27 listopada 2015

Wyprawy krzyżowe a współczesny dżihad

Można postawić pytanie, czy czasem wyprawy krzyżowe dziś nie wywołują więcej negatywnych skojarzeń wśród wyznawców Proroka niż w czasach, kiedy wysyłano kolejnych krzyżowców do Ziemi Świętej? Myślę, że punktem wyjścia jest tu samooskarżanie się Zachodu o eksport przemocy w średniowieczu i wiara w to, że wyprawy krzyżowe były złem ówczesnego świata – formą wczesnego kolonializmu ze wszystkimi wynikającymi stąd konsekwencjami.

 

Dwudziestego siódmego listopada 1095 r. na błoniach pod Clermont w środkowej Francji papież Urban II odczytał wezwanie cesarza Bizancjum Aleksego Komnenosa, dotyczące wysłania kontyngentu wojskowego w ten rejon świata. Stało się jednak inaczej; nie wysłano kontyngentu żołnierzy – wyruszyły całe masy ludzkie. Wołając Deus vult! [„Bóg tak chce”] w jednej chwili średniowieczni wojownicy, nieznający jeszcze etosu rycerskiego, stawali się z dnia na dzień krzyżowcami, choć i to określenie współcześni mieli dopiero poznać.

Wesprzyj nas już teraz!

Wyprawy krzyżowe do Ziemi Świętej obrosły tradycją i legendą a prawda o nich nie zawsze jest wolna od ideologii. Odwrotnie, temat krucjat odżywa po każdym zamachu terrorystycznym w Europie lub na Bliskim Wschodzie, bądź po każdym nalocie amerykańskim, natowskim, a ostatnio nawet rosyjskim na bazy państwa ISIS w Syrii. Świat radykalnego islamu nie zadaje sobie nawet pytania, jakimi wartościami kieruje się Zachód wysyłając swoje samoloty w ten zapalny rejon świata, wszystkich agresorów nazywając krzyżowcami. Warto jednak prześledzić zarówno rozwój współczesnej wojny z islamistami, jak i paralele historycznych reminiscencji wynikających z zetknięcia Zachodu ze Wschodem, chrześcijaństwa z islamem. Celowo pominę tu wątek traktowania Żydów na przestrzeni dziejów w świecie muzułmańskim, gdyż sam w sobie zasługuje on na osobne rozważanie.

Czy czasem wyprawy krzyżowe nie wywołują dziś więcej negatywnych skojarzeń wśród wyznawców „proroka” niż w czasach, kiedy wysyłano kolejnych krzyżowców do Ziemi Świętej? Myślę, że punktem wyjścia jest samooskarżanie się Zachodu o eksport przemocy w średniowieczu i wiara w to, że wyprawy krzyżowe były złem ówczesnego świata – formą wczesnego kolonializmu z wszystkimi wynikającymi stąd konsekwencjami. Wyjątkowo trafnie w tym kontekście brzmiało sformułowanie użyte przez terrorystyczną organizację al-Kaida, nazywającą się „Islamskim Światowym Frontem Dżihadu przeciwko Żydom i Krzyżowcom”.

Tymczasem w chwili wezwania do krucjaty fakty były zgoła odmienne. Świat muzułmański, niczym w potężnych kleszczach rozciągających się od Atlantyku po Ocean Indyjski, kruszył wszelkie formy oporu. Zniszczył między innymi bizantyńską bazylikę Bożego Grobu, sprofanował kościoły na Półwyspie Iberyjskim, gdzie krucyfiksy służyły za narzędzie gwałtu zakonnic, pokonał wreszcie w bitwie pod Mantzikertem (1071) wojska cesarza Romana Diogenesa i założył sułtanat Rumu. Już z tego prostego wyliczenia, powyższych zaledwie kilku faktów wynika, że stroną atakującą byli wyznawcy „proroka”. Warto pamiętać, że w pochodzie do Europy muzułmanie dotarli też do środkowej Francji, gdzie zatrzymał ich wódz Franków Karol Martel (Młot) pod Poitiers w 732 r.

Państwo ISIS często w celu uzasadnienia swego okrucieństwa stosuje retorykę walki przeciwko krzyżowcom. Łatwiej uzasadnić zemstę stosując porównanie Zachodu do świata średniowiecznych wypraw krzyżowych niż używając kontekstu zlaicyzowanego świata cywilizacji zachodniej, a do niedawna Zachód stanowił we własnych oczach interior, do którego wojna zwana dżihadem nigdy nie dojdzie.

Dziś w kontekście zamachów we Francji, do niej i do innych krajach europejskich dociera groza przeznaczenia. Używając języka francuskiej socjolog Teresy Delpech, zadają sobie pytanie: czy czeka nas zagłada świata zachodnich wartości, świata naszej cywilizacji (pytanie, czy do końca naszej w rozumieniu również polskiej, czy społeczności Europy postchrześcijańskiej)?

Dwie religie, dwa światy

Pojawia się coraz więcej kwestii przy niemal całkowitym braku odpowiedzi. Po pierwsze, pytanie do muzułmanów, czy ich problemy pojawiły się wraz z zainicjowaniem krucjat, czyli z początkiem oficjalnego konfliktu z Zachodem?

Wyprawy krzyżowe są więc w jakimś sensie kluczem do zrozumienia współczesnej walki islamistów z zachodnimi wartościami. W latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku, pod wpływem dekonstruktywizmu pojawiało się przekonanie o kształtowaniu religii przez wyznawców, co oznacza przypisanie wartościom religijnym znaczenia, jakie określają członkowie ich kościołów, meczetów, synagog. Ujęcie to, dość atrakcyjne intelektualnie, nie jest jednak do końca prawdziwe, jako że gdyby tak było, świat ustanowiony dla chrześcijan przez Jezusa ulegałby ciągłej ewolucji na skutek dezawuowania aksjomatów w imię przemian społecznych i obyczajowych na przestrzeni wieków. Podobnie w świecie islamu – nauka zawarta w Koranie ulegałaby przewartościowaniom w miejscu i czasie różnym od spisania Koranu. Logika ta wpisuje się w określenie wielkich religii jako jedynie katalizatora przemian pośród wyznawców przy braku szerszego oddziaływania samych twórców. Tymczasem normy religijne wydają się być niezmienne – to raczej ich interpretacja podlega modyfikacjom wraz z przemianami „cywilizacyjnymi”. To dużo a jednocześnie niewiele. Z tej perspektywy widać jednocześnie, jakie wartości od lat, od wieków lansują poszczególne religie. Przekonywanie co do odmienności życia w Stanach Zjednoczonych, Polsce czy zachodniej Europie w zestawieniu z krajami Maghrebu, Arabią Saudyjską czy ISIS nie ma większego sensu, jako że różnice są wyraźne i widoczne gołym okiem. Nie byłoby europejskiego Oświecenia, ruchów feministycznych, gdyby nie tolerancja i szacunek dla ludzkiej osoby wynikające z postawy chrześcijańskiej. Odwrotnie – wyrzeczenie się norm religijnych chrześcijaństwa w Europie zawsze kończyło się fatalnie dla Europejczyków.

Na uwagę zasługuje wizja naturalistyczna Akwinaty. Św. Tomasz lansował tezę o występowaniu prawa naturalnego jako tego, które kształtuje prawo ludzkie. Tak więc konstrukcja intelektualna teologa była jasna: prawo boskie (lex divina) niezrozumiałe dla stworzenia (bo stworzenie byłoby równe Bogu – stąd istota grzechu pierworodnego) posiada swoje odbicie w prawie naturalnym (lex naturae), stanowiącym prawa fizyki i matematyki na gruncie nauk matematyczno-przyrodniczych oraz norm moralnych w postaci Dekalogu, stanowiących podstawę do funkcjonowania człowieka jako osoby i jako uczestnika życia społecznego. Stąd prawo ludzkie (lex humana) musi być zgodne z prawem naturalnym. Przez wieki nikt nie kwestionował nauki świętego teologa. Pod wpływem oświecenia zrodził się jednak w prawie dziewiętnastowiecznej Europy pozytywizm prawniczy powołujący się na błąd tautologiczny myślenia Akwinaty. Zarzucano mu, że skoro świat nie zna prawa boskiego, zakrytego przed ludźmi, to jak może znać prawo naturalne. Słowem, prawo naturalne też w tym ujęciu jest nieznane i pozostaje nam tylko prawo ludzkie.

Na efekty nie trzeba było długo czekać. Pojawiające się teorie o rasach ludzkich, dzielące ludzi na „lepszych” i „gorszych”, czyli obowiązkowo służących tym pierwszym z racji swego parweniuszostwa; o „nadczłowieku”, teorie podboju jako katalizatory powstawania państw narodowych – doprowadziły świat prawa pozytywnego do dwóch wojen światowych. Warto odnotować fakt, iż właśnie wtedy wyrosły dwa zżerające się totalitaryzmy – komunizm i narodowy socjalizm. Po ostatniej wojnie światowej pojawiło się więc pytanie o odpowiedzialność za zbrodnie, których skali trudno szukać nawet w czasach Czyngis-chana. Przyjęcie tezy o prawie pozytywnym jako jedynej władzy suwerena w myśl paremii dura lex sed lex nie pozwalało na skazanie zbrodniarzy niemieckich. Dopiero Gustaw Radbruch wykazujący indolencję (błąd tautologiczny) zwolenników prawa pozytywnego w oderwaniu od prawa naturalnego doprowadził ostatecznie do skazania (niestety) tylko niemieckich ludobójców.

Stwierdził on, że w filozofii istnieje oprócz metody dedukcji (kartezjańskiej) jeszcze metoda empirycznego dochodzenia faktów i zjawisk. Na pytanie, co stanowi jedno z podstawowych praw ludzkości, odpowiedź daje nam Księga Rodzaju – to prokreacja („idźcie, rozmnażajcie się i czyńcie sobie Ziemię poddaną”), która nie może dokonywać się w świecie drutu kolczastego, katorżniczej pracy i deptania godności ludzkiej w Konzentration Lager czy Gułagu. To doświadczenie empirycznego badania prawa pokazuje na tym przykładzie, że prawo naturalne istnieje, choć dziś przybiera w dyskusji filozoficznej często formę bełkotu – prawa naturalnego – o „zmiennej treści”. Wartości chrześcijańskie dały więc przez wieki impuls do rozwoju cywilizacji Zachodu.

Także przez wieki kształtowało się ujęcie muzułmańskiego świata wartości. Wbrew lansowanym poprawnym politycznie tezom, nie zawsze był to pacyfizm i „miłość bliźniego”, bo na tym polega „prawdziwy” islam , fakty zdają się temu przeczyć; w każdym razie nie była to miłość nieprzyjaciół.

W tekście Koranu znaleźć można wiele wersetów dotyczących uzasadnienia przemocy wobec „niewiernych”. Kiedy Jezus w Ewangelii św. Mateusza powiedział: „Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują” (Mt 5:44), w Koranie znajdujemy zdanie: „Przygotujcie przeciwko nim, ile możecie sił i oddziałów konnicy, którymi moglibyście przerazić wroga Boga i wroga waszego, jak również innych, którzy są poza nimi, a których wy nie znacie. Bóg ich zna” (8:60). W innym miejscu czytamy „Kiedy więc spotykacie tych, którzy nie wierzą, uderzcie ich mieczem po szyi, a kiedy ich całkiem rozbijecie, to mocno zaciśnijcie na nich pęta” (47:4).

Rycerski Saladyn i okrutni chrześcijanie

Jak to się dziś mówi – mainstreamowe media z ich marksistami kulturowymi – starały się zaprzeczać pokojowemu przesłaniu chrześcijaństwa – zawsze powołując się na kazus krucjat.

Po pierwsze, uważa się krucjaty za przejaw kolonializmu – tymczasem krzyżowcy u zarania I krucjaty zgodzili się podporządkować zajęte tereny zupełnie obcemu im tworowi politycznemu, jakim było Cesarstwo Bizantyńskie. Dopiero kiedy cesarz nie dotrzymał warunków pomocy, oszukani krzyżowcy uznali zawarte porozumienie za niewiążące.

Po drugie, nie podporządkowali zajętych terenów jakiemukolwiek ośrodkowi stołecznemu w Europie. Nie powstało tam także Państwo Kościelne. Niektórzy chrześcijanie na Wschodzie pod wpływem Ziemi Chrystusa nie uważali się za Europejczyków lecz za tubylców (nazywani pulanami) – „kto kiedyś był Rzymianinem, dziś staje się Galilejczykiem” – głosił jeden z kronikarzy. Inna cecha kolonializmu – masowa migracja kolonialna z kraju imperialnego do kolonii w przypadku krucjat nigdy nie miała miejsca a żyjący tam chrześcijanie – jak pisał jeden z kronikarzy – mogli z ledwością zapełnić główną ulicę w Jerozolimie. Porównuje się masakrę dokonaną przez krzyżowców w 1099 r. do „pokojowego” przejęcia miasta przez sułtana Saladyna w 1187 r., zupełnie nie przejmując się realiami zajęcia świętego miasta w obu tych przypadkach. W pierwszym krzyżowcy wzięli Jerozolimę szturmem (nie usprawiedliwiając dokonanej przez nich rzezi – prawie każde oblężenie kończyło się w taki sposób), w drugim przypadku muzułmanie kazali wykupić się chrześcijanom, a tym, którzy tego nie uczynili, pisane było niewolnictwo. O braku bezpośredniej przemocy zadecydowały więc wyłącznie względy ekonomiczne. Podczas zajmowania szturmem przez muzułmanów Bizancjum w 1453 r. napastnicy dokonali masakry chrześcijan a ulice spłynęły krwią aż do Złotego Rogu. Wspomnianego tu sułtana Saladyna również świat Zachodu uznaje za „rycerskiego” przywódcę zapominając o ludobójstwie chrześcijan, jakiego dokonał po zwycięskiej bitwie na Rogach Hittinu (por. jego słowa: „Oczyszczę ziemię z tych psów niewiernych”) oraz o okrutnej śmierci, jaką zadał własnym ludziom (spalił koszary w Kairze wraz z żyjącymi tam rodzinami wojowników) czy też o krzyżowaniu na murach miast muzułmańskich odstępców od islamu.

Podkreśla się często, że św. Jan Paweł II przepraszał za krucjaty (por. słowa: „.. nie można zarazem nie uznać różnych form niewierności Ewangelii, jakiej dopuścili się niektórzy nasi bracia, zwłaszcza w drugim tysiącleciu” – powiedział w jednej ze swoich homilii) – expresis verbis nigdy tego jednak nie uczynił, a wypowiedziane przez niego słowa zostały wypełnione treścią, której on sam nie był autorem. W ten jednak sposób można poprzez manipulację pokazać przykład krytycznego stosunku samej głowy Kościoła do wspomnianej materii.

Pojawia się pytanie, jak wyglądał świat po krucjatach? Muzułmanie rozpoczęli podbój Europy a w pewnym momencie dziejów Rzeczpospolita graniczyła z państwem islamskim – Turcją. Dopiero Jan III Sobieski złamał oścień zagrożenia. A dziś? Pozostawiam to pytanie w kompozycji otwartych, gdyż scenariusz – łatwy do przewidzenia – wciąż jeszcze można zmienić.

 

dr hab. Marian Małecki, Uniwersytet Jagielloński




 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie