14 grudnia 2017

„Amoris laetitia”. Głos polskich biskupów koniecznie potrzebny

(fot. flickr.com)

Debata na temat interpretacji „Amoris laetitia” staje się coraz intensywniejsza, wciąż jednak brakuje w niej jednoznacznego głosu Kościoła w Polsce. A szkoda, bo mógłby on mieć ogromne znaczenie.

 

Strategia chowania głowy w piasek, udawania, że nic się od „Amoris laetitia” nie zmieniło, a zatem nie jest konieczny głos w sprawie jego interpretacji, nie sprawdza się. Już teraz widać, że w wielu regionach świata sytuacja zmieniła się radykalnie. Kolejne konferencje Episkopatów różnych krajów (tu kluczowe są Niemcy, Malta czy Filipiny) czy regionów (argentyński region Buenos Aires, część diecezji włoskich czy amerykańskich) przyjmują deklaracje jednoznacznie uznające, że pod pewnymi warunkami, i w pewnych okolicznościach rozwodnicy w nowych związkach mogą otrzymać rozgrzeszenie, a także przystępować do Komunii Świętej. Deklaracje te są, co też nie jest przypadkowe, zazwyczaj tak sformułowane, by nie było w nich żadnych kryteriów rozeznawania tych sytuacji, ani możliwości jasnego ich uchwycenia. W efekcie wiele lokalnych wspólnot katolickich w istocie odrzuca nie tylko jasne stanowisko w sprawie nierozerwalności małżeństwa, obiektywnej grzeszności cudzołóstwa (czyli każdego aktu seksualnego poza małżeństwem), ale także warunków dobrej spowiedzi (to znaczy konieczności w niej postanowienia poprawy, której nie ma i nie może być w przypadku, gdy ktoś nie decyduje się na rozwiązanie nowego związku lub przynajmniej życia w czystości seksualnej z nowym partnerem), prawdy o grzeszności niegodnego przystępowania do Komunii Świętej, a szerzej obiektywnego charakteru norm moralnych. W tle tej debaty rozgrywa się, i to także jest niezmiernie istotne, powolny proces oswajania katolików ze związkami gejowskimi (są już diecezje, których biskupi wydali oświadczenia pozwalające osobom żyjącym w związkach jednopłciowych przystępować do Komunii) i antykoncepcją.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Obrońcy ortodoksji jednoczą się

 

Jednocześnie widać powolną mobilizację środowisk ortodoksyjnych (bo tak, a nie jako konserwatywne, powinny być one określane). I nie chodzi tylko o fundamentalne „Dubia” czterech kardynałów, które w mistrzowski sposób, wskazują niejasne fragmenty „Amoris laetitia” i zagrożenia z nimi związane, ani o wypowiedzi byłego już prefekta Kongregacji Nauki Wiary kard. Gerharda Müllera, ale także o coraz mocniejsze oświadczenia części biskupów amerykańskich (by wspomnieć tylko arcybiskupa Charlesa Chaputa z Bostonu czy biskupa ordynariatu dla byłych anglikanów Stevena J. Lopesa), włoskich, francuskich czy łotewskich, w których wskazują oni na konieczności wyjaśnienia pewnych fragmentów „AL” lub przynajmniej przypominają, że nieostre i nieprecyzyjne fragmenty tego dokumentu trzeba interpretować w duchu całego Magisterium Kościoła, a to oznacza w duchu „Familiaris consortio” i „Veritatis splendor” św. Jana Pawła II. Innej drogi nie ma.

 

Wagi i znaczenia nabiera także, czego nie można nie dostrzegać, głos katolickich teologów, kapłanów i świeckich,  którzy coraz mocniej ostrzegają, że nieostre i nieprecyzyjne nauczanie papieskie, które – przez część biskupów i Kościołów lokalnych, przy prywatnych potwierdzeniach go przez samego Ojca Świętego – interpretowane jest w duchu zerwania z dotychczasowym nauczaniem Kościoła, prowadzi nie tylko do rosnącego zamieszania, ale także do coraz bardziej realnego zerwania z katolicką teologią moralną. Takie głosy słychać też już ze strony, zaniepokojonych tym protestantów (należących do konserwatywnych wspólnot), którzy ostrzegają, że w ten sposób niknie jedyny realny głos sprzeciwu wobec ducha czasów i wierności Ewangelii w sprawach małżeństwa.

 

Niestety, choć w prywatnych rozmowach, wielu polskich biskupów i teologów przyznaje, że sympatyzują z obrońcami ortodoksji, a na dwóch synodach poświęconych małżeństwu i rodzinie, to właśnie hierarchowie z Polski byli głównymi obrońcami odwiecznej nauki Kościoła przeciwko nowinkarzom z krajów niemieckojęzycznych, skupionych wokół kard. Waltera Kaspera, obecnie polski Episkopat milczy. Dokument, który został przygotowany, a według nieoficjalnych relacji włoskich mediów, był bardzo jednoznaczny i przypominający, że w Polsce pozostajemy wierni św. Janowi Pawłowi II (a to w istocie oznacza nauczaniu Kościoła), nie został wciąż przyjęty, a po relacjach „Nuova Bussola Quottidiana” rzecznik prasowy KEP odcinał się od relacji, jakby obawiał się, że taki dokument może zostać źle przyjęty w Watykanie. A szkoda, bo głos Polski w tej sprawie byłby kluczowy.

 

I znowu możemy być przedmurzem

 

Dlaczego? Odpowiedź jest prosta: znowu możemy stać się przedmurzem chrześcijaństwa, jego obrońcami przed zgubnymi wpływami, takimi jakimi byliśmy w latach 60. ubiegłego wieku. To wtedy, po publikacji „Humanae vitae”, a także w trakcie poprzedzającej je dyskusji, polscy katolicy (by wymienić tylko o. Karola Meissnera OSB i dr Wandę Półtawską) pod przewodnictwem kard. Karola Wojtyły byli najodważniejszymi obrońcami ortodoksji w kwestii etyki małżeńskiej i ich dzielna postawa umacniała i dawała argumenty do rąk bł. Pawłowi VI. Umocnienie nauczania „Humanae vitae”, jego intelektualne i teologicznej uzasadnienie to sprawa Karola Wojtyły i jego współpracowników. Teraz podobna postawa jest niezbędna, by bronić prawdy o nierozerwalności małżeństwa.

 

Pierwszym krokiem, by w ogóle było to możliwe, jest jednak mocna deklaracja polskiego Episkopatu, który przypomniałby pełne nauczanie Kościoła i podkreślił konieczność wierności Tradycji, którą doskonale ukazał św. Jan Paweł II. Taka deklaracja nie tylko zakończyłaby wątpliwości w samej Polsce, ale także stałaby się dokumentem, który mógłby ogniskować ortodoksyjny opór wobec zmian. Polska i polski Kościół jest na tyle istotnym elementem świata katolickiego, że nie dałoby się już udawać, że „wszyscy” przyjmują liberalną interpretację „Amoris laetitia”, że przeciwko niej są tylko nieliczni „zacofani” tradycjonaliści. Ten głos musiałby zostać usłyszany, nie tylko w Watykanie, ale także wszędzie tam, gdzie biskupi obawiają się zająć stanowisko, nie chcą być osamotnieni, obawiają się, że tylko oni mają wątpliwości, co do tego, że niemiecka interpretacja „Amoris laetitia” jest słuszna.

 

Kościół w Polsce, dzięki takiemu dokumentowi, mógłby także zacząć skupiać wokół siebie tych biskupów, te konferencje Episkopatu, tych teologów, którzy odrzucają niemiecki pomysł na nieustanną liberalizację i reinterpretację nie tylko zasad moralnych, ale i dogmatów. Efektem mogłoby być powolne krystalizowanie się „grupy wiślanej” (nazwa jest żartobliwa i nawiązuje do niemieckiej grupy reńskiej), czyli silnego głosu obrony ortodoksji. Ona już istnieje, ale jest mocno rozproszona, pozbawiona jasnego lidera. Polska i Kościół w Polsce, Kościół św. Jana Pawła II mógłby się stać takim centrum, liderem archipelagu światowej ortodoksji.

 

Oczywiście sam dokument nie wystarczy, bo konieczne jest jeszcze mocne teologiczne uzasadnienie, pogłębienie, badania i studia. Stąd wydaje się, teraz już konieczne, powołanie instytutu studiów na małżeństwem i rodziną św. Jana Pawła II w Polsce (szczególnie, gdy rzymski instytut traci już wojtyliański charakter). Trzeba nieustannie pogłębiać także studia nad tomizmem, filozofią klasyczną, etyczną myślą Karola Wojtyły czy teologią miłosierdzia, której ojcem nie byłby kard. Kasper, ale św. Faustyna i błogosławiony Michał Sopoćko. Nie musimy nieustannie kopiować teologów niemieckich, nie jesteśmy skazani na neopogańską z ducha i nazistowską w treści filozofię Martina Heideggera, ale możemy tworzyć i umacniać tradycję rzeczywiście katolicką. Wiem, że nie jest to proste, szczególnie, że niemała większość polskich wykładowców teologii, to absolwenci niemieckich wydziałów teologicznych, ale także wielu z nich dostrzega, że tamten model teologii zwyczajnie się nie sprawdza, i że trzeba powrócić do źródeł katolicyzmu, czyli właśnie do św. Tomasza, Ojców i Doktorów Kościoła, a nie do popłuczyn po modernizmie. Dobra teologia to źródło dobrego duszpasterstwa i ewangelizacji. Warto o tym pamiętać.

 

W ten sposób wypełniamy wolę Franciszka

 

Warto też rozprawić się z obawami o to, że postępując w ten sposób, sprzeciwiamy się woli Franciszka. Nic bardziej błędnego. Ojciec Święty w „Amoris laetitia” wzywa do debaty, różnorodności i decentralizacji. „Przypominając, że „czas jest ważniejszy niż przestrzeń”, pragnę podkreślić, iż nie wszystkie dyskusje doktrynalne, moralne czy duszpasterskie powinny być rozstrzygnięte interwencjami Magisterium. Oczywiście, w Kościele konieczna jest jedność doktryny i działania, ale to nie przeszkadza, by istniały różne sposoby interpretowania pewnych aspektów nauczania lub niektórych wynikających z niego konsekwencji. Będzie się tak działo, aż Duch nie doprowadzi nas do całej prawdy (por. J 16, 13), to znaczy, kiedy wprowadzi nas w pełni w tajemnicę Chrystusa i będziemy mogli widzieć wszystko Jego spojrzeniem. Poza tym, w każdym kraju lub regionie można szukać rozwiązań bardziej związanych z inkulturacją, wrażliwych na tradycje i na wyzwania lokalne. Ponieważ „kultury bardzo różnią się między sobą i każda ogólna zasada […] potrzebuje inkulturacji, jeśli ma być przestrzegana i stosowana w życiu”  – napisał w trzecim punkcie „Amoris laetitia”. Co to oznacza? W największym skrócie tyle, że dopóki Magisterium nie rozstrzygnie pewnych spraw, to każda wspólnota ma prawo bronić swojej intepretacji „Amoris laetitia”. A nawet mocniej: to jest jej obowiązek, bowiem tylko w ten sposób można realnie prowadzić debatę, jeśli istnieją różne stanowiska w tej sprawie.

 

Polska ortodoksyjna przeciwwaga to zatem nie sprzeciwianie się woli Ojca Świętego, ale właśnie jej wypełnianie. Potakiwacze, ludzie, którzy próbują wyczytywać z dokumentów Franciszka, więcej niż on napisał, wcale nie służą dobrej recepcji „Amoris laetitia”, a nawet jej szkodzą. A jeszcze bardziej szkodzi jej chowanie głowy w piasek czy udawanie, że problem poprawnej interpretacji tego dokumentu nie istnieje. Dlatego świeccy katolicy w Polsce mogą oczekiwać od polskich biskupów, że także teraz – po Synodach – będą oni jasnym głosem ortodoksji w sporze o „Amoris laetitia”. Tak, jak byli nim w czasie obrad, i jak polski Kościół był nim podczas sporu o „Humanae vitae”.

 

 

Tomasz P. Terlikowski

 

  

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie