31 lipca 2018

Za każdy kamień twój, Warszawo, dali krew

(fot. Krzysztof Zuczkowski / FORUM)

Choć od wybuchu Powstania Warszawskiego minęło już 74 lata, w pamięci Zbigniewa Narskiego ps. „Zbyszek”, oficera Kedyw–u, tamten czas jest wciąż żywy. Powtarza, że nigdy nie zapomni on widoku krwi, która zmieszana z deszczową wodą, płynęła ulicami walczącej Warszawy. 

 

Kiedy wybuchła wojna, rodzina 15–letniego wówczas Zbyszka, została rozdzielona granicą, którą okupanci rozdarli Polskę między siebie. Ojciec, który był wysokim urzędnikiem państwowym i komisarzem Giełdy Papierów Wartościowych, został ewakuowany z Krakowa – gdzie tuż przed wojną pracował – do Lwowa. Tam aresztowali go Sowieci. Mama pozostała ze Zbyszkiem, jego dziadkami i ciotką w Warszawie. Mieszkali w rodzinnym domu na ulicy Brukowej. Mama na parterze domu prowadziła sklep, w którym sprzedawała głównie kapelusze i galanterię. 

Wesprzyj nas już teraz!

 

Zbyszek, jako zaledwie 16–letni chłopak, w roku 1940, rozpoczął działalność konspiracyjną. – Pierwszą akcję, jaką przeprowadziliśmy z kolegami, było wydobycie ze stawu w Parku Skaryszewskim, przed wojną nosił on imię Ignacego Jana Padarewskiego, karabinów i amunicji ukrytych  tam przez polskich żołnierzy. Te militaria czyściliśmy, smarowaliśmy i ukrywaliśmy w naszych domach – wspomina, porucznik Zbigniew Narski. Powstaniec, sięgając pamięcią do tamtych czasów, mówi że na początku okupacji Warszawy każdy we własnym zakresie robił co mógł, aby przeciwstawić się niemieckiej agresji. Spontanicznie powstawało bardzo wiele organizacji niepodległościowych, które prowadziły działalność, każda na własną rękę. Czasami było to niebezpieczne, bo podczas akcji jedni drugim wchodzili w drogę. Zanim udało się wszystkie te organizacje połączyć w jedną Armię Krajową, rozproszenie sił trwało kilka lat.

 

Działalność w konspiracji trzeba było łączyć z nauką. – Podczas wojny uczyłem się w gimnazjum Giżyckiego na ulicy Puławskiej. Prawie wszyscy uczniowie tej szkoły należeli do batalionu harcerskiego, z którego później trafiali oni do różnych oddziałów Kierownictwa Dywersji Komendy Głównej AK, słynnego Kedyw-u. Ja również w końcu tam trafiłem – mówi Zbigniew Narski. Pierwszymi zadaniami dywersyjnymi „Zbyszka” w Kedyw– ie, były drobne akcje – takie jak np. zamiana ulicznego transparentu z hasłem „Jedźcie z nami do Niemiec” na „Jedźcie sobie sami”, lub malowanie na murach znanych „kotwic” Polski Walczącej. – Były to akcje, które miały nas oswoić z niebezpieczeństwem. Później przyszedł czas na akcje poważniejsze, myślę tu o wykonywaniu wyroków na zdrajcach. Z moralnego punktu widzenia nie było to dla nas łatwe, ale wiedzieliśmy, że nawet najlepiej zorganizowaną konspirację, najszybciej mogą zniszczyć szpiedzy, zdrajcy i donosiciele – podkreśla Zbigniew Narski. Należał on do specjalnej jednostki Kedyw – u „grupy Andrzeja”. Liczyła ona 40 młodych żołnierzy AK.

 

1 sierpnia 1944 roku, w dniu wybuchu Powstania Warszawskiego 20 – letni plutonowy podchorąży Zbigniew Narski ps. „Zbyszek” został przydzielony do oddziału Wojskowej Służby Ochrony Powstania. Były to jednostki, które miały za zadanie nie dopuścić do zniszczenia strategicznych obiektów w Warszawie. Rozpoczęła się powstańcza walka – Tego dnia zobaczyłem po raz pierwszy wstrząsający obraz płynącej rynsztokami po deszczu wody czerwonej od ludzkiej krwi – wspomina „Zbyszek”.

 

Później walczył on w Batalionie Kiliński na warszawskim Śródmieściu. Do Powstania włączyli się niemal wszyscy warszawiacy, bez względu na wiek. Zbigniew Narski nie zapomni nigdy sceny, kiedy miał iść do zabitego Niemca po jego broń i amunicję. – Już zdjąłem buty, żeby podejść po cichu, kiedy nagle uprzedziła mnie najwyżej 12– letnia dziewczynka. Powiedziała, że ona pójdzie bo trudniej ją zauważyć. Nie czekając nawet na odpowiedź, skoczyła do Niemca i przyniosła jego uzbrojenie – mówi z podziwem żołnierz.

 

Walka z Niemcami była trudna, głównie z powodu braku uzbrojenia i amunicji. Dlatego powstańcy stosowali odpowiednią do tej sytuacji strategię. Według relacji Zbigniewa Narskiego taktyka walki jakiej używały oddziały niemieckie podczas powstania polegała, w pierwszym etapie, na ostrzeliwaniu z dział czołgowych budynku, który miał być zdobyty. Wówczas powstańcy wycofywali się do tylnych pomieszczeń, najczęściej oficyn, i czekali, aż ostrzał się skończy. Potem do ataku szła niemiecka piechota. Dopiero kiedy żołnierze przeciwnika doszli do linii budynku, powstańcy zaczynali przeciwuderzenie. – Nasza taktyka była koniecznością, ponieważ mieliśmy bardzo mało uzbrojenia i amunicji. Gdybyśmy próbowali atakujących od razu zatrzymać ogniem, Niemcy pozwoliliby nam wystrzelać amunicję, a potem natarliby i byłby z nami koniec. Gdybyśmy posiadali równorzędne co Niemcy uzbrojenie wyglądałoby to wszystko inaczej. Jednak ja i tak nazywam cudem to, że byliśmy w stanie skutecznie odpierać ataki wroga – mówi, dziś 94 –letni, Zbigniew Narski.

 

Powstańcy od początku mieli świadomość, że niewielu z nich przeżyje zmagania z, bez porównania, silniejszymi oddziałami Niemców. Wkrótce dowiedzieli się również, że nie mogą liczyć na militarną pomoc ze strony Armii Czerwonej – Po kilku pierwszych dniach powstania, nie mieliśmy już nadziei na pomoc z zewnątrz. Wiedzieliśmy, że skazano nas na zniszczenie. Niemcy początkowo mordowali wszystkich, zależało to jeszcze od miejscowego dowódcy. Niektórzy oszczędzali ludność cywilną – inni nie – wspomina tamte tragiczne dni powstaniec Zbigniew Narski.

 

Żołnierze AK nie poddawali się. Gotowi byli oddać życie za wolną Polskę i swoich kolegów z oddziału. Również „Zbyszek” ratując towarzysza broni, mógł zginąć. Opowiadając o tej sytuacji, wspomina rannego kolegę, który leżał pod ścianą wypalonej kamienicy. Ściana ta znajdowała się pod ciągłym obstrzałem niemieckich karabinów maszynowych. – Podczołgałem się do niego, prawie leżąc chwyciłem go za szelki, kołnierz i odpychając się od ziemi nogami, powoli wlokłem. Kilkadziesiąt centymetrów nad nami pociski orały ścianę, spadały na mnie, czułem na ciele bijące od nich ciepło. Jakimś cudem udało mi się kolegę uratować – opowiada z żołnierskim błyskiem w oku „Zbyszek”.

 

Powstanie Warszawskie mogłoby trwać dłużej, gdyż w żołnierzach stolicy duch bojowy nie gasł, jednak zabrakło amunicji i żywności, bez których nie sposób walczyć. Podporucznik Zbigniew Narski w ostatnich dniach powstania dostał rozkaz, aby w cywilnym ubraniu wydostać się z Warszawy, wraz z opuszczającymi ją rzeszami cywilnych mieszkańców. Udało mu się to. Nie wpadł w ręce Niemców,  ale zaraz po wojnie dopadło go UB. Po brawurowej ucieczce z konwoju, przedostał się do alinackiej strefy okupacyjnej. Po dziś dzień mieszka w Holandii, jednak co kilka miesięcy odwiedza ukochaną Polskę.

 

Adam Białous

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie