11 lutego 2016

Komitet Obrony Sowietyzacji

(fot.REUTERS/Thomas Peter/Files/FORUM)

10 lutego 1976 roku Sejm PRL uchwalił poprawki do konstytucji „Polski Ludowej”. Odtąd ustawa zasadnicza sankcjonowała „przyjaźń” ze Związkiem Sowieckim, ustrój socjalistyczny i „przewodnią rolę” PZPR w budowaniu systemu. Po protestach intelektualistów, Episkopatu i zwróceniu uwagi na zagadnienie przez prasę zachodnią, zmiana konstytucji przeprowadzona została w wersji złagodzonej. Czy w dzisiejszej Polsce nie ma ludzi marzących o prawnym sankcjonowaniu międzynarodowej „przyjaźni”, na przykład z Berlinem i Brukselą oraz ustawowym zapewnianiu władzy jednemu obozowi politycznemu?

 

Konstytucja Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej od samego początku jej obowiązywania (to znaczy od lipca 1952 roku) była fasadą. Większość jej artykułów istniało wyłącznie na papierze, a władze państwowe i tak były podległe partii komunistycznej. Fikcję stanowiły też wszelkie zapisy o wolnościach obywatelskich. Mimo, że PZPR dysponowało pełnią władzy, a dominacja Związku Sowieckiego nad Polską była niezachwiana, jesienią 1975 roku włodarze nadwiślańskiej kolonii ZSRR postanowili zmienić ustawę zasadniczą.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Tezy przygotowane w związku z VII Zjazdem PZPR zawierały konkretne pomysły „reformy” konstytucji. Zaproponowano między innymi uzależnienie praw obywatelskich od wypełniania obowiązków wobec „ludowej ojczyzny”, trwały i nienaruszalny sojusz z ZSRR, przewodnią rolę Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej w państwie oraz jego socjalistyczny charakter.

 

Grupa polskich intelektualistów zaprotestowała przeciwko takiemu upodleniu Rzeczpospolitej, „ludowej” i socjalistycznej, ale wciąż przecież (przynajmniej formalnie) polskiej. Początkowo lekceważony przez władzę „list 59” odniósł częściowy sukces, gdy zainteresowały się nim zachodnie redakcje oraz Episkopat. Przywódcy partyjni złagodzili swoje pomysły. W miejsce trwałego sojuszu z ZSRR napisano o przyjaźni, a partia choć uzyskała przewodnią rolę w społeczeństwie, to jednak nie w państwie. Obowiązki obywatelskie nie zostały uzależnione od wierności systemowi. Formalnie.

 

Warto zwrócić uwagę, że nawet takiej złagodzonej wersji pierwotnych postulatów nie wpisał do konstytucji Polski Ludowej Bolesław Bierut, nanoszący poprawki na ustawie zasadniczej z lat 50. „Przyjaźń” ze Związkiem Sowieckim, przewodnią rolę społeczną PZPR czy ustrój socjalistyczny (a nie demokrację ludową), zapisali w prawie komuniści polskiego pochodzenia, którzy chcieli oficjalnie usankcjonować swoją podległość wobec ZSRR.

 

Ostateczne konstytucyjne zhołdowanie i upokorzenie Polski dokonało się zaledwie 13 lat przed tym, jak władcy PRL-u podzielili się władzą ze „światłą” częścią opozycji, stając się tym twórcami III RP. Można oczywiście mówić, że w 1976 roku u władzy znajdowała się ekipa Gierka, a przy Okrągłym Stole zasiadał już kto inny – ludzie Jaruzelskiego i Kiszczaka. Można zwracać uwagę, że po stanie wojennym część członków PZPR opuściła szeregi partii. Jednak zdecydowana większość nomenklatury nie zdradziła komunizmu ani w grudniu 1981, ani później, akceptując twardy kurs wobec narodu.

 

Działacze tej samej Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, która pragnęła do granic możliwości związać nasz kraj z Moskwą, usiedli później do rozmów z opozycją i przeprowadzili bezkrwawą transformację, chroniąc swoje wpływy i stając się beneficjentami systemu III RP. Jako, że po 1989 roku nie doszło do osądzenia twórców komunistycznego reżimu, możemy bez trudu wskazać prostą linię towarzysko-personalną łączącą stalinowskich zbrodniarzy mordujących Żołnierzy Wyklętych, osoby zacieśniające formalno-prawną więź z Kremlem, niektórych negocjatorów z Magdalenki i dzisiejszy salon, broniący niczym niepodległości systemu III RP. Niejednokrotnie dzieci zastąpiły rodziców, a uczniowie mistrzów.

 

Dzisiejsi obrońcy demokracji, maszerujący od czasu do czasu ulicami polskich miast, stają (być może nieświadomie) po stronie „wartości” zapisanych w 1976 roku w konstytucji Polski Ludowej – trwałej i nierozerwalnej przyjaźni z określonym ośrodkiem ideowo-politycznym oraz władzy pewnej grupy. KODowcom blisko także do (niezapisanej ostatecznie w prawie PRL) zasady, że tylko wybrani mogą korzystać z praw obywatelskich.

 

Zalążków Komitetu Obrony Demokracji można doszukiwać się w przemówieniu Bronisława Komorowskiego z wieczoru wyborczego. Były prezydent, nomen omen dawny opozycjonista, któremu po 1989 roku blisko było do ośrodków czczących komunistycznych „ludzi honoru”, mówił 24 maja 2015 roku o „pospolitym ruszeniu w obronie wolności”, które powstrzyma „falę nienawiści”. Mówił tak oczywiście o obozie politycznym, który wówczas jeszcze nawet nie przejął władzy. Już w maju Komorowski podważył i zaatakował nieistniejący jeszcze przez pół roku rząd Prawa i Sprawiedliwości! Przemówienie to stanowiło wyraźny sygnał do stworzenia przy pierwszej nadarzającej się okazji – KODu, pozostającego wszak emanacją zasady z 1976 roku: rządzić może tylko jedna opcja, przewodnia siła narodu, dziś zepchnięta do opozycji.

 

Jednym z głównych powodów ataków na PiS jest korekta polityki zagranicznej. W miejsce dotychczasowego realizowania interesów niemieckich i pełnej harmonizacji działań Warszawy i Brukseli, nowy rząd proponuje (dość nieśmiałą) próbę realizacji interesów narodowych i częstsze kontakty z Londynem niż Berlinem. Postępowców taka zmiana oburza. W ich opinii powinniśmy być jedynym w Europie narodem, który nie dba o swoje i wstydzi się samego siebie. Wedle ustępującego mainstreamu powinniśmy trzymać wyłącznie z Berlinem i maszerować ku głębszej euro-integracji. Jakże podobne jest takie myślenie do zapisanej w konstytucji PRL zasady nienaruszalnej przyjaźni ze Związkiem Sowieckim!

 

Legalnie wybranemu rządowi lewicowo-liberalne elity odmawiają prawa do realizowania swojego programu – programu za jakim opowiedziało się wystarczająco wielu Polaków, by PiS zdobył samodzielną większość w Sejmie. W miejsce urzeczywistniania poglądów liderów opcji rządzącej proponuje się popierany przez mniejszość Polaków dogmat o nienaruszalnej przyjaźni z Berlinem, który miała w zwyczaju realizować ekipa PO-PSL.

 

W działaniach „postępowych elit” można zauważyć nawet podobieństwo do próby konstytucyjnego uzależnienia praw obywatelskich od działań i poglądów obywateli oraz precyzyjnego określenia ustroju. Wszak dla środowiska „nowoczesnych” władzą demokratyczną jest tylko „ich władza”. Gotowi są na wszystko, byle tylko Polską nie rządziła partia „ciemnych”, „nieokrzesanych” katolików, zaściankowych patriotów, którzy nie mają prawa określać się mianem światłych Europejczyków.

 

W myśl postępowców Polacy mają prawo wybrać swoją władzę – co jest przecież istotą demokracji – o ile nie są patriotami, katolikami, nacjonalistami, kibolami, o ile nie należą do „sekty smoleńskiej” ani żadnej innej grupy obcej idealnemu światu nowoczesnych modernizatorów.

 

Gdy latami wszystkie wybory wygrywała PO, to według postępowych mediów Polacy jako naród godni byli określenia mianem odpowiedzialnych. Gdy jednak większość zdobył „ciemnogród”, społeczeństwo w ustach mainstreamowych dziennikarzy okazało się być niedojrzałe do demokracji, głupie i skrajnie nieodpowiedzialne.

 

Mimo, że w polskim Sejmie nie zasiadają obecnie przedstawiciele postkomunistycznej lewicy, znajdują się w nim ideowi spadkobiercy „postępowej” i „światłej” części PRL-owskiej opozycji, ludzi „umiejących pięknie się różnić” i prowadzić „otwarty dialog” z pachołkami Moskwy. Na marszach KODu widzimy wielu wychowanków niegdysiejszych „elit”, którzy od lat otwierają swoje serca i mózgi na propagandę mainstreamu. Czy środowiska te proponują nam nowe rozwiązania kłopotów targających naszą Ojczyznę? Nie! Proponują idee od dekad lansowane przez środowiska określające się mianem „demokratycznych”.

 

Michał Wałach

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie