21 lutego 2018

Zaskoczeni, wystraszeni, nieskuteczni. Konflikt polsko-żydowski widziany z USA

(Fot. Michal Dyjuk / FORUM )

Reakcja władz państwowych i mediów krajowych na upokorzenie Polski zapoczątkowane przez ambasador Izraela Annę Azari nie przestaje zdumiewać i niepokoić. To co usłyszeliśmy dotąd pokazuje, że prezydent Duda, premier Morawiecki z rządem oraz Sejm z Senatem zostali z zaskoczenia uderzeni kijem bejsbolowym między oczy – ich wykładnia relacji Polski z Izraelem była bowiem niezmiennie pozytywna.

 

Zdumiewa to tym bardziej, że (jak ujawnił poniewczasie wiceminister Jaki), strona izraelska była informowana o przebiegu prac na nowelizacją ustawy IPN i – co więcej – jej żądania zmian w projektowanej nowelizacji zostały zrealizowane! Pomijając fakt cichej zgody polskich władz na ingerencję obcego państwa w naszą procedurę ustawodawczą, nie sposób zrozumieć zaskoczenia polskich przywódców politycznych. Polska została ograna niczym żona narcyza po latach małżeństwa. Czuje, że uderzenie męża jest niesprawiedliwe, że to ona jest strona pokrzywdzoną, ale boi się mówić głośno o tym, co naprawdę dzieje się w jej związku, bo lęka się kary za mówienie prawdy.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Gdy Yair Lapid, kontrkandydat Premiera Netanjahu w wyborach publicznie skłamał oskarżając Polaków o rzekome morderstwo swej babci, polskie władze milczały. Nie było reakcji rzecznika rządu na szkalowanie Polski, a jedyną próbę obrony stanowiły głosy polskich dziennikarzy w kraju. Ale kto to czyta i rozumie, może poza Polonią? Dlaczego nawet w dobie twittera Polska daje się ogrywać propagandowo na arenie międzynarodowej? Równie upokarzające i szkodliwe było milczenie władz po skandalicznej wypowiedzi szefa francuskiego MSZ na temat nowelizacji ustawy o IPN.  Co z tego, że znów pojawiło się kilka przytomnych reakcji polskich dziennikarzy, skoro rzecznik ministra Czaputowicza milczał? Dobrze, że polscy komentatorzy przypomnieli przy okazji haniebną postawę kolaboracyjnego rządu Vichy w sprawie Żydów. Młodsi Polacy mogą nie znać tych ciemnych kart historii Francji, ale połajanki polskich publicystów – do tego po polsku – pod adresem Francji, że straciła okazję, by siedzieć cicho, są przykladem żenującej bezradności Polski wobec atakujących ją publicznie zagranicznych polityków i dziennikarzy: od Izraela przez USA, Francję, Anglię aż po Ukrainę!

 

Kiedy zaczniemy działać skutecznie, w polityce i mediach? Z polepszaniem wizerunku Polski na arenie międzynarodowej nie musimy czekać do następnych wyborów licząc na lepszych polityków. Świeży przykład szybkiego, skutecznego działania dali nam znowu Żydzi. W dzień po wywiadzie udzielonym dla Polska The Times, a więc w języku polskim, doradca prezydenta Dudy, prof. Andrzej Zybertowicz został zaatakowany na twitterze po angielsku przez niejakiego Arsena Ostrovskyego, nieznanego prawnika zajmującego się m.in. prawami człowieka oraz relacjami Izrael-Europa. Skąd Ostrovsky już nazajutrz po wywiadzie wiedział, że polski socjolog mówił o źródłach antypolonizmu i złożonych procesach historii polsko-żydowskiej dla krajowego tygodnika? Czy to nie jest dla nas kolejne ostrzeżenie, że jesteśmy ogrywani jak dzieci? Owszem, można się cieszyc, że prof. Zybertowicz nie miał problemów z angielskim, odpowiadając rzeczowym tweetem na atak Ostrovskyego, ale przecież nie tylko o to chodzi.

 

Widać wyraźnie, że zanim Polacy zdążą dojść do siebie, Żydzi już otwierają nowe kierunki działań. Najpierw wdarcie się grupy „ocalałych z Holokaustu” do ambasady RP w Tel Aviwie, potem demonstracja pod ambasadą RP w Rzymie, dwa dni później informacja PAP o rozmowach przewodniczącego Parlamentu Europejskiego z przywódcami rzymskiej wspólnoty żydowskiej o… nowelizacji polskiej ustawy o IPN! Co robił w tej kwestii MSZ? Dlaczego nie było oficjalnego protestu wobec nielegalnego wejścia na exterytorialny obszar ambasady RP w Izraelu? Czy polska prasa domagała się od władz odpowiedzi na to pytanie?

 

Chodzi im o wolność badań naukowych? Nam też!

Zgodnie z ustaleniami, które zapadły w gorączce wywołanej uderzeniem władz Izraela w Polskę, doszło do rozmowy premiera Morawieckiego z premierem Netanjahu, w trakcie której zdecydowano o powołaniu w trybie pilnym zespołu ds. dialogu prawno-historycznego z Izraelem. Na czele zespołu stanął wiceszef MSZ Bartosz Cichocki. Po paru tygodniach wiceprezes IPN ujawnił w rozmowie z Polsat News, że polski zespół wysyła sygnały, że jest gotowy do rozmów z Izraelem. Ale po drugiej stronie nie ma zainteresowania! Ciśnie się na usta pytanie jak długo jeszcze polski rząd będzie brał udział w tej grze i czy odważy się powiedzieć Sprawdzam!? Skoro strona żydowska twierdzi, że chodzi jej o prawdę, o wolność badań historycznych, to dlaczego nasz rząd nie przyklaśnie tym deklaracjom i nie powoła zespołu ekspertów ds. Jedwabnego, by powrócić do ekshumacji przerwanych przez ówczesnego ministra sprawiedliwości Lecha Kaczyńskiego pod naciskiem nowojorskiego rabina Michaela Schudricha? Tego samego, którego nawet prawicowi dziennikarze nazywają naczelnym rabinem Polski, jakby nasz kraj stał się nie wiedzieć kiedy żydowskim państwem wyznaniowym!

 

Dlaczego publiczna TVP nie pokaże rodakom filmu dokumentalnego Elżbiety i Wacława Kujbidów, Polonusów z Kanady, którzy nie ogladając się na pomoc polskiego rządu sami podjeli dwuipółletnią pracę, której zwieńczeniem było przygotowanie ważnych świadectw i dowodów w sprawie Jedwabnego? To oni, a nie polscy prokuratorzy z IPN, pierwsi dotarli do dwóch żyjących i naocznych świadków zbrodni jedwabienskiej i przeprowadzili z nimi wywiady zarejestrowane na video. Ich dokumentalny film pokazuje też po raz pierwszy część dowodów rzeczowych wykopanych w trakcie niedokończonej ekshumacji w Jedwabnem z 2001 roku, jak również wiele innych nieznanych dotychczas faktów i szczegółów. Dlaczego media głównego nurtu w Polsce nie robią wywiadów z polskimi ekspertami, np. dr Ewą Kurek czy Leszkiem Żebrowskim? Tym bardziej, że dr Szpytma, członek komisji do spraw dialogu prawno-historycznego z Izraelem, przyznał, że jego zdaniem Izrael miał inne oczekiwania wobec zespołu polskiego, myśląc, że będzie negocjował zapisy ustawy o IPN. Ma oczywiście racje mówiąc: Nie jesteśmy kolejną izbą. Od tego jest parlament. Ale co dalej?

 

Poszukiwanie profesjonalizmu u pro-polskich dziennikarzy i polityków

To, że totalna opozycja wykorzysta każdy kłopot rządu i atak zagranicy na PiS nie może być niespodzianką. Bardziej zdumiewa to, że nawet na portalach internetowych oraz w gazetach podających się za niezależne niełatwo znaleźć artykuły rzeczowo relacjonujące fakty i zdarzenia oraz podające ocenę tego co się dzieje na linii RP – Izrael – USA. Częściej są to doraźne reakcje i ostre osądy oraz ataki na oponentów. Brak rzeczowej dyskusji jest plagą programów telewizyjnych i radiowych w Polsce. Przykładem choćby wywiad radiowy Roberta Mazurka z ministrem kultury RP.  Skończył się jak inne podobne: oburzaniem się stron i zaprzepaszczeniem szansy na rzetelną informację o dzialaności ważnego członka rządu. Mazurek jest znany z emocjonalnie napastliwego języka, z prowokacji słownych w ramach ostrego wiercenia dziury w brzuchu zapraszanym do wywiadu osób, ale ta metoda rzadko przynosi efekty dobre dla odbiorcy. Być może Pan Mazurek ma poczucie satysfakcji z grillowania polityków, ale jego drastyczny styl przynosi szkodę polskiej opinii publicznej i dziennikarstwu. Brak umiejętności dialogu uniemożliwia wzajemne zrozumienie się i zdobywanie informacji. Gdyby zamiast ataków ad hominem Robert Mazurek rzeczowym tonem zadal ministrowi kultury pare konkretnych pytań, Pan Gliński usłyszałby co szczególnie nurtuje Polaków i musiałby wyjaśnić dlaczego rząd przez jego ręce przekazał 100 milionow złotych na odrestaurowanie cmentarza żydowskiego w Warszawie. Sprawa jest bulwersująca, bo polski rząd nie dotuje nawet Powązek, na których ratowanie zwykli obywatele zrzucają się od lat do puszek w uroczystość Wszystkich Swiętych! Rząd polski mówi o budowaniu muzeum getta, a dlaczego nie muzeum Żołnierzy Niezłomnych? Czy to nie skandal, że rtm. Pilecki nie ma dotąd własnego muzeum? Nasi wielcy bohaterowie są traktowani jak obcy, a polscy podatnicy płacą miliony na honorowanie pamięci o tych, których potomkowie szkalują nas w międzynarodowych mediach. Nic dziwnego, że w Polakach narasta poczucie gniewu i niesprawiedliwości. Muszą się czuć lekceważeni i zawiedzeni, traktowani po macoszemu przez własny rząd.

 

Przykład słynnego już radiowego wywiadu Roberta Mazurka z ministrem Glińskim zdaje się potwierdzać smutną tezę, że Polacy nawet wykształceni, pozostają nieprofesjonalni. Widać to nieraz w TV, gdzie próba zrobienia wrażenia na widzach pajacowaniem przed kamera i atakami ad hominem wobec oponenta przeważa nad trescią przekazu. Pomijając fakt niepoważnego podejścia do zawodu, dziennikarze i politycy przejawiający takie zachowania uniemożliwiają wzajemne usłyszenie się. Czy ktoś atakowany osobiście zechce wysłuchać nawet najbardziej racjonalnych argumentów drugiej strony?  Jaka jest szansa przekonania oponenta do swoich argumentow w taki sposób? Pohukujący politycy, wzywający z trybuny sejmowej politycznych adwersarzy do tablicy budzą zażenowanie i protest, że w polskim parlamencie są posłowie o podwórkowych manierach. Debata Dominika Tarczynńkiego z Shai Franklinem, byłym prezesem Światowego Kongresu Żydow w anglojezycznej telewizji tureckiej ujawniła bolączki trapiące polskich polityków, ich brak umiejętności rozmowy. Choć Poseł Tarczyński wykazał sie odwagą pójcia do zagranicznych mediów w obronie Polski, to mimo swobodnego posługiwania się angielskim nie wypadł dobrze. Nie umiał słuchać bez przerywania i spokojnie odpowiadać. Podjął się niełatwego zadania, ale poszedł na wywiad słabo przygotowany. Prowadzący program dziennikarz zapytał go o banner narodowców adresowany do prezydenta Dudy w sprawie podpisu pod nowelizacją ustawy o IPN.  Pisały o tym wcześniej media amerykańskie pokazując zdjecia bannera i dokładnie tłumacząc hasło Zdejm jarmułkę, podpisz ustawę! Poseł Tarczyński zaskoczony pytaniem dał się ponieść nerwom i zamiast podsumować ten banner tak jak na to zasługiwał – czyli głupi, szkodliwy i chamski – odpowiedział ostro, że kazałby tych ludzi (narodowców od bannera) zamknąć, aresztować! Reakcja szefa Światowego Kongresu Żydów mówiła wiele. Bo jak taką wypowiedź polskiego posła traktować w kontekście płomiennej obrony wolności słowa? Idąc na telewizyjną debatę po angielsku, w dodatku ze starym politycznym wygą, trzeba być doskonale przygotowanym od strony języka, sztuki argumentowania i panowania nad nerwami. Tego niestety zabrakło naszemu politykowi. W trakcie dyskusji, w której były prezes Światowego Kongresu Żydów mówiący w rodzimym dla siebie jezyku angielskim oraz mówiący w języku dla siebie obcym poseł Tarczynski – będący pod presją zarówno dziennikarza tureckiego jak i amerykańskiego działacza żydowskiego – poległ emocjonalnie i warsztatowo. Przykro było patrzeć! Posłowi należą się słowa uznania za odwagę pójścia do obcojęzycznej telewizji na trudną debatę, czego nie da się powiedzieć o zdecydowanej większości polskich polityków. Sęk w tym, że – zarówno Tarczyńskiemu jak i innym politykom – brakuje przygotowania do sztuki debatowania z trudnym oponentem. Może obecny kryzys zmobilizuje wreszcie krajowych fachowców do potraktowania kwesti PR na serio? Bo PR nie jest wyłącznie cyniczną sztuką manipulacji czy marketingowym oszustwem, jak się błędnie przyjęło w Polsce uważać, ale umiejętnością klarownej komunikacji jezykowej, skutecznego  informowania  innych o tym co chce się im zaoferować.

 

Niszczący nas brak umiejetności dialogu i spokojnego argumentowania widać także wśród naukowców, nawet tych skądinąd znakomitych. Zdziwienie i irytację budzić musi niedopuszczanie do głosu jednego z zaproszonych do dyskusji radiowej historyków-ekspertów w sprawie Jedwabnego i słabość prowadzącego program dziennikarza. Jeśli nie potrafi zapanować nad żądzą dominowania w dyskusji jednego z gości, to nie powinien prowadzić takich audycji. Tracą na tym nie tylko eksperci tłamszeni przez swych kolegów i koleżanki po fachu, ale przede wszystkim słuchacze. Zamiast audycji prezentującej głosy różnych ekspertów, słuchacz otrzymuje natrętny monolog jednego z nich oraz kilka równie irytujących i nic niewnoszących przerywników dziennikarza. Nie, żeby to była domena polskiego środowiska, bo także w USA nie brakuje ludzi mediów nachalnie promujących siebie kosztem ekspertów i telewidzów. Widać to wszędzie: od CNN po FOX News. Arogancja dziennikarzy BBC jest także znana. Przekonał się o tym na własnej skórze Dominik Tarczyński w ub. roku. Ale w sprawach tak ważnych dla naszej niemocnej ojczyzny jak obecny kryzys na linii Izrael i – co za tym idzie – USA, każda zmarnowana szansa rzetelnego informowania Polaków probujących ogarnąć ten międzynarodowy konflikt jest karygodnym brakiem profesjonalności. Polscy dziennikarze ponoszą szczególną odpowiedzialność za solidne informowanie rodaków o tym co się dzieje. Nie zrobią tego za nich korespondenci zagraniczni ani zachodnie prawicowe stacje telewizyjne czy przychylniejsze nam niektóre anglojęzyczne gazety. Pocieszanie się i liczenie na to, że skoro były znany polityk izraelski Mosze Arens w felietonie na portalu gazety Haaretz punktuje kłamstwa historyczne na temat rzekomej współodpowiedzialności Polaków za Holocaust może oznaczać, ze jego słowa powstrzymają ataki na Polskę to myślenie życzeniowe, a nie poważna analiza dziennikarska. Było to wybiórcze relacjonowanie tego co ów polityk izraelski powiedział nt Holokaustu. Taka relacja dziennikarska wyrządza szkody polskiej opinii publicznej i politykom, bo tworzy złudzenia. Owszem, warto odnotowywać nawet częściowo pozytywne wypowiedzi liczących się w Izraelu polityków, ale czy wolno robić selektywne streszczenia tylko po to, żeby poprawić Polakom samopoczucie? Dziennikarze są od rzetelnego informowania połeczeństwa o poczynianiach władzy, od patrzenia jej na ręce, ale sami muszą również dbać o własną rzetelność i nie popełniać fundamentalnych błędów. Jest nim np. nieodróznianie danej  gazety od opinii autora artykułu opublikowanego przez tę gazetę!

 

Ignorancja i strach przyczynami wielkiego kryzysu

Warto zadać sobie pytanie dlaczego nie mieliśmy realnego rozeznania co o Polsce piszą i mówią media w Izraelu? Dlaczego czołowi polscy dziennikarze nie zajmują się tą ważną kwestią na codzień? Czy Polacy wiedzą dlaczego nadal nie mamy ambasadora w Tel Aviwie? Czy prasa w kraju pyta o to publicznie MSZ? Czy przedłużony vacat na tak kluczowym dla Polski stanowisku ma związek z dymisją min. Waszczykowskiego czy też jest znakiem czegoś innego? Ilu Polaków ma świadomość konsekwencji finansowych Ustawy o Kombatantach z 2014r. obciążających ich jako podatników? Z niektórych jej interpretacji wynika, że miesięczne świadczenia w wysokości 100 euro dostają nie tylko bezpośrednie ofiary niemieckiego nazizmu czy radzieckiego komunizmu, ale również ich dzieci! Dlaczego Polacy mają płacić za nazizm i komunizm? Dlaczego dziennikarze nie pytają MSZ czy prawdą jest jakoby konsulat RP w Tel Aviwie przyznawał licznie i bezpłatnie polskie paszporty nawet Żydom nieurodzonym w Polsce?  Pytania te nie są przejawem antysemityzmu. Polacy mają prawo i obowiązek wiedzieć co się dzieje w ich kraju. Szczególnie, że rząd PiS przygotowuje ustawę reprywatyzacyjną, która – jeśli faktycznie będzie procedowana w Sejmie, bo zaczyna to być wątpliwe wobec niejasnych pomruków politycznych decydentów – wywołałaby konflikt znacznie groźniejszy niż obecny. Bo w grę wchodzą naprawdę wielkie pieniądze.

 

Dlaczego dopiero w obliczu poważnego kryzysu zaczynamy szukać po omacku zrozumienia tego co się z Polską i w Polsce dzieje? Czy nie pora, by polskie media miały swych stalych obserwatorów telewizji izraelskiej oraz czytelników liczących się gazet izraelskich, aby mogli na bieżąco relacjonować polskiej opinii publicznej co się tam pokazuje i pisze o nas? Tym bardziej, że w tle jest ustawa o reprywatyzacji, o czym można poczytać na lamach Jerusalem Post i innych. I nie są to artykuły dla Polski życzliwe! W dobie internetu stały, całościowy podgląd ważnych zagranicznych mediów to żaden problem. Era li tylko doraźnego reagowania krajowych dziennikarzy na wybrane teksty izraelskiej lub żydowsko-amerykańskiej prasy powinna się skończyć. W Polsce nie brak dobrych anglistów ani dobrych szkół. Brakuje woli, samozaparcia i przekonania polityków oraz dziennikarzy, że bez dobrej znajomości angielskiego nie mamy szans dotrzeć do świata ze swoim przekazem.  

 

Na polskich witrynach roi się od tumaczeń i streszczeń artykułów prasowych o Ameryce, linków do wypowiedzi znanych osób. Nie ma dnia, by nie było relacji z mało istotnych nawet wydarzeń w USA, wyników ligii NBA, politycznych plotek i hollywodzkich sensacji. Wiele z nich nie ma dla Polaków znaczenia. A nawet jeśli, to umyka ono uwadze polskich czytelników, bo brak im głębszej refleksji
i obnażenia powiązań przyczynowo-skutkowych.

 

Szkodząc sami sobie

Gdy Jaroslaw Kaczyński publicznie strofuje Polaków, by nie ulegali podszeptom diabła w
sprawie antysemityzmu, może budzić gniewne zdumienie. Czy to jakiś fortel? Utajony polityczny zamysł? Niewiara w wiarę Polaków? Podejrzliwość, że bardziej niż Ewangelii słuchają się szatana? Dlaczego szef rządzącej w Polsce partii zamiast bronić rodaków podsuwa bezwiednie ich wrogom mroczne insynuacje potwierdzając tym samym rzekomy polski antysemityzm? Kto w takim razie ma bronić godności Polaków? Czy owa nowa ustawa, która według możnych tego świata nam się nie należy? Gdy marszałek Senatu RP mówi, że będzie pisał listy do Polonii, by broniła dobrego imienia Polski, to czy pamięta jak rząd w Warszawie obiecywał przyznać Polonii jedno miejsce w Senacie i dotąd tej obietnicy nie dotrzymał? Czy marszałek Karczewski zamierzał pisać najpierw i przede wszystkim do Prezesa Kongresu Polonii Amerykańskiej, co powinno być oczywiste? A może znając smutne realia rozbitej przez agenturę Polonii marszalek woli omijać niewygodne rafy i zdać się na tych, którzy nie oglądając się na listy polityków z ojczystego kraju od dawna są zaangażowani w obronę interesów Polski? Dlaczego większy wysiłek na rzecz propagowania polskiej kultury czy polskiej historii II wojny światowej, szczególnie Holokaustu, ma spoczywać na indywidualnych emigrantach w Ameryce niż na agendach rządowych zasilanych milionowymi dotacjami z kieszeni polskich podatników?

 

Dlaczego najważniejsza z tych agend, Polska Fundacja Narodowa, zamiast statutowego promowania dobrego wizerunku Polski za granicą promuje żenujace błędy w języku angielskim w twitterowych wpisach, i która jeden Bóg wie ile społecznych pieniędzy przepuściła na bezmyślny, politpoprawny spot reklamowy Happy Holidays w Ameryce? Czy ktokolwiek w polskim rządzie wie jaki oddźwięk społeczny miał ten spot w USA? Czy to kogoś wogóle obchodzi? Może akurat w tej sprawie należało spytać Polonusów co myśleli widząc w amerykańskiej TV spot z katolickiej Ojczyzny, w którym wzorem amerykańskim powiela się zwycięstwo lewicowego przejęcia świąt Bożego Narodzenia? Zamiast polskiego kodu kulturowego Ameryka zobaczyła, że Polska też zatraciła chrzescijański wymiar tych świąt! Rzecz tym dziwniejsza, że Boże Narodzenie jest w Ameryce świętem państwowym, tzn. 25 grudnia obchodzone jest tylko to jedno  święto, a nie dodatkowo chanuka, Ramadan czy wymyślona kwanza! Gdyby działacze PFN chcieli promować polską kulturę zamiast naśladować politpoprawne pomysły amerykańskich postępowców, nie marnowaliby pieniedzy wciąż zbyt mało zarabiających rodaków. Środki finansowe spółek Skarbu Państwa można przecież skutecznie wydawać także bez wynajmowania amerykańskich speców od marketingu. Wystarczy przyjrzeć się jak to robi Stefan Thompson, Polonus z Anglii. Nie czekał na apel rządu w Warszawie, ale mając interes Polski w sercu stworzył znakomite video po angielsku nt prawdy o obozach koncentracyjnych. Niepoliczone rzesze cudzoziemców obejrzały ten świetny video- wykład z nieznanej im tragicznej historii Polski za sprawą Polonusow rozsyłających video Stefana dookoła świata. Czy PFN wyciąganęła z tego jakąś lekcję dla siebie? Czy znany jest w Polsce przykład innego bezinteresownego działania w obronie kraju podjętego przez Edwarda Jeśmana, szefa oddziału KPA w płd Kalifornii? Wobec zmowy milczenia i braku działania rządu RP w sprawie czekającej na procedowanie przez Kongres USA ustawy HR 1226, której przegłosowanie może mieć dla Polski katastrofalne skutki, Edward Jeśman zdecydował się polecieć w styczniu do Waszyngtonu na własny koszt. Spedził kilka dni na Kapitolu zabiegając o rozmowę z poszczególnymi członkami Komisji Zagranicznej Izby Reprezentantów czyli z kilkudziesięcioma kongresmenami, starając się im wyjaśnić prawdziwy charakter tej ustawy i jej groźne następstwa dla Polski, wiernego sojusznika Ameryki. Pan Jeśman planuje dalszy ciąg swej ofensywy na Kapitolu. Jest też prywatną zasługą małej grupki patriotycznych Polonusów, że powstało znakomite video, w którym Richard Widerynski, były prezydent KPA w Kaliforni, w krótkiej wypowiedzi tłumaczy nienaganną angielszczyzną na czym polega ustawa HR1226 i jej groźne dla Polski skutki. To jedno, świetne video zrobiło więcej dla pobudzenia niezainteresowanych polską sprawą mieszkańców USA niż apele i zaklęcia polskich polityków nad Wisłą. Kilku patriotycznie nastawionych Polonusów potrafiło stworzyć anglojęzyczną witrynę informacyjną nt niebzpiecznej dla Polski ustawy HR 1226. Dlaczego rządowe organizacje nie zrobiły dotąd w tej sprawie nic, mając spore państwowe fundusze? Dopiero niedawno TV Republika przeprowadziła wywiad z Edwardem Jeśmanem, ale media głównego nurtu dalej nie są zainteresowane tą arcyważną dla Polski sprawą. I to pomimo, że red. Stanisław Michałkiewicz od kilku miesięcy alarmował opinię publiczną w Polsce o zagrożeniu ustawą HR 1226 i jej siostrzaną wersją przyjętą przez aklamację w amerykańskim Senacie!

 

W klimacie wygodnej nieświadomości na temat wagi języka angielskiego w dzisiejszym świecie, jaka wciąż panuje wśród polityków i dużej części mediów w kraju, serwuje się Polakom jednostronne wersje zdarzeń i wyrachowane wypowiedzi wpływowych osób. Przykładem najświeższym są opublikowane nagle na twitterze przeprosiny tajemniczo powiązanego w Polsce Jonathana Danielsa pod adresem znanego wszystkim Grzegorza Brauna. Treść przeprosin wzbudziła w Polakach natychmiastowe podejrzenie, że tak naprawdę szło o swoisy coming-out, zawiadomienie Polakow, że popularny polski patriota, bezkompromisowy filmowiec i działacz też jest Żydem!   Przykro było czytać pospieszne pochwały prawicowego publicysty pod adresem Pana Danielsa, bo wyrazy skruchy w przestrzeni publicznej to rzadkość. Dlatego gest Jonnego Danielsa wobec Grzegorza Brauna należy tym bardziej docenić. Jak to możliwe, że uwadze znanego publicysty umknęło podwójne dno owych przeprosin? Wydaje się też, że nikt w mediach nie zauważył jeszcze innego aspektu tej brzydkiej sprawy. Ciekawe dlaczego Jonny Daniels przeprosił Grzegorza Brauna tylko po polsku (ogłaszając jednocześnie, że jest Żydem!). A przecież jego dziwne przeprosiny odnosiły się do obraźliwego względem Grzegorza Brauna tweeta opublikowanego po angielsku w ubiegłym roku! Tamten szkalujący Brauna atak werbalny żyje sobie dalej w anglojęzycznej przestrzeni internetowej, i o żadnych przeprosinach świat nie wie. Warto byłoby przypomnieć Polakom co Jonny Daniels wtedy napisał i zapytać go dlaczego nie opublikował przeprosin po angielsku. Ale taka śmiałość jest rzadkością w polskich mediach. Jeden z powodów, dla którego obok nieskutecznych polityków tak skuteczne są międzynarodowe ataki na Polskę.

 

Czy zbytnią śmiałością byłoby zamarzyć, by nasi dziennikarze i politycy nauczyli się na pamięć paru cytatów z Hanny Arendt i przytaczali je w potrzebie w obu wersjach językowych?  

 

Lucyna Kondrat
Kalifornia

 

[śródtytuły pochodzą od redakcji]

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(3)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie