6 grudnia 2018

Snowflakes – delikatni zamordyści. Zmienią świat na (jeszcze) gorsze

(źródło: pixabay.com)

W ostatnich latach w Ameryce popularne stało się słowo „śnieżynka” na określenie osoby przewrażliwionej i skłonnej do oburzania się. Snowflakes występują najliczniej wśród tak zwanych millenialsów, czyli przedstawicieli pokolenia, które przyszło na świat w ostatnich dekadach minionego wieku. Są dziećmi zasobnych rodziców krążących nad swymi pociechami niczym helikoptery, w nieustannej, przesadnej trosce o ich bezpieczeństwo i szczęście. Gdy dodać do tego wpajanie dzieciom, że obok bezpieczeństwa i szczęścia najważniejszy jest sukces, mamy gotowy przepis na stworzenie takiej właśnie „śnieżynki”.

 

Wydelikacone, nienawykłe do kształtowania charakteru i wytrwałości wobec przeciwieństw losu, idą na studia przekonani, że władze szkół wyższych przejmą rolę rodziców w trosce o ich komfort psychofizyczny oraz spełnianie pragnień. A większość uczelni… owe roszczeniowe postawy utrwala! Ale potem nadchodzi wreszcie absolutorium i „śnieżynki” muszą wejść w życie zawodowe i albo będą zgłaszać coraz agresywniejsze żądania wobec instytucji państwa, albo wydorośleją.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Terror przeciwko niepoprawnej myśli

Jesienią 2015 roku na kampusach miały miejsce studenckie protesty wobec rzekomych zagrożeń ze strony tzw. zinstytucjonalizowanego rasizmu. Organizacja czarnoskórych studentów, stawiająca sobie za cel transformację szkół wyższych, opublikowała listę roszczeń pod adresem władz twierdząc, że reprezentuje 65 uczelni, m.in. Harvard i Yale. Wśród żądań załączonych na witrynie Demands.org pojawiło się wezwanie do ustanowienia darmowych studiów dla czarnoskórych i indiańskich studentów, obowiązkowe szkolenie wrażliwości na multi-kulti dla białych oraz stworzenie bezpiecznych stref dla studentów. Rewolucjoniści z Amherst College zażądali ukarania grupy studentów za plakaty głoszące, że każde życie się liczy (tj. nie tylko życie czarnoskórych).

 

Po klęsce Hillary Clinton w 2016 roku studentom Cornell zapewniono możliwość wypłakania się w odpowiedniej sali. Na University of Kansas zorganizowano psychoterapię za pomocą psów, zaś na University of Michigan rozdawano „śnieżynkom” plastelinę i książeczki do kolorowania, by mogły odreagować traumę po zwycięstwie Donalda Trumpa.

 

Zawsze chodziło o to samo – o ochronę „śnieżynek” przed tzw. mikroagresją, czyli poglądami innymi niż ich własne.

 

To tylko kilka przykładów pogrążania się uczelni w narcystycznych odmętach, gdzie edukacja i kształtowanie światłych, dojrzałych ludzi ustępuje miejsca zbiorowej histerii rozkapryszonych dzieciaków oraz uległych im władz. Z pozoru kruche „śnieżynki” są bowiem zdolne do zaprowadzenia anarchii i fizycznej przemocy wobec tych, których poglądów się boją. Głoszone przez nich oficjalnie zamiłowanie do wolności słowa jest tylko fasadą skrywającą nienawiść wobec politycznego oponenta. Wystarczy sprawdzić, jak uczelnie reagują na konserwatystów i lewicowców, by zobaczyć, kto ma prawo do swobodnego wykładu, a kogo „śnieżynki” wspomagane przez administrację skutecznie zablokują, np. ogłuszającym wrzaskiem, zastraszaniem lub okupacją sali.

 

Telewizyjne, ubiegłoroczne zdjęcia z University of Berkeley pokazały nie tylko podpalenie księgarni, dewastację akademika w budowie, wybijanie szyb i rzucanie kamieniami w ludzi, ale i symbiozę „śnieżynek” z anarchistami miejskiej Antify. Wszystko po to, by udaremnić wykład Milo Yiannopolousa i nastraszyć władze tak, aby z góry odmówiły zapewnienia bezpieczeństwa Ann Coulter, przez co ta musiała odwołać wykład. Podobnym taktykom poddawani są na kampusach Ben Shapiro, Dennis Prager i inni konserwatywni mówcy.

 

Wszelkie chwyty dozwolone

Amerykańskie uczelnie powszechnie wspierają tzw. safe spaces, czyli bezpieczne strefy, gdzie nie wolno głosić poglądów mogących zranić osobiste uczucia zebranych. Ale zamiast obiecywanej redukcji napięć i konfliktów powstają wciąż nowe strefy zagrożenia, gdyż „śnieżynki” czują się uprawnione do stosowania przemocy, dewastacji mienia i jawnych gróźb wobec wykładowców – gości uznawanych za politycznych wrogów. To samo dzieje się w Wielkiej Brytanii. Słynny londyński King’s College płaci specjalnym stróżom 16 dolarów na godzinę za pilnowanie ograniczania wolności słowa w tzw. safe spaces. I tylko terror „śnieżynek” wobec innych ma się bezpiecznie…

 

Największą ofiarą tej szalonej polityki pozostaje oczywiście wolność słowa. Greg Lukianoff, zaprawiony w walce z cenzurą prawnik, mówi o powszechnym wśród studentów „oduczaniu się wolności”, zatrutym owocu zindoktrynowanej od lat edukacji. Dominuje w niej pęd do intelektualnego komfortu, co rodzi restrykcje wobec wypowiedzi uznawanych za rzekomo obraźliwe, czy też za tak zwaną mowę nienawiści. W roli policji myśli występują media obsesyjnie tropiące każde niepoprawne stwierdzenie. Lukianoff uważa, że amerykańskie kampusy stanowią odzwierciedlenie kierunku w którym zmierza świat. Uczelnie regularnie odwołują wykłady konserwatywnych myślicieli, uzasadniając to troską o niewywoływanie złych reakcji studentów. Dziś już nawet „Wielki Gatsby” jest u „śnieżynek” na cenzurowanym, a studentom nie wolno rozdawać Konstytucji USA poza wyznaczoną strefą wolnego słowa!

 

Cenzura prowadzi do niszczenia prawdy i do niszczenia wybranych ludzi. Wystarczy pomówienie, by media, demokraci i nawet prawnicy ACLU głosili obowiązek oskarżonego do udowodnienia swej niewinności! Praktykowane dotąd na kampusach niszczenie studentów frywolnymi oskarżeniami przez studentki-feministki, staje się normą w społeczeństwie. Miarą odejścia od Konstytucji jest łatwość, z jaką można dziś w Stanach Zjednoczonych pozbawić kogoś prawa do uczciwego procesu, co pokazuje ruch #MeToo. Podczas zakończonego niedawno postępowania w senackiej komisji sprawiedliwości wobec nominowanego przez Trumpa Bretta Kavanaugha do Sądu Najwyższego doszło do gorszącego szkalowania wybitnego sędziego. Kiedy zawiodła ostra polityczna presja, demokraci i media zorganizowały bezpardonowy atak za pomocą ordynarnych i absurdalnych oskarżeń o rzekomą seksualną przemoc sprzed 35 lat.

 

Główna oskarżycielka, doktor psychologii z kalifornijskiej uczelni, pomimo publicznego zdyskredytowania się, jest dziś fetowana jako najświeższa ofiara białych rasistowskich i seksistowskich mężczyzn – senatorów GOP (tj. Republikanów). W wojnie o kontrolę instytucji państwa lewica nie ma oporów przed odrzuceniem wymogu dowodu do orzeczenia winy. Jest to – jak mawia Pentagon – collateral damage, czyli „szkodliwy efekt uboczny”.

 

Jak zauważył Michael Barone, jednostronna cenzura Facebooka i Google nie może – wobec takich faktów – dziwić, bo w Silicon Valley zatrudniają absolwentów uczelni nawykłych do kodów nowomowy za studenckich czasów. Dla nich nie ma bowiem sprzeczności między blokowaniem konserwatystów za rzekomą mowę nienawiści a przyznawaniem nieskrępowanej swobody wypowiedzi zapiekłym antychrześcijańskim fanatykom.

 

I postawa ta wydaje się coraz częściej cechować nie tylko amerykańską młodzież, nieprawdaż?

 

Lucyna Kondrat

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie