1 sierpnia 2019

Tragiczny Tydzień. Barcelona w antykatolickim amoku

(fot. World history archive/FORUM)

W dniach od 26 lipca do 2 sierpnia 1909 roku w Barcelonie doszło do krwawych zamieszek. Ów Czerwony Tydzień, bądź też Tydzień Tragiczny (hiszp. la Semana Trágica) był pierwszym w XX stuleciu masowym antykatolickim wystąpieniem w Hiszpanii. Niestety, nieostatnim.

 

Bunt przeciw cywilizacji

Wesprzyj nas już teraz!

W nominalnie katolickiej Hiszpanii istniały spore pokłady nienawiści do Kościoła. Skrajny antyklerykalizm zaszczepiony w latach 1808 – 1814 przez francuskich okupantów był kultywowany przez rodzime kręgi liberalne.

 

W następnych dekadach iberyjski Kościół wielokrotnie bywał prześladowany, i to zarówno przez czynniki państwowe, jak i przez szalejące po ulicach bojówki antyklerykałów. Kontrolowana przez liberałów i tajne loże prasa ziała nienawiścią do katolików. Kolportowano najbardziej absurdalne pogłoski, jak na przykład o zatruwaniu studni i fontann miejskich przez zakonników, co potem skutkowało krwawymi rzeziami duchownych.

 

Dopiero likwidacja Pierwszej Republiki i wstąpienie na tron Alfonsa XII w roku 1875 przyniosło na jakiś czas unormowanie sytuacji. Jednakże Partia Liberalna, jedna z dwóch najważniejszych (obok konserwatystów) sił w życiu politycznym kraju, wciąż podejmowała wysiłki w celu ograniczenia roli Kościoła. Także nadal żywy, pozostający w opozycji ruch republikański odwoływał się do ideowego dziedzictwa rewolucji francuskiej, z wszystkimi tego konsekwencjami. Antyklerykalizm panoszył się też w kręgach mieszczańskich reprezentowanych przez Partię Radykalną, takoż w katalońskim ruchu separatystycznym. Wreszcie druga połowa XIX wieku przyniosła upowszechnienie dwóch ideologii otwarcie kontestujących cały porządek społeczny – socjalizmu i anarchizmu.

 

Szczególnie ten ostatni znalazł na ziemi iberyjskiej wielu wyznawców. Nieszczęściem hiszpańskiego anarchizmu był fakt, że jego podwaliny zbudowali emisariusze Michała Bakunina. W przeciwieństwie do innego teoretyka anarchizmu, dobrotliwego gaduły księcia Piotra Kropotkina, który postulował budowanie w sercach ludzkich królestwa Boga, nienawiść Bakunina do religii była legendarna; krytykował ją nawet Karol Marks.

 

Anarchiści domagali się likwidacji własności prywatnej, instytucji państwowych i sądowniczych.  Byli idealistami naiwnymi do bólu, niemal całkowicie oderwanymi od realnego świata. Uznawali ludzi za „dobrych z natury”, jedynie zniewolonych przez „złe instytucje”. Zapowiadali zbudowanie Anarchii – „wolnej Federacji na gruzach imperium kapitału, państwa i Kościoła”. W ich wyśnionej przyszłości wszyscy mieli pracować radośnie dla wspólnego dobra, nie potrzebując policji, sądów, więzień ani kar.

 

Jak przystało na marzycieli kierujących się emocjami, a nie rozumem, anarchiści nie mieli żadnych wątpliwości. Ignorowali pytania dociekliwych sceptyków, jak choćby słynną kwestię George’a Bernarda Shawa – jakim to sposobem dobrzy z natury ludzie zbudowali złe instytucje, gnębiące ludzkość? Co mogło zapobiec stworzeniu takich instytucji w przyszłości, po ewentualnym upadku państwa i zapanowaniu Anarchii?

 

Pół biedy, dokąd teorie Bakunina i Kropotkina były rozrywką znudzonych dobrobytem paniczów, skłonnych do wygłaszania wzniosłych tyrad w kawiarniach, nad suto zastawionym stołem. Gorzej, że z czasem ideologię uznali za własną radykalni działacze społeczni. Nie brak było wśród nich osób skłonnych do przemocy, podburzanych jeszcze przez kawiarnianych i knajpianych kontestatorów do „akcji bezpośredniej” i „propagandy czynem”. Jak wszyscy budowniczowie ziemskiego raju, mieli oni pozostawić po sobie tylko krew, łzy i dojmujące poczucie bólu.

 

Zemsta będzie straszliwa

24 września 1893 roku w Barcelonie generał Martinez de Campos odbierał defiladę wojskową. Nagle z tłumu anarchista Paulino Pallas cisnął weń dwie bomby.

 

Generał ocalał, choć eksplozje uśmierciły jego wierzchowca. Zginął też stojący w pobliżu żołnierz, także pięcioro przypadkowych widzów. Zamachowiec pochwycony i skazany na śmierć, do końca prezentował dumę ze swego czynu, a miejscu kaźni wniósł okrzyk:

 

– Zemsta będzie straszliwa!

 

Rzeczywiście, taka była. Już 8 listopada w barcelońskim Teatro Lyceo, w trakcie premiery Wilhelma Tella, z balkonu zrzucono dwie bomby wprost w publiczność. Krew zbryzgała wieczorowe stroje. Dwadzieścia dwie osoby zginęły na miejscu lub zmarły z odniesionych ran. Pół setki rannych wyło z bólu.

 

Zamach w teatrze przeprowadził anarchista Santiago Salvador. Podczas aresztowania próbował palnąć sobie w łeb, potem zażył dawkę trucizny. Odratowany i postawiony przed sądem, zginął w egzekucji. Barcelońscy anarchiści odpowiedzieli kolejnym zamachem bombowym, zabijając dwie przypadkowe osoby.

 

Terroryści uderzali raz za razem, na oślep, krzywdząc niewinnych ludzi. Jeśli ktoś liczył na to, że dla burzycieli starego porządku istnieją jeszcze jakieś świętości, temu odpowiedź przyniosły wypadki 7 czerwca 1896 roku, znów w Barcelonie. Ciśnięto wtedy bombę w uczestników procesji Bożego Ciała przekraczających próg świątyni. Tuzin wiernych legło trupem, czterdziestu odniosło rany, wśród ofiar były małe dzieci.

 

Wściekłe psy

Hiszpańskie państwo, wówczas rządzone przez konserwatystów, zwarło się w boju z ekstremą.

Na zadawane ciosy odpowiedziano z równą zaciętością. Więzienia zapełniły się setkami aresztowanych, w pokojach przesłuchań rozlegał się bolesny skowyt, w który z uwagą wsłuchiwali się oficerowie śledczy.

 

W 1897 roku zginął z ręki zamachowca konserwatywny premier Antonio Cánovas. Inne kraje miały podobne problemy. Na przestrzeni kilku lat z rąk anarchistycznych zabójców ponieśli śmierć: cesarzowa Austrii i królowa Węgier Elżbieta; król Włoch Humbert I; prezydenci: francuski Sadi Carnot oraz amerykański McKinley. Prasa światowa potępiała anarchistów jako „dzikie bestie”, „wstrętnych fanatyków”, „kryptoszaleńców”. Wedle powszechnej opinii „najbliższym w przyrodzie odpowiednikiem anarchisty był wściekły pies”. A burzyciele starego ładu ze wszystkich sił starali się potwierdzić te opinie.

 

31 maja 1906 roku ulice Madrytu wypełniły wiwatujące tłumy. Król Alfons XIII wracał ze swą wybranką, Wiktorią Eugenią (wnuczką królowej Wiktorii), z ceremonii ślubnej, jaka odbyła się w stołecznym Królewskim Kościele św. Hieronima. Kiedy zaprzężony w cztery pary siwków powóz nowożeńców mijał kościół św. Marii, młoda królowa odwróciła głowę i pochyliła się, chcąc lepiej widzieć świątynię wskazaną przez małżonka. To ocaliło jej życie.

 

Z balkonu na trzecim piętrze pobliskiej kamienicy kataloński anarchista Mateo Morral rzucił w stronę pojazdu wiązankę róż. W kwiatach ukryta była bomba. Potworny wybuch rozerwał na strzępy dwadzieścia osiem osób, przeszło sto pokaleczył. Królewska para ocalała, choć biała suknia pani młodej zbryzgana była krwią i ludzkimi szczątkami. Zaszokowana Wiktoria Eugenia powtarzała zbielałymi ustami:

 

– Co za straszni ludzie, nieprawdaż?

 

Dni nienawiści

Latem 1909 roku zaogniła się sytuacja w hiszpańskim Maroku. Miały miejsce ataki plemion nomadów na robotników budujących linię kolejową  między miastem portowym Melilla a kopalniami w Beni Bu Ifrur. Byli zabici i ranni.

 

Premier rządu Hiszpanii Antonio Maura podjął działania na rzecz przywrócenia ładu i porządku. W ramach przygotowań do wysłania wojsk interwencyjnych powołano pod broń rezerwistów. Ta ostatnia decyzja wzbudziła dość liczne protesty, jako że wśród wcielonych  w kamasze byli też jedyni żywiciele rodzin.

 

Niezadowolenie postanowili wykorzystać lewicowcy – radykałowie, republikanie, wreszcie anarchiści. Rozpoczęli intensywną agitację antyrządową. Pod jej wpływem 18 lipca 1909 roku niektórzy rezerwiści, zaokrętowani w barcelońskim porcie, wyrzucili do morza wręczone im szkaplerze i medaliki.

 

W poniedziałek 26 lipca w Barcelonie rozpoczął się strajk, który szybko rozlał się na inne ośrodki przemysłowe prowincji. Oprócz fabryk stanęły tramwaje i pociągi, zamknięto pocztę. Przerwano dostawy elektryczności i gazu. Do strajku przystępowano niekoniecznie dobrowolnie. Ulice przemierzały grupy aktywistów, wymuszając zamknięcie zakładów, sklepów i kawiarń. Wkrótce doszło do pierwszych podpaleń. O północy zapłonął pierwszy budynek kościelny, szkoła robotnicza prowadzona przez braci marystów w Pueblo Nuevo.

 

Nazajutrz można było już mówić o zbrojnej rebelii. Zbuntowany tłum, kierowany przez lewackich bojówkarzy, zajął kilka arsenałów. Na ulicach wyrosły barykady. Z dachów, balkonów i dachów ostrzeliwano siły porządkowe. Zerwano linie telefoniczne, telegraficzne i energetyczne, wysadzono mosty. Zajścia rozszerzyły się na Sabadell, Mataro i Granollers. Demonstranci spalili centrum edukacyjne braci marystów w Pueblo Nuevo (oferujące bezpłatną naukę dzieciom z rodzin robotniczych) i z premedytacją rozstrzelali dyrektora, brata Lycariona (François May), z pochodzenia Szwajcara.

 

Podpalano kościoły, klasztory i szkoły katolickie. W jedną noc stanęły w ogniu dwadzieścia trzy budynki kościelne w centrum Barcelony i osiem na przedmieściach. Miały miejsce profanacje cmentarzy przyklasztornych. Zdziczała tłuszcza wykopywała z ziemi trumny, wywlekała z nich zwłoki mniszek. Pochwycone osoby duchowne bito i znieważano.

 

W środę rebelianci zajęli kościół św. Andrzeja w dzielnicy San Andrés de Palomar, z którego prowadzili ostrzał okolicy. W końcu wynieśli się, podpalając świątynię.

 

Rząd zmuszony był wprowadzić stan wojenny na obszarze całej Katalonii. W czwartek w Barcelonie znalazło się 10.000 żołnierzy, którzy przystąpili do dławienia buntu. Rebelianci skoncentrowali swe siły w dzielnicach Horta i San Andrés de Palomar, jednak walka z uzbrojonym przeciwnikiem szła im kiepsko. Już niedzielę zgnieciono ostatnie gniazda oporu.

 

Pedagodzy i rewolwerowcy

Straty w ludziach i zniszczenia były poważne. Policja i wojsko miały 8 zabitych i 124 rannych. Liczba ofiar śmiertelnych wśród szeroko rozumianej ludności cywilnej (wliczając w to rebeliantów, ich ofiary, jak i przypadkowo poległych w walkach) wynosiła wedle różnych ocen od 104 do 150. Z dymem poszło 112 budynków, w tym 80 będących własnością Kościoła. Zniszczeniu uległo m.in. 21 świątyń, 33 klasztory, 33 szkoły katolickie. Tylko interwencja wojska ocaliła starą gotycką katedrę i wiele innych kościołów. Za udział w buncie postawiono przed sądami 1700 osób. Zapadło 59 kar dożywotniego więzienia oraz pięć wyroków śmierci.

 

W świecie wybuchła wielka wrzawa, wszakże wcale nie z powodu orgii mordów, podpaleń i dewastacji, ale egzekucji jednego z osądzonych. Francisco Ferrer, wojujący anarchista i mason, z zawodu pedagog, był twórcą „szkoły nowoczesnej” stawiającej sobie za cel „usunięcie z mózgów dzieci zabobonu religijnego”. W przeszłości, w roku 1906 Ferrer był już aresztowany jako podejrzany o udział w zorganizowaniu szeregu morderstw, w tym w opisanym zamachu na ślubny orszak Alfonsa XIII (terrorysta Morral, który rzucił bombę, okazał się bliskim współpracownikiem „pedagoga”). Wszelako po roku Ferrera zwolniono z powodu braku niezbitych dowodów. Podczas zajść w Barcelonie przebywał w mieście, poparł „powstanie” i uczestniczył w nim, odgrywając zresztą marginalną rolę. Po zgnieceniu rozruchów wylądował w celi, choć wypierał się winy, zaręczając, że znalazł się na miejscu „całkowicie przypadkowo”. Tym razem władze mu nie darowały i postawiły przed sądem, oskarżając o kierowanie całym buntem. Ten ostatni zarzut był naciągany, choć nie da się ukryć, że Ferrer był siewcą wiatru, który właśnie zebrał burzę.

 

Tymczasem masońskie powiązania „pedagoga” dały znać o sobie. W wielu miastach Europy, Azji i obu Ameryk zorganizowano demonstracje w jego obronie. Opinia publiczna, zmanipulowana przez liberalną prasę, jak zwykle niewłaściwie lokowała swe miłosierne uczucia. Władze Hiszpanii nie ugięły się i Ferrer skończył przed plutonem egzekucyjnym, a wtedy histeria sięgnęła zenitu. Na fali ogólnoświatowej nagonki zmuszono do ustąpienia konserwatywny rząd Antonia Maury.

 

Nowy gabinet sformował liberał José Canalejas, który z miejsca przystąpił do gnębienia zakonów, doprowadzając do ostrego kryzysu w stosunkach ze Stolicą Apostolską. Radosna twórczość Canalejasa została niespodziewanie przerwana w roku 1912, gdy zginął od kul anarchistycznego rewolwerowca, wedle niektórych spekulacji ponoć powiązanego z masonerią. Dla „wściekłych psów” liberalny antyklerykał okazał się za mało radykalny.

 

Andrzej Solak

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie