„W dzisiejszej Polsce powstała praktyka polowania z nagonką, w którym sforę psów, które gonią ofiary, niestety stanowią ludzie mieniący się dziennikarzami. Bez różnicy, czy chodzi o kogoś znanego, kto naraz wypowiedział niepopularny – w poprawnościowym kręgu celebrytów – sąd, czy też o polityka, który nagle stracił wstąpcie popierającego go dotychczas lobby”, pisze na łamach tygodnika „Sieci” Witold Gadowski.
W ocenie publicysty najbardziej narażeni na medialne ataki zarówno z lewej, jak i prawej strony są ci, którzy mają odwagę nazywać rzeczy po imieniu – dla niech nie ma taryfy ulgowej. „Wszyscy czują się w obowiązku, aby naszczekać i – jak się uda – ugryźć”, wskazuje.
Wesprzyj nas już teraz!
Gadowski podkreśla, że kwestią „łączącą ujadaczy z lewej i prawej strony dziennikarstwa” jest antysemityzm. I nie chodzi tutaj o „oskarżanie narodu żydowskiego o najbardziej niecne postępki” tylko z racji samej przynależności etnicznej.
Jak zauważa: „Antysemityzmem dla lewicowych i prawicowych aspirantów do dziennikarskiego zawodu jest np. obrona polskiego interesu przed bezpodstawnymi roszczeniami agresywnych (…) grup diaspory żydowskiej, które w ściąganiu z Polski haraczu upatrzyły sobie całkiem zgrabny interes”. Jeśli znajdzie się ktokolwiek, kto głośno wyrazi niepokój w tej sprawie z miejsca rozpoczyna się na niego lewicowo-prawicowe „polowanie”.
„Czy nie czujecie, jak w naszym dyskursie publicznym zaczyna brakować powietrza? Jak wokół unosi się nieprzyjemna intelektualna woń podróbek dziennikarskiego fachu? Jeszcze chwila i swoje kapelusze zaczną nam wszystkim, przymusowo, wciskać na głowę”, podsumowuje Gadowski.
Źródło: tygodnik „Sieci”
TK