5 listopada 2018

Wybory. Piękna kompromitacja demokracji

(Zdjęcie ilustracyjne. Fot. Piotr Guzik/FORUM)

Wybory samorządowe, jak mało które wydarzenie z polskiej polityki ostatnich lat, ukazały w całej okazałości, czym jest demokracja. Oto bowiem – zgodnie z narracją partii i komitetów – wygrali wszyscy. Sukces zanotowali nawet kandydaci o luźnym stosunku do przestrzegania prawa lub reguł dobrego smaku. Triumf odniosła również praktyka schlebiania gustom wyborców – byliśmy świadkami licytowania się kandydata „prawicy” z kandydatem centrum na postulaty lewicy. A wszystko w zgodzie z założeniami rzekomo najlepszego ustroju.

 

Ostatnie tygodnie to czas bezprecedensowego sukcesu niemal wszystkich. W trakcie wyborczego święta demokracji wygrała bowiem sama demokracja, a wraz z nią jej wyznawcy. To bowiem ustrój przedziwny, w którym – wbrew logice – zwyciężyć mogą pokonani, a przegranym dane bywa tryumfować. Tym razem Demos – tajemniczy bożek czczony przez wyznawców religii demokracji, któremu dionizje organizuje się co jakiś czas w lokalach wyborczych – wydał werdykt, którego interpretacje porównać można jedynie do odczytywania słów starożytnych Pytii. Partyjni mędrcy zgodnie jednak orzekli, że październik i listopad to tym razem bezpieczna dla Polaków pora.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Tak więc wygrał PiS – bo sejmiki. Wygrała Koalicja Obywatelska – bo wielkie miasta. Formacja Kaczyńskiego wygrała, gdyż powiększyła stan posiadania. Lewicowo-liberalna komitywa obroniła zaś swoje przyczółki w niejednym polis zasiedlonym przez młodych, wykształconych i postępowych. Demos nie został zamordowany, przed czym drżeli jego co bardziej oświeceni wyznawcy. Nie mógł jednak zostać skrzywdzony, gdyż wyznawców ma i po niemodnej stronie sceny politycznej.

 

Nawet wśród trzecioplanowych aktorów polskiej polityki, wśród komitetów jednego procenta, słychać głosy zadowolenia. Że dobry prognostyk, niezła pozycja startowa do przyszłych wyborów, że rozwinięto struktury, że mimo braku finansowania kogoś udało się przekonać, że zjednano więcej wyborców, niż można się było spodziewać, że poparcie silniejsze niż u przeciwników. Tak więc na prawo od PiS i na lewo od Koalicji Obywatelskiej znajdziemy całe hufce w laurowych liściach na głowach.

 

Demos postanowił jednak tym razem pójść o krok dalej. Uznał bowiem za stosowne pokazać, że zwycięstwem nagradza swoich czcicieli niezależnie nie tylko od preferencji politycznych, ale i od wyborów moralnych lub niejednoznacznego stosunku kandydata wobec systemu prawnego utworzonego z łaski Demosa. Laur ubierają więc dziś na swe skronie ludzie uznani przez sąd demokratycznego państwa za winnych złamania demokratycznie ustanowionego prawa, podejrzani o czyny niegodne, publicznie udowadniający w trakcie kampanii swoje przywiązanie do głupoty czy autorzy haniebnych wypowiedzi. Ale mimo tego – według Demosa – godni nagrody.

 

Co prawda dla kandydatów symulujących prawicowość, a strojących się – na potrzeby Demosa – w szaty dość oświeconych piewców postępu, wybory z roku 2018 okazały się bolesną lekcją, jednak i oni mogą czuć się zwycięzcami. Wszak zrobili to, co do prawdziwych demokratów należy: złamali sobie moralny kręgosłup i obiecali rzeczy, których obiecywać nie powinni. A wszystko po to, by uczcić naczelną zasadę ustroju: decyduje wyborca i to on ma zawsze rację, to jemu trzeba się przypodobać. Za tę dzielną postawę spotka ich niezwykły honor: zostaną złożeni Demosowi w ofierze. Mają teraz szansę zostać przez niego pożarci i zakończyć polityczny żywot lub przynajmniej udać się na zasłużony odpoczynek do krainy wolnością i demokracją płynącej, agory XXI wieku – Parlamentu Europejskiego.

 

W zwycięstwie wszystkich dostrzec można jednak pewien problem: Demos to bożek fałszywy, a służenie mu nie jest równoznaczne z gromadzeniem skarbu w Królestwie prawdziwego Boga. Tak, właśnie w Królestwie. Pismo Święte nie mówi bowiem o życiu wiecznym w demokratycznej republice. Zawsze czytamy o królestwie, o hierarchicznej i uporządkowanej rzeczywiści, w której wszystko jest na właściwym miejscu.

 

Tymczasem w ziemskiej demokracji ładu brak. Sukces świętować mogą ludzie nienadający się do pełnienia zaszczytnych funkcji, osoby z wyrokami lub persony powszechnie znane z plugawych praktyk. W demokracji nic nie znajduje się na właściwym miejscu. Panuje znany starożytnym i jak najodleglejszy od cywilizacji chrześcijańskiej chaos. Czy więc nie czas, by przywrócić Christianitas?

 

 

Michał Wałach

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie