9 lipca 2020

Tomasz Żak: Zabić i zapomnieć [OPINIA]

Dwa lata temu, dokładnie w dzień Święta Niepodległości w bieszczadzkiej, miejscowości Cisna odbyła się dość nietypowa uroczystość – odsłaniano nową tablicę na starym pomniku. Był to efekt sejmowej ustawy ze stycznia 2017 roku, zwanej dezubekizacyjną, mocno oprotestowywanej i krytykowanej przez polityczną opozycję i pogrobowców komunizmu. Można by w tym kontekście napisać, że papier i marmur są cierpliwe wobec zakrętów polityki historycznej, ale rzecz w tym, że niezależnie od tych zakrętów to, co działo się w Cisnej i okolicach w latach 1945-47 jest po prostu dowodem na ludobójczą praktykę nacjonalizmu ukraińskiego.

 

Słowo ZAGŁADA bardzo długo było niejako „zarezerwowane” dla opisywania tego, co w czasie II wojny światowej Niemcy zrobili Żydom. Niezbity fakt „ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej” (Endlösungder Judenfrage) jakoś tak dziwnie na całe dziesięciolecia usunął w cień równie niezbity fakt niemieckiej eksterminacji Polaków w ramach tzw. Akcji AB (Ausserordentliche Befriedungsaktion). Natomiast dalej niż w cieniu musieliśmy szukać wszystkiego, co dotyczy czystek etnicznych prowadzonych przez tzw. Ukraińską Powstańczą Armię na terenach województw południowo-wschodnich II Rzeczypospolitej i komunistycznej Rzeczypospolitej Ludowej w latach 1940 – 1947. Dzisiaj z pełnym przekonaniem możemy powiedzieć, że to wszystko czego doświadczyli wówczas Polacy, było niczym innym jak właśnie ZAGŁADĄ. Jeden ze strażników tej historii, ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski, zwykł mawiać, że dziesiątki tysięcy naszych rodaków bestialsko pomordowanych przez UPA zostało zabitych dwa razy – raz przez banderowców (tak zwyczajowo mówiono o ukraińskich mordercach z UPA), a drugi raz, kiedy odmawiano im prawa do pamięci.

Wesprzyj nas już teraz!

 

A narodowa pamięć, co dobrze wiemy, to nie tylko prawda w naukowych opracowaniach i szkolnych podręcznikach, ale również groby, pomniki i dzieła artystyczne. Możliwość postawienia pomnika, ba – nawet umieszczenia małej tablicy w jakiejś kościelnej kruchcie, aby upamiętnić ludobójstwo na Polakach, przez lata graniczyła z cudem, a i dzisiaj nie jest to sprawa oczywista, czego dowodem jest choćby „uwięziony” monument „Rzeź wołyńska” rzeźbiarza Andrzeja Pityńskiego. Ze zgrozą trzeba odnotować, że przedstawiciele świata nauki w tej sprawie tak jak milczeli za Peerelu, tak nie przerwali tego milczenia po 1989 roku. Przełom został dokonany dopiero w roku 2000 i to przez osoby spoza środowiska akademickiego. Ukazała się wtedy monumentalna dwutomowa, oparta na źródłach monografia „Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej Wołynia 1939–1945”, autorstwa Władysława Siemaszki i jego córki Ewy. Właśnie to dzieło była jedną z najważniejszych inspiracji w pracach mojego Teatru Nie Teraz nad przedstawieniem „Ballada o Wołyniu”, które miało swą premierę w 2011 roku. Była chyba najtrudniejsza z moich prac teatralnych, ale jednocześnie od początku miałem świadomość jej istoty. Ewa Siemaszko powiedziała kiedyś, że nawet wielki wysiłek informacyjny nie spowoduje dotarcia do społeczeństwa z tematem zbrodni wołyńskiej, „jeśli nie będą mu towarzyszyć dzieła artystyczne”, które odwołują się do sfery emocjonalnej człowieka i w ten sposób tworzą uczuciową podstawę do pozyskiwania wiedzy i do obcowania z prawdą. Dokładnie to pokazała recepcja filmu Wojciecha Smarzowskiego „Wołyń” (2016), dzięki któremu ukraińskie ludobójstwo na Polakach uzyskało tę tak potrzebną estetyczną metaforę w skali dużo, dużo większej niż liczba widzów spektaklu teatralnego.

 

Ta tematyka ma jeszcze jedną bardzo ważną właściwość. Otóż przywoływana tutaj polska tragedia kojarzona jest z reguły z Wołyniem, czyli obszarem przedwojennego województwa wołyńskiego. I faktycznie tam pochłonęła ona największą ilość ofiar i tam miała swą najbardziej upiorną ekspozycję (rozpoczętą tzw. „krwawą niedzielą” 11 lipca 1943 roku). Prawda jest jednak taka, że nacjonaliści ukraińscy dążąc do utworzenia swojego państwa dosłownie „po trupach” i zgodnie z wytycznymi ich diabelskiego dekalogu -„Десять заповідей українського націоналіста” („Dziesięcioro przykazań ukraińskiego nacjonalisty”) napisanych przez Stepana Łenkawskiego, ze wstępem zafascynowanego nazizmem ideologa Dmytro Doncowa, rzeź Polaków prowadzili na znacznie większym obszarze naszego kraju. Tak więc było to i Podole, i Ziemia Lwowska, ale także Ziemia Chełmska i szerzej Lubelszczyzna oraz obszar dzisiejszych Bieszczadów i Beskidu Niskiego.

 

Właśnie Bieszczady i ich Pogórze na całe lata stały się punktem odniesienia dla kolejnych pokoleń Polaków, gdy chodzi o ich wiedzę na temat zbrodni nacjonalizmu ukraińskiego. O tym, co było – umownie mówiąc – za Bugiem, mówić i pisać nie było wolno. To były ziemie „wielkiego brata” i to z definicji wiecznej polsko-radzieckiej przyjaźni nic złego nie mogło mieć miejsca. Natomiast po tej stronie Bugu (i Sanu) jak najbardziej, co było dodatkowo potrzebne politycznie do dokończenia planu etnicznej jednorodności państwa. Tutaj, pod połoninami, mordowały bandy upowców i nikt nawet się nie zająknął, że niemało tam było sotni, które przyszły z tamtej strony, ze wschodu. To swoiste przedłużenie wojny na tych terenach doprowadziło do nieuchronnego finału w postaci Akcji „Wisła”, czyli wysiedlania rodzimej ludności tych ziem, a w konsekwencji do ich opustoszenie, „zdziczenia” i późniejszej „odbudowy” w duchu „wielkich budów socjalizmu”. W tym kontekście można właśnie szukać korzeni legend o bieszczadzkim „dzikim zachodzie”.  Do tego dodajmy jeszcze tragedią tamtejszej powojennej partyzantki niepodległościowej, którą propagandziści ludowego państwa zrównali z bandytyzmem banderowców z UPA. Przykładem są losy oddziału Narodowych Sił Zbrojnych, mjr Antoniego Żubryda „Zucha”.

 

Wokół tej ciężko doświadczonej ziemi bardzo szybko zaczęto tworzyć artystyczną otoczkę emocjonalną. Klasyczny przykładem była mitologia gen. Karola Świerczewskiego „Waltera”, który zginął w nie do końca wyjaśnionych okolicznościach (podczas ostrzału UPA)  na drodze z Baligrodu do Cisnej. Innym z takich indoktrynacyjnych dzieł jest powieść „Wilcze echa” Jana Gerharda, płk. Ludowego Wojska Polskiego, na podstawie której powstał film Ewy i Czesława Petelskich „Ogniomistrz Kaleń”. Swoją drogą widzimy tutaj podobny działanie jak we przypadku „Popiołu i diamentu” Jerzego Andrzejewskiego, powieści zekranizowanej przez Andrzeja Wajdę. To zakłamywanie ludzi i ziemi, na której żyli nie skończyło się w 1989 roku. III RP „kultywuje” wiele kłamstw i przeinaczeń, a opór przeciwko dekomunizowaniu Polski jest wciąż bardzo mocny. W kontekście opowiadania o ludobójstwie ukraińskim na Polakach sprzyja temu niestety niejednoznaczna polityka polskich władz (i to bez względu na takie czy inne rządy) w stosunku do państwa ukraińskiego oraz więcej niż niezdecydowanie w ocenie tego, co zdarzyło się w Bieszczadach i w Beskidzie Niskim po II wojnie światowej, z Akcją „Wisła”, jako przykładem najważniejszym.  Ignorancja, jak i swoista poprawność polityczna wciąż również brudzą adekwatny przekaz artystyczny. Niebywałym jest, że 80 lat po wojnie mogą powstawać takie pseudo dzieła jak przedstawienie „Swarka” w Teatrze Polskim w Bydgoszczy. 

 

Prawdziwy koniec cichego przedwojennego uzdrowiska, jakim była Cisna, zaczął się latem 1944 r. Wraz z przechodzącym frontem pojawiały się w okolicy oddziały UPA. Zaczęły się bandyckie napady i pojawiły się pierwsze ofiary śmiertelne. Banderowcy, jak to mają w zwyczaju, zanim zabili Lacha (czyli Polaka), to najpierw nad nim się znęcali. Z czasem ukryte w górach miejscowości były bardziej we władaniu ukraińskich sotni niż polskiej administracji. Pojedyncze posterunki wojskowe czy milicyjne nie stanowiły wystarczającej ochrony. Zdeterminowani mieszkańcy decydowali się na samoobronę, która była możliwa jedynie w ramach oficjalnych struktur państwa (m.in. milicji). Można wtedy było mieć broń i chronić chociaż własną rodzinę czy sąsiadów. Latem 1945 roku, po wybuchu amunicji na posterunku milicji, jego funkcjonariusze postanowili przygotować lepszy punkt obrony. Wybrano do tego celu, położony w centrum miejscowości stromy wzgórek Kamionka, zwany Betlejemką. Upowskie sotnie („Bira” i „Chrina”) zaatakowały 11 stycznia 1946 r. Podpalono szkołę, urząd gminy oraz dwór i osiem polskich gospodarstw. To wtedy w jednym z nich żywcem spłonęła czteroosobowa rodzina Macieszków: matka z dziećmi (19-letnią Anią, 16-letnią Jadzią i 10-letnim Zbyszkiem). W innym domu wrzucony przez banderowców granat zabił członków rodzina Jędrzejczaków, matkę i trójkę dzieci, z których najstarsze miał trzej przedwojenni policjanci, których bestialsko męczono, a potem żywych jeszcze wrzucono w ogień. Zginęła również żona jednego z nich oraz milicjant, który tego dnia nie miał służby i pozostał w domu.

 

Potem przez długie nocne godziny banderowcy próbowali zdobyć umocnione wzgórze Betlejemka, gdzie broniło się dziewięciu milicjantów oraz kilkunastu członków tzw. straży wiejskiej. Wzgórze obroniono niemal cudem. Kiedy wycofujący się nad ranem upowcy, którzy stracili blisko 30 bojców, obrońcy Cisnej już w zasadzie nie mieli amunicji. Ale przeżyli.

 

Pomnik, na którym dwa lata temu zmieniano tablice, zbudowano w 1984 r. Miał niejako upamiętniać obronę Betlejemki przed upowcami i oddawać cześć tym mieszkańcom Bieszczadów, którzy banderowskiego ludobójstwa nie przeżyli. Niestety, umieszczone na pomniku tablice skutecznie wypaczyły prawdę. I właśnie tę inskrypcję mówiąca o „utrwalaniu władzy ludowej” usunięto, informując o rzeczywistej motywacji tych, którzy w Cisnej przeciwstawili się bandytom z UPA. Dokładnie tak, jak robili to ludzi w ramach Samoobrony na Wołyniu. Z tym, że tutaj, w Bieszczadach, mamy i pomnik, i w końcu tablicę, która mówi prawdę o tym, co się wydarzyła. Tam, za Bugiem, na terenach dzisiejszego państwa ukraińskiego, wciąż są tysiące bezimiennych dołów śmierci, które nie wolno oznaczyć choćby krzyżem.

 

Uchwała Sejmu RP z 26 lipca 2016 r. o ustanowieniu Narodowego Dnia Pamięci Ofiar Ludobójstwa dokonanego przez ukraińskich nacjonalistów na obywatelach II Rzeczypospolitej Polskiej to o wiele za mało. W warstwie symbolicznej jest to istotne. Ten 11 lipca ma znaczenie, choć tytuł uchwały nie obejmuje jakby ludzi, obywateli powojennej Polski, których Ukraińcy mordowali już po 1945 roku, a więc choćby tych w Cisnej. A ponadto święto należałoby wypełnić treścią czynów, które dopełniają pamięć. Pomniki bowiem, jak wiemy, można zburzyć.  

 

Tomasz A. Żak

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie