4 października 2019

„Joker” – szaleństwo, zbrodnia i… nuda [RECENZJA FILMU]

(Fot. screen z filmu Joker / YouTube)

Skąd się bierze zło? Skąd się biorą źli ludzi? Wcale nie tak dawno temu, zagadnienie zła pozostawało właściwie poza sferą zainteresowań Hollywoodu. Dziś to się zmieniło. Skutkiem tego są filmy takie jak Joker. Czy jednak tu znajdzie się słuszna, odwieczna odpowiedź – czy raczej manowce współczesnych kłamstw?

 

Jak w Hollywoodzie drzewiej bywało

Wesprzyj nas już teraz!

 

Filmy hollywoodzkie tradycyjnie cechowały się prostotą w swoich schematach. Gdy twórcy europejscy, czy twórcy tzw. niezależnych produkcji amerykańskich nieraz przyglądali się złym ludziom, umieszczali ich w centrum uwagi, aby rozważać o źródle ich złej natury, Hollywood zwykle bazował na klarownym kontraście pomiędzy dobrem a złem. W centrum uwagi było dobro. Źli ludzie byli… po prostu źli – ich motywację tłumaczono zwięźle albo wcale, właściwie tylko po to, aby było jasne, dlaczego dobry bohater musi z nimi walczyć. Nigdzie indziej ten schemat nie był równie mocny jak w bazujących na komiksach produkcjach o superbohaterach. Owszem, dbano o to aby przeciwnicy Supermana czy Batmana byli ciekawi, i w jakimś sensie atrakcyjni, aby byli postaciami które uwielbiamy… ale uwielbiamy nienawidzić – bez cienia nawet wątpliwości po czyjej stronie leży słuszność moralna.

 

Tak właśnie było dawniej w przypadku tytułowego bohatera niniejszego filmu. Joker istniał praktycznie od początku komiksowej kariery Batmana i pojawiał się często zarówno w telewizji jak i w kinie. Jest to postać uwielbiana przede wszystkim przez aktorów, dla których jego psychodeliczna natura stanowi wciągające wyzwanie – Jokera grali Jack Nicholson, Heath Ledger, głosu użyczał mu też Mark Hamill. Również w Jokerze sięgnięto po mocnego aktora, bo Joaquin Phoenix jest niewątpliwie utalentowany i wielokrotnie daje temu wyraz. Jest jednak różnica pomiędzy tym obecnym Jokerem a jego wcześniejszymi „wcieleniami.” Temu obecnemu mamy współczuć. Mamy się zastanawiać czy… nie czy miał rację, ale przynajmniej czy jego zło jest wyłącznie jego własną sprawą.

 

Ale… zanim spojrzymy uważniej na to kluczowe dla oceny tegoż filmu zagadnienie, wypada powiedzieć parę słów o czymś jeszcze ważniejszym.

 

O nudzie i banalności

 

Możemy się bowiem spierać co do oceny moralnej filmu, co do tego jak Joker każe nam patrzeć na tytułowego bohatera. Ale żeby się spierać, trzeba najpierw przetrwać seans. A to momentami jest niestety trudne. Joker powoli wprowadza nas w życie swojego anty-bohatera, pokazując rozmaite drobniejsze czy większe incydenty, zatrzymując się, aby budować relacje pomiędzy poszczególnymi postaciami. Splata, oczywiście, swoją opowieść z historią samego Batmana, budując tu powiązania pomiędzy Arthurem-Jokerem i jego matką, a rodziną późniejszego Batmana, tu jeszcze młodego chłopca. Buduje wreszcie obraz miasta, w którym napięcia społeczne bezustannie rosną, miasta które tylko czeka, aby wybuchnąć w zamieszkach społecznych. Dzieje się tak wiele…, ale nic z tego nas realnie nie wciąga. Wszystko jest tu szare, szpetne i przede wszystkim płaskie.

 

Widzimy jak kolejne wydarzenia stopniowo popychają Arthura w stronę jego przyszłego jokerowskiego alter ego. Widzimy korzenie jego szaleństwa… i nie ma w tym nic ciekawego. Film wpada we własne sidła: pomysł skoncentrowania się wokół Jokera musiał wydawać się niezmiernie atrakcyjny, bo przecież Joker jest niezmiernie popularnym nemesis Batmana. Ale to co świetnie sprawdza się dla postaci mimo wszystko drugoplanowej, wychodzi nieraz fatalnie, gdy przesuniemy ją na pierwszy plan.  Dlaczego szaleniec szaleje? Bo jest szaleńcem. Jak w każdej innej wersji tej postaci, możemy podziwiać grę aktorską Joaquina Pheonixa, tylko… co z tego? Film niby próbuje pokazywać nam wpływ rozmaitych wydarzeń na psychikę Arthura, a jednak koniec końców trudno oprzeć się wrażeniu, że za jego transformacją z Arthura w Jokera stoi tylko jeden, banalny i nieciekawy powód: odstawienie leków.

 

Kto odpowiada za szaleńca?

 

No, ale właśnie: powróćmy do kluczowego zagadnienia jakim jest dla filmu pochodzenie i natura zła – lub inaczej mówiąc, kto odpowiada za szaleństwo Arthura? Kto odpowiada za jego złe czyny? Wchodząc do kina, zastanawiałem się czy zobaczymy tutaj tak modną dla współczesnego Hollywoodu apologię zła. Czy tak się stało? Owszem, ale tylko częściowo i niezupełnie tak jak można było się spodziewać.

 

W mitologii Batmana Joker jest bądź co bądź bezwzględnym mordercą, który czerpie przyjemność z chaosu, zadawania bólu i cierpienia. Nie było tu więc mowy o tym, aby czyny Jokera prezentować jako dobro – tak daleko nawet Hollywood jeszcze nie zaszedł. Po części natomiast działania Jokera są tutaj usprawiedliwiane.

 

Nie wypada w recenzji zdradzać zbyt wiele szczegółów fabuły, jednak nikt nie obrazi się, jeśli wyjawię, że owszem, Arthur-Joker kilkakrotnie zabija. Film pokazuje nam jednak, iż pierwsze jego zabójstwa są działaniem w samoobronie i w stanie wzburzenia emocjonalnego. Dopiero potem coraz to kolejne akty przemocy popełniane są bardziej z premedytacją lub… może właśnie zupełnie bez premedytacji? Film intencjonalnie pozostawia otwartą kwestię czy Arthur świadomie postanawia stać się Jokerem, czy, jak wspomniałem wyżej, jest to raczej wynik pogrążenia się w szaleństwie, które istnieje od początku filmu, tyle że wcześniej jest mitygowane przez leki.

 

Pod tym względem, to co widzimy jest nie tyle apologią zła, co raczej pokazaniem, że jedną z wielu źródeł zła może być „zwykłe” szaleństwo, kompletna niepoczytalność. Tyle tylko że gdy Arthur już ostatecznie staje się Jokerem, daje jasno i wyraźnie do zrozumienia, że on sam obwinia innych – zarówno konkretne osoby, jak też i ogólniej społeczeństwo – za swoje czyny. W szerszym zaś kontekście jaki prezentuje film, działania Jokera stają się zalążkiem ruchu społecznego – protestów zwykłych obywateli przeciwko bogatym elitom. Jest tu więcej niż cień insynuacji, że protesty te są uzasadnione, a główny cel protestów – Thomas Wayne, ojciec przyszłego Batmana – jest tu prezentowany w formie karykaturalnej, jako bogacz, który jawnie gardzi zwykłymi ludźmi. W jakimś ograniczonym stopniu widzimy tu więc dosyć częste ostatnio w mediach podszepty, że jednak współczesne społeczeństwo jest złe, że czas wziąć sprawy w swoje ręce i stanąć przeciw elitom. Ale, trzeba zaznaczyć: takie przesłanie nie jest głównym motywem filmu i w ostatecznym rozrachunku – chyba nawet najbardziej ideowych lewaków niezbyt zainspiruje filmowa rewolucja, za którą stał przypadkowy czyn zwykłego wariata.

 

Jak więc ostatecznie ocenić Jokera? Cóż, jeśli chodzi o względy moralne, okazało się w gruncie rzeczy nieźle. Owszem, krew się leje na skutek czynów głównego bohatera – przepraszam, anty-bohatera. Jednak film, pomimo że koncentruje się właśnie na Jokerze, nie każe nikomu na siłę „wczuwać się” w jego osobowość. Nie każe nikomu wykazywać „zrozumienia”. Pozostawia sporo miejsca, aby dojść do bardziej banalnego wniosku, że oto mamy do czynienia z człowiekiem, który wprawdzie nie ze swojej winy, ale jest wariatem, a jego złe czyny są po prostu produktem tego szaleństwa.

 

Gorzej z tym, że siląc się na taką niejednoznaczność, film nazbyt często wydaje się kręcić w kółko wokół własnego ogona. Jeśli ktoś przecierpi pierwsze półtorej godziny, to ostatnie trzydzieści minut jest wartkie i porywające – ale czy warto w ogóle się męczyć, babrać w szarości, brudzie? I po co – aby lepiej „zrozumieć” groteskową postać rodem z komiksu?

 

 

Jakub Majewski

 

 

 

„Joker.” USA 2019.

 

Reżyseria: Todd Phillips. Scenariusz: Todd Phillips, Scott Silver, Stephen Beresford. W rolach głównych: Joaquin Phoenix, Robert De Niro, Zazie Beetz.

Czas trwania: 122 min.

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie