14 lutego 2019

Edukacja seksualna. Perwersja jako rdzeń demokracji

(fot. pixabay)

Demokratyczne społeczeństwo musi akceptować każdą perwersję seksualną. W Niemczech dzieci są uczone szacunku dla morderców dzieci nienarodzonych, zboczeńców i dewiantów. Kto chciałby przed tym uciec, tego – jako faszystę – należy wsadzić do więzienia.

 

Wprowadzenie edukacji seksualnej zadekretowano w Niemczech w tragicznym roku 1968. Od kilku lat szalała już zaraza łatwo dostępnej antykoncepcji hormonalnej. Ogarnięci ideologią marksizmu studenci domagali się przeprowadzenia społecznej rewolucji i wywrócenia do góry nogami tradycyjnego porządku. Żądano podeptania wszystkich wartości, zniszczenia rodziny, wyzwolenia od każdej normy. W 1969 roku socjalistyczna minister zdrowia Käte Strobel doprowadziła do publikacji pierwszego podręcznika w dziedzinie wiedzy o seksualności. Konserwatyści byli niezwykle krytyczni, choć książka podawała dość podstawowe informacje o narządach, zapłodnieniu czy ciąży.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Państwo przekracza swoje kompetencje

 

Gniew wzbudzały jednak nie tylko nazbyt naturalistyczne przedstawienia graficzne, ale przede wszystkim sam fakt wkraczania przez państwo w ten zarezerwowany dotąd wyłącznie dla rodziny obszar. Rozumiano czym może się to skończyć. Skoro jednak socjalistycznym władzom spodobało się „oświecać” pod przymusem dzieci, to krytyka nic nie dała; bez pytania obywateli o ich zdanie zrobiono to, czego domagała się antychrześcijańska rewolucja. W ciągu 50 lat doprowadziło to do prawdziwej edukacyjnej katastrofy. Niemieckie państwo przedstawia wszystkim wchodzącym w dorosłość ludziom oczywiste kłamstwa i każe w nie gorliwie wierzyć pod groźbą wykluczenia z kręgu społeczeństwa. Kto uważa, że seks dwóch mężczyzn wychowujących dziecko jest czymś obrzydliwym i godnym potępienia, ten jest ni mniej ni więcej, a faszystą, volkistą, nazistą, prawicowym ekstremistą. Mówiąc krótko: wrogiem.

 

Nie ma ucieczki

 

Niemieccy rodzice nie mogą uchronić dzieci przed szkolną deprawacją. W tym demokratycznym i opartym o szacunek dla „praw człowieka” kraju nie wolno prowadzić edukacji domowej. Każde niemieckie dziecko musi chodzić do szkoły i uczestniczyć bezwzględnie we wszystkich lekcjach. Zdarza się, że rodzice, którym nie w smak deprawacja pociech, buntują się. Są na nich jednak proste sposoby. Tym, którzy nie posyłają dzieci na edukację seksualną, najpierw grozi grzywna, a w razie recydywy lub odmowy zapłaty kary – krótkoterminowe więzienie. Dlaczego tak jest, wyjaśnił w roku 2004 hamburski sąd rozpatrując skargę muzułmańskich rodziców. Wyznawcy Allaha chcieli mieć prawo do oszczędzenia dwóm córkom słuchania oświeconych zachodnich prawd o antykoncepcji, aborcji i seksie homoseksualnym. Sąd wskazał im jednak, że państwowa szkoła przekazuje wyłącznie „informacje” o seksie, a to oznacza, że nie ma mowy o naruszaniu zasady neutralności światopoglądowej. Pozwolenie na absencję na zajęciach z edukacji seksualnej należałoby zdaniem sądu rozumieć jako zachętę do budowania równoległego społeczeństwa i rozwijania uczucia obcości w społeczeństwie.

 

Tym samym edukację seksualną uznano za jeden z nienaruszalnych elementów składowych niemieckiej demokracji. Odtąd każdy, kto jest jej przeciwnikiem, jest zarazem wrogiem systemu. W 2009 potwierdził to niemiecki Trybunał Konstytucyjny rozpatrując skargę baptystów z Nadrenii Północnej-Westfalii. Uparcie nie chcieli posyłać dzieci na lekcje edukacji seksualnej, za co skazywano ich nawet na więzienie. Walka się nie powiodła, sąd powtórzył argumentację z roku 2004. Okazało się, że także osoby chcące żyć zgodnie z nakazami Biblii są zagrożone budowaniem „równoległego społeczeństwa” i wykluczaniem się z narodowej wspólnoty. W roku 2011 z kolei w tej samej sprawie wypowiedział się sam Europejski Trybunał Praw Człowieka, stwierdzając, że szkoły mają prawo prezentować dzieciom „konieczną wiedzę”, a żadne prawo nie daje rodzicom zgody na uchronienie dzieci przed „konfrontacją z innymi przekonaniami”. Bruksela locuta, causa finita. Demokracja to nauka szacunki dla perwersji i zbrodni – i już!

 

Informacja? Nie, ideologia

 

Problem w tym, że twierdzenie, jakoby szkoły w Niemczech tylko „informowały” uczniów, jest najzwyklejszym kłamstwem. Dzieciom prezentowana jest nie wiedza, a marksistowska ideologia;  muszą ją zresztą nie tylko poznać, ale także – w zależności od landu – nauczyć się „szanować” lub po prostu „akceptować”. W 2016 roku w uchodzącej za katolicką Bawarii w życie wszedł nowy plan edukacyjny, który nakazuje uczyć dzieci „respektu” dla „różnorodnych form wspólnego życia” i odmiennych niż heteroseksualna „tożsamości płciowych”. Protesty przeciwko tym zmianom, owszem, były, ale przyniosły tylko kosmetyczne zmiany. Nic dziwnego – nawet Kościół katolicki opowiedział się „za” nowym programem. Dla hierarchów z Bundesrepubliki homoseksualizm zresztą grzechem już nie jest; także bawarscy biskupi z kard. Reinhardem Marxem na czele forsują ostatnio niezwykle aktywnie „nową ocenę” stosunków i związków jednopłciowych. Nie mają i nie mogą mieć nic przeciwko uczeniu dzieci „poszanowania” dla homoseksualnych „rodzin”, skoro sami marzą o wprowadzeniu kościelnego błogosławieństwa takich patologicznych „form wspólnego życia”.

 

Z roku na rok może być w Niemczech tylko gorzej, a to zwłaszcza za sprawą zmian prawnych przyjętych w 2017 roku przez Bundestag. Wprowadzono wówczas legalne homoseksualne „małżeństwa”. Tym samym w świetle prawa dwoje osób tej samej płci wychowujących adoptowane dziecko jest taką samą „rodziną”, jak mąż, żona i ich dzieci. W szkole wobec tego nie można przedstawiać tego inaczej, bo oznaczałoby to kontestowanie porządku prawnego, a zatem byłoby bez mała zamachem na demokrację. Także o aborcji nikt nie naucza w zgodzie z rzeczywistością. Mordowanie dzieci nienarodzonych pozostaje w Niemczech szeroko dostępne i stąd tak zwana aborcja przedstawiana jest jako jeden z dopuszczalnych wariantów „poradzenia sobie” z ciążą.  Dzieci w szkołach zapoznają się ze wszystkimi „poglądami” – muszą nauczyć się szacunku dla stanowiska, według którego pozbawienie życia dziecka nienarodzonego jest moralnie dopuszczalne lub nawet w niektórych przypadkach dobre. Mówiąc krótko, uczą się szanować zbrodnię. W podręcznikach prezentowane są wprawdzie też opinie krytykujące aborcję – ale jako pochodzące z kręgów kościelnych. W kraju, w którym praktykuje kilka procent społeczeństwa, nie może mieć to żadnej siły przekonywania.

 

Polowanie na faszystów

 

Państwo urządza przy tym wszystkim polowanie na rodziców już nie tylko niewysyłających dzieci na zajęcia edukacji seksualnej, ale nawet na tych, którzy po prostu ją krytykują. W ubiegłym roku z aprobatą minister edukacji, socjalistki Franziski Giffey, ukazała się przeznaczona dla nauczycieli broszura dotycząca walki z ekstremizmem w szkołach. Choć w Niemczech olbrzymim problemem jest radykalizm lewicowy, broszura dotknęła tylko problemu radykalizmu „prawicowego”. Pouczono, jak na podstawie zachowań dzieci i wypowiedzi rodziców tropić faszyzm, nazizm i volkizm. Nie zabrakło odniesień do lekcji „uświadamiania”. Opisano w niej przykład matki, która sprzeciwiała się malowaniu paznokci przedszkolnego syna, a edukację seksualną uznawała za „seksualizację dzieci”. Polecono, by podobnie zachowujących się rodziców zapraszać na rozmowy wychowawcze, bo prawdopodobnie obracają się w ekstremistycznym środowisku volkistowskim. Nauczyciel powinien wyjaśnić takim domniemanym wrogom demokracji, że ich pociecha ma prawo do nieskrępowanego rozwoju osobistego, a rodzic pomstujący na malowanie paznokci chłopcom to prawo próbuje ograniczyć… Treść broszury wywołała krytyczne reakcje nawet centrowych mediów, ale jej nie wycofano. Sama minister w wydanym oświadczeniu stwierdziła, że nie dostrzega w inkryminowanym dokumencie problemu. W gruncie rzeczy – ma słuszność. Skoro niemieckie i europejskie sądy uznały marksistowską edukację seksualną za immanentną część nowoczesnej demokracji, to opisany w broszurze rodzic może zostać słusznie uznany za osobę dla tego systemu groźną i jako taki wymaga reedukowania. Nie daj Bóg stworzy katolickie równoległe społeczeństwo…

 

Jeszcze lekcja czy już molestowanie?

 

Zdarza się nierzadko, że edukacja seksualna przybiera postać pornografii. Od kilka lat jest w Niemczech w obiegu poradnik, w którym zachęca się nauczycieli do psychicznego molestowania dzieci. Mają mówić im, czym są gejowskie dark roomy, o co chodzi w sadomasochizmie; zapoznawać ich z takimi praktykami seksualnymi jak połykanie nasienia czy seks analny. Zachęca się, by dzieci odgrywały pantomimiczne scenki seksualne w rytm żywiołowej, agresywnej muzyki; nauczyciele mogą w nich uczestniczyć. Według poradnika nastolatkowie powinni też opracować projekt burdelu, w którym każdy mógłby zyskać satysfakcję seksualną, niezależnie od swojej „orientacji” i „tożsamości”. Dzieci miałyby też przed całą klasą opowiada o swoich ulubionych praktykach seksualnych i wymyślać „kosmiczne orgie” polegające na czynach zakazanych na ziemi. Nie wiadomo, czy gdziekolwiek wcielono te zalecenia w życie, ale sam fakt dopuszczalności podobnego „poradnika” musi głęboko zastanawiać. Książeczka prezentująca taką wizję „edukacji seksualnej” została opisana przez media już w 2014 roku, ale jeszcze w 2016 ministerstwo edukacji w Nadrenii Północnej-Westfalii wpisało ją na listę promowanych materiałów edukacyjnych. Mediom tłumaczono potem, że… nie zapoznano się z jej treścią. W tym landzie książeczkę promowała organizacja „Gejowsko-lesbijskie uświadomienie”. I to wszystko w kraju, w którym jeszcze w latach 80. działały otwarcie grupy polityczne domagające się legalnej pedofilii. Teraz takich grup nie ma oficjalnie w polityce; w edukacji, jak widać, niestety wciąż trwają.

 

Patrzmy – i róbmy inaczej

 

Wszystko idzie naprzód. W 1968 roku uczono, czym jest zapłodnienie; w 1991 roku zaprezentowano do dziś popularny podręcznik, który w obrazkach uczył, jak nastolatkowie pod namiotem mają stosować antykoncepcję; dziś zachęca się do zgłębiania tajników sadomasochizmu i poszanowania dla praktyk homoseksualnych. Trudno przewidzieć, co niemieccy ideolodzy perwersyjnej edukacji wymyślą w przyszłości. Polacy, którzy wyjeżdżają do Bundesrepubliki w celach zarobkowych i decydują się wychowywać w tym kraju dzieci, muszą zachować niezwykłą czujność. Katolickie przekonania wpojone pociechom jeszcze w ojczyźnie nie tylko mogą, ale z pewnością zostaną w szkole zakwestionowane. Dla nas, którzy wpływając na polityków kształtujemy dziś w kraju także politykę edukacyjną, niemiecki przykład powinien być wielkim ostrzeżeniem. Nie brakuje i w Polsce ideologów dążących do zdeprawowania dzieci, czego dowiódł choćby organizowany w ubiegłym roku w niektórych szkołach „Tęczowy piątek”. Edukacja seksualna, zarówno prowadzona przez homoseksualne grupki jak i przez demokratyczne państwo wydane na pastwę ideologicznych szaleństw lewicy, stanowi bardzo poważne zagrożenie. W tej sprawie nie ma miejsca na żadne kompromisy.

 

Paweł Chmielewski

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie