13 lipca 2016

Zielone światło dla terrorystów. Berlin toleruje przestępstwa lewackich radykałów

(EFE/Toni Albir/FORUM)

Lewicowi ekstremiści terroryzują Berlin. Płonące samochody, masowe bitwy z policją, ataki na biura polityków – to od kilku tygodni codzienność stolicy Niemiec. Lewicowe władze wciąż nie mają ani pomysłu, ani woli, by uporać się z rosnącym zagrożeniem.


W sobotę 9. lipca około 2000 skrajnych lewicowców starło się w Berlinie z blisko 1800 policjantami. Rzucano z dachów kostką brukową, ciskano kamieniami. W ruch poszły pięści i kastety, płonęły samochody. Rannych zostało 123 funkcjonariuszy, 86 agresywnych lewaków trafiło na krótko do aresztu. Tak skończyła się demonstracja w obronie nielegalnych lokatorów budynku mieszkalnego przy ulicy Rigaer w dzielnicy Friedrichshain. To dotychczasowe apogeum ciągnącego się latami konfliktu władz miasta ze środowiskiem „alternatywnych”, którzy chcą tworzyć własne niezależne społeczeństwo, nagminnie łamiąc przy tym prawo i nie stroniąc od przemocy.

Wesprzyj nas już teraz!

Zasadniczym powodem eskalacji napięcia jest sprawa budynku przy ulicy Rigaer 94, w skrócie: R94. W 1990 roku grupa skrajnych lewicowców zajęła stojący pod tym adresem pustostan należący do miejskiej wspólnoty mieszkaniowej. Do 1999 roku miastu i „autonomom”, jak nazywają nielegalnych lokatorów Niemcy, udawało się wypracowywać pewien modus vivendi. Konflikt zaostrzył się, gdy kilka budynków w Friedrichshain, w tym R94, zostało sprzedanych firmie Lila GbR, która chciała zamienić je na dość luksusowe ekologiczne mieszkania. Lewacy wystąpili ostro przeciwko prawu właścicieli do korzystania ze swojego dobytku i nie wyprowadzili się z zajętych nielegalnie mieszkań. R94 stało się niemal oficjalnym centrum berlińskich skrajnych lewaków prowadzących przestępczą, quasi-terrorystyczną działalność. Choć lewicowe władze miasta dobrze wiedzą, gdzie radykałowie przygotowują swoje działania, w zasadzie nie reagują. Partiom SPD, Lewicy, Zielonym czy Piratom lewacy spod R94 walczący z neonazistami i kapitalizmem wciąż specjalnie nie przeszkadzają, nawet, jeżeli od czasu do czasu trochę „narozrabiają”.

Z biernością lewicy nie chce zgodzić się jednak konserwatysta Frank Henkel, berliński senator ds. wewnętrznych. W czerwcu tego roku zorganizował szeroko zakrojoną akcję policji przeciwko lewakom z R94; zarekwirowano różnego rodzaju materiały służące do przestępczej działalności, zamknięto nielegalną knajpę, część mieszkań po prostu oczyszczono. Działania te wywołały wyjątkowo ostrą odpowiedź środowisk ekstremistycznych sympatyzujących z R94. Zaczęli regularnie napadać na biura polityków i urzędników miejskich, podpalać i niszczyć samochody, atakować policjantów. Rainer Wendt, szef Niemieckiego Związku Zawodowego Policji, mówi wprost o „ulicznym terroryzmie”. Jak wskazywał w rozmowie z dziennikiem „Der Spiegel”, lewicowi radykałowie chcą wykorzystywać sprawę R94 do „kolejnych, poważniejszych czynów przestępczych”. Jednym z ich celów, realizowanym choćby poprzez niszczenie samochodów zwykłych mieszkańców Berlina, jest jego zdaniem „wywołanie wśród ludności strachu i przerażenia”. Pomimo tak groźnych działań i postaw lewicowych terrorystów urzędujący burmistrz Berlina, socjalista Michael Müller, chce z lewakami przede wszystkim rozmawiać. Po wielkiej sobotniej bitwie z policją zmienił wprawdzie nieco ton, deklarując, że nie zorganizuje jednak zapowiadanego wcześniej okrągłego stołu, ale planów rzeczywistych działań wciąż nie widać. Najprawdopodobniej sprawa nie zakończy się jeszcze długo. 18. września odbędą się w Berlinie wybory lokalne, w których główni rywale o fotel burmistrza to właśnie Müller i Henkel. Socjalista nie chce zbyt ostrymi działaniami przyznać racji przeciwnikowi z CDU, dodatkowo jeszcze zrażając do siebie lewicowy i lewacki elektorat.

Lewacy zapowiadają tymczasem coraz ostrzejsze działania. W sieci ogłosili już, że muszą „przemyśleć swój stosunek do przemocy”, sugerując przy tym, że mogą zacząć zabijać. Niewykluczone, że rzeczywiście do tego dojdzie: według Federalnego Urzędu ds. Ochrony Konstytucji na terenie całego RFN działa około 7700 gotowych do używania przemocy lewaków, z których część ma być gotowa nawet do zabijania przeciwników politycznych i policjantów. Od zeszłego roku środowiska ekstremistyczne wyraźnie nasilili swoją działalność. W 2015 roku popełniono w Niemczech 39 tysięcy przestępstw motywowanych politycznie; z tego 4400 były to przestępstwa z użyciem przemocy. 1608 takich przestępstw popełnili właśnie lewicowy ekstremiści, co oznacza wzrost o 18 proc. względem poprzedniego roku. Ostatni raz sytuacja była tak zła w 2001 roku. Nie ma przy tym wątpliwości, że za wszystko odpowiada kryzys imigracyjny, który zmotywował do działania przeciwników przyjmowania uchodźców, w tym krzykliwych neonazistów, co wywołało brutalną reakcję lewaków.  

 Niemieccy lewacy nie ograniczają się przy tym tylko do walki z kapitalizmem (jak podczas otwarcia nowej siedziby Europejskiego Banku Centralnego we Frankfurcie, gdy w zamieszkach rannych zostało 150 policjantów) czy do ataków na silnie antyimigranckie ruchy, na przykład Pegidę (jak w lutym tego roku, gdy podczas demonstracji tejże w Dreźnie spalono kilka samochodów manifestujących). Atakują też prominentnych polityków oraz… obrońców życia i rodziny. „Ideowym” tego wyrazem stała się wystawiona jesienią ubiegłego roku w berlińskim teatrze Schaubühne „sztuka” pt. „Fear”. Kilka znanych kobiet, które angażują się w niemieckiej polityce i życiu społecznym, przedstawiono tam jako „nazistowskie zombie”, do którego można tylko strzelać.

Tak ukazano europosłankę AfD Beatrix von Storch, socjolog i publicystkę Gabriele Kuby czy też katolicką aktywistkę Hedwig von Beverfoerde. Na efekty tej propagandy nie trzeba było długo czekać. Biuro von Storch zostało najpierw oblane farbą i obrzucone kamieniami, a potem lewaccy napastnicy spalili jej samochód. Kilka dni później zaatakowano dobytek Josefa von Beverfoerde, męża Hedwig. Spalono busa, którego małżonkowie wykorzystywali w trakcie prorodzinnej i antygenderowej demonstracji Demo für Alle w Stuttgarcie, podpalając też należące do nich biuro.  W tym samym okresie lewacy zaatakowali też prywatne mieszkanie saksońskiego ministra sprawiedliwości Sebastiana Gemkowa z CDU, wrzucając do niego kamienie oraz butelki z kwasem masłowym; nie oszczędzili nawet pokoju dziecinnego. W styczniu, oblano farbą biuro CDU w Stuttgarcie, motywując to poparciem tej partii dla Demo für Alle. Z kolei w marcu niezidentyfikowany lewacki terrorysta do serca wziął sobie strzelanie do „nazistowskich zombie”. W Karlsruhe wypalił z broni do pracownika firmy plakatującej, który rozwieszał reklamy wyborcze AfD, na szczęście chybiając.

Na poziomie federalnym nieumiejętność poradzenia sobie z lewackimi terrorystami władze RFN mogą tłumaczyć analogicznymi trudnościami w walce z ekstremistami neonazistowskimi i islamskimi. Dziesiątki tysięcy działaczy skrajnych środowisk dopuszczających się często bardzo poważnych przestępstw to bez wątpienia wielkie wyzwanie dla niemieckich służb. Podobne usprawiedliwienia trudno jednak zastosować choćby do przypadku Berlina, gdzie centrum działania „alternatywnych” radykałów jest doskonale znane. Rządzącym politykom – socjalistom, komunistom i „ekologom” brakuje jednak podstawowej woli, by uporać się z problemem. Lewacki terroryzm, mimo coraz większej skali sianych zniszczeń, wciąż traktowany jest z przymrużeniem oka. Trudno sobie wyobrazić, by socjalistyczne władze w ten sam sposób przyzwalały na funkcjonowanie dobrze im znanego centrum neonazistów. Jak widać bitego „kapitalistę”, policjanta czy obrońcę życia powinno boleć mniej, niż bitego Turka lub Murzyna. 

Paweł Chmielewski




Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie