13 sierpnia 2020

Wymodlone zwycięstwo. Nieznane oblicze glorii pod Warszawą. Prof. Żaryn dla PCh24.pl

W przededniu Bitwy Warszawskiej abp Aleksander Kakowski, metropolita warszawski, napisał list do proboszczów, którzy byli na miejscu w swoich parafiach, w którym podkreślił, że nie wolno im dezerterować, a jeśli ktokolwiek opuści swoją parafię, to z miejsca zostanie przez niego suspendowany. To były silne i jednoznaczne słowa, które miały mobilizować kapłanów, oddalać od nich lęk i tchórzostwo, tak żeby byli z wiernymi i trwali z nimi mocni w wierze – mówi w rozmowie z PCh24.pl prof. Jan Żaryn, dyrektor Instytutu Dziedzictwa Myśli Narodowej im. Romana Dmowskiego i Ignacego Jana Paderewskiego.

 

Z kim toczyliśmy wojnę w latach 1919-1921? Z Rosją bolszewików czy może również z Niemcami, których kilkadziesiąt tysięcy znalazło się w szeregach armii czerwonej? A może także z Brytyjczykami i Francuzami, którzy mieli własną wizję geopolityczną, w której nie przewidywali miejsca dla niepodległej Polski?

Wesprzyj nas już teraz!

Trzeba widzieć różnicę między wrogami bezpośrednimi a stronami, które popełniały polityczne błędy.

 

Wrogiem i przeciwnikiem niepodległej Polski byli bolszewicy. Co do tego nie ma najmniejszych wątpliwości, ale trzeba się jednocześnie zastanowić, kim byli tak naprawdę bolszewicy.

 

Z jednej strony bolszewików identyfikujemy z Rosją, która w tamtym czasie była praktycznie przez nich opanowana, a sami Rosjanie zostali wprzęgnięci w proces nazwany przez Lwa Trockiego rewolucją permanentną. Można więc powiedzieć, że bolszewikami są Lenin i jego towarzysze, którzy zawłaszczyli państwo rosyjskie, jak i zwykli Rosjanie, którzy z mniejszą lub większą ochotą uczestniczyli w realizacji nakreślonych przez kierownictwo partii celów.

 

Bolszewicy to jednak także ówczesna międzynarodówka komunistyczna, czyli jaczejki znajdujące się w różnych częściach Europy, które zarówno w 1919 jak i 1920 roku potrafiły wzmóc ogień rewolucyjny po I Wojnie Światowej na terenach, gdzie panowało masowe bezrobocie, bieda, głód, które razem promowały postawy roszczeniowe i strajkujące. 

 

Strajki i różnorakie manifestacje wybuchały na terenie chociażby odradzającej się po 123 latach zaborów Polski w roku 1919 i były wyraźnie podjudzane przez komunistów z Komunistycznej Partii Robotniczej Polski. Podobna sytuacja była w Niemczech i innych krajach.

 

W 1920 roku miał miejsce chyba najbardziej znany z tamtego okresu strajk dokerów gdańskich, którzy zostali w jakiejś mierze wykorzystani przez bolszewików. „Czerwona” propaganda docierała do Gdańska między innymi za sprawą lansujących ją niemieckich, antypolskich władz tego miasta. To właśnie na terenie Gdańska najlepiej było widać jak bardzo Niemcy byli chętni do przywrócenia granicy niemiecko-rosyjskiej sprzed I Wojny Światowej czy też w tym przypadku niemiecko-bolszewickiej.

 

Trzeba również dodać, że Niemcy i to nie tylko ci, którzy mają władzę nad Wolnym Miastem Gdańskiem, są również stroną, która nie dość, że nie przeszkadza bolszewikom, to jeszcze po cichu wspiera ich chociażby poprzez uniemożliwienie dostarczenia amunicji i innego sprzętu Polakom walczącym z armią czerwoną.

 

To są więc bezpośredni albo pośredni uczestnicy wojny polsko-bolszewickiej stojący po stronie „czerwonej zarazy”.

 

A co, że tak to określę, z całą gamą stron na zachodzie, które inaczej niż Polacy widziały tę wojnę?

Tu oczywiście najlepszym przykładem jest Wielka Brytania, która w 1920 roku podczas konferencji w belgijskim Spa w zasadzie prowadziła politykę pod hasłem: ustalenia Traktatu Wersalskiego już nie obowiązują.

 

To ogromna tragedia dla sprawy polskiej, ponieważ nam – Polakom, a konkretnie Romanowi Dmowskiemu, Ignacemu Paderewskiemu i innym przedstawicielom polskiej delegacji w Wersalu udało się przeforsować nasze racje mówiące, że Polska jest niezbędnym elementem porządku europejskiego między Niemcami a Rosją, a więc porządku w ramach którego ani Niemcy, ani Rosjanie nie panują nad Europą Środkowo-Wschodnią. W wyniku podjętych tam ustaleń na mapy świata powróciła Rzeczpospolita, która w sojuszu przede wszystkim z Francją miała stabilizować czy też gwarantować równowagę na kontynencie europejskim.

 

Wielka Brytania bardzo niechętnie, ale jednak zgodziła się na ten polsko-francuski deal. Niestety, kiedy tylko sytuacja stała się niestabilna, jak to miało miejsce zwłaszcza w lipcu i sierpniu 1920 Londyn natychmiast zmienił swą optykę i zaczął podnosić argumenty o słabości Polski i upadku koncepcji dla Europy Środkowo-Wschodniej przyjętej w Wersalu.

 

Nie można jednak powiedzieć, żeby była to realizacja polityki bolszewickiej. Wielka Brytania realizowała własną politykę, w której to zupełnie inaczej rozumiała zasadę równowagi. W lipcu 1920 Londyn był zainteresowany, aby przywrócić to co było, czyli Europę bez Polski, ponieważ jak przez ponad 100 lat Polski nie było na mapach świata. Uważano również, że ewentualny sojusz angielsko-rosyjski w żaden sposób nie będzie destabilizował mocarstwowej polityki Londynu.

 

Francuzi z kolei są naszymi sojusznikami wojskowymi. Marszałek Foch podczas konferencji w Spa próbuje pomóc generałowi Rozwadowskiemu, ówczesnemu szefowi polskiej misji wojskowej we Francji. Francuzi mocno naciskają na Naczelnika Państwa Polskiego Józefa Piłsudskiego, żeby ten mianował Rozwadowskiego szefem sztabu. Nie ma wątpliwości, że na poziomie wojskowej przyjaźni Francuzi wspierają nas i robią, co mogą, aby pomóc nam skutecznie przeciwstawić się bolszewikom i ich pokonać. Jeśli zaś chodzi o politykę, to sprawa jest diametralnie inna. Francuzi bowiem prowadzą ją na kolanach wobec Anglików.

 

Jeśli jednak ponownie weźmiemy pod uwagę fakt, że 1918 roku Polski nie było na mapach, a świat mimo to istniał, to w jakimś sensie można zrozumieć francuskich polityków, ale tylko zrozumieć. Trzeba również pamiętać, że Francuzi szukali w tamtym czasie alternatywnego rozwiązania. Wielu z nich wierzyło, że bolszewicy zostaną ostatecznie pokonani przez Rosję Białą dzięki czemu również Paryż odzyska wielomiliardowe pożyczki, jakie udzielił Moskwie przed i w trakcie I Wojny Światowej.

 

To tylko kilka elementów tego politycznego nierozumienia ówczesnej sytuacji, jakie dominowało na Zachodzie.

 

W związku z tym czy ktokolwiek zdawał sobie wówczas sprawę z zagrożenia, jakie niczym tsunami nadciąga ze Wschodu, i które tak jak tsunami zniszczy wszystko, co stanie na jego drodze?

Jedyna strona, która rozumiała, na czym polega różnica między carską Rosją a bolszewikami to Stolica Apostolska i papież Benedykt XV. Ówczesny Ojciec Święty mobilizuje i wzywa wiernych we Włoszech, Francji, gdziekolwiek tylko są do szturmu modlitewnego. Kościół i papież doskonale zdawali sobie bowiem sprawę czym jest „czerwona zaraza”.

 

Wspomnę tylko tradycyjną pielgrzymkę do Lourdes podczas której modlono się za niepodległą Polskę. Modlitwa ta nie wzięła się jedynie stąd, że papież życzył dobrze Polsce, ale przede wszystkim stąd, że rozumiał kontekst całej sytuacji. Benedykt XV był przekonany, że przegrana Polski w wojnie z bolszewikami rozpocznie tragedię całej Europy, ponieważ nie była to zwykła wojna, tylko wojna cywilizacyjna.

 

Podobnie Przewodniczący Episkopatu Belgii kard. Mercier w lipcu i sierpniu 1920 roku wzywał do modlitwy za Polskę i przypominał politykom belgijskim, że to właśnie dzięki postawie Polaków w 1830 roku Belgowie zostali uratowani i wojska rosyjskie Mikołaja I nie zburzyły świeżo uzyskanej przez nich niepodległości.

 

Powtórzę: Kościół Katolicki doskonale rozumiał, co się dzieje. Co więcej: rozumiał nie tylko w perspektywie bieżącej polityki, w której dominuje układanie się stron, a Polska jest tu elementem wtórnym. Stolica Apostolska widziała również drugi wymiar tej wojny – wymiar cywilizacyjny i rozumiała, że bolszewicy są stroną, która zniszczy chrześcijańską Europę.

 

Wojna polsko-bolszewicka w zbiorowej pamięci Polaków i nie tylko Polaków, tak naprawdę ogranicza się do jednego dnia – 15 sierpnia 1920 i zwycięstwa w Bitwie Warszawskiej – a przecież do tego czasu walki trwały już kilkanaście miesięcy. Jak wobec tego wyglądały działania wojenne do dnia „Cudu nad Wisłą”?

Wojna polsko-bolszewicka jest elementem porządkowania przez Polskę Europy Środkowo-Wschodniej. Od samego początku aktywnie uczestniczymy w tym procesie, ponieważ stroną najbardziej destabilizującą i chętną do zajmowania terytorium, które Polska widzi, jako swoje są właśnie bolszewicy.

 

Pierwszym takim aktem jest zajęcie i opanowanie Wilna w kwietniu 1919 roku z rąk bolszewickich, wyzwolenie ziemi wileńskiej, co oczywiście kontestuje strona litewska, tzw. Litwy Kowieńskiej, ale ona sama nie byłą zdolna do tego, żeby wyprzeć bolszewików.

 

Na początku 1920 roku będziemy wspierać Łotyszy także zagrożonych bolszewickimi atakami na terenie Pribałtiki.

 

To są ważne akty wojny, które dotyczyły, jak już powiedziałem polskiego udziału w porządkowaniu Europy Środkowo-Wschodniej.

 

W 1919 roku podczas Konferencji Wersalskiej Roman Dmowski przekazał stronie zachodniej cały plan dotyczący polskich granic nie tylko na zachodzie i północy, ale także na południu i na wschodzie. Te postulowane przez niego granice Polski na wschodzie są granicami opartymi na II rozbiorze Polski, to znaczy: Dmowski zgadza się na odebranie nam ziem pierwszego rozbioru, jeśli chodzi o Rosję, natomiast te ziemie, które zostały nam odebrane w drugim i trzecim rozbiorze powinny wrócić do Polski.

 

Ta perspektywa wschodniej granicy jest wbrew podręcznikowym opiniom wcale nie rozbieżna z koncepcją Józefa Piłsudskiego, który oczywiście ubiera to w słowa federacyjne, ale de facto realizuje ten sam zasięg terytorialny. 

 

Mimo wszystkich różnic między Dmowskim i Piłsudskim to co do granicy wschodniej i obszaru państwa polskiego nie było tak głębokiego sporu, jak to dzisiaj próbuje się sugerować.

 

W tym miejscu muszę zapytać o „zawieszenie” wojny polsko-bolszewickiej. Czerwoni dochodzą do wniosku, że muszą w Rosji uprać się z białymi i dopiero wówczas powrócą do realizacji swojego planu, czyli „po trupie pańskiej Polski” do Berlina, a stamtąd nad Atlantyk?

W sytuacji, gdy bolszewicy są stroną, która może być pokonana przez wojska „białych”, czyli dawnego tymczasowego rządu, którego ostatnim premierem był Kiereński, wojska polskie wstrzymują wspierające niejako białych dalsze prowadzenie wojny z bolszewikami. Jest to decyzja Naczelnika Państwa, czyli Józefa Piłsudskiego, który oczekiwał od „białych” polityków i dowódców rosyjskich deklaracji, że uznają oni polskie roszczenia terytorialne na wschodzie. Ponieważ takiego uznania po stronie „białych” nie było, to Piłsudski stwierdził, że nie ma powodu, aby im pomagać w wojnie domowej w Rosji, ponieważ jest ona równie wroga Polsce jak strona „czerwona”.

 

Warto w tym miejscu zastanowić się: czy należało przede wszystkim budować niepodległą, silną Polskę czy też zniszczyć do końca bolszewicką zarazę, nawet jeśli skutkiem tego było obniżenie możliwości potencjału prowadzącego do utworzenia II RP w tych granicach, jakie ostatecznie w 1921 roku uzyskaliśmy.

 

Jest to bardzo ważne pytanie i dzisiaj nie możemy od niego uciekać widząc, ponieważ widzimy całe zło komunizmu, jakie przez ostatnie 100 lat rozlało się i nadal rozlewa się po świecie.

 

Piłsudski z punktu widzenia polskiej racji stanu nie widział powodu, żeby kontynuując walki z bolszewikami i tym samym przyczynić się do zwycięstwa strony „białej”, która nie była zainteresowana niepodległą Polską. Ten argument był doskonale rozumiany 100 lat temu i jest rozumiany dzisiaj. Nie mniej jednak niewątpliwie pojawia się pytanie: czy niepodległa, silna Polska powinna być jedynym punktem odniesienia dla Naczelnika Państwa, skoro przeciwko sobie miał tak wyraźnie zagrażającą całemu Zachodowi zarazę bolszewicką, która od początku chciała zniszczyć cywilizację chrześcijańską.

 

Jak udało nam się pokonać bolszewików? Przecież wszystko było przeciwko nam! Polska została sklejona z trzech różnych zaborów, z trzech różnych kultur, trzech różnych systemów prawnych, monetarnych, a nawet z różnych szerokości torów kolejowych. Bolszewicy maszerujący na zachód otwierają szampany, bo zwycięstwo jest ich zdaniem kwestią dni, jeśli nie godzin. Jak w związku z tym to nam udało się wygrać, mimo że na logikę nie mieliśmy na to najmniejszych szans?

Trzeba na to spojrzeć w dwóch perspektywach: długiej i krótkiej.

 

Jeśli chodzi o długą perspektywę czasową, to niewątpliwie mieliśmy w XIX wieku wspaniałe elity polityczne, ekonomiczne, społeczne, które z pokolenia na pokolenie dążyły różnymi środkami do tego, żeby pamięć o I RP, czyli niepodległym państwie polskim była obecna i żywa w narodzie.

 

Nie był to oczywiście jedyny element. W XIX wieku odbył się również wielki proces unarodowienia mas ludowych, który został zrealizowany nie tylko dzięki temu, co można powiedzieć, że jest obiektywne, to znaczy przemianom ekonomicznym, wzrostowi konsumpcji czy poziomu życia etc. Powiem więcej – to są elementy drugorzędne!

 

Dużo istotniejszym powodem procesu unarodowienia mas ludowych jest trwała obecność Kościoła Katolickiego, dzięki któremu udało nam się obronić przed atakami germanizacyjnymi i rusyfikacyjnymi w XIX wieku. Przedmiotem tego ataku były właśnie warstwy ludowe. Na szczęście dzięki Kościołowi Katolickiemu i elitom warstwy ludowe odnalazły się w polskości i ją uratowały.

 

Te dwa elementy, czyli oświecone elity i unarodowienie warstw chłopskich w ogromnej mierze wpłynęły na zmobilizowanie narodu polskiego w lipcu i sierpniu 1920 roku do walki z bolszewikami.

 

I tutaj mamy perspektywę krótką. Pierwszą instytucją, która mobilizuje Polaków do obrony ojczyzny i cywilizacji chrześcijańskiej jest Kościół Katolicki.

 

Generał Józef Haller leży krzyżem w kościele Najświętszego Zbawiciela – jednej ze świątyń wybranych do nowenny modlitewnej przez kard. Aleksandra Kakowskiego w Warszawie, aby wierni mogli się modlić i mobilizować do walki, do spotkania z czerwoną hordą, która jest już u wrót stolicy.

 

Na Jasnej Górze przeor prowadzi nieustanne modlitwy, w których to uczestniczy codziennie co najmniej 50 tys. ludzi modlących się o zwycięstwo Polaków pod Warszawą.

 

Episkopat oddaje Polskę i Polaków Sercu Jezusowemu.

 

Ponowione są śluby króla Jana Kazimierza, czyli oddanie się pod opiekę Matki Bożej Królowej Polski.

Jednocześnie odbywają się w całej Polsce modlitwy pod hasłem wstępowania do armii ochotniczej.

 

Na Rynku w Krakowie są celebrowane przez kard. Adama Sapiehę Msze Święte.

 

To samo dzieje się w Warszawie i w parafiach na wschód od Warszawy, m.in na Podlasiu.

 

Biskup polowy Stanisław Gal wzywa kapelanów wojskowych by stali ramię w ramię z żołnierzami

 

Najbardziej jednak trafiająca do wyobraźni jest instrukcja wspomnianego już abp. Aleksandra Kakowskiego, metropolity warszawskiego, który napisał do proboszczów, przebywających na miejscu w swoich parafiach, że nie wolno dezerterować, a jeśli ktokolwiek opuści swoją parafię, to z miejsca zostanie przez niego suspendowany. To są silne i jednoznaczne słowa, które mają mobilizować kapłanów, oddalać od nich lęk i tchórzostwo, tak żeby byli z wiernymi i trwali z nimi mocni w wierze.

 

Do tego musimy dodać ogromny autorytet generała Józefa Hallera, który potrafił zmobilizować wielu młodych ludzi, nawet ówczesnych gimnazjalistów do wstąpienia do armii ochotniczej dzięki czemu w ciągu kilku tygodni ponad 100 tys. osób zgłosiło się i zostało błyskawicznie wprowadzonych w strukturę polskich sił zbrojnych.

 

Jesteśmy tak potężnie zmobilizowani jako naród, że w Warszawie na kilkanaście godzin przed bitwą nie widać większych śladów paniki. Uciekają dyplomaci zachodni, ale warszawiacy miasta nie opuszczają.

 

Na czele rządu stoi Wincenty Witos, jego zastępcą jest Ignacy Daszyński. Jest to rząd, który powstaje za zgodą Sejmu Ustawodawczego, który to Sejm Ustawodawczy jest zdominowany przez prawicę. To prawica godzi się na to, żeby premierem rządu polskiego był Wincenty Witos, a jego zastępcą Ignacy Daszyński motywując to w ten sposób, że to jest właśnie ten ogólnopolski wymiar udziału Polaków w wojnie, bo to warstwy ludowe mają być świadome, że to ich Polska!

 

Kraj, w którym toczy się wojna to nie jest Polska elit, tylko Polska całego narodu i symbolem tego są postacie Witosa i Daszyńskiego, którzy obejmują władzę po tym najbardziej krytycznym momencie, jakim była dymisja Władysława Grabskiego po jego powrocie z konferencji w Spa.

 

Bóg zapłać za rozmowę!
Tomasz D. Kolanek

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie