10 października 2013

Antyreklama in vitro

(Elisabeth Rohm. Fot. AKM Images/Forum)

Elisabeth Rohm jest amerykańską aktorką i rzeczniczką RESOLVE, amerykańskiej organizacji lobbującej na rzecz in vitro. Choć ma tę metodę promować, tak naprawdę robi jej antyreklamę. Tak przynajmniej wynika z wydanej w tym roku książki jej autorstwa Baby Steps. Having The Child I Always Wanted (Just Not as I Expected).

 

W swoim komunikacie prasowym z sierpnia 2013 r. grupa RESOLVE napisała, że Rohm, najbardziej znana z roli Sereny w emitowanym również w Polsce serialu kryminalnym pod nazwą „Prawo i porządek”, została zaproszona jako gość listopadowej gali. Jednym z powodów tej decyzji miał być fakt, że w swojej książce „elokwentnie podzieliła się” swoim osobistym doświadczeniem z niepłodnością. Rzućmy okiem, na jej „elokwentnie” opowiedzianą historię.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Pochodząca z Niemiec Rohm wzbudziła w sobie instynkt macierzyński w wieku 34 lat w trakcie misji pomocowej, którą odbyła w Wietnamie z Czerwonym Krzyżem. Jak opisywała, podczas tej podróży, Wietnamki podawały jej do przytulenia własne dzieci, wywołując u niej falę pytań o potrzebę posiadania własnego dziecka i wartość kobiety. I tak się zaczęło.

 

Burzliwe dzieciństwo

 

W swojej książce bez żenady podała, że swoją historię opowiedziała pomimo faktu, iż żyjący z nią „partner” był przeciwny ujawnianiu intymnych problemów związanych z niepłodnością. Równie bez problemu opisała swoją matkę, byłą hipiskę, zafascynowaną jogą, chodzącą często nago po domu. Rohm przyznaje, że zachowania matki uważała za żenujące (szczególnie chęć przytulania jej nago, kiedy była dzieckiem), co nie miało wpływu na ich zmianę. Małżeństwo jej rodziców (ojciec był prawnikiem) nie układało się. Doświadczenie rozwodu spowodowało falę buntu u Elisabeth i w efekcie wyrzucenie ze szkoły. Już w wieku 8 lat została objęta terapią psychologiczną. Jej matka po rozwodzie, który okazał się druzgocący dla córki nastolatki, zamieszkała w komunie, nieopodal grupy lesbijek.

 

Wielu partnerów

 

Określając siebie jako kobietę z długą historią uciekania przed związkami wyznała, że w wieku 14 lat straciła dziewictwo wbrew sobie, ulegając presji rówieśniczej, po czym odczuwała silny wstyd. Krótko po tym fakcie, matka zabrała ją do kliniki Planned Parenthood, gdzie sprzedano jej pigułkę antykoncepcyjną, którą stosowała pomimo, że przez kolejne dwa lata nie była w ogóle aktywna seksualnie. Z tego wyznania mogłoby wynikać, że prawdopodobnie przez 20 lat mogła faszerować się hormonami, co nie mogło pozostać bez wpływu na jej płodność. Przyznała się również do seksualnego wykorzystania w wieku lat 19, kiedy była pod wpływem alkoholu. Miała wielu partnerów seksualnych.

 

Antykoncepcja i aborcja

 

Choć związek pomiędzy korzystaniem z antykoncepcji i zaburzeniami z płodnością nie został w książce poruszony, pojawia się za to chwila refleksji, która przyszła po aborcji, której Rohm dokonała w wieku 20 lat – po zajściu w ciążę po spędzeniu jednej nocy z mężczyzną. Warto podkreślić, że aktorka szczerze pisze, że aborcja była dla niej okropna, czuła się po niej strasznie i że jej żałowała. Przypomnijmy, że była to legalna aborcja chirurgiczna, wykonana w 1993 r. prawdopodobnie w prywatnej klinice w Stanach Zjednoczonych, kraju wysokorozwiniętym, gdzie standardy medyczne powinny być na wysokim poziomie. Trauma aborcji pozostawiła ją z pytaniami: Kim byłoby to dziecko? Czy to doświadczenie uszkodziło jej płodność?

 

Przyczyny niepłodności „nie mają znaczenia”

 

Były to oczywiście dobre i zupełnie na miejscu pytania. Opisywany w książce lekarz odpowiedział na nie: ”Kto wie? Przyczyna nie ma teraz znaczenia. Jesteśmy tu i teraz.” I jest w tym dużo prawdy, że dla wielu lekarzy-techników reprodukcyjnych przyczyny niepłodności nie mają większego znaczenia. Liczą się za to próby sztucznego zapłodnienia czy in vitro, ze które kasuje się grube pieniądze. Tymczasem Rohm zastanawiała się, jak przebaczyć Bogu za niedoskonałe życie bez dziecka!

 

Po wizycie u lekarza, który „ze zbyt dużą przyjemnością powiedział, aby natychmiast brała hormony”, zdiagnozowano u niej starzejące się jajniki. Na nieprzyjemną diagnozę pomogły jednak zdjęcia rodzin powieszone w klinice, które „stworzyły klimat normalności”.

 

“Science fiction” w in vitro

 

Jak dowiadujemy się z książki, podczas rozmowy wyjaśniającej procedurę, Rohm „nie mogła się skoncentrować” i zrozumieć lekarza. Wszystko brzmiało jak science fiction. Nie była pewna, czy procedury przygotowawcze (branie leków, podawanie w domu przez „partnera” hormonalnych zastrzyków) wykonywała właściwie. W tym całym procesie czuła się zagubiona. Nie podobało jej się również, że miała poczucie, iż jest to tak „medykalizowane i anormalne”. Do tego odczuwała „ogromną presję w tej grze hazardowej z powodu wydanej tak ogromnej sumy pieniędzy” (dziesiątki tysięcy dolarów), „nie mając zupełnie kontroli nad jej wynikami”.

 

Co więcej, czuła się „poślubiona lekarzowi”, który dokonał zapłodnienia in vitro. Podczas tego zabiegu leżała na stalowym stole w szpitalnym fartuchu, czując się „śmiesznie i nieromantycznie”. Jak opisała, z ośmiu pobranych komórek jajowych dwie były w świetnym stanie, trzy w dość dobrym, a kolejne trzy w średnim. Ostatecznie do jej macicy zostały zaimplantowane cztery embriony. „Metoda się nie liczy, liczy się rezultat”- tak podsumował in vitro jej „partner”.

 

Intymność na wierzchu, ważne fakty o in vitro ukryte

 

Rohm nie ma żadnych oporów w opisywaniu własnych doznań. Pisze o tym, jak po zajściu w ciążę wielokrotnie popuszczała mocz, wydzwaniała do lekarza z pytaniami czy może utlenić włosy, wybielić sobie zęby czy lecieć samolotem. Zalewa nas intymnymi szczegółami, nie zajmując się poważnymi sprawami. Co się z stało z wszystkimi zarodkami, czy niektóre same obumarły, czy zostały „wyselekcjonowane” (zabite) w aborcji, tego Rohm nie pisze. W książce nie ma w ogóle mowy o testach genetycznych embrionów, sposobie pozyskiwania spermy, czy Naprotechnologii. Sam problem ze zrozumieniem technicznej strony procedury jest zupełnie zrozumiały, gdyż nie są to sprawy proste. Rohm zdaje się jednak nad tym specjalnie nie zatrzymywać. Może taka intelektualna ograniczoność połączona z brakiem dociekliwości jest plusem w spełnianiu funkcji klakiera miliardowego przemysłu in vitro?

 

Blondynka w klinice in vitro

 

Jej książka ma być przecież reklamą kliniki zajmującej się sztucznym rozrodem (nawet jednej konkretnej w Hollywood i konkretnego lekarza), choć nikt tego oczywiście wprost nie mówi. A Rohm uważa się za osobę bardzo inteligentną, niezwykle z siebie dumną, że zdecydowała się przerwać milczenie o tym, że tak wiele kobiet w Hollywood nie może mieć dzieci „w normalny sposób”. Kobiety podobne do siebie opisuje jako baby crazy, „niemogące myśleć o niczym innym”. Do określenia swojego pragnienia używa nawet słowa lust, oznaczającego silne pragnienie, żądzę.

 

Co więcej, Rohm nie pomija szczegółów swojego życia duchowego. Podobno wierzy w Boga, została ochrzczona i posiada „duchowe imię indyjskie”. Uważa, że poczęta w in vitro dziewczynka przyszła do niej z nieba, ukazała się jej we śnie, aby wyjawić swe imię. Po urodzeniu córki, która jako noworodek miała różne problemy zdrowotne, przyznaje się do braku wolności i depresji. Podobno nigdy nie miała zamiaru przyznać publicznie, że jej dziecko urodziło się z in vitro.

 

Wstyd bo niepłodność oznacza starość

 

Z książki wynika, że prawdopodobnie dlatego, że wiązało się to ze wstydem – ostatecznie dzielnie pokonanym. Również nie tyle z powodu nienaturalności całej metody, ale faktu, że w Hollywood bezpłodność pokazuje starość. Rohm uważa również, że kobiety nie rozumieją, że w wieku 39 lat zajście w ciążę jest prawie niemożliwe i sądzą, że można mieć wszystko. Z tym „wszystkim” są przecież zawsze pewne problemy, nawet w przypadku bardzo majętnych osób. Te pragnienia niekoniecznie mądrych, zdrowych moralnie, a za to szczególnie rozkapryszonych i próżnych kobiet potrafią się bardzo szybko zmieniać. Nawet kiedy je realizują, okazuje się, że to „wszystko” nie jest dokładnie takie, jak tego naprawdę chciały. Jaki procent z nich stanowią klientki klinik in vitro?

 

Chyba nie aż tak mały. Podobną książkę o in vitro napisała kolejna blond rzeczniczka RESOLVE, Cindy Margolis, modelka „Playboya”, która normalne i naturalne zachodzenie w ciążę opisała przy użyciu słowa „staromodne”. Trudno nie pokusić się tu o skojarzenie z kawałem z serii „Przyszła blondynka do lekarza”…. Pod koniec swojej książki Rohm podaje nam długą listę gwiazd, które urodziły w wieku 35 lat lub nawet jeszcze bliżej czterdziestki. Wśród nich są m.in. bardziej lub mniej piękne i sławne: Nicole Kidman, Julia Roberts, Meryl Streep, Penelope Cruz, Salma Hayek, Catherine Zeta-Jones, Jane Seymour, Helen Hunt, Linda M. Presley, Brooke Shields, Madonna, Susan Sarandon, Iman czy J. K. Rowling….. Według Rohm ich dzieci niekoniecznie zostały poczęte w normalny sposób i tym które „paradują z brzuchem” sugeruje, że powinny przyznać się do in vitro. Też dla (anty)reklamy?

 

Natalia Dueholm

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie