14 marca 2019

Porzucić Nibylandię czy stracić własne dzieci? Obłuda obrońców standardów WHO

(fot. REUTERS/Stefan Wermuth (BRITAIN)/File Photo/FORUM)

Światem mediów i popkultury mocno poruszył wyemitowany niedawno przez płatną telewizję film o Michaelu Jacksonie. Autorami dokumentu jest dwóch mężczyzn, według własnych relacji, molestowanych w dzieciństwie przez zmarłego dziesięć lat temu supergwiazdora muzyki. Tak jak wielu innych chłopców, mieli oni być de facto gwałceni fizycznie i psychicznie i być może do końca życia nie zdołają w pełni otrząsnąć się po traumie sprzed lat.

 

Oburzenie po filmie Leaving Neverland („Opuszczając Nibylandię”) jest powszechne. Przez masowe środki przekazu przetaczają się kolejne fale potępień wobec uzdolnionego piosenkarza i tancerza. Stacje radiowe i telewizyjne zaprzestają emitowania jego utworów. Nawet Kościół katolicki, używany na co dzień przez media jako dyżurny „chłopiec do bicia” w kwestiach gwałtów na dzieciach, musiał na chwilę ustąpić pierwszeństwa autorowi Bad, Billy Jean i Smooth criminal.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Medialno-celebrycka reakcja na ukazanie się filmu, naturalna dla zwykłych ludzi, pokazuje brutalny – nomen omen – gwałt dokonywany przez jej uczestników na logice. Te same media, w tym samym czasie prowadzą bowiem równie zaciętą kampanię w pozornie innej sprawie, zajmując jednak całkowicie przeciwstawne stanowisko. A przecież, gdyby do obydwu kwestii przyłożyć te same kryteria, a zarzuty autorów filmu okazały się prawdziwe, Michael Jackson w ścianach swej Nibylandii realizował po prostu założenia standardów edukacyjnych Światowej Organizacji Zdrowia. W polskich szkołach są one wdrażane w ramach słynnej już Karty Lesbijek, Gejów, Biseksualistów i Transseksualistów + (plus oznacza tu tyle co nieskończoność możliwych wariacji na temat płci człowieka).

 

Zatem zanim stało się to modne i – przeciwnie niż warszawskie czy gdańskie szkoły, bez sięgania do kieszeni podatników – gwiazdor muzyki pop pokazywał dziesiątkom chłopców „radość i przyjemność z dotykania własnego ciała, masturbację w okresie wczesnego dzieciństwa” oraz „wyrażanie własnych potrzeb, życzeń i granic, na przykład w kontekście zabawy w lekarza”; „rożne rodzaje związków”; „rożne związki rodzinne” (zalecenia dla dzieci w wieku 0-4 lat). Prezentował też  „pozytywny wpływ seksualności na zdrowie i dobre samopoczucie” (6-9 lat). Uczył „akceptacji różnych sposobów wyrażania seksualności – pocałunki, dotykanie, pieszczoty itp.” (9-12 lat). Z pewnością wiele czasu poświęcił wyjaśnianiu podopiecznym, jak istotne są: „akceptacja, szacunek i rozumienie różnorodności dotyczącej seksualności i orientacji seksualnych” (9-12 lat).

 

Przyznajmy, idol wielu pokoleń a zarazem doświadczony instruktor LGBT+, swoje lekcje według standardów WHO prowadził wybiórczo. Z racji płci własnych ulubieńców nie musiał mówić o „krytycznym podejściu do norm kulturowych/religijnych w odniesieniu do ciąży, rodzicielstwa” (15 i więcej lat). Pominął też zapewne, z innych względów, rozdział „akceptowalne współżycie/seks – odbywany za zgodą obu osób, dobrowolny, równy, stosowny do wieku i kontekstu, zapewniający szacunek dla samego siebie” (6-9 lat). I tak jednak dzisiejsi promotorzy uświadamiania ciemnego, polskiego ludu powinni docenić wysiłki swego, o piekło bardziej znanego poprzednika.

 

Śledząc dyskusję prowadzoną w mediach społecznościowych przez dziennikarzy, medioznawców, polityków, znanych ludzi wszelkich branż i zainteresowań oraz tak zwanych zwykłych internautów, jasno widać, że większość z nas tkwi w naiwnym przeświadczeniu, że w szkołach dzieciom nie może stać się nic złego. Wielu rodziców chętnie pośle więc swoje pociechy na „lekcje tolerancji” i „edukację antydyskryminacyjną” – o ile w ogóle o takich zajęciach się dowiedzą. Media, z których na co dzień korzystają, w trosce o ich komfortowe samopoczucie, pieczołowicie roztaczają bowiem atmosferę Neverland – bajkowej krainy z „Piotrusia Pana”, dokąd ucieka się przed problemami i rzeczywistością. Nie pokażą choćby, w jaki sposób seks-instruktaże (np. w Niemczech obowiązkowe) odbywają się w bardziej „postępowych” krajach. A ich cel jest jasny, choć na razie nad Wisłą skrzętnie ukrywany. Za zachodnią granicą genderowi lobbyści już się nie krygują i wołają wprost, podczas manifestacji obrońców rodziny: „Wasze dzieci będą takie jak my!”. I będą, jeśli my nie porzucimy w porę swojej Nibylandii.

 

Roman Motoła

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie