5 marca 2014

Wyrwane paznokcie i „pal Andersa”

(fot. klip promocyjny "Stwórzmy film o WiN" z kawałkiem rapera "Tadka")

Śledztwa UB nie różniły się od gestapowskich. Może z jedną poprawką: sowiecka metoda śledcza nie dawała żadnej nadziei, że dręczenie kiedyś się skończy. Tortury trwały tygodniami a nawet miesiącami – mówi PCh24.pl dr hab. Filip Musiał z krakowskiego oddziału IPN, autor książek m.in. o metodach działania bezpieki.

 

Było w ogóle coś takiego jak harmonogram dnia w komunistycznym areszcie śledczym?

Wesprzyj nas już teraz!

 

Jakiś harmonogram był. Przesłuchania często odbywały się nocami, toteż w ciągu dnia na przykład wydawano posiłki. Rzadko – ale zdarzało się – że aresztant mógł wyjść na spacer.

 

Jak wyglądał posiłek w areszcie UB?

 

Więźniowie wspominają najczęściej, że rano taki posiłek ograniczał się do jakiegoś płynu – ni to kawy, ni to herbaty – i pajdy chleba. Drugi posiłek to obiad połączony z kolacją. W relacjach najczęściej powraca podgniła ryba, albo woda z warzywami, niby-kapuśniak.

 

W jaki sposób ubecy prowadzili śledztwo? Były jakiś etapy przesłuchiwania „wrogów ludu”?

 

Śledztwo dzieliło się na dwa etapy. Pierwszy nazywano śledztwem operatywnym. Zaczynał się on tuż po zatrzymaniu, a trwał zwykle od jednego do, mniej więcej, trzech dni. Śledztwo to prowadzone było zwykle przez funkcjonariuszy operacyjnych, czyli tych, którzy zatrzymali aresztanta. Śledczy stosując konwejer, zastraszanie i bicie usiłowali wydobyć z zatrzymanego jak najwięcej kontaktów pozwalających na przeprowadzenie kolejnych aresztowań.

 

Dopiero po upływie kilku dni rozpoczynało się tzw. śledztwo pierwiastkowe. To ten etap, w którym przesłuchiwany dostawał się w ręce pionu śledczego. Wówczas prowadzono już drobiazgowe dochodzenie w sprawie działalności zatrzymanego.

 

Nie ma reguły, co do skali brutalności obydwu etapów śledztwa. Jednak na ogół w pierwszych latach instalowania w Polsce systemu komunistycznego te śledztwa były bardzo brutalne…

 

W obydwu etapach?

 

Tak. Ale z drugiej strony nie było też tak, że bito podczas każdego przesłuchania. W urzędach wojewódzkich, jeżeli aresztant był słaby psychicznie, przesłuchania ograniczały się czasem do rozmów, nieraz nawet przy herbacie.

 

Ogólnie rzecz biorąc jednak śledczy byli bardzo brutalni. Działaczy antykomunistycznego podziemia razili prądem, okładali pięściami lub pałkami czy przypalali rozgrzanym pogrzebaczem. Takie tortury zostawiały ślady. Zdarzało się, że podczas rozpraw sądowych, oskarżeni pokazywali rany zadane im podczas przesłuchań. Bywało, że prowadziło to do komplikacji w procesie, zwłaszcza wtedy, gdy był to proces publiczny. Z czasem starano się więc unikać takich sytuacji, by nie kompromitować aparatu represji. Dlatego na przełomie lat 40. i 50. zmieniono metody śledcze. Szef resortu bezpieczeństwa publicznego, Stanisław Radkiewicz w pewnym momencie formalnie zakazał stosowania tortur. Aby więc dręczenie aresztantów nie wyszło na jaw, zaczęto częściej stosować inne metody męczenia przesłuchiwanych. Jakie? Przetrzymywanie nago w mroźnym pomieszczeniu, zmuszanie do długotrwałych ćwiczeń fizycznych jak żabki, pompki, albo tak zwane stójki, czyli zmuszanie do stania pod ścianą przez wiele godzin, oczywiście bez możliwości oparcia się o nią. Było to więc niezwykle dotkliwe i wyczerpujące, ale nie zostawiało śladów.

 

Pilecki po śledztwie na UB powiedział, że „Oświęcim to była igraszka”. Czy można zaryzykować tezę, że terror śledczy komunistów był brutalniejszy niż niemiecki?

 

Śledztwa gestapowskie często były brutalne mniej więcej w takim samym stopniu, co śledztwa UB. Gestapowcy też bili i zrywali paznokcie. Wiele zależało od indywidualnych odczuć. Pilecki przeszedł w komunistycznym areszcie wyjątkowo ciężkie śledztwo. Metody, które na nim stosowano, były nieporównywalne z tym, czego doświadczył w Auschwitz – miażdżono mu genitalia, sadzano na tzw. „palu Andersa” (czyli na nodze odwróconego stołka – przyp. red.) czy wyrywano paznokcie.

 

Być może zresztą – pod jednym względem – śledztwo w komunistycznym areszcie mogło być gorsze niż to, co robiło Gestapo. Sowiecka doktryna śledcza, wpajana funkcjonariuszom UB, stawiała nierzadko na bardzo długie śledztwo, obliczone na to, by złamać oskarżonego nie tylko fizycznie, ale także psychicznie. Udręka psychiczna miała polegać na tym, że nie było perspektywy takiego „wybawienia” jak śmierć. Na Gestapo chyba częściej zdarzało się, że poddawani torturom aresztanci umierali podczas przesłuchań.

 

Znamienne słowa wypowiedział jeden z oficerów Informacji Wojskowej do aresztanta – w tym przypadku nie był to żołnierz antykomunistycznego podziemia, ale komunista zatrzymany w wyniku czystek związanych z tzw. odchyleniem prawicowo-nacjonalistycznym – podczas przesłuchania: „będziemy ci łamać kości, wypruwać żyły, potem poczekamy aż się to zrośnie i zaczniemy od nowa”.

 

W ofiarach tortur komuniści kształtowali więc przekonanie, że udręka nie skończy się po dwóch, trzech tygodniach, ale może trwać w nieskończoność, dopóki śledczy nie uzyskają oczekiwanych wyników.

 

Przyglądając się metodom śledczym UB, można narysować mapę tortur charakterystycznych dla poszczególnych Powiatowych Urzędów Bezpieczeństwa Publicznego. W niektórych jednostkach na przykład rażono prądem, podczas gdy w innych takiej metody nie stosowano. Z kolei na Podhalu zaczynano przesłuchania od szczucia psami, co gdzie indziej raczej nie się zdarzało. Specyfika śledztw była więc różna. Warto też zaznaczyć, że brutalność śledczych była tym większa im niżej w hierarchii znajdował się urząd. Na przykład w urzędach wojewódzkich stosowano bardzo wyszukane metody psychicznego znęcania się. Do tego jednak potrzebni byli śledczy na wyższym poziomie.

 

Sposób przesłuchania zależał więc od prymitywizmu przesłuchujących?

 

Tak. Bardziej wykształceni stosowali bardziej wyrafinowane metody: dręczyli psychicznie, po czym dawali np. „oficerskie słowo honoru”, że osobom wydanym przez przesłuchiwanego nic się nie stanie. Z kolei prymitywni śledczy używali głównie pięści, którymi próbowali wytłuc informacje z aresztantów.

 

Skąd prymitywni funkcjonariusze wiedzieli jak masakrować przesłuchiwanych, by ci mogli żyć przez wiele tygodni? Trzeba było do tego specjalnych umiejętności.

 

Przy każdym powiatowym i wojewódzkim Urzędzie Bezpieczeństwa Publicznego – a także przy samym Ministerstwie – działali tzw. sowietnicy, nazywani też doradcami. Byli to oficerowie NKWD. Wyznaczali oni metody pracy operacyjnej, ale często także metody śledcze. Przykład? W Tarnowie wpadł pion wywiadu Zrzeszenie Wolność i Niezawisłość. Śledczy chcieli przez nich dotrzeć do II Zarządu WiN. Żeby przełamać opór aresztowanych tarnowski sowietnik, Lew Sobolew polecił zastosowanie takiej tortury jak zawieszenie przesłuchiwanego na drzewie za związane z tyłu ręce. To wyjątkowo bolesna metoda, bo skutkuje wyrwaniem barków ze stawów. Dręczonemu w dodatku polano benzynę pod stopy i podpalono.

 

W celach, w których przetrzymywano aresztantów, często panował wielki ścisk. Upychano tam ludzi tak bardzo, że w nocy, podczas snu musieli przewracać się na drugi bok wszyscy jednocześnie.

 

Padała komenda i wszyscy się przewracali. Cele były przeludnione nie tylko w aresztach, ale także w więzieniach. Było to przyczyną szerzenia się chorób zakaźnych. Prawdziwą plagą były wszy, szczególnie, że osadzeni nierzadko nie mogli się myć przez kilka tygodni a nawet miesięcy. Z kolei sanitariaty często ograniczały się często do tzw. kibla, czyli wiadra postawionego w kącie celi.

 

Warunki w celach były zresztą elementem psychicznego łamania więźniów. By ta psychiczna gra była skuteczniejsza śledczy stosowali na przykład metodę wszechwiedzy. Można ją streścić w ten sposób: „po co się męczyć, skoro my i tak wszystko wiemy”. Skąd UB miało takie informacje, że zakresem swojej wiedzy potrafiło łamać innych? Wyciągano je podczas fizycznych tortur od innych aresztowanych, przy pomocy agentów celnych, a czasem blefowano.

 

To, co Pan mówi o bestialstwie śledczych to klasyczny obraz starcia dwóch cywilizacji. Żołnierze podziemia, mimo, że prowadzili walkę z komunistami, nie stosowali tak brutalnych metod a wręcz przeciwnie, postępowali wobec nich bardzo honorowo.

 

Starcie cywilizacji to jedna sprawa. Ale zwróciłbym też uwagę na inną rzecz – na fenomen, który wydarzył się po wojnie, już po złamaniu kręgosłupa podziemiu antykomunistycznemu. Po zainstalowaniu przez Sowietów totalitarnego systemu w Polsce komuniści wywrócili drabinę hierarchii społecznej. Naturalne elity, warstwy państwowotwórcze znalazły się na jej dole, zostały zmarginalizowane lub nawet wymordowane.

 

A awansowali ludzie słabo wykształceni często ledwie piśmienni, z podstawowym wykształceniem.

 

Czasem nawet niepełnym podstawowym. To wywrócenie hierarchii społecznej ma swoje długotrwałe konsekwencje. U zarania PRL-u doszło do zerwania kodu kulturowego i ciągłości tradycji na poziomie państwowym. Powstało „nowe”, coś co przyszło ze wschodu i na wzór wschodni było budowane. Tradycję, która została zerwana po wojnie trudno było odbudować po 1989 roku, a w wielu miejscach to się nie powiodło.

 

 

Rozmawiał: Krzysztof Gędłek

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie