27 czerwca 2016

Koniec Unii Europejskiej. Czas na „Unię niemiecką”

Skończyła się zabawa w ciuciubabkę. Skoro Unię Europejską opuścić ma zamiar najsilniejszy hamulcowy zacieśniania wspólnoty – Wielka Brytania – to nadszedł czas na prawdziwą integrację w miejsce dotychczasowych półśrodków. Swoje propozycje nowego rozdania przedstawili rozgrywający pierwszej ligi państw UE: Niemcy oraz ich sprawdzeni pomocnicy: Francuzi. Czas na euro-imperium! Pomysł znajdzie jednak przeciwników, także poza Starym Kontynentem.

 

Chyba nikt nie liczył, że Niemcy, państwo potrafiące dbać o swoje interesy i prowadzące poważną politykę zagraniczną, przejdą obok Brexitu obojętnie. Początek rozkładu Unii Europejskiej to cios dla dotychczasowych działań Berlina. Nad Sprewą muszą reagować, skoro miliardy wydane na podporządkowanie sobie Starego Kontynentu mogą okazać się inwestycją chybioną. Jednak wytrawni gracze nawet porażkę potrafią zamienić w tryumf. Wszak Unia bez Londynu z łatwością może stać się Unią bezgranicznie berlińską.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Niepokorne społeczeństwo Wielkiej Brytanii swoją decyzją dało wiatr w żagle eurosceptykom na całym kontynencie. I to nie tylko w krajach „młodej Unii”. Coraz głośniej mówi się o Dexicie oraz Nexicie, czyli ewentualności opuszczenia UE przez Danię oraz Holandię. Takie tendencje trzeba zgasić w zarodku, jeśli dominacja Niemiec i perspektywa budowanej pokojowo IV Rzeszy wraz z przyległościami ma zostać utrzymana i realizowana.

 

Europa po Brexicie – ucieczka do przodu

 

Berlin wspólnie z Paryżem, pogrążonym w coraz głębszym kryzysie, postanowił iść na całość i zintegrować Stary Kontynent do granic możliwości. W grę wchodzi już nie współpraca w poszczególnych sektorach, nawet tak kluczowych jak waluta, wspólny rynek czy ruch międzynarodowy bez kontroli granicznych. Nowa Unia Europejska ma stać się super-państwem, Stanami Zjednoczonymi Europy lub jak kto woli – Związkiem Socjal-liberalnych Republik Europejskich.

 

Realizacja projektu przedstawionego przez niemieckich i francuskich dyplomatów oznacza rezygnację krajów członkowskich z własnych armii, służb specjalnych, straży granicznych. Oznacza integrację prawa, podatków, polityki wizowej i migracyjnej. Kto zgodzi się na takie propozycje, zostanie pozbawiony wszelkich atrybutów suwerennego państwa narodowego. Straci możliwość kreowania własnej polityki, dbania o swoje interesy. W zamian zostanie przytulony przez Niemcy, otrzyma ich wsparcie i co najważniejsze, weźmie udział w nowym, ambitnym rozdaniu w światowej polityce.

 

Nie ulega bowiem wątpliwości, że nowa Unia Europejska jest projektem skierowanym nie tylko wobec Starego Kontynentu. Nowa formuła współpracy, oznaczająca de facto powstanie nowego państwa – kolejnego światowego imperium, to wyzwanie rzucone wielkim rozgrywającym. To kolejny gracz na szachownicy, gdzie dotychczas operowali Amerykanie, Rosjanie, Chińczycy, a w mniejszym stopniu Indie czy targana kryzysami Brazylia.

 

Dotychczasowa formuła Unii Europejskiej ograniczała Berlin w tym wielkim koncercie mocarstw. Niemcy prowadząc negocjacje z imperiami musiały wszak oglądać się na krzyczących pod ich bokiem małych. Na państewka narodowe, które – jakby nie rozumiejąc dziejowych przemian i wielkich spraw – mówiły o swoich „przyziemnych interesach”, swoich „narodowych fobiach”, „tradycyjnych kierunkach współpracy”. Berlin musiał również liczyć się z tymi silniejszymi, którzy ciągnęli jednak w innym kierunku – jak Wielka Brytania, tradycyjnie eurosceptyczne i uważana (chociaż nie zawsze słusznie) za forpocztę Waszyngtonu na Starym Kontynencie.

 

Teraz Berlin wraca do gry, z której wypadał na długie dekady po 1945 roku. Niemcy znów mogą działać na całym świecie tak swobodnie, jak miało to miejsce w czasach „żelaznego kanclerza” Otto von Bismarcka czy (bardziej krwawego niż żelaznego) Adolfa Hitlera.

 

Komu nowa Unia, komu?

 

Nie wiadomo jednak jeszcze, kto znajdzie się w „Unii niemieckiej”. Awans do tworzonego właśnie imperium nie będzie automatyczny, a i nie wszyscy będą nim zainteresowani. Berlin w zamian za płynące ze ścisłej współpracy profity wymaga bezwarunkowego posłuszeństwa i zrzeczenia się suwerenności w polityce zagranicznej. Nie każdy na to pójdzie.

 

Kandydaci to współtworzenia starokontynentalnego imperium zostali wskazani. Szef niemieckiego MSZ, Frank-Walter Steinmeier, po ogłoszeniu wyników referendum w sprawie wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej spotkał się z wybranymi, z euro-śmietanką. Do grona najbliższych partnerów Berlina zaliczono założycieli Unii Europejskiej, a więc oprócz RFN – Francję, Włochy oraz trzy kraje Beneluksu: Belgię, Holandię i Luksemburg. Do imperialnej drużyny dołączy zapewne i Austria, która – obok właśnie Beneluksu – wymieniana była w hipotetycznym projekcie „Małego Schengen”.

 

Kraje łączy wspólna euro-integracyjna historia, podobne problemy (kryzys imigracyjny i islamizacja) oraz, co często jest niedoceniane w analizach geopolitycznych, bliskie położenie. Na tym obszarze przetrwa ruch graniczny bez kontroli i wspólny rynek. Ponadto wszystkie te państwa są zamożne i mogą wyłożyć znaczne kwoty na realizację ambitnych celów. Być może także kraje skandynawskie znajdą dla siebie miejsce w nowej Europie.

 

Borykające się z kryzysem ekonomicznym państwa południa stawiają przed nową inicjatywą pewien problem. Nie mogą zostać z projektu całkowicie pominięte, gdyż łączy je z Niemcami wspólna waluta. Wyłączenie ich z obszaru euro to jedna z możliwości, jednak wiąże się z ogromnymi kosztami i problemami. Chociaż Berlin ma już dość ciągłego patrzenia wstecz, na biednych i zupełnie nieznaczących w geopolityce krewnych, do których trzeba dopłacać, to całkowity rozwód oznaczałby umniejszenie potencjału imperium. Jeśli więc państwa południa staną się członkami nowego super-państwa, to wejdą do niego na specjalnych zasadach, umożliwiających Berlinowi zrzucenie z siebie części odpowiedzialności i kosztów, zachowując przy tym tyle potencjału, ile to tylko możliwe.

 

Inaczej prezentuje się sytuacja naszego regionu, w którym interesy niemieckie mają długą tradycję. Tutaj zainwestowano nie mniejsze kwoty niż na południu, a miejscowe gospodarki nadal mogą zwiększać potencjał imperium. Jednak nad Wisłą, Wełtawą czy Dunajem opór wobec nowej formuły będzie większy. Widać to po spotkaniu zainicjowanym przez ministra Witolda Waszczykowskiego, który w odpowiedzi na rozmowy założycieli Unii Europejskiej zaprosił do Warszawy wszystkich dyplomatów z krajów UE, wyłączywszy Niemców, Francuzów, Włochów oraz przedstawicieli Beneluksu.

 

Kraje Grupy Wyszehradzkiej, coraz częściej traktowane przez euro-biurokrację jako jeden organizm, nie są chętne do rezygnacji ze swojej niepodległości. Pomijając Polskę, rządzoną jeszcze rok temu przez proniemiecką Platformę Obywatelską, region sprzeciwił się narzuceniu kwot imigracyjnych.

 

Globalna rozgrywka na Starym Kontynencie

 

Obecna ekipa sprawująca nad Wisłą władzę, Prawo i Sprawiedliwość, patrzy z nadzieją nie na Berlin, a na Waszyngton, który mruga do nas okiem obiecując bezpieczeństwo, tj. obecność wojsk NATO na „wschodniej flance”. Dla przyszłości imperialnego projektu nie bez znaczenia jest również historia relacji krajów regionu z Niemcami oraz fakt, że wszystkie niedawno odzyskały niepodległość spod sowieckiej kurateli.

 

Dojdzie więc do przepychanek na linii Berlin-Waszyngton, by Europa Środkowa pozostała poza strefą nowej Unii, by potencjał euro-imperium został maksymalnie umniejszony. Europejskie super-państwo, geopolityczne narzędzie Niemiec, będzie miało bowiem za zadanie rywalizację ze Stanami Zjednoczonymi – krajem, który dwa razy pokonał Niemcy w wojnach światowych. USA potrzebują również naszego regionu do rywalizacji z Kremlem.

 

Swoje trzy grosze dorzuci więc również Moskwa, której na rękę byłoby powstanie „Unii niemieckiej”. Kreml woli negocjować warunki swoich wpływów w krajach bałtyckich i byłych państwach Układu Warszawskiego bezpośrednio z Berlinem. Nie życzy sobie natomiast baz amerykańskich tuż przy swoich granicach.

 

Zapowiada się ciekawy czas w polityce również dlatego, że aktywność w Europie Środkowej w sposób zdecydowany zwiększyły Chiny. Dogadują się bezpośrednio z państwami regionu, więc nasza ewentualna podległość wobec Berlina i niemieckie pośrednictwo będzie im nie w smak.

 

Tak więc Berlin i Moskwa ideę nowego euro-imperium poprą. Waszyngton i Pekin będą przeciwko. W którym bloku znajdzie się Warszawa? Decyzja zależy nie tylko od nas.

 

 

 

Michał Wałach




 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie