20 grudnia 2018

Żak: 122 głosy więcej i ludzie już nie mają teatru

(fot. pixabay)

Pod Teatrem Śląskim w Katowicach demonstracja. Protestują Ruch Narodowy i Młodzież Wszechpolska. Czytam nagłówek medialnego njusa i myślę: Nareszcie – nareszcie ktoś w Polsce zrozumiał, jak ważna jest kultura! Może nareszcie komuś zależy na tak potrzebnych zmianach w polskim teatrze! Może zrozumieli na Śląsku to, czego gdzie indziej pojąć nie mogą…

 

Czytam dalej i całe powietrze ze mnie uchodzi, poświstując sobie na moją niepoprawną naiwność. Demonstracja była, to fakt. I pod teatrem – to również fakt. Ale zorganizowano ją w sprawie polskiego górnictwa i w ogóle przemysłu węglowego zagrożonego minimalizacją czy wręcz likwidacją w rezultacie ekoterrorystycznego wzmożenie aktywistów tzw. pakietu klimatycznego. Sprawa na pewno prawie tak samo ważna, jak losy naszej kultury, ale tylko prawie. No i przy tym ta „ostatnia nadzieja białych”, czyli narodowcy. Jak mogłem uwierzyć, że się zmienili, że nagle zaczęli chodzić do teatru? Przecież jeszcze w sierpniu, kiedy mój Teatr Nie Teraz był w Gdańsku ze spektaklem „Wyklęci”, i kiedy podczas uroczystości przy mogile Danusi Siedzikównej podeszliśmy do grupy narodowców, aby ich zaprosić na występ, to usłyszeliśmy: „Teatr? My na teatr nie mamy czasu”.  No właśnie – oni faktycznie nie rozumieją, o co chodzi w tej wojnie kulturowej, i to – niestety – nie ulega zmianie.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Tymczasem właśnie na Śląsku jest całkiem konkretna fundamentalnie kulturowa sprawa, którą oprotestować by trzeba. Skądinąd to klasyczny przykład zawłaszczania kultury wedle zasady – „ja tutaj teraz rządzę”. Rzecz dzieje się w Świętochłowicach, a dotyczy istniejącego tam od dwóch lat Teatru ŚwiętochłOFFice. Odwołując się do teatralnych porównań, moglibyśmy napisać, że nowy prezydent tego miasta, Daniel Beger, jak tylko wszedł na scenę, to od razu wyłączył światła, opuścił kurtynę, a publiczności pokazał drzwi. Konkretyzując – a trzeba to zrobić od razu – musimy wiedzieć, że w zamieszkałych przez ponad 50 tysięcy ludzi Świętochłowicach nie ma instytucjonalnego teatru dramatycznego. Górny Śląsk ma tylko dwie takie sceny – w Zabrzu (Teatr Nowy) i w Katowicach (Teatr Śląski im. St. Wyspiańskiego), gdzie właśnie była ta „nieteatralna” demonstracja narodowców. Trudno wyobrazić sobie, że dla gęsto zaludnionej aglomeracji śląskiej, te dwie sceny mogą gwarantować wystarczającą dostępność do kultury wysokiej. No, chyba, że ktoś zakłada, że ludziom wystarcza tylko rozrywka, bo myślenie przecież boli i niekoniecznie jest ono potrzebne przy urnach wyborczych. Czy tak założył prezydent Berger, skądinąd z wykształcenia politolog?

 

Teatr ŚwiętochłOFFice nie ukrywa w swej nazwie dwóch podstawowych do jego zdefiniowania tropów. Pierwszy, to oczywiście lokalizacja, a więc wpisanie się w lokalny kontekst kulturowy. Trop drugi, to owo „off”, od dawna już rozumiane, jako określenia działań pozainstytucjonalnych, a także pozasystemowych. Innymi słowy chodzi o niezależność organizacyjną i programową. Takich teatrów jest w Polsce bez liku. Z reguły działają jako stowarzyszenia, niekiedy jako fundacje. Z reguły mamy w takiej sytuacji do czynienia z tzw. oddolną inicjatywą twórczą, czyli najcenniejszą możliwą w każdej społeczności aktywnością. A kiedy ta aktywność jest ukierunkowana na wspomnianą wyżej kulturę wysoką, a jednocześnie stara się wypełnić lukę w takowej ofercie na danym terenie, to w ogóle jest „mistrzostwo świata”. Teatr ŚwiętochłOFFice ma jeszcze jedną, skądinąd rzadką cechę – nie jest kolejnym zespołem kreacji artystycznej, a raczej zespołem wspomagającym i organizującym kreacje innych. Moja wiedza o offowej scenie ze Świętochłowic tak właśnie definiuje tę inicjatywę.

Pomysł reżysera Grzegorza Kempinsky’ego uzyskał w roku 2016 wsparcie władz samorządowych Świętochłowic. W efekcie miejscem działania pozainstytucjonalnego teatru stało się lokalne Centrum Kultury Śląskiej. I tutaj to, co najważniejsze, a co tak bardzo denerwuje wszystkich etatowych „koryciarzy” – budżet tej instytucji nie został podwyższony o koszty działalności teatru. Jak to możliwe? Po prostu – takie organizacje pozarządowe, jak stworzony przez Kempinsky’ego teatr, udowadniają dzięki swojej mobilności organizacyjnej i minimalizacji kosztów własnych, że bilet do teatru nie musi kosztować 100 czy 50 zł, a na przykład 20 czy 15. I to w końcu daje ludziom tak ważną szansę wyboru pomiędzy kinem i teatrem, pomiędzy rozrywką a sztuką.

 

Przez dwa lata Teatr ŚwiętochłOFFice, jak to skrzętnie odnotowano, odwiedziło ponad 10 tys. widzów. Zaprezentowano ponad 100 przedstawień z całego kraju, m.in. Teatru Muzycznego z Torunia, Teatru Scena Poczekalnia z Łodzi, Teatru Minerva w Gdyni, Kompanii Teatralnej Mamro z Warszawy, Teatru Kontrabanda z Krakowa, Teatru Nowej Sztuki z Gliwic itd. I nie były to li tylko propozycje „lekkie”. W ofercie był i Bergman i Mrożek, a nawet taka klasyka, jak mickiewiczowskie „Dziady”. Scena teatru była również udostępniana miejscowym inicjatywom artystycznym, dzięki czemu w świętochłowickim „offie” miały miejsce przedstawienia młodzieży z Salezjańskiego Gimnazjum Publicznego czy nieco starszej młodzieży z Uniwersytetu Trzeciego Wieku. Gościły tu również: Teatr Reduta Śląska ze spektaklem „Stary klamor w dziadkowym szranku” zrealizowanym na podstawie „Dracha” Szczepana Twardocha i Grupa Przyjaciele w programie „Odkurzone przeboje Kabaretu Starszych Panów”. Publiczność mogła uczestniczyć także w występach prapremierowych – na przykład Teatru Nowej Sztuki z Gliwic czy Grupy Teatralnej z Szopienic.

 

Wszystko to już przeszłość. 122 głosy więcej w ostatnich wyborach samorządowych dały władzę w Świętochłowicach nowemu prezydentowi. A ten uznał, że światopogląd, jaki różni go z szefem artystycznym Teatru ŚwiętochłOFFice jest ważniejszy, niż dorobek i działania tego teatru na rzecz środowiska. I tak jak we Wrocławiu, gdzie tuż po wyborach odwołano dyrektora Teatru Polskiego, tak i tutaj jedną z pierwszych decyzji nowej władzy było nie przedłużanie umowy z dyrektorem Kempinsky’m.

 

Piszę o tym, bo ta sytuacja jest jedną z wielu w kraju, gdzie – jak wiadomo – samorządy od lat opanowane przez jedną opcję polityczną, konsekwentnie nie dopuszczają do zarządzanych przez siebie instytucji kultury ludzi o przekonaniach propolskich czy katolickich. Doświadczam tego od lat w mieście Tarnowie, gdzie dla mojego Teatru Nie Teraz nie tylko nie ma miejsca na prezentacje naszej pracy, ale nawet na zrobienie normalnej próby. Zaostrzająca się wojna kulturowa jeszcze bardziej to uwydatnia i w wielu miejscach zaczynamy mieć do czynienia ze swoistymi „czarnymi listami”, owymi zapisami na działa i ludzi, podobnymi do tych, jakie kiedyś tworzyła komunistyczna władza.

 

Czyżbyśmy w roku stulecia odzyskania Niepodległości doczekali się totalitaryzmu demokratycznego?

 

 

Tomasz A. Żak

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie