16 grudnia 2020

Ziobro kontra Hołownia. Konflikt, który wstrząśnie Polską?

(fot.Lukasz Dejnarowicz/FORUM+Adam Guz/KPRM - Kancelaria Premiera from Poland, Public domain, via Wikimedia Commons)

Konflikt Kaczyński-Tusk przestał już definiować podziały na polskiej scenie politycznej. Czy w najbliższych latach czeka nas nowy podział, którego twarzami staną się Zbigniew Ziobro i Szymon Hołownia?

 

Zmiana pokoleniowa w naszej polityce staje się faktem. Poważnym symptomem, że jedynowładztwo Jarosława Kaczyńskiego w Zjednoczonej Prawicy słabnie, było głosowanie w sprawie „piątki dla zwierząt”. Jeszcze kilkanaście miesięcy temu niemożliwe wydawało się, by ktokolwiek w PiS zakwestionował wolę prezesa. W Solidarnej Polsce czy Polsce Razem być może znalazłoby się kilku buntowników. Ale w PiS? Nie, to nie miało prawa się wydarzyć. A jednak wydarzyło się.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Jak to możliwe, że część posłów największej partii w kolacji rządzącej rzuciło rękawicę kierownictwu partyjnemu? Może ta słabość „naczelnika” wewnątrz partii ujawniła się jeszcze w trakcie sporu o wybory prezydenckie z Jarosławem Gowinem? Ludwik Dorn mawia, że Kaczyński nigdy się nie cofa, chyba, że woda sięga mu powyżej nosa i nie ma już czym oddychać. A zatem sytuacja, w której szef niewielkiej partii stworzonej głównie wokół środowiska krakowskich akademików, zagonił starego wyjadacza w kozi róg, zmuszając do odwrotu w kluczowej rozgrywce tego roku, musiała zrobić wrażenie na politykach PiS.

 

Może jednak jest coś jeszcze, o czym nie wiemy: poważne problemy zdrowotne lub po prostu degradacja intelektualna, związana z wiekiem. Pewne jest jedno: silne przywództwo Kaczyńskiego ulega erozji i z każdym tygodniem widać to coraz wyraźniej. Konsekwencje tej słabości mogą być opłakane dla stabilności władzy w Polsce. Wszak to na prezesie PiS opiera się obecnie autorytet premiera Mateusza Morawieckiego. Dlatego nie zaskakuje, że Zbigniew Ziobro niemal jawnie w ostatnich dniach kwestionował jego prymat w rządzie. Czy zatem w najbliższych miesiącach i latach to właśnie szef Solidarnej Polski sięgnie po pałeczkę pierwszeństwa po prawej stronie sceny politycznej? Czy jego antagonistą zostanie niecierpliwie już przebierający nogami w bloku startowym Szymon Hołownia?

 

Koniec menedżeryzmu?

W politycznych biografiach często uderza mnie pewna prawidłowość: przywódcy bardzo rzadko potrafią zorientować się, w którym momencie nadchodzi ich koniec. Nie odczytują właściwie znaków czasu i przekonani o swoim geniuszu lekceważą oczywiste sygnały, zwiastujące ich upadek. Wydaje mi się, że podobnie jest z rządem i przywództwem premiera Mateusza Morawieckiego. Sądzi zapewne, iż polityka, której dał twarz w ostatnich latach, obudowana zabezpieczeniami socjalnymi, daje mu teraz mandat, by podejmować kroki najbardziej nawet niepopularne, jak bezmyślne niszczenie polskiej gospodarki kolejnymi lockdownami. Ukształtowany przez bankierów, wychowany w świecie wielkiej finansjery, zdaje się być zachwycony menedżerskim podejściem do polityki.

 

Ów, jak nazywa to Frank Furedi, menedżeryzm, wdarł się na nasze polityczne salony właśnie za sprawą Morawieckiego. Technokratyczny język, brak umiejętności komunikacji z ludźmi, przekonanie, że wszystko da się opisać w tabelkach i wyliczyć, pewność, iż świat wymaga wielkich projektów, takich jak Polska 2030, elektrownia w 2043 roku, czy produkcja polskich samochodów elektrycznych… To tylko kilka przykładów menedżerskiego podejścia do polityki a’la Morawiecki. Dodajmy, irytującego, jeśli zwrócimy uwagę, że z wielkich planów premiera jak na razie wychodzi zero. Czyli nic.

 

Menedżeryzm w polskiej polityce zagościł na dobre wzorem trendu, który w na Zachodzie dominuje wśród tamtejszych elit politycznych od dawna. Wygląda jednak na to, że moda ta przyszła do nas z tragicznym opóźnieniem, wszak w Europie stopniowo powraca do łask twarda polityka. Na razie „politycy-menedżerowie” nazywają kontestatorów takiego kierunku „populistami”, ale właśnie ci „populiści” zyskują na popularności kosztem eleganckich pań i panów, posiłkujących się w trakcie konferencji prasowych nowocześnie przygotowanymi prezentacjami, wyliczeniami i tabelkami.

 

W Polsce jednym z polityków, który rzucił wyzwanie „menedżeryzmowi” jest minister sprawiedliwości, Zbigniew Ziobro. Wchodząc w spór z Morawieckim, posługuje się on zupełnie innym językiem. Widać w nim polityczną szkołę Lecha i Jarosława Kaczyńskich, polityków pełnokrwistych, przekonanych o tym, że politykę można kreować a nie tylko reagować na bieżące wydarzenia. Sprawczość polityczna stała się znakiem firmowym słynnych braci i Ziobro przesiąkł duchem takiej właśnie wizji aktywności publicznej.

 

To dlatego konferencje prasowe z jego udziałem pozwalają odbiorcom uchwycić myśl ministra sprawiedliwości, inaczej niż w przypadku premiera, potrafiącego wyrzucić z siebie dziesięć zdań o identycznym znaczeniu, choć sformułowanych. Bo w gruncie rzeczy niewiele o Morawieckim wiemy. Nie wiemy, co premier  myśli o współczesnej lewicowej rewolucji tożsamościowej, za to doskonale wiemy, co sądzi o tym Zbigniew Ziobro. Kiedy premier wetuje mechanizm praworządności, nie do końca rozumiemy, dlaczego to robi. Ale kiedy do nieugiętości w tej sprawie wzywa go Zbigniew Ziobro, doskonale wiemy, jaki ma w tym cel, ostrzegając nas przed ideologiczną ofensywą Brukseli. Trudno powiedzieć, czy Morawiecki w ogóle dostrzega poważne zagrożenie wewnętrznej lewicowej rewolty w PiS, ale doskonale widzimy, że takie niebezpieczeństwo diagnozują Ziobro i jego konfratrzy przeciwstawiając się wymyślonej przez pisowską młodzieżówkę „piątce dla zwierząt”.

 

Chciałbym być dobrze zrozumiany: nie twierdzę, że Ziobro jest jakąś wielką nadzieją konserwatystów na polskiej scenie politycznej. Wręcz przeciwnie – nie dowierzam nagłemu, konserwatywnemu zwrotowi szefa Solidarnej Polski. Ale jeśli miałby on reprezentować interesy przywiązanego do tradycji wyborcy, faktycznie ma szansę stać się nadzieją na skuteczną obronę zajętych już pozycji w walce z lewicowymi wywrotowcami.

 

Warto przyjrzeć się choćby pokrótce, jakie inicjatywy Ziobro wspiera. Rzuca się w oczy jego zainteresowanie finansowaniem prawicowych mediów, konferencji diagnozujących zagrożenia cywilizacyjne a wreszcie: powolne budowanie własnego zaplecza politycznego. Jeżeli wytrzyma presję ze strony PiS i Polski Razem, pozostając rzecznikiem konserwatystów w rządzie i parlamencie, być może pozycje prawicowych wyborców nie będą stracone w sensie politycznym. Czy jednak faktycznie w sejmie pojawi się reprezentacja polityków, gotowych hamować rewolucję kulturową? Na to pytanie odpowiedź poznamy zapewne już w najbliższych miesiącach, gdy w koalicji dojdzie do przesilenia.

 

Jeśli Ziobro uzyska większy stopień autonomii, niewykluczone że stanie się jednym z ważniejszych politycznych graczy. A  to z kolei tylko podkręci aktywność Szymona Hołowni. Ten bowiem nie ukrywa, iż chciałby stać się kulturalną twarzą antykulturowej rewolucji.

 

Przygotować drogę rewolucji

Lider Polski 2050 nigdy nie ukrywał swojej niechęci do „przaśnej” polskiej prawicowości i katolicyzmu. To człowiek pokroju tych, którzy z odrazą spoglądali na takie projekty jak ZChN czy batalie Marka Jurka o prawo do życia. Wartością samą w sobie dla Hołowni stało się „bywanie” – bywanie u Wojewódzkiego, w programie „Mam Talent”, w towarzystwie ks. Kazimierza Sowy i Marcina Prokopa, a wreszcie: bywanie w polityce.

 

Jak jednak uczynić „bywanie” skutecznym, skoro coraz częściej nawet świat mętnej polityki wymaga opowiedzenia się po jednej ze stron? Hołownia wybrał model „miękkiej” lewicowości. Nie epatującej nazbyt radykalnymi hasłami, ale usprawiedliwiającej wulgarne zachowania młodych ludzi, dumnie maszerujących pod sztandarami na których wypisano postulaty wolnej decyzji w sprawie zabijania nienarodzonych. Próżno szukać było u Hołowni słów potępienia dla kobiet agresywnie przerywających Msze Święte, czy malujących na murach świątyń obraźliwe treści.

 

Showman wybrał rolę socjalisty, szykującego grunt pod rewolucję. Nie przypadkiem akces, jaki zgłosił do Strajku Kobiet, został w pierwszej chwili odrzucony przez Martę Lempart i jej przybocznych. Później jednak rewolucjonistki wycofały się i powitały go uprzejmie w swoim gronie. Zapewne dostrzegły w nim cennego sojusznika, zdolnego wprowadzić tłuszczę na salony. Dokładnie tak, jak przed laty zrobił to Janusz Palikot, człowiek, który z konserwatywnego filozofa przedzierżgnął się w skandalistę, antyklerykała i patrona wielu odrażających osobowości.

 

Hołownia nie jest dzisiaj typem politycznego menedżera, raczej jest kimś pomiędzy wizjonerem (jeśli mu wierzyć, deklaruje, że wszedł do polityki, by zbudować lepszy świat dla swojej córki) a wiernym realizatorem polityki kreowanej ponad państwami, w gabinetach przewodniczących, sekretarzy i dyrektorów generalnych organizacji międzynarodowych. Czyli w instytucjach, które nie odpowiadają przed nikim za skutki podejmowanych decyzji i szkicowanie wieloletnich strategii.

 

Szymon Hołownia nie tylko zatem ideologicznie może zderzyć się ze Zbigniewem Ziobrą, ale także na poziomie politycznej praktyki, metod podejmowania decyzji, stopnia suwerenności i zakresu sprawczości.

 

Paradoksalnie, mimo wielu złych informacji, jakie przyniósł nam 2020 rok, pronarodowy skręt Ziobry nie jest złą wiadomością, jak zdaliby się to oceniać krytykujący go za zbytnią niezależność i rozbijanie PiSowskiej prawicy. Jeżeli jeszcze Solidarna Polska zdecydowałaby się na alians z Konfederacją, mógłby powstać interesujący polityczny twór, z konserwatywnym programem obyczajowym oraz wolnorynkowymi postulatami gospodarczymi. To, w czasach nadciągającego kryzysu gospodarczego, może okazać się propozycją tonizującą rozbuchane nastroje społeczne.

 

Tamci są zawsze

Nie ma sensu oczywiście popadać w euforię, roztaczać wizji jakiegoś fantastycznego ugrupowania, które sprawi, że Polskę stać będzie na prowadzenie suwerennej polityki. Nie sądzę, by Zbigniew Ziobro okazał się drugą Margaret Thatcher, człowiekiem zdolnym uderzyć pięścią w stół, by wywrócić stolik i przełamać konsensus elit krajowych i europejskich. Popyt na tego typu osobowość dostrzegamy choćby w kryzysie epidemicznym. Naszym elitom brakuje odwagi, ale też wizji i poczucia odpowiedzialności za dobro wspólne, by rzucić wyzwanie „wielkiej zmowie” wokół lockdownu. Przecież już teraz znowu mówi się w Polsce o kolejnych obostrzeniach, mających rzekomo chronić Polaków przed chorobami, by mogli się bez przeszkód zaszczepić. To absurdalne, ale pokazuje, że naszą polityką rządzi prawo inercji.

 

Być może jednak fakt, że rośnie grupa konserwatywnych polityków – myślę to nie tylko o samym już Ziobrze, ale jego zapleczu – operujących nieco inną niż technokratyczna nomenklaturą i zdolnych do przełamania zmowy politycznej poprawności, daje jakąś nadzieję na przyszłość. Jednak ktoś będzie zabiegał o głosy ludzi wierzących, nie stosując przy tym, jak prezes Kaczyński, metody szantażu, że jeśli nie my, to tamci. Choć przecież zawsze są jacyś „tamci” i ewentualne ugrupowanie skupione wokół Ziobry również będzie miało swojego konkurenta w postaci Szymona Hołowni i czającej się za jego plecami hordy lewaków, żądnych naszej krwi.

 

 

Tomasz Figura

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(31)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie