2 lipca 2012

Komu małżeństwo, komu?

(Cameron: popieram homomałżeństwa, gdyż... jestem konserwatystą. Fot. Reuters/Forum)

Słowa premiera Camerona o powodach wspierania przezeń idei „gejowskiego małżeństwa” mogą służyć jako motto opisujące stosunek „nowoczesnej, europejskiej prawicy” do kwestii moralności publicznej czy polityki prorodzinnej.

W sierpniu 2011 roku, tuż po wielodniowych zamieszkach przetaczających się przez Londyn i inne angielskie miasta, torysowski premier David Cameron zamieścił na łamach „Sunday Express” artykuł, w którym stwierdził, że przyczyny zamieszek, które wstrząsnęły Wielką Brytanią, są o wiele poważniejszej natury aniżeli „brak perspektyw zawodowych” czy „niedostatki polityki akulturacyjnej”. Pisał: Nie tylko trzeba, abyśmy odzyskali nasze ulice, trzeba, abyśmy odzyskali nasze społeczeństwo. Chciwość i bandytyzm, które zobaczyliśmy podczas rozruchów, nie wzięły się z niczego. W naszym społeczeństwie istnieją problemy głębszej natury, które narastały od wielu lat: upadek odpowiedzialności, wzrost egoizmu, narastające poczucie, że prawa indywidualne idą przed wszystkim innym. Teraz potrzebujemy więc skoordynowanej akcji przeciw błędnym ideom, biurokratycznemu nonsensowi i destrukcyjnej kulturze, które nas do tego doprowadziły. Oznacza to wytyczenie w każdym sąsiedztwie jasnej granicy między złem a dobrem oraz wspieranie jej cała mocą prawa.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Ten sam konserwatywny premier Cameron – następca na tym stanowisku Disraelego, Salisbury’ego, Churchilla i Thatcher – grzmiący przeciw „destrukcyjnej kulturze” i „upadkowi odpowiedzialności” szerzących się w brytyjskim społeczeństwie, stwierdził niedawno: Nie wspieram małżeństw gejowskich, pomimo tego że jestem konserwatystą. Wspieram małżeństwa gejowskie, ponieważ jestem konserwatystą.

Słowa Camerona odnoszą się do forsowanego przez jego rząd planu uchwalenia ustawy gwarantującej prawo homoseksualistów do zawarcia „małżeństwa”, i to w świątyniach. Plany premiera już wzbudziły szerokie protesty społeczne. Petycję przeciw tym zamiarom podpisało już ponad pół miliona osób. Głosy sprzeciwu pojawiły się też ze strony państwowej hierarchii anglikańskiej, która zagroziła nawet oddzieleniem się od państwa. Należy wszakże zwrócić uwagę, że w jej przypadku taka reakcja jest albo dowodem wyjątkowej ospałości, albo nie mniejszej hipokryzji. Wszak wspólnota anglikańska nie tylko nic nie robiła, by powstrzymać legislacyjną ofensywę na rzecz homoseksualnego lobby w okresie blairyzmu, ale raczej była – obok laburzystowskiego rządu – w awangardzie zmian. Zezwolenie na pełnienie posługi duchownej przez zadeklarowanych pederastów było przecież tą kroplą, która przelała w oczach wielu anglikanów kielich goryczy i skłoniła ich do powrotu do Rzymu.

 

Plany Camerona chłodno przyjęły także czołowe organizacje homoseksualnego lobby (na czele ze „Stonewall”). Nie dlatego, że są in principio przeciw. Powód jest zupełnie inny i całkiem prosty. Przecież już od 2005 roku (kolejne dziedzictwo blairyzmu) istnieje w brytyjskim systemie prawnym, stworzona specjalnie dla homoseksualistów, instytucja „partnerstwa cywilnego”, która w sensie znaczeniowym wypełnia wszystkie znamiona „małżeństwa” (w sensie kontraktu cywilnego).

 

Można oczywiście domniemywać, że projekt Camerona jest fragmentem rozgrywek koalicyjnych między torysami a liberalnymi demokratami, którzy już wcześniej zapowiedzieli, że „chcą się zająć tematem”. Jednak przytoczone wcześniej słowa premiera o powodach jego wspierania idei „gejowskiego małżeństwa” mogą służyć jako motto opisujące stosunek „nowoczesnej, europejskiej prawicy” do kwestii moralności publicznej czy polityki prorodzinnej. Chyba że przywódca brytyjskiej partii konserwatywnej doszedł do wniosku, że skoro w społeczeństwie szerzy się plaga rozwodów, to należy koniecznie wspierać ten jego segment, który od lat walczy o prawo do zawierania małżeństw. W ten sposób „odzyskiwanie” „poczucia odpowiedzialności” i „wytyczenie jasnej granicy między dobrem a złem” – czego domagał się Cameron latem 2011 roku – ma się dokonać poprzez wspieranie wszelkich żądań homoseksualnego lobby. Klasyczne gaszenie ognia benzyną.

 

Torysowski establishment epoki Camerona to jednak lustrzane odbicie innych „nowoczesnych konserwatystów” za Kanałem. Pod tym względem nic go nie różni od „konserwatystów” z partii Nicolasa Sarkozy’ego czy „nowoczesnej chadecji” Angeli Merkel. Także przywrócona do władzy niedawno w Hiszpanii „konserwatywna” Partia Ludowa nie zdradza jakichkolwiek intencji demontażu antykatolickiego i progejowskiego ustawodawstwa z czasów zapateryzmu.

 

Jeżeli przy rzeczowniku „konserwatyzm” lub „chadecja” występuje przymiotnik „nowoczesny” i „europejski”, można być pewnym, że stoi za tym kapitulanctwo (wobec ofensywy tzw. nowej lewicy) oraz zdrada (wobec własnych wyborców). Już teraz w prasie brytyjskiej pisze się o tym, że w „torysowskich dołach” oburzenie na Camerona za jego „małżeńską hojność” wobec pederastów jest porównywalne – jeśli nie większe – z rokiem 1990, gdy partyjny establishment zrzucił ze stanowiska premiera Margaret Thatcher.

 

Oburzenie „zwykłych torysów” (starszych, mniej wykształconych z mniejszych miast – ma się rozumieć) jest tym większe, że Cameron na drodze „nowoczesnego konserwatyzmu” postąpił o krok dalej niż jego inni europejscy odpowiednicy. Ci zazwyczaj uginali się pod presją, on żądania wpływowego lobby wyprzedza. Pryncypialne „nie” płynące od najbliższych współpracowników premiera w reakcji na wspomnianą, masową petycję ludzi protestujących przeciwko „małżeństwom gejowskim”, każe domniemywać, że na drodze nowoczesności brytyjski premier postępować będzie dalej. A przecież, jak udowodnił to w kwestii europejskiego paktu fiskalnego, można powiedzieć „wielkie nie”, i mieć rację. Jednak jak widać, on woli małe, obrzydliwe „tak” i okazać się zwykłym, bezideowym oportunistą, czyli „nowoczesnym, europejskim konserwatystą”.

 

W tym wypadku nie chodzi tylko o plany „umałżeństwowienia” homoseksualistów w Wielkiej Brytanii. Charakterystycznym dla „nowoczesnego toryzmu” à la Cameron są podejmowane przez jego rząd decyzje mające na celu usunięcie lub maksymalne ograniczenie nauczania religii (nie tylko chrześcijańskiej) w brytyjskich szkołach. Ma ono zniknąć z kształcenia na poziomie „bakałarza” (baccalaureate), czyli odpowiednika naszego gimnazjalisty. Rząd Camerona nie zamierza również uwzględniać ponawianych ze strony różnych gmin wyznaniowych postulatów wpisania „religijnej edukacji” do minimum programowego obowiązującego w całym kraju (National Curriculum). Tak w praktyce wygląda „odzyskiwanie” przez premiera Camerona brytyjskiego społeczeństwa i jego kultury. Nowocześnie i europejsko.

 

Grzegorz Kucharczyk

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie