27 marca 2018

Ustawa o IPN i Nergal a „wolność słowa”. Czy jest prawem absolutnym?

Przeciwnicy ustawy o IPN, tak jak obrońcy bluźnierczych występków Nergala, powołują się często na zasadę wolności słowa. Ta jednak nawet w stawianych za wzór państwach Zachodu nie jest nieograniczona. Po drugie zaś warto zastanowić się czy w imię swobody ekspresji państwo rzeczywiście musi chronić kłamstwa, bluźnierstwa czy nawoływania do zbrodni?

 

Ustawa o IPN wprowadza karę grzywny lub pozbawienia wolności do 3 lat za przypisywanie narodowi lub państwu polskiemu odpowiedzialności za zbrodnie (nazistowskie i nie tylko). Chodzi tu o wypowiedzi publiczne, sprzeczne z faktami. Żadne sankcje nie spotkają za działalność naukową i artystyczną.

Wesprzyj nas już teraz!

 

O sensowności wprowadzania tego zapisu w tej akurat formie i w tym akurat momencie można dyskutować. Podobnie jak o pewnych potknięciach polskiej dyplomacji. Trudno się jednak dziwić, że ciągłe nadużywanie  frazy „polskie obozy zagłady” przez zagraniczne media i polityków spotkało się z reakcją władz Rzeczypospolitej. Możliwe, że ustawa jest niedoskonała lub wprowadzona nie w porę, to nie narusza ani zasad etycznych, ani nawet dominujących we współczesnej polityce standardów.

Tymczasem skala nienawiści wymierzonej przeciwko Polsce przeszła wszelkie wyobrażenia. Czarę goryczy przelała petycja „Ruderman Family Foundation”. Żydowscy aktywiści wzywają rząd Stanów Zjednoczonych do zerwania stosunków dyplomatycznych z Polską. W obliczonym na rozbudzenie emocji filmiku opublikowanym pierwotnie na YouTube (obecnie już przez nich usuniętym) oskarżali autorów ustawy o negacjonizm.

 

Ugięcie się amerykańskiego rządu przed tymi roszczeniami jest jednak mało prawdopodobne. Nie należy jednak bagatelizować wpływu proizraelskiego lobby. Zresztą amerykański ambasador w Polsce Paul Jones zdążył już pouczyć Polaków w tej kwestii. Z jednej strony przyznał bowiem, że określenia, takie jak „polskie obozy zagłady” są krzywdzące. Jednocześnie jednak stwierdził, że „należy je zwalczyć sposobami, które chronią podstawowe wartości”.

 

Jak dodał dyplomata, dla Amerykanów „podstawową wartością jest ta, zapisana w pierwszej poprawce do Konstytucji – wolność słowa i wolność mediów. W Ameryce przekonaliśmy się, że wolność słowa i edukacja to najlepsze antidotum na bolesne i nieprawdziwe słowa”.

 

Propaganda i prawda

Ambasador ma rację, że pierwsza Poprawka do Konstytucji USA głosi, że „żadna ustawa Kongresu nie może wprowadzić religii ani zabronić swobodnego praktykowania jej, ograniczać wolności słowa lub prasy ani prawa ludu do spokojnych zgromadzeń lub do składania naczelnym władzom petycji o naprawienie krzywd”.

 

Wystarczy jednak wczytać się w jej treść, by zauważyć, że mowa tu o Kongresie, a nie o poszczególnych stanach. Na ich poziomie ograniczanie wolności słowa (podobnie jak i innych swobód, na przykład przez niewolnictwo) dopuszczano aż do zakończenia Wojny Secesyjnej.

Co więcej, nawet obecnie zasada swobody wypowiedzi nie jest rozumiana w USA na sposób absolutystyczny. We współczesnych Stanach Zjednoczonych swoboda wyrażania poglądów jest ograniczana w co najmniej sześciu przypadkach.

 

USA i Izrael

Chodzi tu o treści obsceniczne, kłamstwa pod przysięgą, spiski zmierzające do obalenia rządów czy protestowanie w bezpośrednim sąsiedztwie prezydenta lub podczas pewnych wydarzeń publicznych. Amerykańskie prawo dopuszcza też ograniczenia swobody wypowiedzi w prywatnych firmach, szkołach czy więzieniach.

 

Ponadto szczycąca się swym przywiązaniem do liberalnych zasad Ameryka nie bryluje bynajmniej w indeksach dotyczących swobody wypowiedzi. Przeciwnie. W rankingu wolności prasy za 2017 rok prowadzonego przez Reportes Without Borders (RWB) USA plasują się na dość dalekiej, 43 pozycji na 180 badanych krajów (rsf.org). Polska we wspomnianym „World Press Freedom Index 2017” znajduje się na miejscu 54. Amerykańska przewaga jest więc niewielka. Z pewnością nie uprawnia do odgrywania roli mentora (choć można oczekiwać spadku pozycji Polski wskutek ustawy o IPN).

 

Jeśli więc amerykański ambasador chciałby zatroszczyć się o wolność słowa na świecie, to powinien zająć się raczej Izraelem. Wszak kraj ten znajduje się na dalekim 91 miejscu w omawianym rankingu. Choć media w tym państwie cieszą się wolnością większą, niż w innych krajach Bliskiego Wschodu, to do pełni swobody jest tam daleko. Wojsko cenzuruje bowiem żurnalistów.

 

„Siły Obrony Izraela często naruszają prawa dziennikarzy z Palestyny i innych krajów, szczególnie gdy relacjonują one demonstracje” – czytamy w raporcie RWB. Izraelskie służby mogą więzić pracowników mediów z Palestyny bez procesu i formalnego oskarżenia. Często oskarża się ich o kooperację z terrorystami.

 

Klasycy o swobodzie wypowiedzi

W historii myśli politycznej, na temat zakresu wolności słowa toczono zażarte debaty. Platon twierdził, że państwo powinno chronić młodych przed zgubnymi wpływami. Wzywał między innymi do ograniczania swobody poetów. Przekonywał, że demoralizują oni ludność i dlatego władza powinna  wygnać ich z miasta. Wzywał także do cenzury muzyki i sztuki. Dostrzegał bowiem ich powiązanie z moralnością i polityką.

 

Grubo ponad 2 tysiące lat później, odmienne tezy głosił John Stuart Mill. W dziele „O wolności” krytykował cenzurę. Twierdził bowiem, że nigdy nie ma pewności, że cenzurujemy błędny pogląd. Ponadto zauważał, iż także błędne opinie zawierają cząstkę prawdy. Co więcej, nawet całkowicie fałszywe opinie, okazują się jego zdaniem przydatne. Konieczność polemiki z nimi chroni bowiem zwolenników prawdy przez intelektualnym lenistwem.

 

Obraza też szkodzi

Dzisiejszemu Zachodowi bliżej jest do poglądów Milla niż Platona. Jednak nawet tak zwane „dojrzałe liberalne demokracje” nie przyjmują zazwyczaj w pełni jego zaleceń. Brytyjczyk twierdził bowiem, że można ograniczać wolność tylko w celu uniknięcia bezpośredniej szkody. Tymczasem współcześnie część myślicieli i polityków dostrzega, że prawo powinno chronić również przed obrazą, a często też wulgarnością czy mową nienawiści.

 

Ta ostatnia kwestia budzi kontrowersje u konserwatystów. Jednak nie wylewajmy dziecka z kąpielą. Wszak człowiek posiada naturalne prawo do czci, do dobrego imienia. Jest ono uznawane także przez Kościół.

 

Fałszywe oskarżenia szkodzą często bardziej niż agresja fizyczna. Pół biedy, jeśli dotyczą one pojedynczej osoby. Gorzej, gdy są wymierzone w cały naród. Wspólnota polityczna ma prawo do obrony swojego honoru przed jawnym kłamstwem. Służą temu choćby prawa wymierzone w negowanie Holocaustu. Tymczasem przypisywanie odpowiedzialności za tę tragedię innym narodom to jednak obrzydliwość równie wielka, co negacjonizm.

 

Zwolennicy niemal nieograniczonej swoboda wypowiedzi pragną prawnej ochrony kłamstw, potwarzy, a nawet bluźnierstw. Tak było gdy raz po raz bronią występujących na scenie lub wystawiających w przeróżnych galeriach pseudoarytsów, którzy albo to – jak „Nergal” – pragną zbluźnić przeciw Bogu, pohańbić Jego symbole lub po prostu obrazić katolików. Te wyskoki często bywają usprawiedliwiane swobodą artystyczną.

 

Ich „prowokacje” pozwalają na łatwe zdobycie sławy. Jednak uzasadniać je można tylko w oparciu o fałszywą koncepcję sztuki. Wielu twierdzi bowiem, że artysta posiada nieograniczone prawo wyrażania swoich uczuć, emocji i rozbuchanego ego.

 

Pełen pychy współczesny twórca bezczelnie domaga się więc ochrony prawnej dla swych urwanych z łańcucha namiętności. Żąda, by utrzymywane z pieniędzy podatników instytucje państwa chroniły publiczne opluwanie narodowej tradycji. Wpada w furię, gdy nakładają skromną karę za bluźnierstwo (tak zwaną obrazę uczuć religijnych).

 

Fałsz, zło i brzydota

Zarówno spór wokół ustawy o IPN jak i wciąż powracająca dyskusja o granicach ekspresji bluźnierców, wskazuje na związek wolności słowa i twórczości z prawdą, dobrem i pięknem. A co jeśli komunikacja zamiast budować wspólnotę (communio) prowadzi do nienawiści i zła? Jeśli zamiast dochodzenia do prawdy sprzyja kłamstwu? Jeżeli zamiast piękna epatuje obrzydliwością? Czy nadal pozostaje komunikacją? Czy nie powinna raczej spotkać się ze społecznym potępieniem?

 

Warto zatem bojkotować periodyki, teatry, areny koncertowe, służące kłamstwu, złu i szpetocie. Oby to wystarczyło! W pewnych przypadkach wkroczyć powinno jednak państwo. Liberałowie często mówią o groźbie totalitarnej władzy. Święta racja! Nie znaczy to jednak, że rząd powinien odgrywać rolę wyłącznie stróża przysypiającego w dyżurce i przymykającego oko niemal na wszystko. Zwłaszcza gdy chodzi o Prawdę.

 

Marcin Jendrzejczak

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie