16 października 2020

Grzegorz Kucharczyk: tętent stada niezależnych umysłów i nowy wirus w Europie

(Zdjęcie ilustracyjne. Źródło: pixabay.com (Katrina_S))

Wirus krąży po Europie. Fala infekcji rozszerza się także w Polsce. Mówią o drugiej fali, choć w przypadku sporej części środowiska akademickiego to już kolejna („enta”) fala infekcji. Znacznie groźniejszej niż COVID-19. Roboczo nazwijmy tego wirusa Sinistra – 1789 Left – 1968. Szczególnie silnie atakuje osoby mające schorzenia towarzyszące typu rozdęte własne ego, przekonanie o permanentnym zasiedzeniu po „właściwej stronie historii” (jednostka chorobowa „kompleks Żorżety”) czy odkryciu obiektywnych „praw postępu”, działających zawsze i wszędzie. Pojawia się również bezobjawowo, zwłaszcza w tzw. centrowym elektoracie.

 

Ostatnio (w zeszłą środę) poznańska „Gazeta Wyborcza” odkryła kolejne ognisko wirusa 1789 – 1968. Kto, jeśli nie oni! Co prawda redakcja nie nazwała tego w ten sposób, ale rzecz jest frapująca.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Chodzi o „list poznańskiego środowiska naukowego” (tak, w „GW”) przeciw desygnowaniu na urząd ministra edukacji i nauki prof. Przemysława Czarnka. List protestacyjny podpisało 214 „naukowców i naukowczyń” (tak w oryginale), w tym wielu magistrów i doktorów.

 

Wiadomo, jak podpisuje profesor, kierownik katedry, to nie wypada, by doktoranci i starsi asystenci pozostawali w tyle. Tak to już jest wśród ludzi otwartych na dialog i miłujących wolność przede wszystkim. Jak zwykle w przypadku listów przeciw prof. Czarnkowi, wśród sygnatariuszy znalazł się były ksiądz (prof. Tomasz Polak) wraz z żoną.

 

Treść listu wiele mówi o, nazwijmy to, formacji intelektualnej jego autorów i sygnatariuszy. Pomijając „naukowczynie” (a gdzie pozostałych 54 płcie?), roi się w nim od typowo neolewicowej nowomowy („bezkrytyczna fetyszyzacja partykularnego modelu myślenia o człowieku i stosunkach społecznych”, której miał dopuścić się prof. Czarnek) oraz oczywistych absurdów w stylu: „zachowanie [prof. Czarnka] w żadnej mierze nie licuje z kulturą akademicką, zarówno w jej wymiarze intelektualnym i etycznym” oraz inkryminowanie lubelskiemu naukowcowi, że jego wypowiedzi o ideologii LGBT „noszą wszelkie znamiona mowy nienawiści”.

 

Znamienne jest w jaki sposób autorzy listu i jego sygnatariusze pojmują misję Uniwersytetu. Czytamy więc, że „Uniwersytet to zatem miejsce wolnej nauki i wolnej myśli, ale także prawdziwie prodemokratyczna społeczność przygotowująca młodych ludzi do życia, pracy i działania w społeczeństwie i dla społeczeństwa”. W innym miejscu listu stoi zaś, że „Uniwersytet jest przede wszystkim przestrzenią formułowania koncepcji czy hipotez w jak najmniejszym stopniu dyktowanych ideologicznymi dogmatami, za to osadzonych w wartościach możliwie najbardziej uniwersalnych i fundujących powszechnie przyjętą umowę społeczną”. Działalność naukowa jest bowiem „misją pełnioną wobec społeczeństwa, w którego żywotnym interesie leży poznawanie, rozumienie świata i wypracowywanie technologii i idei zmierzających do zapewnienia możliwie największego dobrostanu całej ludzkiej wspólnoty i jej środowiska”.

 

Wytłuszczenia pochodzą ode mnie, bo pokazują – jak sądzę – istotę rzeczy. Otóż dla ponad dwustu reprezentantów poznańskiego środowiska naukowego nie jest misją Uniwersytetu i generalnie życia naukowego poszukiwanie prawdy i po jej odnalezieniu doświadczanie gaudium veritatis. A przecież ten zasadniczy cel życia i profesji akademickiej był tak właśnie formułowany w cywilizacji, która zrodziła instytucję uniwersytetów.

 

Autorzy i sygnatariusze listu akcentują wolność (badań i myśli), ale – jak pisał św. Jan Paweł II w „Fides et ratio” – „prawda i wolność albo istnieją razem, albo też razem marnie giną” (FR, 90). Ba, „człowieka można określić jako tego, który szuka prawdy”, a „pragnienie prawdy stanowi nieodłączny element ludzkiej natury” (FR 3, 28).

 

No, ale to mówi papież. Więc jest nieobiektywny. Sięgnijmy więc do współczesnej francuskiej myślicielki (nie „naukowczyni”), Chantal Delsol, która w niedawno opublikowanej w języku polskim książce „Czas wyrzeczenia” mówi właściwie to samo: „wolność umysłu straciła znaczenie, ponieważ zaprzestano już poszukiwania prawdy (prawda nie istnieje), wobec tego wolność umysłu ujawnia jedynie emocje albo partykularne interesy […]. Jeżeli moja opinia nie wyraża ani nie poszukuje żadnej prawdy, jeżeli ostatecznie nie jest warta ani mniej, ani więcej od innych, to dlaczego miałabym się przy niej upierać? Zgódźmy się i uprawiajmy nasz ogródek”. A przecież tylko prawda jest gwarantem prawdziwego uniwersalizmu, bez którego nie ma także godnego swego miana dyskursu naukowego: „Zapomnieliśmy, że tylko idea prawdy może pretendować do uniwersalizmu”.

 

Delsol zauważa w innym miejscu, że zanegowanie istnienia obiektywnej prawdy otwiera drogę nie tylko do jałowości dyskursu naukowego, ale jest zachętą do jego ograniczenia. Im mniej prawdy, tym więcej faktycznej nietolerancji: „systemy myślowe bez prawd są – paradoksalnie – nietolerancyjne. Społeczeństwo mitów jest bardzo zrytualizowane, bo rytuały zastępują fundamenty. Sokrates został skazany na śmierć za uchybienia wobec obrzędów, nie zaś wobec wiary. Tak samo w naszych społeczeństwach trzeba uiścić trybut równości, niedyskryminacji, ustalonej interpretacji praw człowieka pod karą marginalizacji”.

 

Autorka „Czasu wyrzeczeń” zwróciła ponadto uwagę na inny destrukcyjny skutek rozerwania związku między wolnością a prawdą. Delsol pisze: „Prawda jest rzeczywistością, która jest narzucona z zewnątrz i która na swój sposób zmusza człowieka do uwzględnienia jej istnienia, przynajmniej od chwili, gdy zacznie w nią wierzyć. Gdy prawda istnieje, niezależnie jaka, człowiek zajmuje drugą pozycję”.

 

Innymi słowy, detronizacja prawdy oznacza początek „religii demokracji” w różnych formach. Ot, chociażby traktowania Uniwersytetu jako „prodemokratycznej społeczności”, „fundującej powszechnie przyjętą umowę społeczną”. Co pozwala powrócić do naszych baranów.

 

Sposób rozumowania reprezentantów „poznańskiego środowiska naukowego”, ujmowanie przez nich badania naukowego jako działania na rzecz „technologii” i „dobrostanu” społecznego, doskonale współgra z paradygmatem, wedle którego nauka powinna być „innowacyjna” i „działać na rzecz polskiej gospodarki”.

 

Temu paradygmatowi ulegał wicepremier i minister nauki oraz szkolnictwa wyższego, dzisiaj (o z grozo!) odpowiedzialny za rozwój (czego???) Jarosław Gowin. Widać to w przygotowanej przez niego i przyjętej głosami Zjednoczonej Prawicy w 2018 roku tzw. ustawy 2.0. reformującej rzekomo polski świat akademicki. Niespecjalnie też dziwi, że ten sam minister chciał „Rejtanem się rzucać” przed każdym, kto by chciał wyprowadzić ideologię (tzw. studia gender) z polskich uniwersytetów.

 

Czekam więc z nadzieją na nowego ministra edukacji i nauki. Nie traktuję go – jak autorzy i sygnatariusze omawianego listu – jako „zwierzchnika polskiej nauki i edukacji”. Zwierzchnikiem nauki, każdej nauki, nie jest taki czy inny urzędnik (ach te lewicowe umiłowanie urzędowych stempli), ale prawda i prawdziwe autorytety. W tym kontekście zarzucany prof. Czarnkowi w liście „intelektualny autorytaryzm” nie byłby niczym złym. Byle tylko nie zawahał się go użyć.

 

 

Grzegorz Kucharczyk

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie