9 listopada 2018

Wywróceni na islam

Już od tygodnia w Pakistanie motłoch i „uczeni w piśmie” nawołują do zamordowania chrześcijanki Asii Bibi, gnębionej od lat faktycznie za odmówienie apostazji. Tymczasem, zaledwie kilkanaście dni wcześniej, pewna podstarzała gwiazdka rocka rodem z bezpiecznej, katolickiej Irlandii przyjęła islam, oświadczając, iż taki akt to naturalna konkluzja drogi dla każdego inteligentnego teologa. Śmiać się, zasmucić, czy tylko wzruszyć ramionami? Ale nie ona jedyna dała się wywrócić. Dlaczego?

 

Na tle wielkich wydarzeń, „nawrócenie” irlandzkiej piosenkarki Sinead O’Connor na islam jest rzeczywiście błahe; ot, klasyczny „news” dla plotkarskich czasopism i portali o celebrytach. Sama piosenkarka, po konwersji Shuhada’ Davitt – pomyśleć, że zaledwie w ubiegłym roku zmieniła swoje imię i nazwisko, nazywając się Magdą Davitt – tyle już w swoim życiu wykonała absurdalnych ruchów, że można wątpić jak długo wytrwa w nowej wierze. Mówimy o kobiecie, która miała czterech „mężów,” która z jednej strony zawsze bluzgała nienawiścią wobec Kościoła, zaś z drugiej,  została ongiś „wyświęcona” na „kapłana” przez schizmatyckiego księdza. Bywała żoną, bywała homoseksualistką, bywała „kapłanką,” bywała chora psychicznie, bywała… pobędzie więc muzułmanką, a potem może mormonką albo scjentolożką? Przecież sama jej deklaracja wiary, ta naturalna konkluzja drogi dla każdego inteligentnego teologa, jest cudaczną ironią, która mówi wszystko o inteligencji owej damy, a zupełnie nic o drogach i konkluzjach inteligentnych teologów.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Dlaczego islam przyciąga?

Ale dalej nie jest śmiesznie: jest tragicznie. Sinead O’Connor może wręcz symbolizować całokształt ongiś katolickiego irlandzkiego społeczeństwa. Przecież wyniki głosowania za aborcją czy za homo-związkami nie wzięły się wyłącznie z medialnej „obróbki” społeczeństwa. Irlandia od wielu lat już chorowała, toczona ukrytą pod powierzchnią gangreną i zgnilizną. W tym ongiś pięknym i katolickim kraju gniły rodziny, gniły struktury kościelne. Jak ogólnie na Zachodzie, nastąpiło sprzężnie zwrotne pomiędzy upadkiem moralnym a permisywizmem liberalnym: jedno usprawiedliwiało drugie, obydwa zjednoczone w nienawiści do stanowiącego wyrzut sumienia piękna i czystości prawdziwego Kościoła.

 

Przychodzi moment, gdy chory nie może już znieść smrodu swej zgnilizny. Szuka lekarstwa. W tym przypadku, jednak, jednocześnie ucieka od prawdziwego lekarstwa, którego wszak nienawidzi. Zamiast więc się nawrócić, zamiast iść za przykładem tak wielu tak wielkich świętych, zamiast czerpać wiarę i siłę z Chrystusowych sakramentów szafowanych przez Kościół, natrafia na pozornie dobrze wyglądającą atrapę: na islam.

 

Tu krótka dygresja: czyż to nie jest właśnie wpisane w naturę tej religii? Gdy na prerii zbliża się do nas pożar, zapalamy za sobą drugi pożar, aby wkrótce mieć bezpieczne schronienie na wypalonym gruncie. Czyż nie można odnieść wrażenie, iż z tym właśnie jest islam – ogniem zaprószonym przez zło, aby zablokować postępy chrześcijaństwa? To islam zalał niegdyś Ziemię Świętą i do dzisiaj okupuje prawie całe terytorium czterech z pięciu pierwotnych Patriarchatów Kościoła. To islam odciął chrześcijaństwo od Afryki i Chin. To islam przyjęli władający połową świata potomkowie Czyngis-Chana.

 

Dziś islam otwarcie wchodzi w serce dawnego Christianitas, coraz mocniej oddziałując na zdemoralizowane społeczeństwa Zachodu. Nie poprzez podbój, nie poprzez zasiedlenie – choć niewątpliwie napływ muzułmańskich imigrantów dramatycznie wzmaga te trendy – ale drogą konwersji. Gdzie nie spojrzeć, czy we Francji, czy w Wielkiej Brytanii, Australii, czy w Stanach Zjednoczonych, dawni chrześcijanie przyjmują islam. Mężczyźni znajdują w nim ukierunkowanie – choćby na jihad – i dyscyplinę, którą dawno zarzucili pod wpływem liberalnej deprawacji. Kobiety, które wcześniej pod wpływem feminizmu zbuntowały się przeciwko wszystkiemu co porządkowało relacje damsko-męskie i zapewniało im bezpieczeństwo w stabilnej i dobrej rodzinie, są gotowe odrzucić cały swój feminizm dla silnych muzułmańskich mężczyzn. Bezpieczeństwo za niewolę: z radością wkładają na siebie chusty i burki, bo owszem, często chodzi właśnie o najostrzejszy, wahabicki rodzaj islamu. Być może również za konwersją Sinéad O’Connor nie stoi kolejny wybryk chorego umysłu, ale właśnie jakiś mężczyzna, w którym upatruje ona nadzieję na stabilne małżeństwo, jakiego nie widziała w domu rodzinnym ani nie znalazła z żadnym ze swoich „partnerów” chrześcijańskiego pochodzenia?

 

Nawiasem mówiąc: podobnie w Polsce, o ile nasze rodzime muzułmanki tatarskiego pochodzenia nie różnią się w ubiorze i obyczaju od swoich katolickich czy prawosławnych sąsiadów na Podlasiu, to rodowite katoliczki wywracające się w islam bardzo często zakrywają się od stóp do głów czernią. Nie łudźmy się. Na granicach Rzeczypospolitej można owszem, zatrzymać imigrantów – abstrahując od mętnej polityki obecnego rządu – ale samego islamu na granicy nie zatrzymamy, gdyż ta wiara najchętniej wyrasta na społecznej zgniliźnie.

 

U źródeł zgnilizny

To wszystko powinno dawać nam wiele do myślenia. Oczywistą i jedyną prawdziwą odpowiedzią na zgniliznę moralną, na to śmiertelne wycieńczenie dogorywającego liberalizmu, powinno być autentyczne i mocne zwrócenie do Boga poprzez jego Kościół. Jednak właśnie to rozwiązanie zostało odrzucone a priori. Dlaczego?

 

Po pierwsze, Zachód pozostaje społeczeństwem śladowo chrześcijańskim. W konsekwencji, istnieje przeświadczenie, iż chrześcijaństwo nie może nic już rozwiązać, a nawet że jest szkodliwe: ale to już było i nie wróci więcej, zanuciła nam inna znużona chrześcijaństwem piosenkarka (może w przyszłości też muzułmanka?). Drugi powód jest jednak o tyle ważniejszy, że nie tylko tłumaczy łatwość odrzucania chrześcijaństwa jako rozwiązania, ale dodatkowo, skłania nas do konfrontacji z prawdziwym źródłem problemu, jakim zawsze jesteśmy my sami: otóż, zarówno w Europie, jak w Ameryce, przytłaczająca większość chrześcijan zwyczajnie nie jest zainteresowana życiem prawdziwie chrześcijańskim, które przecież często wiąże się z niewygodą, wyrzeczeniami, szyderstwem i zniewagami. Niestety, również wśród naszych kapłanów i biskupów nietrudno dziś znaleźć takich, którzy gorączkowo próbują „nagiąć” zasady wiary, aby usprawiedliwić tych z nas którym zwyczajnie się nie chce zachować najbardziej podstawowej nawet dyscypliny życia.

 

Trudno byłoby doliczyć się wszystkich szkodliwych skutków ciągłego rozluźniania nauczania. Tu wspomnimy tylko o jednym – prezentowana w tej żałośnie luzackiej formie, nasza wiara zwyczajnie traci moc przyciągania jaką wywiera każda trudna droga. Gdzie dzisiaj szukać świętych Franciszków czy Ignacych, tych którzy porywali tysiące do najtrudniejszych wyzwań? Oczywiście wielu katolików trwa przy tradycji, nieraz na przekór głównym nurtom Kościoła. Zgodnie ze słowami św. Jana Pawła II wymagają od siebie, nawet gdy nikt inny nie wymaga. Na pewno nieraz przyciągają swoim przykładem heretyków czy innowierców na łono Kościoła. Jednak znacznie więcej jest przypadków takich jak owa nieszczęsna Sinéad O’Connor – ślepych szukających po omacku, coraz to oddalając się od prawdziwego nawrócenia.

 

A mogli być święci…

Skoro wspomnieliśmy o nawróconych żołnierzach, św. Franciszku czy św. Ignacym, zostawmy już na boku przypadek niestabilnej psychicznie celebrytki. Spójrzmy raczej na wymownie tragiczny, przypadek innego żołnierza. Peter Kassig służył w amerykańskich siłach specjalnych w Iraku. Zmuszony opuścić wojsko z powodów zdrowotnych, kilka lat później wraca na Bliski Wschód jako niosący pomoc humanitarną ochotnik. Przez Liban pojechał do ogarniętej wojną Syrii. Czego tam szukał? Niech sam przemówi poprzez listy, które wysyłał do swoich rodziców:

 

„Tu, w tym kraju, znalazłem swoje powołanie. Żyłem samolubnym życiem, uciekałem aż więcej uciekać nie mogę. […] Być może nigdy nie będę bohaterem, ale jest piękno w przetrwaniu i łaska w znalezieniu sposobu, aby żyć pośród przeciwności, nawet gdy nie ma w tym żadnej ukrytej nagrody. […] Aby uzyskać czystość ducha, nie mogę nigdy zaprzestać się rozwijać. W porządku jest być szczęśliwym i zadowolonym, ale satysfakcji i zaniedbania należy wystrzegać się za wszelką cenę”.

 

Są to słowa człowieka dążącego ku świętości. Ale Kassig nigdy nie był katolikiem. Wychowany jako metodysta – nie wiemy nawet czy praktykował – wkrótce po przybyciu do Syrii zaczął ciążyć w stronę islamu. W 2014 roku, w przeddzień śmierci, został Abdulem-Rahmanem Kassigiem. Zwłaszcza ten jego fragment życiorysu daje do myślenia: Kassig przyjął islam… jako skazany na śmierć zakładnik Państwa Islamskiego. Bynajmniej nie z przymusu – o tym zapewniał w przemyconych listach. Kassig nie zauroczył się swoimi ciemiężycielami; nie liczył na uwolnienie. Są natomiast powody, aby sądzić, iż w obliczu śmierci zachował się dzielniej od wielu innych jeńców, odmawiając katom udziału w propagandowym przedśmiertnym przemówieniu. Być może w swojej śmierci widział męczeństwo; może nawet sądził – błędnie – że to on jest prawdziwszym muzułmaninem niż owi terroryści?

 

Z tych pobieżnych wiadomości jakie mamy o Kassigu, wyłania się obraz kogoś, kto miał wszelkie zadatki na autentycznego świętęgo; uderza podobieństwo jego życiorysu do wielkich świętych żołnierzy-zakonników naszego Kościoła. Ale Kassig nie odnalazł Kościoła. W przeciwieństwie do Franciszka i Ignacego, nigdy się nie nawrócił. Zmarnotrawił swoje powołanie, wprost wyrzekając się Chrystusa, aby dobrowolnie przyjąć wiarę swoich morderców, ciemiężycieli chrześcijan. Tragiczną ironią jest fakt, iż wśród jego katów byli inni konwertyci, rodowici biali Francuzi, którzy dla odmiany przyjęli islam wraz z jihadem.

 

O’Connor, Kassig… niezliczone tysiące Europejczyków i Amerykanów. Oni wszyscy kiedyś staną przed Chrystusem i odpowiedzą osobiście za swoją apostazję. Ale czy tylko oni są tego winni? Oni szukali drogi – co sprawiło, że zamiast tej prawdziwej znaleźli tylko atrapę?

 

Jakub Majewski

 

 

 

Ocalmy życie Asi Bibi! Podpisz apel do polskich władz o ułatwienie procedury azylowej

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie