2 grudnia 2016

Użyteczni idioci. Ciąg dalszy nastąpi…

(Fot. World Travel Library / TopFoto )

Płynące ze strony współczesnej lewicy po obu stronach Atlantyku zachwyty nad zmarłym niedawno Fidelem Castro są kolejnym odcinkiem w długiej historii występowania w zachodnim świecie kategorii „użytecznych idiotów” (copyright Włodzimierz Lenin) piszących peany w imieniu „całej postępowej ludzkości” na temat rozmaitych odmian komunistycznych reżimów.


Na początek cytat z „Czarnej księgi komunizmu” (1998) o życiu na Kubie pod rządami Fidela Castro: „Środowisko uniwersyteckie również zmuszono do posłuszeństwa. Pedro Luis Boitel, student wydziału inżynierii lądowej i wodnej, zgłosił swoją kandydaturę na przewodniczącego Akademickiej Federacji Studentów (FEU). Znajdując się dawniej w opozycji do Batisty, był on też zagorzałym przeciwnikiem Fidela Castro. Na stanowisko to wybrany jednak został kandydat reżimu, Rolando Cubella, cieszący się poparciem braci Castro. Wkrótce potem Boitel został aresztowany; skazano go na dziesięć lat i osadzono w Boniato, więzieniu o zaostrzonym rygorze. Boitel kilkakrotnie podejmował strajk głodowy, protestując przeciwko nieludzkiemu traktowaniu. 3 kwietnia 1972 roku rozpoczął kolejną głodówkę w celu uzyskania godnych warunków odbywania kary. (…) Pozbawiony opieki lekarskiej Boitel powoli konał. Czterdziestego piątego dnia jego stan stał się krytyczny; czterdziestego dziewiątego zapadł w śpiączkę. Władze nadal nie podejmowały żadnych działań. 23 maja o godzinie trzeciej nad ranem, po pięćdziesięciu trzech dniach głodówki, Pedro Luiz Boitel zmarł. Władze nie pozwoliły jego matce zobaczyć ciała syna”.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Nie ma litości dla „wrogów rewolucji”

A przecież ta tragiczna historia to tylko jeden przypadek z dziesiątków tysięcy podobnych. Według autorów „Czarnej księgi komunizmu”, zaledwie w ciągu pierwszej dekady rządów Castro (od 1959 roku) za sprawą jego reżimu zginęło kilkanaście tysięcy Kubańczyków, a około trzydziestu tysięcy znalazło się w więzieniach i obozach koncentracyjnych. Do więzienia można było trafić dosłownie za wszystko. W 1978 roku wprowadzono do kubańskiego kodeksu karnego kategorię „wykroczenia przedprzestępczego”, co pozwalało wtrącić na parę lat za kratki na przykład ludzi, którzy nosili koszulki z napisem „Zmiana!”. A słynne tureckie więzienia w porównaniu z tymi na komunistycznej Kubie były ośrodkami wypoczynkowymi.

 

Wobec zakwalifikowanych przez reżim jako „wrogowie rewolucji” (nawet w „przedprzestępczej” fazie) stosowano całą gamę środków represyjnych. Nie tylko więzienia i plutony egzekucyjne. Na porządku dziennym były tzw. actos de repudio, czyli wzorowane na chińskich hunwejbinach czasów maoistowskiej rewolucji kulturalnej „akty spontanicznej sprawiedliwości ludowej” – napaści komunistycznych bojówek na domy należące do „wrogów rewolucji”, ale również na członków ich rodzin, przyjaciół i znajomych.

 

Po 1959 roku wyspa nazywana „perłą Antyli” stała się jednym wielkim więzieniem, z którego ludzie wszelkimi sposobami próbowali się wydostać. Najbliżej było drogą morską na Florydę. Kubańscy balseros – odpowiednik wietnamski boat people uciekających z innej wersji komunistycznego „raju” na ziemi – łodziami, pontonami, tratwami własnej roboty, całymi rodzinami próbowali dopłynąć do „faszystowskiej, ciemiężącej Kubańczyków Ameryki” (jak opisywała USA propaganda Castro). Na początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku już co piąty Kubańczyk żył na emigracji (około dwóch milionów osób spośród jedenastu milionów ogółem).

 

Światowa parada obłudników

Twórca tego wielkiego więzienia i jego długoletni nadzorca niedawno umarł, a większość przywódców „wolnego świata”, by zapożyczyć tutaj słowa prezydenta Chiraca, straciła okazję, by milczeć. Napływające do Hawany z całego świata kondolencje były właściwie laurkami ku czci Fidela Castro. Zwykła głupota? Hipokryzja? Zła wola? Pewnie wszystkiego po trochę. W odstępie kilku tygodni mogliśmy zobaczyć prawdziwy intelektualny i moralny poziom ludzi (pod tym względem mocno depresyjnych), uważających się za polityczną (oraz medialną) elitę „wolnego [od zdrowego rozsądku] świata”. Najpierw bełkot po klęsce Hillary Clinton w wyborach prezydenckich w USA, a teraz apologie zmarłego komunistycznego dyktatora.

W konkursie peanów na cześć Castro wzięli udział wszyscy ci, którzy zatroskani są stanem demokracji w krajach rządzonych przez „populistyczną prawicę” (krwawe rządy Fidela? Nic to!), z niepokojem patrzą na problem imigrantów oraz ich translokacji (Fidel jako sprawca tułaczego losu milionów swoich rodaków? Nic to!), po śmierci Augusto Pinocheta piętnowali jego „krwawą dyktaturę” (krew na rękach Fidela? Nic to!), na co dzień – słowem i czynem – walczą o tzw. równouprawnienie mniejszości seksualnych i tzw. małżeństwa jednopłciowe (represje spadające na homoseksualistów w czasie rządów Castro? Nic to!).

 

W tej paradzie obłudników konkurencja była naprawdę silna. W szranki stanął więc odchodzący sekretarz generalny ONZ Ban Ki-moon, który w krótkim utworze apologicznym orzekł, że Castro „był silnym głosem na rzecz sprawiedliwości społecznej w globalnych dyskusjach na forum Zgromadzenia Ogólnego ONZ”. Koreańczyk spotkał się jednak z silną konkurencją w osobie prezydenta Irlandii Michaela Higginsa. Ten, słowami żałobnego rapsodu na cześć komunistycznego dyktatora zapewniał, że „Fidel Castro będzie zapamiętany jako gigant pomiędzy światowymi przywódcami, którego poglądy nie tylko odzwierciedlały wolność jego narodu, ale również wsparcie na rzecz oprymowanych i wykluczonych ludzi na całej planecie”.

 

Fidel Castro jako planetarny czempion wolności? Grubo. Kto da więcej? Próbę – przyznajmy nieudolną na tle tak silnej konkurencji – podjął nieoceniony przewodniczący Komisji Europejskiej Jean-Claude Juncker, który dość oschle stwierdził, że „wraz ze śmiercią Fidela Castro świat stracił człowieka, który dla wielu był bohaterem”. W kategorii „tren aluzyjny” wystąpił również prezydent USA i laureat pokojowej Nagrody Nobla Barack Obama, który zauważył, że „chwila ta [śmierci Castro] wypełnia Kubańczyków – zarówno na Kubie jak i w Stanach Zjednoczonych – potężnymi emocjami, poprzez wspomnienie niezliczonych sposobów, za pomocą których Fidel Castro zmienił bieg życia jednostek, rodzin i całego kubańskiego narodu. Historia opisze i osądzi olbrzymi wpływ tej wyjątkowej postaci na ludzi i na świat wokół niej”.

 

Trzeba przyznać, że w kategorii „jak eufemistycznie opisać życie zbrodniarza u władzy” Barack Obama jest na pool position. Depcze mu jednak po piętach kolega z Partii Demokratycznej, swego czasu ubiegający się o prezydencką nominację, czarnoskóry pastor Jesse Jackson, wedle którego „na wiele sposobów po 1959 roku represjonowani ludzie na całym świecie dołączali się do sprawy reprezentowanej przez Castro, sprawy walki o wolność i wyzwolenie. On zmienił świat”.

 

Światowy związek bojowników o wolność i demokrację wzbogacił się także o głos Jill Stein – kandydatki „Zielonych” w niedawnych wyborach prezydenckich w USA (oszałamiający wynik w granicach 1 procenta, ale na nowo chce liczyć głosy). Pani doktor Stein nie ma natomiast żadnych wątpliwości co do zmarłego kubańskiego dyktatora: „Fidel Castro był symbolem walki o sprawiedliwość w cieniu imperium. Presente!”. Na tym tle mdło wypadł inny amerykański laureat pokojowego Nobla, były prezydent Jimmy Carter, który w imieniu własnym i swojej żony „życzliwie wspominał nasze wizyty na Kubie i jego [Castro] miłość do swojego kraju”.

 

Wyłamał się tylko Trump

O Grand Prix w konkursie na najlepszy tren-apologię liczy się jednak tylko dwóch kandydatów. Pierwszy z nich, Jeremy Corbyn – lider brytyjskiej Partii Pracy w swoim utworze stwierdził, że „śmierć Fidela Castro oznacza odejście olbrzymiej postaci współczesnej historii, narodowej niepodległości i dwudziestowiecznego socjalizmu. Począwszy od utworzenia światowej klasy systemu opieki zdrowotnej i edukacji, aż do kubańskiego zaangażowania na rzecz międzynarodowej solidarności za granicą, osiągnięcia Castro były rozliczne”.

 

Jednak zdaniem wielu komentatorów, palma pierwszeństwa należy się urzędującemu premierowi Kanady z Partii Liberalnej Justine’owi Trudeau, który na Twitterze podzielił się z milionami czytelników „swoim głębokim smutkiem na wieść o śmierci Fidela Castro. Był on wymykającym się szablonom (oryg. larger than life) przywódcą, który służył swojemu narodowi przez prawie pół wieku. Pan Castro – legendarny rewolucjonista i orator – uczynił znaczące usprawnienia na swojej wyspie w dziedzinie edukacji i opieki zdrowotnej. Pan Castro, chociaż był kontrowersyjną postacią, zarówno jego zwolennicy, jak i ci, którzy umniejszają jego zasługi [oryg. detractors], uznają jego olbrzymie poświęcenie i miłość dla kubańskiego ludu, wobec którego el Comendante żywił głębokie i trwałe uczucie”. Dalej też jest słodko i uroczo, gdy premier Kanady wspomina swoje i swojego ojca (też premiera Kanady) wizyty na Kubie. Po lekturze tego tweeta Justine’a Trudeau niektórzy komentatorzy stwierdzili, że więcej inteligencji ma już Justin Bieber. Przynajmniej skwapliwie skorzystał z możliwości, aby milczeć.

 

W naszych czasach wystarczy zachować odrobinę zdrowego rozsądku i zwykłej przyzwoitości, by korzystnie odróżniać się na tle sprawnych inaczej pod względem moralnym i intelektualnym „liderów wolnego świata”. Tak zachował się amerykański prezydent-elekt Donald Trump, który właściwie jako jedyny nazwał rzeczy po imieniu, pisząc o śmierci „brutalnego dyktatora”. Podobnych słów nie doczekaliśmy się od innej Bardzo Ważnej Osoby, która przecież wyznaje zasadę „kimże ja jestem aby ich osądzać?”.

 

Kuba – wspólnota wyobrażona

Twitterowe zachwyty nad Castro współczesnej lewicy po obu stronach Atlantyku są kolejnym odcinkiem w długiej historii występowania w zachodnim świecie pożytecznych idiotów (copyright: Włodzimierz Lenin) piszących peany w imieniu „całej postępowej ludzkości” na temat rozmaitych odmian komunistycznych reżimów. Swoich piewców z „wolnego świata” miał Lenin, Stalin oraz Mao. Miał również Fidel Castro, i to niemal od początku swojej krwawej władzy.

 

Norman Mailer na początku lat sześćdziesiątych: „A więc, Fidelu Castro, ogłaszam miastu Nowy Jork, że dałeś wszystkim nam, którzy są samotni w tym kraju (…) poczucie tego, że są bohaterowie na tym świecie”. I dalej w tym samym duchu: „dałeś odrobinę życia najlepszym i najbardziej zaangażowanym mężczyznom i kobietom na całej ziemi. Jesteś odpowiedzią na argumenty komisarzy i mężów stanu, którzy mówią, że rewolucje nie mogą trwać, że korumpują się, stają się totalistyczne i pożerają same siebie”.

 

Jean-Paul Sartre, piewca komunizmu, gdziekolwiek ten był przy władzy, z zaangażowaniem relacjonował swoje spotkanie z Castro. Na pytanie francuskiego intelektualisty, co sprawia, że jest on zawodowym rewolucjonistą, kubański dyktator odpowiedział: „Nie mogę znieść niesprawiedliwości”. Wzruszony tą odpowiedzią Sartre komentował: „W tej odpowiedzi spodobało mi się to, że ten człowiek, który walczył i ciągle walczy dla całego ludu i który ma na oku tylko jego [ludu] interes, przypominał sobie własne pasje, własne prywatne życie”.

 

W 1961 roku dwaj lewicowi autorzy amerykańscy, Leo Huberman i Paul Sweezy po wizycie na Kubie napisali w swojej książce-reportażu (reportaż z kategorii: piszemy, co widzimy… oczyma swojej wyobraźni) Kuba-anatomia rewolucji: „Najważniejsze jest to, że Fidel Castro jest pełnym pasji humanitarystą (…) w tym sensie, że odczuwa współczucie dla ludzkiego cierpienia, nienawidzi niesprawiedliwości i jest całkowicie zaangażowany w budowaniu na Kubie społeczeństwa, w którym biedni i nieuprzywilejowani będą mogli podnieść głowy”.

 

W 2007 roku Michael Moore – czołowy reprezentant hollywoodzkiego „kina zaangażowanego” (czyt. lewicowych agitek) – nakręcił film Sickos o tym, jak grupa obywateli USA rzekomo pozbawionych w swoim kraju podstawowej opieki medycznej udaje się na Kubę i znajduje tam „wspaniałą i kompleksową opiekę”. Amerykański widz oczywiście w żadnym miejscu tego filmu nie dowiedział się, że na Kubie – wówczas i obecnie – istnieją trzy rodzaje opieki zdrowotnej. Pierwszy rodzaj, czyli zdrowotny Pewex, a więc ośrodki i kliniki dla „dzianych” pacjentów z Zachodu, oferujące zabiegi na najwyższym poziomie (odpowiednikiem tego jest turystyczny Pewex – typu Varadero, etc.). Drugi rodzaj – ośrodki dla partyjnego aparatu. I rodzaj trzeci – szpitale i przychodnie, gdzie aspiryna jest rzadkością – dla tzw. zwykłych Kubańczyków.

 

Jak napisał niedawno George Weigel, Castro i jego reżim przejmując władzę w 1959 roku byli „grupą zdeprawowanych młodzieńców z karabinami w ręku”. Tacy bitnicy vel hipisi w mundurach. I właśnie dlatego tak bardzo byli hołubieni przez lewicę po obu stronach Atlantyku. Celnie istotę rzeczy oddają słowa Todda Gitlina, jednego z czołowych lewicowych publicystów w USA w latach sześćdziesiątych, który przyznał: „patrzymy na Kubę jako na przykład, nie z powodu tego, czym – jak czujemy – jest Kuba, ale z powodu tego, czym nie są Stany Zjednoczone”. Kuba Castro jako wspólnota wyobrażona lewicowych intelektualistów, odnajdujących tam „humanitaryzm”, „zaangażowanie”, „głos słabszych i represjonowanych”.

I tak do dzisiaj. Los Pedro Luiza Boitela oraz dziesiątków tysięcy jemu podobnych zupełnie się nie liczą.

 

Grzegorz Kucharczyk

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie