15 lipca 2019

„W obronie wypraw krzyżowych”. Odkłamać historię krucjat!

(FOT.Kurt Miller/Stocktrek Images/FORUM)

Moja książka ma za zadanie przede wszystkim wzbudzić refleksję i wymusić w czytelnikach swego rodzaju ,,czujność historyczną”. Robię to, oczywiście, poprzez wyprostowanie pewnych powszechnych kłamstw i mitów związanych z tematyką krucjat – mówi Bartosz Ćwir, autor książki „W obronie wypraw krzyżowych”, która ukazała się nakładem warszawskiego Wydawnictwa Prohibita.

 

Skąd wzięło się u Pana zainteresowanie takim tematem jak krucjaty i jak to się stało, że w tym zalewie intelektualnej nieuczciwości o której pisze Pan w książce, doszedł Pan do wniosku, że fakty są zupełnie inne niż powszechnie serwowane społeczeństwu?

Wesprzyj nas już teraz!

 

Naprawdę trudno jest wskazać konkretny moment, w którym zainteresowałem się tematyką wypraw krzyżowych zupełnie na poważnie. Zresztą ja jestem dosyć ciekawym przypadkiem, bo kiedyś wpisywałem się w ten ,,postępowy” nurt patrzenia na krucjaty – kiedyś pisywałem prozę i pamiętam dokładnie, że spod mojego pióra wyszedł tekst, który przedstawiał sobór w Clermont (który zainicjował I zbrojną pielgrzymkę do Ziemi Świętej) w bardzo mrocznych barwach. Sam nie wiem, kiedy dokładnie dokonała się we mnie jakaś przemiana. Nawet jak zaczynałem pisać ,,W obronie wypraw krzyżowych” nie miałem pewności, czy idę właściwą drogą. Szybko jednak zdałem sobie sprawę, że wszystkie niegodziwości krzyżowców przedstawiane są zazwyczaj w maksymalnie skondensowanej formie – tzn. zbiera się wszystkie negatywne przypadki i zestawia razem w jednym miejscu, mimo że tak naprawdę występowały na przestrzeni stuleci.

 

Zresztą cała moja książka jest właściwie opisem zderzenia przeciętnego odbiorcy z całym tym przekazem na temat krucjat, istniejącym zarówno w tekstach kultury, jak i pracach naukowych. Naukowcy na przykład nieraz pisali, że z rzezi Jerozolimy nie uszedł z życiem żaden muzułmanin (poza gubernatorem Jerozolimy, który wynegocjował sobie bezpieczne przejście za mury oblężonego miasta). Tymczasem w relacji anonimowego rycerza, która zachowała się do dziś, można wyciągnąć nieco inne wnioski. Zastanawiało mnie zatem, dlaczego w pracach poważnych historyków (Runcimana czy Mayera) nie dokonywało się szczegółowej analizy źródeł w tym zakresie, żeby nie pozostawić czytelnikowi żadnych wątpliwości.

 

Opisany powyżej problem jest naprawdę trudny, bo w rzeczywistości trudno jest dojść do prawdy w opisywaniu tak odległej przeszłości. Nieco inaczej wygląda sytuacja z Saladynem i jego rzekomym miłosierdziem dla chrześcijan broniących Jerozolimy w 1187 roku. Tutaj źródła arabskie mówią absolutnie wprost, że odeszli wolno tylko ci, którzy mogli za siebie zapłacić. W praktyce wzięto do niewoli tysiące jeńców – w tym kobiety zapędzono do haremów. Zabrzmi to naprawdę bardzo ponuro, ale myślę, że większość z nich wolałaby jednak śmierć.

           

Do kogo kieruje Pan swoją książkę – do tych, którzy nic nie wiedzą na temat krucjat, czy raczej do tych, którzy mają już ugruntowaną opinię i są święcie przekonani, że chrześcijanie powinni wstydzić się krucjat i za nie przepraszać?

 

Pytanie chyba jeszcze trudniejsze od poprzedniego. Problematyka krucjat jest bardzo złożona, co wynika zarówno z dużej rozpiętości w czasie (można przyjąć, że ruch krucjatowy istniał przez kilka wieków), jak i z rozpiętości tematycznej (zbiegają się tu zagadnienia z zakresu polityki, teologii czy kulturoznawstwa). Trudno jest zatem napisać książkę, która dotrze do osób zupełnie niezainteresowanych tematem. Mimo to uprościłem bardzo wiele zagadnień oraz starałem się pisać wyrazistym językiem, żeby nawet odbiorcy bez większej wiedzy historycznej mogli z tej książki coś ciekawego wyciągnąć. Tych, którzy twierdzą, że powinniśmy za krucjaty przepraszać raczej ciężko jest przekonać, bo oni zazwyczaj odrzucają jakąkolwiek próbę dotarcia do nich. Z drugiej strony jeżeli moja praca natrafi na kogoś z nieco bardziej otwartym umysłem i do tego jeszcze zdoła nieznacznie zmienić jego sposób myślenia, to będę z tego faktu bardzo zadowolony.

 

Generalnie nie mam zamiaru zmuszać ludzi do przyjęcia mojego punktu widzenia – chcę raczej nakłonić odbiorców do refleksji. Jak wspomniałem wyżej, ,,W obronie wypraw krzyżowych” to przede wszystkim przedstawienie moich wątpliwości powstałych w zetknięciu się z dziełami kultury oraz pracami naukowymi dotyczącymi krucjat. Podam przykład: opisuję zajęcie przez krzyżowców Konstantynopola w 1204 roku, ale nie staram się przedstawiać tego wydarzenia jako chwalebnego czynu, lecz wskazuję na fakt, że Bizancjum samo sobie zgotowało taki a nie inne los. Konstantynopol ograbiono między innymi z tych skarbów, które Bizantyjczycy zagrabili z Rzymu sześćset lat wcześniej! Zresztą krzyżowcy podjęli się walki z Cesarstwem Wschodnim na prośbę kogoś, kto się głosił prawowitym cesarzem.

 

Nie chcę zatem tworzyć historii czarno-białej, gdzie z jednej strony mamy dobrych i szlachetnych, a z drugiej strony złych i niegodziwych. Problem w tym, że w przypadku IV wyprawy krzyżowej, zakończonej upadkiem Konstantynopola, Bizancjum postrzega się jako ofiarę. Cesarstwo Wschodnie widzi się często w samych superlatywach – przepych, piękne kościoły; generalnie klejnot w koronie chrześcijańskiego świata. Tymczasem na dworze cesarskim nieustannie się mordowano, dociskano obywateli kosmicznymi podatkami (zbieranymi przez administrację wojskową), a niekiedy gwałcono nawet małoletnie córki francuskich królów.

 

Ja nie chcę zatem wciskać odbiorcom gotowego obrazu wypraw krzyżowych, ale wolałbym raczej, aby moja książka pozwoliła im po prostu nieco szerzej spojrzeć na omawiane zjawisko i ogólnie na historię. Chcę zatem dotrzeć do każdego czytelnika, który lubi myśleć podczas lektury.

 

Pana książka jest napisana bardzo publicystycznym stylem. Czy taki styl wybrał Pan celowo zamiast pracy bardziej naukowej? Czy w ten sposób chciałby Pan dotrzeć z przekazem do większego grona odbiorców?

 

Wybór takiego stylu jest oczywiście celowy, za co w sumie niekiedy byłem krytykowany, chociaż nie uważam, abym w tym wypadku popełnił błąd. Jak wspomniałem wyżej, moja książka ma za zadanie przede wszystkim wzbudzić refleksję i wymusić w czytelnikach swego rodzaju ,,czujność historyczną”. Robię to, oczywiście, poprzez wyprostowanie pewnych powszechnych kłamstw i mitów związanych z tematyką krucjat. Rzecz w tym, że nauka ma za zadanie docierać do prawdy, a nie zmuszać do refleksji czy też wpływać na opinię publiczną poprzez stosowanie barwnego języka czy odwoływanie się do tekstów kultury. Te funkcje spełnia publicystyka. Uważam zatem, że pisanie nauki w taki sposób, aby kształtować opinię publiczną jest po prostu przekroczeniem kompetencji naukowca. Oczywiście między poszczególnymi formami przekazu granice nieraz się zacierają, bo przecież publicyści także mogą dążyć do odkrycia prawdy, przez co ich książki mogą posiadać naukowy charakter. Dla mnie jednak takie połączenie jest bardzo ryzykowne, a niekiedy przybiera wręcz formę swoistej groteski. Przykład? Niektóre książki Jana Tomasza Grossa, które uchodzą za naukowe, mimo że mają czysto publicystyczny charakter (np. książka ,,Sąsiedzi” otrzymała nagrodę literacką Nike, przyznawaną głównie beletrystyce).

 

Nauka zajmuje się docieraniem do prawdy, zaś publicystyka kształtowaniem opinii publicznej. Z powyższych względów nauka jest pisana dla stosunkowo wąskiego grona zainteresowanych (głównie innych naukowców) i nie wychodzi raczej poza ten krąg. Zastosowanie rzeczowego języka, skupienie się na detalach oraz niejednokrotnie rozmiar tych publikacji naprawdę utrudniają dotarcie z przekazem do tzw. przeciętnego odbiorcy. Zauważmy przy tym, że rozmiar publikacji wiąże się niejednokrotnie także z jej ceną, a to także może stanowić przeszkodę w dotarciu do szerszego grona odbiorców.

 

Moja książka jest dokładnie taka, jaka chciałem, żeby była. Stosunkowo niewielka, tania, napisana (mam nadzieję) językiem przykuwającym uwagę. Skupiłem się w niej na przedstawieniu sedna sprawy, więc potraktowałem mocno ogólnikowo wszystkie opisy bitew, rozmiary wojsk czy skomplikowane zagadnienia teologiczne. Jakby nie patrzeć chodzi o obalenie krucjatowych mitów, więc nie ma większego znaczenia, ilu rycerzy miał pod sobą Szymon z Montfort podczas oblężenia Tuluzy.

 

Na koniec zapytam dość przewrotnie, którą z krucjat która ostatecznie zakończyła się klęską uważa Pan za tę mającą największe szanse na ostateczny sukces? I co zdecydowało Pana zdaniem o porażce?

 

Pytanie z mojej strony brzmi: jak właściwie rozumiemy klęskę? W swojej książce zmieniam trochę spojrzenie na cel krucjat, co automatycznie zmienia także punkt widzenia związany z pojęciem sukcesu i porażki. Stawiam tezę, że celem wypraw krzyżowych była obrona chrześcijaństwa, a nie zajęcie Ziemi Świętej, obrona Jerozolimy czy też odzyskanie ważnych dla chrześcijan miejsc kultu. Wszystko wynika z bardziej globalnego spojrzenia na zbrojne pielgrzymki i dostrzeżenia znaczenia chociażby Półwyspu Iberyjskiego. Zazwyczaj krucjaty kojarzą się wyłącznie z Jerozolimą, a tymczasem bardzo ważne wydarzenia w zakresie walki w obronie chrześcijaństwa miały miejsce, w mojej opinii, właśnie na terenach współczesnej Hiszpanii i Portugalii.

 

Przykład pierwszy z brzegu: II krucjata do Ziemi Świętej zakończyła się oficjalnie całkowitą porażką. Krzyżowcy ostatecznie oblegali Damaszek, który wcześniej był wobec Królestwa Jerozolimskiego stosunkowo przyjazny. Ostatecznie nie dość że nie udało się zająć miasta, to jeszcze wpadło ono w ręce Nur ad-Dina – wówczas największego wroga krzyżowców. Problem w tym, że część krucjaty ruszyła nieco inną drogą niż trzon wojsk łacińskich – Anglicy, Flamandowie oraz przedstawiciele innych narodowości chcieli dostać się do Ziemi Świętej przez Morze Śródziemne, ale w tym celu musieli opłynąć Półwysep Iberyjski. Podczas podróży zostali nakłonieni do udziału w rekonkwiście i to właśnie dzięki ich pomocy z rąk muzułmanów odbita została chociażby Lizbona. Porażka czy sukces? Jak to ocenić? Nie jest to takie proste.

 

Dodatkowych problemów dostarcza fakt, że prawie żadna krucjata nie miała w momencie jej inicjacji jakiegoś określonego celu. Wyjątkiem może być wyprawa na Barbastro w 1084 roku czy też I krucjata do Ziemi Świętej zakończona w 1099 roku zdobyciem Jerozolimy, chociaż w przypadku tej ostatniej także nie ma całkowitej pewności (początkowo nie mówiono o Jerozolimie jako o celu wyprawy). Krucjaty bardzo często były reakcją na jakieś określone wydarzenia (np. III krucjata do Ziemi Świętej stanowiła reakcję na upadek Jerozolimy w 1187 roku). Konkretne plany zaczynano zazwyczaj snuć na miejscu, co niejednokrotnie kończyło się wyborem niewłaściwego celu (np. wspomnianego wyżej Damaszku podczas II krucjaty).

 

Ale jeżeli miałbym już wskazać jakąś konkretną ekspedycję, to myślę, że byłaby to IV krucjata do Ziemi Świętej, która zakończyła się zdobyciem Konstantynopola. I nie chodzi tu nawet o samo Bizancjum – cesarstwo padło, trudno. Problem w tym, że krzyżowcy obłowili się na grabieży stolicy, a w konsekwencji nie mieli ochoty podejmować dalszych działań i walczyć w Ziemi Świętej. Może gdyby jakimś sposobem udało się zmusić krzyżowców do dalszej walki…

 

Dziękuję za rozmowę.

 

Rozmawiał Paweł Buczkowski.

 

Bartosz Ćwir (ur. 1992) jest historykiem, absolwentem Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, autorem książki „W obronie wypraw krzyżowych”, która ukazała się nakładem warszawskiego Wydawnictwa Prohibita.

 

           

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie