23 października 2020

Wojna kulturowa nadal w Polsce trwa. Obrońcy życia wygrali ważną bitwę

(Fotograf: Aleksiej Witwicki/Archiwum: Forum)

Czwartkowy wyrok Trybunału Konstytucyjnego, obalający eugeniczną przesłankę aborcyjną, zadaje ostateczny cios wszelkiej maści „prawicowym” wujkom dobra-rada mówiącym, że strona konserwatywna jest w wojnie kulturowej skazana na porażkę. To kolejny już krok w stopniowym procesie pogłębiania ochrony życia w Polsce. To triumf i zachęta do dalszej walki.

 

W ostatnich miesiącach pojawiały się wezwania do złożenia broni w walce kulturowej przez konserwatystów. Jak na stronie „Klubu Jagiellońskiego” pisał Marcin Kędzierski „czy jako przedstawiciele środowisk katolickich jesteśmy jeszcze w stanie jakkolwiek wygrać walkę na obrazy? Co moglibyśmy zrobić, aby to nasze opowieści przebiły się do masowej opinii publicznej? Wydaje mi się, że… nic. Nie mamy najmniejszych szans na odwrócenie grupowego imaginarium. Społeczna „racja” leży już daleko po tamtej stronie. Kwestionowanie takich pojęć, jak „prawa reprodukcyjne” jest strategią szaleńca. Jak można bowiem odmawiać kobietom dostępu do usług z zakresu »zdrowia«?!”.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Kędzierski przekonywał, że wojna kulturowa została już przegrana przez obrońców cywilizacji chrześcijańskiej. W podobnym duchu wypowiadał się szef młodzieżówki PiS w sierpniowej rozmowie z tygodnikiem „Do Rzeczy”. –– Wiadomo, że treści mogą nam się nie podobać, ale nie sposób zawrócić pewnych tendencji. Nie uczynimy nagle kultury prawicową. Nie ma sensu wojna kulturowa z lewicą tu i teraz, trzeba działać w długofalowej perspektywie – twierdził Michał Moskal. Dziwnie ugodowe stanowisko wobec kulturowego liberalizmu w ostatnim czasie prezentował również Tomasz Terlikowski. Wypowiedzi te, choć często niedotyczące bezpośrednio aborcji, zachęcały jednak obrońców prawa naturalnego do postawy defetystycznej i ugięcia się przed roszczeniami krzykliwych i agresywnych mniejszości. Argumentowano, że toczenie wojny kulturowej i tak nie ma sensu, a lewica wygrała. Tymczasem wyrok Trybunału Konstytucyjnego z 22 października pokazał, że jest dokładnie odwrotnie. Nie istnieje żaden determinizm dziejowy nieuchronnie zmierzający do zwycięstwa kulturowej lewicy; podobnie jak nie istnieje determinizm dziejowy powodujący konieczność nastania socjalizmu.

 

Zaangażowanie, a nie defetyzm

Wyrok pokazuje, że ciężka, długoletnia praca i modlitwa mają sens. Pomyślmy – ile razy obrońcy życia mogli uznawać swe działania za skazane na porażkę? Ile razy ich inicjatywy ustawodawcze były torpedowane przez władze ustawodawcze? Raz nawet taka inicjatywa spotykała się z co najmniej dwuznaczną postawą polskich władz kościelnych. Ile lat zgniły, piłatowski, krwawy kompromis wydawał się nienaruszalną świętością? Patrząc na to, faktycznie nachodzić mogła pokusa, że pozostaje już co najwyżej „umierać, ale powoli” – nawiązując do tytułu jednej z książek profesora Jacka Bartyzela. A jednak! Choć niektórzy jak widzieliśmy, nie tylko poddali się defetyzmowi, lecz wręcz zaczęli do niego nawoływać, to inni pokonali dręczące ich zapewne wątpliwości. Nie zaprzestali wysiłków. Potrzeba było 27 lat, by odnieśli zwycięstwo, ale w końcu się udało. Przesłanka eugeniczna, odpowiadająca za ogromną większość aborcji w Polsce, została uznana za sprzeczną z Konstytucją.

 

Zauważmy, że stan prawny z 1993 roku i tak stanowił krok naprzód w stosunku do sytuacji wcześniejszej. W latach 1943-1945, czasie okupacji hitlerowskiej, dostęp do aborcji dla Polek był nieograniczony. Oznaczało to aborcję na żądanie.   Adolf Hitler groził zastrzeleniem „idiotów” dążących do zakazu aborcji na wschodnich terenach okupowanych. Choć recepty niedocenionego austriackiego malarza są wdrażane w niektórych „cywilizowanych” krajach zachodu, to sytuacja prawna w PRL okazała się już nieco (choć niewiele) lepsza niż w trakcie niemieckiej okupacji. Ustawa z 1956 roku dopuszczała aborcję ze względów zdrowotnych, ciąży wskutek przestępstwa, a także aborcji wskutek trudnych warunków życiowych kobiety. Tej ostatniej przesłanki nie znajdziemy już w ustawie o planowaniu rodziny z 1993 roku, czyli niesławnym kompromisie aborcyjnym (mimo wszystko lepszym od sytuacji z PRL). W 1996 roku wprowadzono wprawdzie zapis dopuszczający aborcję z przyczyn społecznych, ale już rok później Trybunał Konstytucyjny orzekł o jego niekonstytucyjności. Od 2020 roku przesłanka eugeniczna również nie będzie stanowić w Polsce żadnej podstawy do aborcji. 

 

Na przestrzeni ostatnich ośmiu dekad doszło więc w polskim prawodawstwie do stopniowego, ale znaczącego postępu. Nie wierzę w dziejowy determinizm. Gdybym jednak wierzył, to stwierdziłbym, że istnieje prawo rozwoju moralnego, zmierzającego od mordowania dzieci nienarodzonych do uznania ich godności.

 

Czas radości, czas pracy

Niechże po wyroku wystrzelą korki od szampana! Niech prawica (nie ta ideologiczna czy polityczno-pragmatyczna, lecz wszyscy, którzy bronią moralnej prawości i sprawiedliwego prawa) pozwoli sobie na odrobinę tryumfalizmu. Takie wydarzenie nie zdarza się co dzień! A potem bierzmy się do dalszej roboty. Choć najbardziej oburzająca moralnie przesłanka została usunięta, to wciąż nie istnieje w Polsce pełna obrona życia. Kolejnym krokiem może stać się choćby zbadanie konstytucyjności dopuszczenia aborcji w przypadku, gdy „zachodzi uzasadnione podejrzenie, że ciąża powstała w wyniku czynu zabronionego”. Zgodnie z ustawą z 1993 roku aborcja jest legalna, jeśli kobieta jest w ciąży nie dłużej niż 12 tygodni, wyraża pisemną zgodę, a prokurator potwierdzi , że ciąża powstała wskutek czynu zabronionego. 

 

Zauważmy, że w myśl tych przepisów samo podejrzenie a więc rzecz niepewna w 100 procentach (nawet jeśli uzasadniona racjonalnymi przesłankami) decyduje o wyroku śmierci na nienarodzonym dziecku. Po drugie zaś dziecko poczęte z gwałtu nie jest niczemu winne, a prawo naturalne i – jak się wydaje – polska ustawa zasadnicza gwarantują mu prawo do życia. Dobrze byłoby jednak połączyć obronę życia tych dzieci z istotnym publicznym programem pomocowym dla kobiet w tej tragicznej sytuacji – pomocy materialnej, psychologicznej. A także ze zwiększeniem surowości kar za gwałt.

Oczywiście ewentualna propozycja dalszego zwiększenia obrony nienarodzonych wywoła dzikie wycie feministek. Ale cóż z tego? Kompromisu aborcyjnego i tak już nie ma. Niesławne wahadło i tak już się przechyliło. Podziały wewnątrz narodu to rzecz sama w sobie przykra. Minimalizujmy je, gdy tylko się da. Ale nie za wszelką cenę. Osiągnięty wówczas pokój i tak nie będzie prawdziwym pokojem, a więc ciszą porządku (święty Tomasz), opartą na poszanowaniu prawa moralnego, lecz jedynie kruchym nieświętym spokojem.

 

Na koniec zauważmy, że – może przypadkiem, może nie – w czytaniu z 22 października (dnia kresu kompromisu aborcyjnego) słyszymy słowa Chrystusa „czy myślicie, że przyszedłem dać ziemi pokój? Nie, powiadam wam, lecz rozłam. Odtąd bowiem pięcioro będzie podzielonych w jednym domu: troje stanie przeciw dwojgu, a dwoje przeciw trojgu; ojciec przeciw synowi, a syn przeciw ojcu; matka przeciw córce, a córka przeciw matce; teściowa przeciw synowej, a synowa przeciw teściowej” (Łk 12, 50-53). Zwyciężyliśmy w wielkiej bitwę w trakcie tej moralnej wojny. Jednak bój o prawo, kulturę i dusze – także tych, którzy nas nienawidzą (a nam nienawidzić ich nie wolno) – się nie kończy.

 

Marcin Jendrzejczak

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie