28 sierpnia 2013

Wychować postmodernistycznego Europejczyka?

(fot. iprole / sxc.hu)

Kilka lat temu na stronach lubelskiego kuratorium oświaty przeczytać było można instruktaż dla uczniów, pragnących walczyć o swoje prawa. Autorem podstrony promowanej przez kuratorium był niejaki Maciek Osuch, który przekonywał, że wcale nie jest prawdą – na gruncie praw człowieka – stwierdzenie: „najpierw obowiązki potem prawa”.

Tylko prawa

Wesprzyj nas już teraz!

Prawa owe wynikają z Deklaracji Praw Człowieka oraz z podpisanej przez Polskę Konwencji Praw Dziecka i wielu innych dokumentów. To wszystko daje solidne gwarancje roszczenia tych praw. I tu zaczynała się wyliczanka w stylu: Każdy uczeń ma prawo do ochrony przed arbitralną lub bezprawną ingerencją w życie prywatne, rodzinne czy też korespondencję. Każdy uczeń ma prawo do swobodnego wyrażania własnych poglądów we wszystkich sprawach jego dotyczących. Nie wolno karać uczniów poprzez odebranie im praw. Każdy uczeń ma prawo do swobodnej wypowiedzi. Gazety szkolne także nie podlegają cenzurze nauczycieli. Każdy uczeń ma prawo do odpowiedniego poziomu życia itp, itd.

Propagatorzy praw dziecka informują: Zawsze tam – do właściwego kuratorium oświaty – możesz zwrócić się z prośbą o pomoc, kiedy inne osoby lub instytucje zawiodą. Pomocą służą także (…): Rzecznik Praw Obywatelskich i Rzecznik Praw Dziecka.


Zdanie dziecka jest więc tak samo ważne w odbiorze władz kuratoryjnych jak zdanie dorosłego. To nauczyciel zobowiązany jest zbierać tony makulatury w postaci zadawnionych sprawdzianów i klasówek  – musi wszak udowodnić swoją niewinność w ocenianiu ucznia.

Zawsze bezstresowo

Jest to tylko jeden przykład promowania przez instytucje państwowe ideologii bezstresowości, mającej swe filozoficzne oparcie w pismach Jana Jakuba Rousseau – propagatora naturalistycznego wychowania. Owa ideologia doprowadziła do totalnego chaosu w zakresie dyscypliny, który to chaos przejawił się w postaci skrajnej poprzez zakładanie przysłowiowego kosza na śmieci bezradnym pedagogom przez rozwydrzonych wyrostków. I tak pozbawiony narzędzi dyscyplinujących nauczyciel stał się bezradny wobec panoszących się przestępstw i przemocy wśród młodzieży. Narkotyki, wymuszanie haraczy – oto codzienność polskiej szkoły. Do normalnych zaliczono sytuację stałej obecności policji i straży miejskiej w murach szkolnych. Pozbawiony narzędzi dyscyplinujących nauczyciel musi ratować się służbami porządkowymi. Naturalne relacje mistrz-uczeń, od wieków porządkujące ład szkolny, zostały w latach ostatnich obalone w imię ideologii promowanej przez pokolenie rewolucji obyczajowej. Mamy tu do czynienia z typową dla socjalizmu sytuacją, gdzie wszelkie relacje społeczne reguluje mechanistyczne państwo. Najpierw więc w sposób ideologiczny buntuje się dzieci przeciwko rodzicom, uczniów przeciwko nauczycielom, żony przeciwko mężom, a potem wprowadza się w sposób brutalny instytucje państwowe, by mechanistycznie porządkowały relacje.

O krok od upadku

Już Platon pisał, że szkoła demokratyczna musi upaść, gdyż nauczyciele będą się w niej chcieli przypodobać uczniom, a nie odwrotnie. Tymczasem już dziś można śmiało stwierdzić, że szkoła polska jest o krok od upadku. Jej przymusowość, masowość i absurdalna bezstresowość prowadzi do rozkładu. Dzieci wychowywane w kulcie swoich praw, to dzieci wpędzane w pychę. Zamiast wskazania na szacunek dla świata dorosłych, wprowadza się je w przekonanie, że są doskonałe, że mogą żądać w nieskończoność, że im się po prostu wszystko należy. Człowiek wychowany bez karności, to człowiek z jednej strony bezdennie głupi, z drugiej totalnie nieprzygotowany do życia. Jego dewizą jest wieczna postawa roszczeniowa, zamknięta w haśle: Bo mi się należy. Tymczasem czy ktoś chce, czy nie, w życiu na chleb trzeba ciężko zapracować. Żeby wytrwać w różnych relacjach społecznych, nawet tak podstawowych, jak małżeństwo, trzeba bardzo dużo od siebie wymagać. Prawa rodzicielskie łączą się z ogromem obowiązków i są one z nimi nierozerwalnie powiązane. Tego uczy życie, ale szkoła ma zupełnie inne, utopijne ideały. Do czego zatem przygotowuje?

Wobec absurdu

W klasycznej relacji mistrz – uczeń młody człowiek postawiony był przede wszystkim przed systemem wymagań, a pokonując je, nabierał sprawności intelektualnej i moralnej. Mając jasno określony cel, uczył się szacunku dla drugiego człowieka. Nie do pomyślenia było, aby śmiał bezpodstawnie oskarżać dorosłych przed rodzicami czy przed kuratorium. Jego obowiązkiem było dostosować się do nauczyciela, a nie odwrotnie. Wszystko zgodnie ze zdrowym rozsądkiem. Relacje nauczyciel – uczeń miały coś wspólnego z ojcostwem czy macierzyństwem. Dzisiaj nauczycielom na szkoleniach mówi się, że relacja szkolna to „klient i usługodawca”. Klientem jest uczeń, zatem nauczyciel, jako świadczący usługi, powinien zabiegać o jego względy. I tak doszliśmy do absurdu. Nawet młodocianego przestępcy nie wolno w prosty sposób skreślić z listy uczniów (ostatnie wymagania unijne), nie można go też zawiesić w prawach ucznia. Można go tylko przenieść. Pytanie tylko gdzie? Oczywiście do innej szkoły, gdzie będzie mógł dalej bić i maltretować swoich rówieśników. A nauczyciel skaczący koło uczniów nie będzie miał żadnych narzędzi dyscyplinujących poza wezwaniem policji. Absurd goni absurd. Powinniśmy zatem wszyscy, rodzice i nauczyciele, zastanowić się, jak wygląda nasza postawa i jakiej szkoły (czyt.: jakiego wychowania) tak naprawdę chcemy.

„Własne” prawdy

Warto przy tej okazji przyjrzeć się reformie polskiej oświaty od strony programowej. Redukcja lekcji języka polskiego, wyeliminowanie podstawowych dla polskiej kultury lektur, wprowadzenie godzin wychowania seksualnego, to tylko niektóre z pomysłów programowych nowej minister. Od lat narasta niepokojące zjawisko zaniechania kształcenia postaw patriotycznych wśród uczniów. Jednym z objawów takiego stanu rzeczy jest uwypuklanie wychowania regionalnego i europejskiego kosztem patriotycznego oraz naszpikowanie programów nauczania pojęciami zaczerpniętymi z ideologii liberalnej.

Proponuję pochylenie się nad funkcjonującymi już od wielu lat dwoma programami do nauki historii w polskich gimnazjach (oba zaakceptowane są przez MEN). Jeden z nich został opracowany pod kierunkiem dra Włodzimierza Mędrzeckiego (Historia dla klas 1-3. Gimnazjum – program nauczania, wyd. Wydawnictwa Szkolne i Pedagogiczne SA, Warszawa 1999), drugi zaś pod redakcją Miłosza Kozickiego (Nasze dziedzictwo. Szczegółowy program humanistycznego bloku tematycznego dla klas I – III gimnazjum, Agmen Wydawnictwo Edukacyjne, Warszawa 1999). Szczególnie program Nasze dziedzictwo naszpikowany jest treściami liberalnymi. Już w zasadach ogólnych tworzenia bloków tematycznych postawiono jako jeden z naczelnych celów kształtowanie [u dzieci – przyp. M.R.] postaw etycznych przez dokonywanie ocen wartościujących, ocenianie postaw i działalności innych ludzi, dochodzenie do własnych prawd i poglądów. Nie ma tu w żadnym miejscu stwierdzenia w odniesieniu do czego miałyby być dokonywane przez uczniów owe „oceny wartościujące” poza wskazaniem na „własne prawdy i poglądy”. Z samej definicji prawda nie może być „własna”, ale obiektywna. Zaś pokazanie owej rzeczywistości jak wyżej, jest skrajnie relatywistyczne, a więc rujnujące u młodych ludzi racjonalne podstawy moralne.

Totalny relatywizm

Na potwierdzenie powyższych tez warto zacytować, jakie cele wychowawcze stawiają sobie autorzy programu. Cytuję: Dokonywanie ocen wartościujących, ocenianie postaw i działalności innych ludzi, podkreślanie, co zdaniem uczniów może być dobre, a co złe, co wydaje się słuszne, a co niesłuszne, wyrażanie własnych opinii i sądów w zależności od posiadanej wiedzy, przyjętej filozofii życiowej i wielu innych czynników; wyjaśnianie i uzasadnianie swoich ocen w oparciu o materiał rzeczowy; umożliwienie uczniom wyrażenia własnych poglądów i konfrontowania własnego stanowiska z opiniami innych. Młody człowiek poszukujący prawdy o życiu w najbardziej dramatycznym okresie swojego rozwoju (dojrzewanie) ma zawiesić swoją wiedzę o tym co dobre, a co złe na dowolnie przejętej przez siebie „filozofii życiowej”, czyli na swoim „widzi mi się” zależnym, jak twierdzą autorzy programów, od wielu nie wiedzieć jakich „czynników”. Toż to relatywizm w czystej postaci! Wszak obowiązkiem nauczyciela, wynikającym z natury rzeczy, powinno być jednoznaczne pokazanie co i dlaczego jest dobrem, a co złem. Młody człowiek, chociaż nieraz buntujący się, poszukuje prawdy o świecie i odniesienie do autorytetu, w tym wypadku do nauczyciela, jest ogromnie ważne. Tymczasem autorzy programu postulują pozostawienie ucznia na etapie „co mu się wydaje”.

Patriotyzm źle widziany

W żadnym punkcie swych wstępnych założeń autorzy Naszego dziedzictwa nie stawiali jako celu wyrażonego wprost wychowania patriotycznego. Kwestie te zamknięte zostały praktycznie w tezie o brzmieniu następującym: Powiązanie historii Polski z historią powszechną w celu pokazania wzajemnych związków i zależności. Nie ma tu w żadnym miejscu uwypuklenia dziejów ojczystych, a przez to wskazania na wspólnotę narodową jako na najważniejszą w rozwoju kulturowym człowieka. Wszystko ukierunkowane jest ostatecznie na budowanie wspólnoty europejskiej jakby w zapomnieniu, że Europejczykiem się jest poprzez zakorzenienie w konkretnym narodzie, a więc poprzez bycie Francuzem, Niemcem, Polakiem, a nie za sprawą postaw kosmopolitycznych. Istnieje zatem podejrzenie, że przy tworzeniu tego programu w grę wszedł bardzo mocny czynnik ideologiczny (integracja Polski z UE). Nie pamiętając o wychowaniu patriotycznym, autorzy Naszego dziedzictwa nie zapomnieli uwypuklić preferowania historii regionalnej i lokalnej jako uzupełnienie ogólnego procesu dziejowego i ważnego czynnika poznawczego i wychowawczego. Takie stawianie sprawy rodzi obawy, że nasilać się będą próby coraz głębszej eliminacji patriotyzmu narodowego w naszych szkołach na rzecz tzw. edukacji regionalnej i europejskiej.

Podejmując refleksję nad propagowanymi programami nauczania warto przyjrzeć się najnowszym pomysłom eurokratów. Niemiecka minister edukacji Annette Schavan zaproponowała stworzenie wspólnego, europejskiego podręcznika do historii. Sytuacja jest o tyle ciekawa, że propozycję tę złożyła minister rządu niemieckiego, skądinąd państwa, w którym odbywa się dziś jedna z największych rewizji historii w XX wieku. Niemcy przez lata cierpiący na amnezję, starający się jakoś zapomnieć hitlerowską przeszłość swojego kraju, a często i swojego życia, od upadku komunizmu starają się udowodnić skalę cierpień, jakich doznali w czasie wojennej zawieruchy.

Nowa, wspólna historia

 Pojawia się więc dość naturalne pytanie o motywy ewentualnego stworzenia podręcznika europejskiego. Oczywiście można sobie wyobrazić potrzebę stworzenia takiego podręcznika do historii powszechnej, który byłby podstawą do budowy wspólnoty kulturowej na Starym Kontynencie. Sytuacja taka byłaby jednak możliwa tylko pod warunkiem istnienia dziś faktycznej jedności cywilizacyjnej Europy. Tymczasem, jak doskonale widzimy, Unia Europejska jest pod ogromną dominacją środowisk lewicowych. Brak jednolitego, łacińskiego odniesienia cywilizacyjnego powoduje skrajne wręcz interpretacje ogólnie znanych faktów i postaci.

Suma kontrowersji jest olbrzymia, wystarczy wymienić rewolucję kulturalną na Zachodzie z końcem lat sześćdziesiątych, ocenę komunizmu na kontynencie europejskim czy z drugiej strony ocenę rządów generała Franco w Hiszpanii. Jak uzgodnić skrajnie antykatolicką interpretację dziejów, obecną w historiografii francuskiej, z polską interpretacją znaczenia Kościoła katolickiego dla Polski i Europy? Takich problemów są setki.

Zatem próba administracyjnego ujednolicenia interpretacji procesu dziejowego mogłaby prowadzić do swoiście ujętego totalizmu edukacyjnego. Sytuacja taka przypomina nieco czasy komunistyczne, kiedy to wzorce interpretacji dziejów tworzyło się w Moskwie. Wszelkie próby pisania podręczników w Polsce musiały być wówczas uzgodnione z wzorcem sowieckim. Istnieje zatem naturalna obawa, czy socjaliści europejscy nie zamierzają dziś stworzyć takiego podręcznikowego wzorca europejskiego i „politycznie poprawnego” wzorca uprawiania historii.

Dyskusja na tematy historyczne w kontekście edukacyjnym oczywiście ma sens, ale odbywać się ona powinna nade wszystko na poziomie naukowym i nie powinna prowadzić wprost do administracyjnych skutków. Taka debata powinna nade wszystko obejmować tematykę z zakresu tzw. „białych plam”, których mamy co niemiara na gruncie historiografii europejskiej – przykładami mogą być tak ważne dla nas problemy zbrodni katyńskiej czy ludobójstwa na Wołyniu. Potrzebna jest również pogłębiona dyskusja historyczna nad cywilizacyjnymi korzeniami Europy, dyskusja, która by nam pokazała, czym Europa w swej istocie jest.

Wychować nowego człowieka

Pamiętając doświadczenia ostatnich lat z pewnością możemy stwierdzić, że lewicowym kręgom europejskim nie o taką dyskusję chodzi. Chodzi o zbudowanie jednolitej podbudowy historycznej dla ideologii zamkniętej w formule „politycznej poprawności”. Mamy dziś bowiem do czynienia z próbą wykształcenia nowego człowieka, obywatela nowego ładu europejskiego i światowego. Człowieka epoki postmodernizmu nieposiadającego właściwości ani w sferze moralnej, ani poznawczej. Wyzuty z tradycyjnej kultury, otwarty na nowe projekty polityczne w sposób gładki mógłby on przyjmować nowe pomysły brukselskich biurokratów.

 

Mieczysław Ryba

Artykuł ukazał się w 4. numerze magazynu „Polonia Christiana”.

 

mat

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie