24 września 2015

Czy organizacje paramilitarne wzmocnią obronność Polski?

(Warsztaty CLS - Staza 2013 / fot. wojsko-polskie.pl)

Wygląda na to, że mimo hucznych deklaracji, rząd RP nadal nie znalazł pomysłu na zagospodarowanie entuzjastów wojskowości, zrzeszających się w organizacjach paramilitarnych. Jak doniosły media, spośród 120 organizacji, które wykazały zainteresowanie współpracą z MON i stawiło się na kongres założycielski Federacji Organizacji Proobronnych w marcu br., ostatecznie tylko 7 weszło w jej skład. Pozostałe zniechęciła mało atrakcyjna rola, jaką MON przewidziało dla ich członków w wypadku wojny – mają ostrzegać, ratować, ale broń Boże strzelać.

 

Gwałtowny rozwój organizacji paramilitarnych, jaki nastąpił w ostatnich latach, jest z jednej strony wynikiem rosnącego napięcia politycznego w Europie Wschodniej (m.in. wojny na Ukrainie), a z drugiej zauważalnego wzrostu uczuć patriotycznych w Polsce. To wyjątkowe zjawisko na tle innych krajów Europy. – O polskich strzelcach głośno w mediach całej Europy. Niemcy, Francuzi, Brytyjczycy postrzegają je z jednej strony jako pewnego rodzaju fenomen, z drugiej zazdroszczą nam tak szerokiego ruchu proobronnego – podkreśliła na łamach „Polski Zbrojnej” Magdalena Rochnowska, rzecznik prasowy Akademii Obrony Narodowej. Powstał olbrzymi ruch łączący młodzież (m.in. uczniów klas o profilu wojskowym) oraz osoby starsze, łączące zaangażowanie w działalność proobronną z pracą zawodową.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Samo nasuwa się pytanie, dlaczego tak mocno zmotywowani ludzie, nie znajdują się w szeregach wojska? Niewątpliwie powody są różne. Na pewno wielu odstręczyły warunki pracy w Siłach Zbrojnych RP. Przez ostatnie ćwierć wieku trwała redukcja liczebności armii, likwidacja garnizonów i jednostek wojskowych. Powodowało to wśród kadry poczucie niestabilności zawodowej, a czasem wręcz niepewności jutra. Zniechęcało to żołnierzy zawodowych i odstręczało potencjalnych kandydatów od wstąpienia w szeregi Sił Zbrojnych. Poza tym, nie każdy wybraniec Bellony dobrze czuje się w życiu garnizonowym. Wielu woli spełniać się w innych zawodach, a zamiłowaniu do militariów oddawać się w czasie wolnym. Nie inaczej czyniła przed wiekami szlachta, na własną rękę ćwicząc się w fechtunku, strzelaniu, jeździe konnej i innych umiejętnościach potrzebnych na wojnie, by na wezwanie króla wyruszyć w pole w szeregach pospolitego ruszenia.

Marne warunki do podnoszenia swoich kwalifikacji militarnych mają ci – by trzymać się porównania – współcześni rycerze. Państwo nie tylko skąpi funduszów na rozwój infrastruktury niezbędnej do uprawiania sportów obronnych, ale także utrudnia obywatelom dostęp do broni, utrzymując wyśrubowane kryteria uzyskania zezwolenia na jej posiadanie. A jak już się zgodzi na współpracę z organizacjami proobronnymi, to na czas wojny wyznacza jej członkom mało ambitne zadania. Wiadomo: „z tyłu za linią dekowniki, intendentura, różne umrzyki” – marna perspektywa dla ambitnego mężczyzny. To już lepiej zostać w domu, by zadbać o bezpieczeństwo rodziny.

 

Sami członkowie organizacji paramilitarnych widzieliby się raczej się w oddziałach obrony terytorialnej. Wielką wartość, jaką są zadzierzgnięte na placach ćwiczeń braterstwo, zaufanie do kolegów, pragną przenieść do oddziałów mobilizowanych w razie wojny czy innego kryzysu. To poważny argument za takim rozwiązaniem. 

 

Miejmy nadzieję, że MON przez brak elastyczności nie zmarnuje zapału obywateli, gotowych poświęcać swój wolny czas oraz pieniądze dla podnoszenia własnych kwalifikacji wojskowych. Tym bardziej, że rozkrzewienie ruchu organizacji paramilitarnych wzmacnia siłę państwa, przyczyniając się do popularyzacji zagadnień obronnych w społeczeństwie i podnoszenia morale narodu. W świecie Zachodnim, zdemilitaryzowanym, alergicznie reagującym na wszelką przemoc, nawet stosowaną przez państwo w celu obrony obywateli przed przestępcami, istnienie grup kultywujących cnoty żołnierskie, to spory atut.

 

W wielu krajach Zachodu coraz dotkliwiej daje o sobie znać brak chętnych do pełnienia służby w siłach zbrojnych. Armie coraz chętniej sięgają po elementy obce. Nie tak dawno Bundeswehra otwarła swe szeregi dla osób nie posiadających obywatelstwa niemieckiego. Wzmacnianie ducha wojskowego w społeczeństwie jest jedynym środkiem mogącym zaradzić, tego typu tendencjom. W przeciwnym wypadku, może spotkać nas los Rzymu, którego wszak nie obroniła przed barbarzyńcami własna armia, złożona z… barbarzyńców.

 

 

Adam Kowalik



Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie