8 października 2020

Walka o klimat musi stać się „religią”. Pytanie jaką?

(fot. flickr.com)

Walka z globalnym ociepleniem domaga się swojego religijnego uzasadnienia. Nie pomogą apele głów państw, słupki i wykresy z analiz ekspertów czy nawet ckliwe obrazki zwierząt zagrożonych wyginięciem. Człowiek XXI w. musi to zagrożenie doświadczyć na poziomie duchowym, tylko wtedy – niczym religijny neofita – będzie mógł radyklanie zmienić swoje życie. Pytanie – o jakim „nawróceniu” tutaj mówimy, i co się wydarzy, jeżeli ono nie nastąpi?

 

Daniel Pinchbeck i Sophia Rokhlin w książce „Gdy rośliny śnią” pytają: „Czy z naszej obecnej perspektywy możemy wyobrazić sobie zjednoczenie przeciwieństw albo dialektyczne odwrócenie: nową syntezę szamanizmu i społeczeństwa przemysłowego, mistycyzmu i nauki, sacrum i profanum, psychodelicznych sakramentów i monoteistycznych religii, technologii i botaniki, kapitalizmu i świętej medycyny? Czy tego rodzaju zjednoczenie doprowadzi do powstania nowego, utopijnego projektu, który połączy ludzką misję ekologiczną, duchową i społeczną z estetyczną rewolucją? Ten proces może wydawać się mało prawdopodobny, ale zapewnienie nic innego nie jest w stanie wywołać transformacji, której potrzebujemy”.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Zainspirowani podróżami w poszukiwaniu psychodelicznych doświadczeń autorzy, niczym hippisi przekonują, że to odloty po amazońskiej ayahuasce przekonały rzesze ludzi zachodu o istnieniu „innej drogi” w rozwiązaniu obecnego globalnego kryzysu ekologicznego. Jak w poprzednim wieku, doświadczenie „kooperacji, współpracy, miłości i wzajemnego szacunku” miało napędzać antywojenne i pacyfistyczne nastroje w latach 60’ i 70’, tak teraz wywary z tajemniczej rośliny rosnącej w ostępach amazońskiej puszczy mają pokazać nam jak pokonać globalne ocieplenie.

Dodatkowo dochodzi tutaj inspiracja plemionami Sekojów, Shipibo, Achuarów czy Aszanika, dla których szamanistyczny rytuał zażywania specyfiku w jest czymś w rodzaju „sakramentu”. Tak oto prymitywne plemiona, toczące nieustanną walkę o przetrwanie z siłami natury, wyrastają na mentorów cywilizacji Zachodu. Jeżeli zatem chcemy poradzić sobie z tak ogromnym wyzwaniem, duch uzdrawiającego szamana powinien przeniknąć działalność światowych liderów. Jak mówią sami autorzy – potrzebujemy „cudu”.

 

W takiej wizji świata hierarchię zastępuje równość, a rywalizację – kooperacja. Czas zmienia się z linearnego w cykliczny, bratem staje się zwierzę, słońce, owad, a siostrą – rzeka, góra, roślina.

Truizmem byłoby wykazywanie sprzeczności takiej wizji z naukami Kościoła. Zagrożenie płynie z innej strony; koncepcja kooperacji odrzuca rywalizację – po co walczyć skoro można…połączyć. W tym kontekście wciąż przed oczami stają obrazki z Synodu Amazońskiego, bicie pokłonów Pachamamie, mantra „Laudato Si” wszystko jest połączone czy inspiracje eko-teologią wyzwolenia Leonardo Boffa…. Warto dodać, że podobne podchody występuję nie tylko w Kościele katolickim, ale – i tu zaskoczenie – m.in. w islamie.

 

Postacią kluczową w tej układance okazuje się postać św. Franciszka z Asyżu. Na nic przekonywanie, że określenie bracia mniejsi odnosiło się do współbraci, a nie zwierząt, Biedaczyna rzadko jadł mięso nie dlatego, że był weganinem, ale takie były wtedy możliwości średniowiecznej kuchni, a o systemowej ochronie przyrody nikt wtedy nie słyszał – bo, co powtarza się każdemu studentowi pierwszego roku historii, absurdem jest mierzenie człowieka z innej epoki współczesną miarą. Jak widać nie przeszkadza to w robieniu z tego wielkiego świętego pierwszego super-ekologa.

Zawsze kiedy gdzieś słyszymy o kolejnej próbie budowy raju na ziemi (a tym razem – rajskiego ogrodu) powinna zapalić nam się lampka ostrzegawcza. Jakoś tak się dzieje, że w tych planach bardzo szybko odrzucamy koncepcję grzechu pierworodnego, zepsucia świata, który „dąży do złego”. Zapominamy, że doskonały świat gdzie „wilk zamieszka wraz z barankiem, pantera z koźlęciem razem leżeć będą”, a „cielę i lew paść się będą społem” (Iz, 11-6) stanie się dopiero rzeczywistością niebiańską. Każda próba przepisywania Pana Boga skończy się jak historia wieży Babel.

 

Takie plany z perspektywy katolickiej wyglądają też na próbę budowy domu rozpoczynając od stawiania dachu. Na nic nawet najsurowsze obostrzenia, traktaty międzynarodowe, czy najpiękniejsze słowa, jeżeli w sercu człowieka nie zamieszka Chrystus, który „wszystko czyni nowym” (J 19,25-27) –  włącznie ze stosunkiem człowieka do przyrody. Nawróćmy się, głośmy i zmieniajmy serca ludzi: „powierz Panu swoją drogę i zaufaj Mu: On sam będzie działał” (Ps 37,5-6) śpiewa psalmista. Tu zaczyna się prawdziwa odpowiedź na wszystkie kryzysy – włącznie z kryzysem klimatycznym.

 

Bo jak widzimy, coraz więcej pomysłów na walkę ze zmianami klimatu okazuje się niewypałem. Moda na materiały podlegające recyklingowi paradoksalnie prowadzi do wzrostu konsumpcji (i jeszcze większej ilości odpadów), europejski Zielony Ład okazuje się narzędziem politycznym w rękach Niemiec, a nadzieje na zastąpienie węgla atomem upadają jak domek z kart. Na ulice w obronie planety wychodzi pokolenie generujące największe zapotrzebowanie na energię elektryczną w historii. Dodajmy do tego „pandemię” koronawirusa, zastój globalizacji i napięcia międzynarodowe a otrzymamy bardzo nieciekawą perspektywę.

 

Co zatem robić? Jak obliczyli naukowcy z Uniwersytetu w Uppsali, rezygnacja z posiadania jednego dziecka oznacza mniej dwutlenku węgla i większe korzyści dla planety niż obowiązkowy weganizm, rezygnacja z samochodu i segregacja śmieci razem wzięte. Bilbordy zachęcające do rezygnacji z dzieci  pojawiły się już na ulicach kanadyjskich miast. Dodajmy do tego plagę aborcji, modę na zabiegi sterylizacyjne i coraz powszechniejsze prawo do eutanazji, a otrzymamy rzeczywisty przepis na walkę ze zmianami klimatu.

 

Arne Noess w „Ośmiu zasadach ekologii głębokiej” przekonywał, że „rozwój pozaludzkich form życia wymaga zahamowania wzrostu liczebności populacji ludzkiej”. Amazońskie plemiona, mimo zamieszkiwania największej puszczy świata nie są zbyt liczne, ponadto aby przeżyć muszą prowadzić koczowniczy tryb życia. Jeżeli chcemy sprowadzić cywilizację zachodu do paradygmatu południowoamerykańskiego Indianina, musi nas być na planecie znacznie mniej.

 

Piotr Relich 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie