11 kwietnia 2016

Nie o klasyczny już dramat Jerzego Szaniawskiego „Dwa teatry” tutaj idzie, choć mógłbym się doszukiwać jakichś analogi pomiędzy dwoma odsłonami tamtej sztuki, a tym, co mi się przytrafiło niedawno w budynku miejskiego teatru w Tarnowie. Dzień po dniu zderzyły się tam bowiem ze sobą dwie wizje teatru. Upraszczając można by rzec, że jak u Szaniawskiego – ta realistyczna i ta wizyjna. A nie upraszczając, to widziałem teatr zakłamany i teatr prawdziwy. 

 


Wesprzyj nas już teraz!

Z ziemi włoskiej do Polski

 

Znacie? – no to posłuchajcie. U sąsiadów impreza. Piją, bo partnerka partnera doszła do siebie po kolejnej aborcji i jakoś tam trzeba to uczcić, że problem z niechcianym bachorem mają z głowy. Koło śmietników leży w rzygowinach ich jedyna córka. Znów się naćpała. Pod głową ma gimnazjalny plecaczek z nabazgraną na klapie wielką tęczową pacyfką. Na przystanku chłopcy z pobliskiego liceum oglądają na komórce jakiegoś pornola i rycząc ze śmiechu komentują kwieciście kolejne sceny. A w toalecie w pracy dwie kobiety poprawiając makijaż nie szczędzą sobie pikantnych szczegółów seksualnych doznań z ostatniego wyjazdu integracyjnego firmy…

 

Nie, to nie jest Polska właśnie. To tylko zwykły burdel, który ma udawać nasz kraj na ekranach telewizorów. Nie dajmy sobie wmówić, że to norma. Że oto tak właśnie ziścił się sen o wolności człowieka żyjącego w europejskim państwie demokratycznym. W każdym bądź razie mniej więcej taki pejzaż, jak w tych przywołanych telewizorach, pokazują nam twórcy z Tarnowskiego Teatru im. L. Solskiego. Posłużył im do tego tekst „Z ziemi włoskiej do Polski”, autorstwa Marcina Cecko, polskojęzycznego reprezentanta lewicowej wizji świata. I jak to u postmarksistów – agitka polityczna ściga się z historyczną ignorancją, a wszystko to programowo antypolskie. Spektakl oczywiście nie jest o Napoleonie, pomimo, że cesarz jest tutaj wciąż obecny. Równie dobrze mogłoby to być o Pol-Pocie. Może nawet byłoby bardziej adekwatne do serwowanych ze sceny bzdur. No ale ten kształcony w Paryżu komunista i jego ludobójcza Demokratyczna Kampucza nijak nie pasują do lewackiej wizji świata Cecki. 

 

Reżyser tego spektaklu, Jakub Porcari, dyrektor artystyczny w „Solskim”, nie znalazł niestety choćby małego kontrapunktu do materiału, nad którym pracował, a wręcz odwrotnie – jeszcze to inscenizacyjnie podkręcił. Użył do tego dawno ogranych chwytów, z multimediami na czele. Taki postmodernizm w pigułce, skrojony, a raczej przyfastrygowany na miarę wyobrażeń inscenizatora o widzach. Trochę to nieeleganckie tak oceniać wiedzę o sztuce i intelektualne potrzeby lokalnego rynku, ale może reżysera tego dzieła tylko na to stać…

 

Użył więc konwencji kantorowskiej, dołożył trochę warlikowszczyzny, podparł się konstruktywizmem w scenografii i romantyzmem poddanych destrukcji kostiumów. No i jeszcze mamy symbolikę „brudnych” twarzy. Oczywiście, użyci są także aktorzy i – co bardzo się stało modne u dzisiejszych dekonstruktorów teatru – wykorzystano dzieci.    

 

Z zawodowymi aktorami jest zawsze ten sam problem, co na przykład z nożem w kuchni. Można nim kroić cebulę albo i marchew, ale można nim także zabić. Noże bywają ostre i tępe. Aktorzy również. W tarnowskim spektaklu zdarzają się szwajcarskie scyzoryki i jedna kreacja ostra jak brzytwa. Gościnnie występująca w tym spektaklu Natalia Kalita (w podwójnej roli – Cypriani / Maria Walewska) jest naprawdę dobra. Problem polega na tym, że używa swego ostrza niczym owa „małpa z brzytwą”. Bo jak inaczej nazwać profanowanie godła narodowego, nawet, jeżeli jest to tak błyskotliwe aktorsko?

 

Na przeciwległym biegunie aktorskiej roboty (byle jak, albo jak tępym nożem) lokalizuje się druga profanacja wmontowana w ten spektakl, a podpadająca, jak sądzę, pod 137 Artykuł Kodeksu Karnego. Chodzi o „cytowanie” hymnu narodowego, w czym bierze udział trójka aktorów –  Tomasz Wiśniewski (Napoleon Bonaparte), Ireneusz Pastuszak (Ch. De Montholori / Henryk Dąbrowski) i Mariusz Szaforz (Gaspard Gougard / Józef Wybicki).  

 

A tak w ogóle, to w tym zdecydowanie nudnym i już po paru minutach przewidywalnym przedstawieniu, wszystko „kręci się” wokół finałowej pacyfistycznej i prodemokratycznej tezy wygłaszanej uroczo przez małą dziewczynkę. (Równie ślicznie mogłaby promować monarchię). A ja miałem wtedy nieodparte wrażenie, że sponsorem strategicznym tego artystycznego przedsięwzięcia jest Komitet Obrony Demokracji.

 

Dziwne sytuacje

 

Znacie? – no to posłuchajcie. „Wałbrzych. Tu od kilkunastu lat mieszka kochająca się rodzina Burdów. Janusz, elektryk z wykształcenia, uzależniony od telewizji i zdrapek loteryjnych, jest mężem Grażyny, bezrobotnej kury domowej. Razem wychowują dwójkę swoich dzieci – wyzwoloną Angelikę, uczennicę gimnazjum i Krzysia, spokojnego i zrównoważonego psychicznie nastolatka”…

 

Tak, to jest Polska właśnie. Widzimy ten burdel w głowach ludzi, którym przez ostatnie ćwierć wieku ekrany telewizorów wmawiały europejską wolność, sukces i demokrację. Uwierzmy, że to nie są żarty i jeżeli tak dalej pójdzie, to nas za chwilę już nie będzie. I to właśnie chcą nam powiedzieć twórcy dwóch młodych tarnowskich teatrów – OdMowy i BezWstydu w spektaklu „Dziwne sytuacje”.

 

Spektakl reżysersko poukładał Mateusz Żelazo; on również jest autorem scenariusza. Młodzi ludzie, w większości licealiści, opowiadają o tym, co ich otacza, a jeszcze bardziej – osacza i zaskakująco dobrze omijają rafy przypisanego ich wiekowi infantylizmu i jeszcze nie wykształconego warsztatu. Tylko na pierwszy rzut oka wydaje się, że twórcy „Dziwnych sytuacji” niewiele musieli zrobić, bo wszystko przecież jest za oknem, a w zasadzie w oknie telewizora i komputera.

 

Bynajmniej, bo najtrudniej opowiedzieć o tym, co najprostsze. Tym bardziej, że spektakl jest klasyczną farsą z jej choreograficznym baletem zmieniających się sytuacji i postaci, a więc tym, co określa się w teatralnej branży „wyższą szkołą jazdy”. A jazda jest rzeczywiście przednia i niejednokrotnie „po bandzie”. I niespodziewanie, jak dla mnie, odnajduję na scenie obrazek, jak ze słynnej piosenki Jacka Kleyffa (uwaga – przecież z lat 70!):

 

Patrzy prawy obywatel

Dzień po dniu, za dniem godzina

A z nim razem na kanapie

Relaksuje się rodzina


Z telewizji jego matka

Z gazet dzieci do zrobienia

Żona jakby wzięta z radia

A on cały z obwieszczenia

 

W „Dziwnych sytuacjach” zastosowano proste chwyty formalne rodem z teatru offowego, a wiec skromną scenografię i światło użyte, jako dodatkowy aktor. Wprowadzono do struktury spektaklu – i to bardzo zasadnie – muzykę na żywo oraz stroboskop. Inscenizacyjnie odwołano się do wszechobecnych paradokumentalnych seriali telewizyjnych z ich nachalnie prostacką dydaktyką i daną do wierzenia, jedynie słuszną instrukcją obsługi człowieka.

 

Trudno powiedzieć, czy widoczna nadpobudliwość i swoisty autyzm w grze aktorów, to bardziej wyraz ich profilu osobowościowego tożsamego dla epoki, czy bardziej wybór środków scenicznych? To pewnie można by konkretniej ocenić mając szansę zobaczyć ten skład w innej realizacji. Ale dla tej konkretnej pracy zaprezentowane środki są więcej niż adekwatne. Za świadomą obecnością aktorów na scenie przemawia jednak całkiem wyraźna autoironia niektórych postaci. W ogóle, ten radosny spektakl (w przesłaniu wręcz odwrotnie) stoi świetnie poprowadzonymi rolami oraz nawiązaną już w prologu zręczną interakcją z publicznością.

 

Aktorzy amatorzy prawie zawsze dają nam szansę na spotkanie z nieznanym. Ich naturalna bezkompromisowość konkuruje na scenie z ich bezpretensjonalnością. To cechy, które traci się dość szybko, a szczególnie szybko, gdy są poddawane „obróbce skrawaniem” w różnych szkołach artystycznych. Wówczas to, co zachwyca, czyli prawda po prostu, zamieniane jest na grepsy i miny, a z czasem programowe oszukiwanie widza i siebie.

 

Wielką przyjemnością było oglądać w „Dziwnych sytuacjach” aktorów zanurzonych w prawdzie. A gdy do tego dołożyć naturalny talent, to otrzymujemy w efekcie role – kreacje. Taką w tym spektaklu była na pewno Wiktoria Olchawa (jako Pamela). Niewiele mniej teatralnego ognia dali Angelika Smyrgała (jako Marcus) i Jędrzej Hycnar (jako Teofil), choć i inni niewiele im ustępowali (ech te żywe reklamy!) Okazuje się, że można bawić bez zadęcia i nie wulgarnie oraz być publicystycznym bez obrazoburstwa i profanacji.

 

Trawestując za twórcami tego widowiska pytanie – Kto każe wam to oglądać? – zapytam i ja – kto każe nam oglądać zły teatr?

Tomasz A. Żak

 

Tarnowski Teatr im. L. Solskiego. Marcin Cecko, Z ziemi włoskiej do Polski. Reżyseria – Jakub Porcari. Premiera – 20 marca 2016.

Teatr OdMowy / Teatr Bez Wstydu. Mateusz Żelazo, Dziwne sytuacje. Reżyseria  – Mateusz Żelazo. Premiera – 1 kwietnia 2016.

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie

Udostępnij przez

Cel na 2024 rok

Skutecznie demaskujemy liberalną i antychrześcijańską hipokryzję. Wspieraj naszą misję!

mamy: 104 160 zł cel: 300 000 zł
35%
wybierz kwotę:
Wspieram