27 lutego 2020

Wielka Brytania: sąd zdecydował o śmierci dziecka. Niemowlę odłączono od respiratora

(źródło: pixabay.com)

W Wielkiej Brytanii czteromiesięczny chłopiec został prawnie uznany za zmarłego. Stało się to pomimo protestów rodziców, którzy wskazywali na „oznaki życia” dawane przez dziecko. Chłopiec został odłączony od respiratora.

 

O de facto uśmierceniu chłopca zadecydowali sędziowie, którzy „uzgodnili” z lekarzami, że pień mózgu Midrar Alego jest martwy. Kryteria stosowane do orzekania śmierci w Wielkiej Brytanii od dawna budzą kontrowersje. „Śmierć pnia mózgu” nie jest akceptowana w wielu częściach świata.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Katolicki bioetyk, dr Tadeusz Pacholczyk zwraca uwagę, że przypadek Aliego zasługuje na staranną medyczną i etyczną ocenę. Ostrzega też, że ​​Wielka Brytania przyjęła „problematyczne” podejście do definiowania „śmierci” i „właściwej opieki medycznej” w przypadku pacjentów z poważnym uszkodzeniem mózgu. – Śmierć pnia mózgu niekoniecznie oznacza śmierć – przypomina bioetyk i dyrektor Katolickiego Centrum Bioetyki w USA. – Wielka Brytania przyjęła niekonwencjonalne i problematyczne podejście, próbując klasyfikować osobę z nieodwracalnym uszkodzeniem pnia mózgu jako „martwą”, nawet jeśli inne, wyższe centra mózgu przejawiają integralną funkcjonalność – tłumaczy.

 

Pacholczyk, doktor nauk neurologicznych Uniwersytetu Yale dodał, że medycy poza Wielką Brytanią nie podzielają tej perspektywy, a na pewno nie uznają jej medycy amerykańscy. We wrześniu 2019 r. Midrar Ali doznał poważnego uszkodzenia mózgu podczas porodu. Spowodowane to było niedotleniem wywołanym komplikacjami z pępowiną. Chłopiec był leczony w szpitalu St. Mary’s w Manchesterze. Wiadomość o tym, że odłączono go od respiratora podała 26 lutego stacja BBC. Ojciec dziecka zwrócił się do prokuratury o wszczęcie śledztwa.

 

Z doniesień brytyjskiej stacji wynika, że 14 lutego Sąd Apelacyjny odrzucił odwołanie rodziców chłopca i opowiedział się po stronie sędziego, który w styczniu orzekł, iż dziecko „nie żyje”. Oznaczało to, że lekarze mogli odłączyć noworodka od respiratora i zrezygnować z jego leczenia. Jak to ujęli orzekający, z perspektywy sądu Ali zmarł już 1 października ub. roku, to jest 14 dni po urodzeniu (sic!).

 

Ojciec chłopca, Karwan Ali mówił, że wyrok był „okropny”. – Nie mogli być w 100 proc. pewni, że syn nie żyje. On wciąż rośnie. Jego oczy się poruszają. Widziałem, jak się ruszają – donosił wówczas „The Guardian”. W grudniu Ali mówił, że szpital „nie przekonał” ich, iż dziecko nie żyje. Wskazywał, że mają dowody na to, że chłopiec reaguje. – Żaden lekarz, żaden biolog nie może utrzymać żywej osoby przez trzy miesiące – ocenił ojciec chłopca, dodając, że „ciało nie działa bez mózgu”. Ali jest biologiem z wykształcenia.

 

Dr Pacholczyk przyznał, że twierdzenia ojca mogą być zasadne. – W zakresie, w jakim te obserwacje są przejawem skoordynowanego funkcjonowania górnego mózgu, dziecka nie można właściwie uznać za „martwe” lub „zmarłe ” – tłumaczył.

 

W styczniu sędzia Nathalie Lieven orzekła, że lekarze mogą zaprzestać stosowania systemu mechanicznego wspomagania oddychania. Sir Andrew McFarlane, najstarszy sędzia sądu rodzinnego w Anglii i Walii, powiedział, że Midrar nie ma już rozpoznawalnego mózgu i nie można wyciągnąć innych wniosków, poza wycofaniem aparatury. – Dotychczasowe dowody faktyczne i medyczne były więcej niż wystarczające, aby uzasadnić decyzję o zaprzestaniu wspomagania życia – przekonywał McFarlane.

 

Fundacja National Health Service Uniwersytetu Manchester uznała, że pogorszył się stan ​​narządów chłopca, nigdy nie oddychał on samodzielnie i dalsze leczenie byłoby „niegodne”. Należało chłopcu zezwolić na „życzliwą i godną śmierć” – zasugerowano. Prawnicy z fundacji stwierdzili, że trzy testy potwierdziły śmierć pnia mózgu. Adwokat rodziców zauważył, że diagnoza śmierci w Stanach Zjednoczonych, Kanadzie, Australii i innych krajach opiera się na „śmierci całego mózgu”, a nie „śmierci pnia mózgu”.

 

Orzeczenie Sądu Apelacyjnego z 14 lutego przytoczyło zeznania lekarza, który stwierdził, że kluczową kwestią dotyczącą kryteriów diagnozy w Wielkiej Brytanii jest to, iż „żaden pacjent nigdy nie odzyskał przytomności lub świadomości po śmierci pnia mózgu”, a kiedy pień mózgu umrze, „jest niemożliwe, by pacjent oddychał samodzielnie”.

 

Pacholczyk zastanawiał się nad standardami opieki w takich przypadkach. – Osoby z uszkodzonym mózgiem zasługują na pełny szacunek i w pełni korzystają z ludzkiej godności, tak samo jak osoby, których mózgi nie są uszkodzone – mówi. – Zasługują na rozsądne („proporcjonalne”) leczenie tak samo, jak wszyscy inni – dodaje. Jednocześnie – jego zdaniem – należy „dokładnie ocenić” stan chłopca, czy stabilizował się, jakie ewentualne działania były potrzebne i mogłyby być konieczne później itp. Bioetyk zakwestionował również deklarowany przez szpital nacisk na zachowanie „godności” chłopca. Powiedział, że szpital „wydaje się używać dyskryminującego i osądzającego języka, gdy deklaruje, że dalsze leczenie Midrara jest niegodne ”. Pacholczyk tłumaczy, że rolą szpitala nie jest ocenianie w kategoriach godności życia konkretnego pacjenta ani próbowanie wydawania subiektywnych ocen dotyczących czyjejś „jakości życia”. Szpital ma roztoczyć opiekę nad pacjentami i pomóc w ułatwieniu produktywnego dialogu między rodziną, specjalistami medycznymi i innymi osobami tam pracującymi, aby pacjentom można było zaproponować rozsądne leczenie.  

 

„Śmierć mózgu” czy też tzw. śmierć pnia mózgu wzbudza wielkie emocje i jest przedmiotem licznych opracowań bioetyków i lekarzy. Bez względu na to, co twierdzą różni ludzie, z punktu widzenia nauki Kościoła, musi istnieć moralna pewność, że dana osoba umarła. Innymi słowy, jak to wyraził się ks. prof. Tadeusz Guz, musi ustać ostatnie tchnienie człowieka. Dopóki chociażby jedna komórka działa, nie wolno uznać danej osoby za martwą.

 

Kilka lat temu podczas konferencji z transplantologami w kurii warszawsko-praskiej na Wyższym Seminarium Duchownym ks. prof. Guz wyjaśnił, że „fakt śmierci ma miejsce wtedy, kiedy następuje rozdzielenie duszy i ciała – takie jest stanowisko Magisterium Kościoła – śmierć jest aktem rozdzielenia duszy i ducha ludzkiego jako zasady życia ciała od  ciała [już martwego, pojętego jako byt czysto materialny – przyp. AS]. Ks. Guz zaznaczył, że śmierć jest jednorazowym „aktem.” a nie „procesem”, nawet jeśli z medycznego punktu widzenia może się wydawać inaczej.

 

Dr hab. Tomasz Dangel, specjalista anestezjolog, założyciel Warszawskiego Hospicjum dla Dzieci, polemizował z ks. prof. Guzem, mówiąc, że tzw. śmierć mózgowa jest „kompromisem pragmatycznym,” bo – jak zaznaczył – „ci katolicy, którzy akceptują transplantologię – a nie wszyscy ją akceptują –  muszą się zgodzić na ten kompromis, bo nawet jeśli my stwierdzimy śmierć mózgu na oddziale intensywnej terapii, to nie możemy powiedzieć panu profesorowi, że nastąpiło oddzielenie duszy od ciała, bo my nie mamy żadnych możliwości pomiaru, czyli jest jakieś pole kompromisu, które zakłada, że ten stan się nie cofnie. Może ta dusza dalej jest w tym ciele, ale ten mózg jest tak daleko uszkodzony, że nie nastąpi powrót do – nie chcę powiedzieć świadomego – ale tego typu życia, gdzie możemy mieć jakiś kontakt z tym człowiekiem”.

 

Ks. prof. Guz sprzeciwił się temu. Podkreślił, że „zasadą życia człowieka jest obecność w nim duszy i ducha”. Wyjaśnił, że  „tak długo dusza nie jest oddzielona od ciała, choć ono może być w sensie medycznym w bardzo, bardzo  kiepskiej kondycji, ale tak długo nie ma faktu śmierci, jak długo poszczególne, czy niektóre organy są żywe”. Zwrócił uwagę, że „śmierć w organizmie może następować powoli i najmocniejsze organy mogą pracować najdłużej”, ale „jeżeli tak jest, że materia ludzkiego ciała jest żywa tylko dlatego, że w niej jest obecna zasada życia, zatem do momentu ustania życia w całym człowieku nie można go określić mianem martwego”.

 

Wykładowca z KUL- u dodał, że ma za sobą długie dyskusje z największymi sławami medycyny ze Szwajcarii, Niemiec, Austrii i innych państw. „Ani jeden z tych zwolenników śmierci mózgu – mówił – nie mógł nam, filozofom zaprezentować dowodu ewidentnego i definitywnego na fakt, że jeżeli mózg ustaje w swoim funkcjonowaniu, to człowiek nie żyje.” Ks. Guz wyjaśnił, że „ponieważ prawdą jest, że jeżeli obecność duszy decyduje o żywym ciele, to o żywych organach można mówić li tylko w tym przypadku, w którym jest realna obecność duszy w tym człowieku.”

 

Konstanty Radziwiłł z Naczelnej Izby Lekarskiej wsparł doktora Dangela, mówiąc, iż trudno jest ustalić dokładny moment śmierci. Nawet wiele godzin po „zgonie” niektóre tkanki, takie jak włosy czy paznokcie nadal rosną. Tłumaczył, że lekarzom od wieków powierzano zadanie orzekania o śmierci, a dzisiejsze kryteria wynikają nie tyle z „kompromisu,” co z doświadczenia i „muszą być stosowane.” Jego zdaniem przyjęcie kryterium orzekania śmierci zgodne z podejściem zaprezentowanym przez ks. prof. Guza doprowadziłoby do „obowiązku leczenia zwłok.” Podał przykład człowieka, który stracił w wyniku wypadku głowę, ale wciąż widać u niego przejawy życia w postaci rosnących paznokci. Szef Naczelnej Izby Lekarskiej mówił, że naprawdę trudno byłoby znaleźć kogoś, kto by twierdził, że jest to osoba żyjąca.  Tłumaczył, że obecne kryteria orzekania śmierci nie są wymyślone przez transplantologów, lecz „przez tych, którzy nie mają wątpliwości, że dana osoba po prostu nie żyje.” Dodał, że medycy na razie nie mają pełnej wiedzy na temat śmierci i nie potrafią dokładnie określić „momentu odfrunięcia duszy od ciała,” dlatego stosują obecne kryteria „śmierci mózgowej”.

 

Ks. prof. Guz odrzucił takie podejście. Przypomniał, że podstawowa zasada w etyce brzmi, że „jeżeli nie mam wiedzy, nie mogę działać. Nie powinienem działać, czyli wtedy mogę być aktywny w medycynie, w filozofii, ekonomii i politycy, kiedy mam wiedzę”.  Nie można stwierdzać zgonu człowieka, dopóki tli się w nim życie, choćby funkcjonowała jedna komórka. 

 

Jan Paweł II i Benedykt XVI podczas swoich spotkań z transplantologami, mówili o wspaniałym darze z siebie poprzez wyrażenie zgody na pobranie organów, ale tylko i wyłącznie odnosząc to do sytuacji, gdy nastąpi rzeczywista śmierć człowieka.

 

Stanowisko Kościoła w tej sprawie doskonale wyjaśnił dr hab. Joseph M. Seifert w artykule zatytułowanym „Śmierć mózgu nie jest śmiercią rzeczywistą. Filozoficzne argumenty”. Materiał został przygotowany na konferencję w Watykanie w 2005 r. 

 

Seifert, rektor i wykładowca filozofii na International Academy of Philosophy w Granadzie pisze: „W ciągu pierwszych sześciu tygodni ciąży nasze ciało żyje bez mózgu, a tym samym nasze ludzkie życie nie zaczyna się w mózgu człowieka. Oczywiście, zarodek jest żywy, ale jego życie nie jest związane z funkcjonowaniem mózgu. Dlatego teza o śmierci mózgu jako rzeczywistej śmierci osoby – która wiąże ludzkie życie nierozerwalnie z funkcjonowaniem mózgu – sprzeciwia się faktowi biologicznemu: rozwój embrionalny organizmu dowodzi, że mózg nie może być po prostu siedzibą życia osoby ludzkiej lub duszy”.  

 

Lekarze orzekając o śmieci mózgu stosują pewne umowne kryteria. Po wykluczeniu niektórych czynników i uznaniu istnienia innych wysuwają podejrzenie śmierci pnia mózgu. By ją potwierdzić przeprowadzają dwukrotnie w odstępie trzygodzinnym specjalne badania  na  nieobecność ruchów pniowych, bezdech itd. Próba bezdechu polega m.in. na odłączeniu badanego od respiratora na 10 minut i uważnym obserwowaniu mięśni klatki piersiowej.

 

W  lutym 2009 roku podczas konferencji „Oznaki Życia” w Watykanie neurolog dr Cicero Coimbra, kierownik katedry Neurologii i Neurochirurgii na uniwersytecie w Sao Paulo w Brazylii tłumaczył, że próby bezdechu w przypadku pacjentów z mniejszymi urazami mózgu prowadzą do nieodwracalnych zmian i martwicy tego organu. 

 

Medyk powołał się na własne doświadczenie kliniczne. Obserwował u dziewczynki, u której stwierdzono śmierć pnia mózgu, reakcje po leczeniu hormonalnym, które wykluczały, by była martwa. Poprosił więc o anulowanie decyzji o rzekomej śmierci mózgowej dziecka. Lekarz OIOM-u napisał wówczas specjalne oświadczenie: „Jeśli kryteria diagnostyczne odnośnie śmierci mózgu są spełnione w określonym czasie, osoba z punktu prawnego jest zmarła, bez względu na to, czy kryteria te nie są już spełnione później”. (sic!)

 

W magazynie „The New England of Journal Medicine” ukazały się artykuły wielu uczonych, w tym tekst autorstwa Roberta D. Truoga i Franklina G. Millera pod znamiennym tytułem: „The Dead Donor Rule and Organ Transplantation”. Dr Truog jest m.in. bioetykiem i anestezjologiem dziecięcym. Wykłada w Harvard Medical School. Współpracuje także z kliniką pediatryczną w Bostonie, specjalizującą się w leczeniu krytycznych przypadków. Z kolei Franklin Miller  jest m.in. związany z amerykańskim Department of Bioethics National Institutes of Health (NIH). Jest też ekspertem National Institute of Mental Health Intramural Research Program. Szczegółowe biogramy specjalistów dostępne są w sieci. Dodam tylko, że obaj w swoich pracach koncentrują się na zagadnieniach bioetycznych w oparciu o doświadczenia kliniczne odnośnie kwestii stwierdzania tzw. śmierci mózgowej.

 

Truog  i Miller stwierdzają, że „od momentu umożliwienia przeszczepów kierowano się nadrzędnym wymogiem etycznym zwanym regułą martwego dawcy, która po prostu stanowiła, że pacjenci muszą być uznani za zmarłych, zanim pobierze się z ich ciała wszelkie ważne narządy do przeszczepu”.

 

I dalej:  „Przed rozwojem nowoczesnej opieki nad pacjentami w nagłych wypadkach, diagnoza śmierci była stosunkowo prosta: pacjenci byli martwi, gdy ich ciało było zimne, sine i sztywne. Niestety, narządy od takich tradycyjnie rozumianych zwłok nie mogły być stosowane do przeszczepu. Czterdzieści lat temu komitet ad hoc w Harvard Medical School pod przewodnictwem Henry Beechera zaproponował ponowne spojrzenie na definicję śmierci w taki sposób, by uczynić niektórych pacjentów z wyniszczającymi urazami neurologicznymi odpowiednimi do przeszczepienia narządów”.

 

Autorzy tekstu napisali: „Koncepcja śmierci mózgu służyła nam dobrze i była etycznie oraz prawnie uzasadniona w celu pozyskiwania organów i przeprowadzania  tysięcy transplantacji ratujących życie. Mimo to pozostawało uporczywe pytanie, czy pacjenci, u których stwierdzono rozległe uszkodzenie mózgu, bezdech oraz utratę odruchów pnia mózgu, są naprawdę martwi. Zwłaszcza że pacjenci z urazami wewnątrzczaszkowymi wyglądają jak żywi, są ciepli, zaróżowieni, a w organizmie odbywają się procesy trawienne, przebiega metabolizm, ma miejsce wydalanie, dojrzewanie płciowe, a nawet może dochodzić do reprodukcji. Dla przypadkowego obserwatora, wyglądają oni – podobnie jak pacjenci długotrwale wentylowani – jakby byli pogrążeni we śnie.”

 

Czytamy dalej: „Argumenty, dlaczego tych pacjentów należy uznać za zmarłych nigdy nie były w pełni przekonujące. Definicja śmierci mózgu wymaga całkowitego braku wszystkich funkcji w całym mózgu, ale wielu z tych pacjentów zachowuje zasadniczą funkcję neurologiczną, taką jak wydzielanie hormonów regulowane przez podwzgórze. Niektórzy sugerują, że pacjenci, powinni być uznani za martwych, ponieważ są nieświadomi (co jest prawdą), ale jeśli jest to uzasadnione twierdzenie, wówczas pacjenci w trwałym stanie wegetatywnym, którzy oddychają spontanicznie powinni być również zdiagnozowani jako martwi. Inni twierdzą, że pacjenci, u których zdiagnozowano śmierć mózgową są martwi, ponieważ ich uszkodzenie mózgu doprowadziło do trwałego zaprzestania funkcjonowania organizmu jako całości”. Na marginesie dodam, że takie uzasadnienie śmierci istnieje w prawie polskim. 

 

Dalej czytamy: „Jednak dowody wskazują, że jeśli pacjenci są nadal leczeni po ostrej fazie  choroby (co ma miejsce niezwykle rzadko), są w stanie przetrwać przez wiele lat. Niewygodne wnioski, jakie należy wyciągnąć z tej literatury są takie, że chociaż może istnieć doskonałe etyczne uzasadnienie dla pobierania ważnych organów do przeszczepu od pacjentów, którzy spełniają kryteria diagnostyczne śmierci mózgu, ze względów etycznych nie mamy pewności, iż oni naprawdę są martwi”.

 

Autorzy piszą, że w ostatnich latach poważnie została zakwestionowana pierwotna zasada orzekania śmierci sercowej. „Z protokołów poboru narządów wynika bowiem, że u pacjentów, którzy nie są w stanie śmierci mózgowej, ale którym wycofuje się aparaturę podtrzymującą życie, zgon następuje w ciągu 2 do 5 minut po wystąpieniu asystolii (brak czynności elektrycznej serca), a ich organy są szybko pobierane do przeszczepu”.

 

„Mimo że wszyscy zgadzają się, że u wielu pacjentów może być przywrócone krążenie po upływie 2 do 5 minut, zwolennicy tego podejścia do dawstwa organów mówią, że ci pacjenci mogą być uznani za martwych, ponieważ została podjęta decyzja, aby nie podejmować prób reanimacji”.

 

Takie rozumienie śmierci jest więc problematyczne na kilku poziomach. Kardiologiczne określenie śmierci wymaga nieodwracalnego ustania funkcji krążenia. „Nieodwracalne” znaczy „niemożliwe do odwrócenia”. Uczeni zadają w związku z tym pytanie: dlaczego serca pacjentów, którzy zostali uznani za zmarłych na podstawie nieodwracalnej utraty czynności serca zostały przeszczepione i z powodzeniem funkcjonują w piersi innych? Dodają, że w związku z tym nie jest uprawnione twierdzenie, jakoby dawcy w tym wypadku byli martwi.

 

Bioetycy napisali, że „z perspektywy czasu, wydaje się jednak, iż oparcie się na zasadzie zmarłych dawców ma większy potencjał, aby podważyć zaufanie do transplantologii, niż je budować”. Według nich upieranie się przy zasadzie pobierania narządów od rzekomo martwego dawcy stworzyło przekonanie, że lekarze są „manipulatorami”. Co więcej zasada ta wprowadza ludzi w „błąd etyczny” i nie jest w stanie wytrzymać próby czasu ze względu na dane medyczne.

 

Z tekstu dowiadujemy się, że przyjęcie kryterium neurologicznego „w nowoczesnych jednostkach intensywnej opieki medycznej (…) jest już bezpośrednią przyczyną śmierci wielu pacjentów, na przykład wtedy, gdy wentylacja mechaniczna jest zaprzestawana”. Autorzy wprost stwierdzają, że organy od dawców, u których stwierdzono śmierć na podstawie kryteriów neurologicznych de facto są żywi. Sugerują jednak, że „nie ma nic złego w pobieraniu organów wewnętrznych przed śmiercią, pod warunkiem że ma się na to ważną zgodę od pacjenta lub surogata i poda się pacjentowi znieczulenie”. Tłumaczą, że w tej sytuacji pacjent nie umrze przynajmniej z powodu przerwania działań resuscytacyjnych.

 

Zasugerowali nawet, że kwestie związane z poszanowaniem ważnej zgody na dawstwo organów w przypadku znacznego stopnia uszkodzenia neurologicznego mogą mieć większe znaczenie dla ludzi, niż obawy o to, czy pacjent jest już martwy w momencie pobierania organów.

 

Autorzy artykułu w „The New England of Journal Medicine” doszli więc do wniosku, że należałoby odstąpić od zasady pobierania narządów od osób martwych. Ich zdaniem niepotrzebnie wywołuje ona zamieszanie i podważa definicję śmierci mózgowej.

 

Źródło: catholicnewsagency.com, PCh24.pl

AS

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie

Udostępnij przez

Cel na 2024 rok

Skutecznie demaskujemy liberalną i antychrześcijańską hipokryzję. Wspieraj naszą misję!

mamy: 104 290 zł cel: 300 000 zł
35%
wybierz kwotę:
Wspieram