1 grudnia 2017

Zapomniany Adwent

(FOT.Andrzej Sidor/FORUM)

Stopniowy zanik Adwentu w kulturze amerykańskiej pokazuje, że neopoganie wyparli chrześcijańską tradycję tak skutecznie, że nawet katolicy nie różnią się już od protestantów i niewierzących w sposobie przeżywania Adwentu. Od końca listopada wszyscy z zapałem dekorują, kupują, konsumują i bawią się na niezliczonych imprezach zwanych Christmas party, tak w pracy, jak  i w domach. Zamiast misterium wyczekiwania na Światłość Świata, są niezliczone „festiwale świateł”, nawet w parafiach.

 

Okres, którym dawniej był Adwent, traktowany jest dziś jak wielotygodniowy nieprzerwany Christmas Season. Sądząc po obyczajach panujących w USA, może się wydawać, że święta Bożego Narodzenia przychodzą z roku na rok coraz wcześniej. Jeszcze parę lat temu nie do pomyślenia było, aby gwiazdkowe reklamy telewizyjne zaczęły się pojawiać przed Dniem Dziękczynienia (czwarty czwartek listopada), podobnie dekoracje na domach.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Dziś nie ma już granicy dla ekspansji handlowej. Komercjalizacja świąt sprawia, że także Dzień Dziękczynienia przestaje się liczyć, bo bardziej liczą się handlowe promocje i zyski z komercyjnego szału tzw. czarnego piątku, tj. dnia po Święcie Dziękczynienia, który obecnie zaczyna się od… środy przed czarnym piątkiem! Jeszcze parę lat takiego tempa dekonstrukcji kultury amerykańskiej, a Christmas Season zaczynać się będzie nazajutrz po Halloween.

 

Tygodnie poprzedzające święta Bożego Narodzenia mają w Ameryce charakter komercyjno-rozrywkowy, głęboko przeniknięty sentymentalizmem. Bogato zdobiony krajobraz, miriady świateł i płynące zewsząd melodie kolęd tworzą romantyczny nastrój. Pod wielkimi białymi namiotami przypominającymi cyrk z dzieciństwa stoją na sprzedaż lasy świeżych sosen i świerków. Życzliwa obsługa oprawia je na miejscu i ładuje na auta klientów. W specjalistycznych sklepach ogromnych rozmiarów są zagajniki najróżniejszych sztucznych choinek, a wszystkie jak żywe: piękne, zgrabne i obfite w igły.

 

Tuż obok pojemniki ze sztucznym śniegiem i zapach w aerozolu. Tysiące mil drutu ze światełkami i armie świeczek, regały pełne gwiazdkowych towarów i pomysłów. W tych czarodziejskich gajach oszałamia feeria barw, świateł, kształtów i rozmaitości. Są choinki srebrne i złote oraz w najbardziej nieoczekiwanych kolorach – różowe, fioletowe i niebieskie albo całe z cieniutkiego szkła. Na jednych – tradycyjne bombki, łańcuszki i chrupiące jabłuszka. Na innych – rajskie ptaki, sznury korali, pluszowe zwierzątka, motyle, kwiaty, wesołe nutki i całe kapele.

 

Obok zaprzęgi reniferów plecionych z wikliny i drutu, obciągnięte włóczką lub malowane na biało, najczęściej podświetlane. Szeregi brzuchatych gwiazdorów w czerwonych kombinezonach tańczących i świecących; kolorowe kosze i misterne worki na prezenty, gipsowe figurki i najróżniejsze szopki, migoczące gwiazdy betlejemskie, girlandy, zwoje wstążek i kokardy z brokatu, wycieraczki na próg z napisem Merry Christmas, dzwonki do drzwi z melodiami kolęd i wypożyczalnie strojów dla gwiazdora.

 

W kraju mającym obsesję na punkcie nowości, nie może zabraknąć czegoś nowego na sprzedaż. Szczególnym wzięciem cieszą się zdalnie kierowane rzutniki świetlistych scen projektowanych na domy i garaże. Można nie wstając sprzed telewizora, spowić fasadę swego domu lub bramę do garażu rozgwieżdżonym niebem, saniami z zaprzęgiem reniferów i gwiazdorem lub padającym w lesie śniegiem. W centrach handlowych i małych sklepikach zapach imbiru, cynamonu i goździków miesza się z melodią ogranych do znudzenia kolęd. I wszędzie zielono-czerwone dywany specjalnie hodowanych na ten czas betlejemskich gwiazd w doniczkach.

 

Amerykańskie sklepy otwarte 7 dni w tygodniu zapełniają sią od końca listopada tłumami rozbieganych klientów poszukujących promocji i prezentów. Wielu koczuje pod sklepami na kilka dni przed tzw. Black Friday, by załapać się na tańsze telewizory najnowszej generacji, smartfony bądź firmowe buty. Inni – skuszeni reklamami z nigdy niewyłączanych telewizorów i telefonów – opuszczają świąteczne stoły wczesnym wieczorem, by ruszyć na nocne zakupy. Pomysł prezydenta Roosevelta połączenia Dnia Dziękczynienia z wydłużonym świątecznym sezonem handlowym dla stymulowania gospodarki po II wojnie światowej przynosi od lat obfite korzyści centrom handlowym i bankom. Dla Amerykanów to czas szczególnego… zadłużania się na kartach kredytowych. Wielu z nich rusza na nowe zakupy gwiazdkowe, zanim zdołają spłacić długi z poprzedniego roku.

 

Grudzień to także czas wystawania w kolejkach do gwiazdora w centrach handlowych po doroczne rodzinne zdjęcie. Fotograficzny interes prosperuje świetnie. Wielu Amerykanów, także katolików, rozsyła później swe familijne zdjęcia zamiast świątecznych kartek (sic!). Spece od reklamy dbają, by na drzwiach sklepów była widoczna bieżąca informacja, ile dni zostało do świąt, wprawiając tym konsumentów w narastający stres, czy zdążą z zakupami.

 

Coraz rzadziej widać na drzwiach domów wieńce zawieszane niegdyś na progu Adwentu. Ale  nie brak chórów i solistów śpiewających od końca listopada kolędy w teatrach i na „festiwalach świateł”. Wystawienia „Dziadka do orzechów” i koncerty „Mesjasza” przyciągają tłumy Amerykanów utożsamiających ten grudniowy obyczaj kulturalny z nastaniem samych świąt. Nierzadko nawet w katolickich domach zasiada się do uczty dziękczynnej przy włączonych kolędach lub nawet ustrojonych choinkach!

 

Zamęt pojęciowy pogłębiają kościoły, w których szopki i choinki ustawia się na początku grudnia, a księża niewiele mówią o sensie Adwentu. Tylko gdzieniegdzie małe napisy przypominają, że „Jezus jest racją tych Świąt”. Trudno ocenić, ilu biskupów amerykańskich wystosowuje corocznie list pasterski na progu Adwentu. Diecezje różnią się między sobą pod tym względem. Regułą jest, że im bardziej tradycyjny biskup i proboszcz, tym lepiej jego wierni przeżywają Adwent. W wielu diecezjach częściej można usłyszeć list ordynariusza nt. ochrony środowiska lub obowiązku przyjmowania imigrantów niż Adwentu.

 

Amerykańskim hierarchom daleko do tradycji polskich biskupów kierujących słowo pasterskie do wiernych na początku każdego Adwentu. Nie ma też rekolekcji ani innych katolickich form duchowej odnowy. Nie zawsze jednak tak było. Do schyłku lat 60. katolicy śpieszyli w tygodniu do kościoła na Msze św. o świcie, by zdążyć na adwentową liturgię przed pracą, choć wielu musiało daleko dojeżdżać. Dziś przywiązanie do wygody jest tak powszechne, że sami biskupi zwalniają katolików z obowiązku uczestniczenia we Mszy św. w Nowy Rok, by mogli spokojnie się wyspać. Co gorsza, są biskupi w USA, którzy znoszą w swych diecezjach nawet obchody świąt maryjnych, jeśli wypadają w sobotę lub poniedziałek!

 

Po latach zaniedbywania katechezy przez biskupów i księży oraz znoszenia wymogów niezbędnych do zachowania wiary w codziennym życiu  katolicy amerykańscy nie wiedzą lub zapomnieli, jak kiedyś przeżywano Adwent. Nie wiedzą też nieraz, że ich rodzice  nie kupowali choinek na kilka tygodni przed Wigilią, ani tym bardziej ich nie stroili tak wcześnie. Nic dziwnego, że ktoś, kto dziś nie włącza gwiazdkowych świateł na swym domu aż do Wigilii, bywa nagabywany przez sąsiadów, dlaczego nie obchodzi Christmas tak jak inni, tzn. od Dnia Dziękczynienia albo zaraz po. Dziś wielu też nie pamięta, że prezenty były dawniej kupowane z umiarem, często według potrzeb, a nie zachcianek. Domy dekorowano dużo  skromniej niż obecnie, kiedy to nawet w uboższych dzielnicach widać sporo dekoracji. I nie było festiwali świateł. Dziś im ciemniej w sercach, im mniej świadectwa wiary w życiu – tym więcej wymyślnych lampek i dekoracji.

 

Od końca listopada Ameryka zaczyna wyglądać jak jeden wielki Disneyland. Miliardy lampek mrugają, płyną, gonią się, albo spokojnie świecą. Są domy niczym kasyna gry. Są wille całe zatopione w światłach: od komina po skrzynkę pocztową przy chodniku. Ich architekturę można odczytać z linii świateł. Na dachach i trawnikach przed domami widać gwiazdorzy i zaprzęgi reniferów jarzących się od miniaturowych lampek. W Kalifornii, Arizonie, czy na Florydzie sztuczne bałwany i gwiazdorzy na sankach zasiadają pod niebotycznymi palmami, a choinki kupuje się w oślepiającym słońcu.

 

Dla spragnionych świąt w śniegu jest ratunek w chemii i jej nieskończonych możliwościach. Można się też optycznie ochłodzić zapalając mnóstwo niebieskich świateł na dworze. Ilość szopek i innych akcentów religijnych zależy od stanu i miasta. Zdecydowanie najlepiej jest na południu, np. w Teksasie czy Luizjanie oraz na środkowym zachodzie. Dobrze jest, jeśli choć słychać życzenia Merry Christmas, zamiast politycznie poprawnych – bo  niebrzmiących religijnie –  Happy Holidays. Tych akurat medialna i uczelniana policja myśli nie tępi. Co ciekawe, prezydent Trump obiecał propagowanie tradycyjnych życzeń Merry Christmas. Najdziwniejsze jest to, że pod koniec grudnia nie ma innych świąt niż Boże Narodzenie, więc mówienie o jakichś enigmatycznych świętach jest próbą wymazania narodzin Chrystusa na ziemi z pamięci Amerykanów. Tym bardziej, że Boże Narodzenie to święto państwowe!

 

Tak popularne w Ameryce grudniowe Christmas parties – poza samą nazwą- nie mają związku z religijnym wymiarem świąt ani z duchowym przygotowaniem się do nich. Są jedynie pretekstem do przyjemnych imprez towarzyskich w pracy i w domu. Spotykają się na nich Amerykanie, Chińczycy, Meksykanie, Polacy, Włosi, Niemcy, Filipińczycy, uciekinierzy z Kuby, Irlandczycy, Rosjanie, Koreańczycy. W amerykańskim tyglu ras i narodów mieszają się na gwiazdkowych przyjęciach protestanci, żydzi, muzułmanie, buddyści i katolicy z ateistami oraz wyznawcy New Age.

 

Zajadając krakersy i ser, krewetki i szaszłyki, tofu lub taco oraz pyszne skądinąd gwiazdkowe ciasteczka domowego wypieku, bawią się w pogodnym nastroju przy ulubionych koktajlach i winie z okazji Bożego Narodzenia, choć religijnie o świętach, ani tym bardziej o mającym się „znowu” narodzić Chrystusie nikt nie poważa się mówić. Jedyną obowiązującą dziś cnotą jest bycie miłym. Typowe Christmas party nie ma żadnej religijnej treści, nie ma duchowej atmosfery, ani chrześcijańskiej symboliki. Owszem, jest choinka i „kolędy” są grane non stop, ale tylko jako sentymentalne tło do wzbudzenia miłego nastroju. Nie ma tu, jak w Polsce, zwyczaju śpiewania kolęd przy okazji spotkań z bliskimi.

 

Smutne jest to, że młodsza Polonia najwyraźniej amerykanizuje się, organizując własne Christmas party w Adwencie. Polonia powojenna była wierna tradycji spotkań opłatkowych i śpiewania kolęd nie w Adwencie, ale w liturgicznym okresie Bożego Narodzenia. Czasem na gwiazdkowych imprezach puszczają komuś nerwy, bo wyczuwając obecność katolików na serio traktujących wiarę, wybucha atakując Kościół Katolicki z powodu aborcji bądź tzw. homomałżeństw. Dyżurne tematy wrogów Kościoła.

 

Trudno ustalić genezę obyczaju organizowania Christmas party w Adwencie. Bardziej zastanawiające jest to, dlaczego chrześcijanie sami chętnie szykują towarzyskie przyjęcia w okresie, który ma być czasem wyciszenia, intensywniejszej modlitwy i radosnej pokuty, bez której nie ma przygotowania ścieżek na przyjście Pana. Wśród zgiełku imprez i dogadzania podniebieniom, pośród szału zakupów i gorączki szykowania coraz bardziej okazałych dekoracji świetlnych nie da się usłyszeć głosu wołającego na pustyni. W Adwencie Kościół przypomina nam postać św. Jana Chrzciciela. Jego słowa: „potrzeba, aby ON wzrastał, a ja się umniejszał” (J3,30) mają być mottem chrześcijanina na drogę do Betlejem.

 

Że tak nie jest, wie każdy, kto był w Ameryce w grudniu. Zamiast modlitewnego wyciszenia i praktykowania choćby małej formy kenozy trwa kilkutygodniowe świętowanie, nieposkromione zaspokajanie chęci posiadania wciąż nowych rzeczy, robienie okazałych dekoracji domów na zewnątrz i wewnątrz tak, jakby Zbawiciel nie wybrał dla siebie nędznego miejsca na narodziny, ale najbardziej okazały pałac!  Brak umartwienia i rozpasany materializm nie dają Boskiemu Dziecięciu szans narodzić się w nas na nowo. Po tak przeżywanym „adwencie” sprawdzają się słowa św. Jana Apostoła: „przyszedł do swoich, a swoi Go nie przyjęli”. Czy są na świecie rodzice, którzy spodziewając się pierworodnego dziecka, rzucają się w wir przyjęć, ganiają po sklepach dla zdobycia wymarzonych dla siebie rzeczy i dekorują okazale dom zapominając o przygotowaniu się na zdrowe i szczęśliwe narodziny dziecka i zapewnienie mu niezbędnych rzeczy? Jak czuliby się rodzice widząc zjawiających się na progu gości na całe tygodnie przed urodzinami ich dziecka, by świętować jego nadejście, a kiedy już się narodzi, zapominają o nim i wracają do swoich spraw?

 

Czy nie tak postępują często chrześcijanie w dzisiejszym świecie? Zajęci świętowaniem i gorączką zakupów przez cały grudzień zamiast wewnętrznego wyciszenia i wsłuchiwania się w słowo Boga, by nie przegapić Jego nadejścia,  tracą poczucie tego o co naprawdę chodzi w ten święty czas. A kiedy w końcu nadchodzi Boże Narodzenie, wielu chrześcijan jest wypalonych i obojętnych na Tego, który jest racją tych świąt. Mają góry prezentów pod nieświeżą już choinką, stół zastawiony wspaniałym obiadem, a w sercu znużenie. Szkoda, że duchowni nie wykorzystują Adwentu do propagowania mądrej lekcji św. Ignacego Loyoli o pułapkach nadmiernego myślenia o przyjemnościach i rzeczach tego świata , co ostatecznie zawsze wiedzie do wypalenia.

 

Zawłaszczywszy symbolikę Bożego Narodzenia, cywilizacja zmysłów zaspokaja się w sklepach i na przyjęciach. Dominuje nieskrępowane używanie, estetyka pięknoduchów i uprzejma obojętność w sprawach Pana Boga. Uwiedzione hiperstymulacją dzieci, zagubiona duchowo młodzież i dorośli ze smartfonami podekscytowani robieniem zdjęć błyszczących światełek i dekoracji są najsmutniejszym komentarzem do zaniku Adwentu w Ameryce. Bez solidnego oparcia w parafii, wykorzeniony z katolickiej tradycji domu, w tyglu ras, narodów i religii, przeciętny katolik amerykański daje się zwieść gwiazdkowej iluzji. Zamiast głosu wołającego na pustyni słyszy siebie przez reklamy handlowe. Moc nabywania rzeczy i przyjemności ciała dają – niczym nadmiar szampana – zawrotne poczucie samowystarczalności. Św. Isaac Joques, XVII-wieczny męczennik – apostoł Indian kanadyjskich pisał, że dużą przeszkodą w ewangelizowaniu dzikich było mówienie im o cnocie umiarkowania. Wyśmiali go, bo używanie i posiadanie mieli za lepszą filozofię.

 

O tym, że zanik Adwentu to nie tylko problem Ameryki , ale całego chrześcijańskiego Zachodu, wie każdy, kto był w Australii, Kanadzie i w krajach Unii Europejskiej. Polska też jest areną postępującej komercjalizacji świąt, co widać w galeriach handlowych i na przykładzie coraz popularniejszych jarmarków otwieranych nie wiedzieć czemu już w połowie listopada, jak choćby Poznańskie Betlejem! Dopóki jednak kler nie zwalnia się z obowiązku bycia duchowym i moralnym nauczycielem świeckich, katolicy nie są pozostawieni sami na pustyni.

 

Dobrze, że Ameryka ma telewizję EWTN, bo w niej jest schronienie dla tych, którzy nie chcą poddać się fali materializmu i powierzchowności życia typowej parafii amerykańskiej. Meksykanie mają swoje adwentowe „posadas”, a Filipińczycy „simbang gabi”. Tym dotkliwiej brak polskich Rorat odprawianych każdego dnia o świcie.

 

Ameryka zawsze z zapałem szykuje się do świąt Bożego Narodzenia. Można tu usłyszeć i zobaczyć wszystko. Także władze miejskie w sądzie z oskarżenia jakiegoś gorliwego obrońcy źle pojętego rozdziału Kościoła od państwa za zgodę na wystawienie szopki na publicznym skwerze. Jeszcze do niedawna można było bezpiecznie świętować choinkę i gwiazdora, ale i to się zmienia. Powszechne wykorzystywanie chrześcijańskich kolęd dla zwiększania zysków handlowych jakoś nie przeszkadza liberalnym mediom i prawnikom w Ameryce. Oni widać też lubią romantyczny nastrój w sklepach szukając szykownych prezentów i papieru w dobrym gatunku. 

 

Eleganckie perfumy, zapach goździków i cynamonu ponętnie kamuflują to, co naprawdę dzieje się w grudniowy czas. A jest nim podmienianie ducha chrześcijańskiego umiarkowania  w oczekiwaniu na przyjście Mesjasza  na nieskrępowane zaspokajanie zmysłów hic et nunc. W miarę ubywania wiernych chrześcijan przybywa zadłużonych konsumentów. Radość czekania na Zbawiciela wypierają grudniowe uciechy. Nie ma misterium ani duchowego piękna. Nie ma zapachu pierników pieczonych po domach, a o świcie nikt nie spieszy na Roraty…

 

Gdyby nie niedzielna Msza św., katolik amerykański byłby zupełnie pozbawiony adwentowego przesłania. Na szczęście są też jeszcze dość liczne parafie, gdzie nadal śpiewa się stary łaciński hymn Veni Veni Emmanuel z wiernym tłumaczeniem słów. Świat anglosaski od dawna upodobał sobie ten piękny adwentowy śpiew. I Bogu dzięki, że tak jest do dziś !

 

Lucyna Kondrat

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie