięcie ma należeć do sumienia, bo wierni zyskują nieoczekiwanie prawo do decydowania, czy nieodpowiadający im punkt nauczania Kościoła jest elementem nauczania niezmiennego, czy też tylko „tymczasowego”.

 

Deklaracja z Königstein to swoisty grzech pierworodny progresistów. Za taki uznał ją zmarły w ubiegłym roku koloński kardynał Joachim Meisner. Przemawiając w 2004 roku w Kassel hierarcha wskazywał, że KE okazała się być tym złem, które zapoczątkowało wiele późniejszych fundamentalnych błędów Kościoła w Niemczech. Deklarację określił mianem „siejącej spustoszenie” i całkowicie fałszującej pojęcie sumienia. Sumienie – mówił wówczas kardynał Meisner – nie tworzy żadnych wartości, ale dostosowuje się do danych mu z góry norm. Wyraźnie mówiła o tym papieska encyklika, co biskupi jednak zignorowali.

 

Niemcy ignorują to zresztą do dziś. Wbrew wezwaniu Meisnera do wyjaśnienia błędów KE i właściwego nauczania, deklaracja nigdy nie została odwołana. Jej wezwanie do nieposłuszeństwa w sprawie antykoncepcji rzadko jest powtarzane głośno, ale z sondaży wynika jasno, że wierni powszechnie przyjęli do wiadomości rzekomą „dowolność” przyjmowania Humanae vitae. Nic dziwnego zresztą, skoro jeszcze w 2014 roku biskup Trewiru Stephan Ackermann mówił otwarcie, że „rozróżnienie na naturalną i sztuczną antykoncepcję samo jest w zasadzie sztuczne” (zarazem stwierdził, że nie każdy seks przedmałżeński jest grzeszny).

 

Drogą wyznaczoną w KE Niemcy poszli także w sprawie rozwodników trwających w nowych związkach. Po ogłoszeniu Amoris laetitia wydali swoje oświadczenie, tak, jak wcześniej po ogłoszeniu Humanae vitae. Tak samo ambiwalentnie jak wówczas opisali w nim problematykę dopuszczania do Komunii świętej rozwodników w nowych związkach, całkowicie ignorując jednoznaczne nauczanie Kościoła, w tym zastrzeżenie św. Jana Pawła II na temat konieczności zachowania w nowym związku wstrzemięźliwości seksualnej. Katechizm Kościoła Katolickiego może i naucza czego innego, ale Niemcy – jak wyraził się w debacie o rozwodnikach przewodniczący episkopatu, kardynał Reinhard Marx – „nie są przecież filią Rzymu”, więc chodzą „własną drogą”.

 

W tym roku, dokładnie pół wieku po wybuchu rewolucji seksualnej, episkopat ma doskonałą okazję by pójść jeszcze dalej i usankcjonować tym razem związki… homoseksualne. Środowiska progresywne domagają się w Niemczech wprowadzenia kościelnych błogosławieństw dla par jednopłciowych, co miałoby być rzekomo właściwą i zgodną z duchem czasu odpowiedzią na państwową legalizację takich właśnie pseudo-małżeństw.

 

Te postulaty głoszą już nie tylko teologowie i świeccy; poparł je na początku stycznia tego roku najpierw jeden z biskupów, Franz-Josef Bode z Osnabrück (ten sam, który jako delegat Niemców na Synod o Rodzinie optował za przełomem w sprawie rozwodników, co każe na jego najnowszy postulat patrzeć z tym większą powagą i niepokojem). Na początku lutego z kolei sam przewodniczący episkopatu, kardynał Reinhard Marx powiedział, że „nie widzi żadnych przeszkód” gdy idzie o udzielanie błogosławieństw związkom homoseksualnym, czego nie można jednak odgórnie regulować; o wszystkim mają decydować księża parafialni.

 

Niemcy nie są jednak jedyni i wydaje się, że Königsteiner Erklärung może wkrótce przynieść fatalne owoce w Kościele powszechnym. Za ich przykładem sprzed 50 lat idą inni, jednak już otwarciej, być może zachęceni publicznym milczeniem Stolicy Apostolskiej w sprawie porzucania przez wiele episkopatów Tradycji w sprawie rozwodników w nowych związkach. Na łamach comiesięcznego dodatku do włoskiego „Avvenire” – ukazującego się pod tytułem „Noi Famiglia & Vita”, a należącego do włoskiego episkopatu – przedrukowano głośny tekst nowego członka Papieskiej Akademii Życia, ks. prof. Maurizio Chiodiego. Naukowiec w sutannie  postuluje uznanie sztucznej antykoncepcji za uprawnioną, dowodząc, że Humanae vitae nie określiła tej sprawy na zawsze. W przedmowie do artykułu redakcja miesięcznika pisze wprost, że papieska encyklika nie była ani nieomylna, ani jej nauczanie nie jest niezmienne, a dziś ludzie muszą iść z duchem czasu. Jak dodaje opisujący ten artykuł watykanista Sandro Magister, w przededniu jego publikacji o Humanae vitae mówił sam przewodniczący Papieskiej Akademii Życia, kardynał Vincenzo Paglia. A mówił rzecz niezwykłej wagi, stwierdzając, że konieczne są „dalsze badania na polu odpowiedzialnej prokreacji”, ponieważ normy powinny „odzwierciedlać proces oceny biorący pod uwagę całość konkretnych okoliczności oraz relacji, w których znajduje się dana osoba”. Od miesięcy watykaniści alarmują o istnieniu tajnej komisji mającej za zadanie reinterpretację Humanae vitae w duchu moralności sytuacyjnej. Niezależnie od tego, czy to prawda, pozostaje faktem, iż temat rzeczywiście został podjęty na bardzo wysokim szczeblu. Warto przy tym pamiętać, że dziś progresiści w rodzaju Chodiego w gruncie rzeczy w znaczącej mierze powtarzają argumenty ogłoszonej 50 lat temu KE. Wiele wskazuje, iż fakt, że deklaracji tej nigdy nie odwołano, mści się dzisiaj, nie będąc obojętnym dla ogarniającego Kościół chaosu. Milcząca zgoda na głoszenie błędu, wyrażonego choćby tylko w postaci niedomówienia czy dwuznaczności, ma zatem fatalne skutki.

 

 

Paweł Chmielewski

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie