25 września 2017

Dlaczego postęp potrzebuje „autorytetów”?

(fot.interfoto_rm/FORUM)

Czy morderca, narkoman, alkoholik bądź pedofil może być uznany przez innych jako wzór do naśladowania? Czy fanom wszelkiej maści współczesnych artystów, sportowców czy po prostu celebrytów nie przeszkadza to, że ich idole w swoich słowach i czynach często kultywują anty-wartości całkowicie niszczące człowieka i jego godność? W obu przypadkach odpowiedź brzmi: TAK!

 

 

Wesprzyj nas już teraz!


Kto jest współczesnym „autorytetem”?

 

Jesteś narodowym bohaterem, większym niż Małysz! – powiedział Roman.

 

Robiłem w życiu okropne rzeczy. Udawałem, że mam fach w rękach, dawałem ludziom złudzenia, ale nigdy nikogo nawet nie uderzyłem, a wy zmusiliście mnie do tego, żebym chciał zabić człowieka – odpowiedział Cezary.

Nie zdajesz sobie sprawy, ilu ludzi cię oglądało. Nie możesz zawieść swoich fanów. Wiesz, jakim jesteś autorytetem?! – naciskał Roman.

 

Autorytetem? – odpowiedział Cezary ze zdziwieniem, po czym sięgnął po leżący na stole „Słownik wyrazów obcych”. –  Autorytet: powaga, wpływ, znaczenie, człowiek instytucja, arbiter, znawca, wyrocznia, mistrz. Ja jestem autorytetem? Czy to znaczy, że autorytet ma facet, który chciał zabić drugiego, a wcześniej ze strachu palnął kilka głupich dowcipów? – zapytał i dodał po chwili: – Wiesz co? Dokładnie tak jest, tylko trzeba być w telewizji.

 

Powyższy dialog pochodzi z jednej z końcowych scen filmu „Show” opowiadającego o uczestnikach programu reality-show, zmagających się z niespodziankami, jakie przygotowali dla nich reżyserzy przedsięwzięcia. Okazało się, że jeden z uczestników „zabawy”, początkowo nielubiany przez telewidzów, stał się murowanym faworytem do zwycięstwa po tym jak… zabił swojego kolegę, co obejrzały miliony osób.

 

Obraz ten powstał jako kpina z popularnych na początku XXI wieku programów typu „Big Brother”, „Dwa światy” czy „Bar”, które przyniosły Polakom nowych idoli, mających tym różnić się od wielu swoich poprzedników, że „byli prawdziwi”. Owa „prawdziwość” polegała na piciu alkoholu przed kamerą, uprawianiu seksu z dopiero co poznanymi ludźmi, rzucaniu na lewo i prawo tzw. „mięsem” czy wygłaszaniu „głębokich” pseudo-psychologicznych, „chwytających za serce” manifestów. Blask tych „gwiazd” zgasł równie szybko jak się pojawił i dzisiaj, mimo usilnych starań ośrodków medialnych już mało kto o nich pamięta.

 

Artyści potrzebują mocniejszych doznań?

Przez wieki największe autorytety – w tym artystyczne, sportowe i kulturalne – aby stanowić wzór dla innych nie potrzebowały takich prymitywnych zabiegów. Jeśli ktoś chciał zdobyć rzeczywiste uznanie, musiał zaprezentować poruszające dzieło literackie, przepiękny obraz czy też chwytającą za serce muzykę. Popularności nie budowano ani na bezsensownym popisywaniu się przed kamerą, ani na produkowaniu kolejnych kontrowersji i skandali, z jakich znani są współcześni idole.

 

Prawdą jest, że artyści przez wieki w swojej pracy „posiłkowali się” przeróżnymi używkami. Najczęściej tłumaczono to jednak tym, że są oni ludźmi o ponadprzeciętnej wrażliwości, która rośnie wraz z kolejnym wypitym drinkiem czy też kolejnym wypalonym skrętem. Wielu pisarzy uzasadniało również tego typu postępowanie „poszukiwaniem weny twórczej”.

 

Historia zna wiele takich przypadków. Już w starożytności wielu twórców „korzystało” z mocy halucynogennych ziół wzmacniających ich doznania i pozwalających „zobaczyć niewidzialne i nierealne”. Przez następne stulecia kolejni władcy europejscy bardzo często zatrudniali na swoim dworze malarzy bądź rzeźbiarzy mających „problemy z alkoholem”. Nie inaczej rzecz się miała w czasach nowożytnych i dziejach najnowszych. Victor Hugo, Aleksander Dumas, Fryderyk Nietzsche, Pablo Picasso, Aldous Huxley, to tylko niektóre przykłady artystów tworzących dzięki wspomaganiu.

 

Różnica między dawnymi ludźmi związanymi z kulturą a współczesnymi „gwiazdami pop-kultury” polega na tym, że byli oni wielkimi artystami i to właśnie dzięki temu zapisali się w historii świata. Swoją sławę zawdzięczali bowiem dziełom, a nie zdjęciom wrzucanym na portale społecznościowe, na których widać jak „doskonale się bawi”. Nawet jeśli w jego życiu pojawiły się epizody związane z „puszczeniem dymka” to nigdy nie odnosił się z tym tak ekstremalnie jak wielu z lansowanych dziś na autorytety autorów książek.

 

Doskonałym przykładem podejścia, jakie wielu artystów miało do różnych używek prezentuje życiorys Stanisława Ignacego Witkiewicza. Ten wybitny malarz, pisarz, poeta i myśliciel polityczny znany ze swoich „eksperymentów” niemal zawsze informował swoich czytelników bądź ludzi zachwyconych namalowanymi przez niego obrazami, ile i czego zażył zanim stworzył dane dzieło. Mimo że wiedział, jak zgubny wpływ na człowieka ma przyjmowanie narkotyków, o czym głośno mówił i przed czym starał się wszystkich przestrzegać, to jednak w celu „poszerzenia swoich doznań” nie był w stanie powstrzymać się przed skosztowaniem kolejnych specyfików. Nie zmienia to jednak faktu, że ceniono go za jego twórczość, a nie ćpanie.

 

Media – „kuźnia” autorytetów

26 września 1960 roku miała miejsce pierwsza debata telewizyjna kandydatów na prezydenta USA pomiędzy Johnem  F. Kennedym a Richardem Nixonem. O zwycięstwie w tej debacie nie zdecydowało merytoryczne przygotowanie kandydata, tylko odpowiednio nałożony puder, sztuczny uśmiech i wyćwiczona pewność siebie kandydata demokratów.  

 

John F. Kennedy wyglądał lepiej, był wypoczęty, a telewizja wzmocniła ten „przekaz”. Richard Nixon był ewidentnie zmęczony i nieodpowiednio ucharakteryzowany i właśnie dlatego przegrał tą debatę, mimo że wyborcy, którzy słuchali dyskusji polityków w radio w zdecydowanej większości byli święcie przekonani, że to właśnie on zwyciężył, ponieważ w przeciwieństwie do kontr-kandydata przedstawiał konkretne rozwiązania i nie rzucał pustymi frazesami.

 

To właśnie wtedy, 57 lat temu media ostatecznie porzuciły swoją rolę polegającą pierwotnie na informowaniu obywateli o wydarzeniach po ich uprzednim uporządkowaniu według powagi. Zdaniem wielu politologów rozpoczęła się wówczas epoka „mediokracji”, czyli kształtowania rzeczywistości przez tzw. „fakty medialne” nie mające niekiedy jakiegokolwiek odzwierciedlenia w realnym świecie. Wówczas również rozpoczęto kreowanie autorytetów „nowego, wspaniałego świata”.

 

Nie musisz żałować – i tak wybaczymy…

Na największe gwiazdy tamtego czasu wykreowano buntowników, którzy niejednokrotnie w sposób co najmniej obrzydliwy publicznie obnosili się z rzeczami urągającymi ludzkiej godności. Przedstawiano je jednak jako coś „fajnego”, normalnego i powszechnego dając jednocześnie przekaz podświadomy: „popatrz – Mick Jagger nie stroni od narkotyków, dzięki czemu osiągnął sukces. Bądź jak Jagger, zostań buntownikiem, ulżyj sobie – narkotyki ci w tym pomogą”.

 

Sam wokalista zespołu The Rolling Stones nie raz opowiadał, że największe przeboje grupy powstawały w chwilach, gdy wszyscy jej członkowie byli po prostu pod wpływem substancji odurzających. Czy odczuwa dziś z tego powodu jakiekolwiek wyrzuty sumienia? Absolutnie nie. Czy zdaje sobie sprawę, że razem z kolegami z kapeli wyhodował gang „Aniołów Piekieł”, którzy zamordowali podczas koncertu w Altamont jednego z fanów brytyjskich „legend rocka”, a także brutalnie pobili wiele innych osób, ponieważ chcieli ochronić Jaggera i jego kolegów przed zbyt blisko stojącym tłumem? Mało prawdopodobne. Czy przeszkadza to mediom w obszernym relacjonowaniu kolejnych tras koncertowych zespołu? Nie, a co gorsza – członków The Rolling Stones nadal przedstawia się, jako autorytety, które co prawda może i mają jakieś „grzeszki na sumieniu”, ale przecież osiągnęli ogromny „sukces”, a ich piosenki są znane na całym świecie, za co trzeba ich cenić i szanować.

 

Podobnie rzecz się ma z jednym z najsłynniejszych pisarzy współczesnych – Stephenem Kingiem, który niejednokrotnie informował podczas konferencji prasowych, iż nie wie tak naprawdę, o czym są jego książki, bowiem w trakcie pisania narkotyki przepijał wódką i w związku z tym niczego nie pamięta. Mimo początkowych skandali, jakie wywoływały tego typu wypowiedzi w pewnym momencie „wajcha została przestawiona” a „wybryki” amerykańskiego pisarza zaczęto przedstawiać jako „tragedię obrońcy postępowego świata”. Stephen King otwarcie opowiedział się bowiem za kanonem „liberalnych wartości” takich jak aborcja, eutanazja i „małżeństwa jednopłciowe” i z miejsca wybaczono mu wszystkie „wcześniejsze grzechy”. Jego książki znowu zyskały „parasol ochronny” i odpowiednią promocję, a on sam stał się autorytetem moralnym.

 

Nie jesteśmy aniołami

Można przywołać setki podobnych przykładów i właśnie to jest w tym wszystkim najbardziej przerażające. Okazuje się bowiem, że w imię „chorych wartości”, które zostały podczas rewolucji 1968 roku wpisane na listę „rzeczy fajnych i postępowych” doczekaliśmy czasów, kiedy to ludzie wyglądający jakby podpisali pakt z samym Lucyferem byli stawiani jako godny naśladowania wzór.

 

Dlaczego tak się dzieje? Ponieważ pozwala to na dużo łatwiejsze sterowanie ludźmi i dużo skuteczniejszą relatywizację wszystkiego, co jeszcze kilkadziesiąt lat temu nazywano złem.

 

Dlaczego w związku nie spróbować heroiny? Przecież to ulubiona używka tak wielu gwiazd, dzięki której tak wiele osiągnęli

 

Dlaczego nie podpalić krzyża jak to czyni na swych koncertach w iście okultystycznym tańcu kobieta, której już sam pseudonim jest bluźnierstwem? Przecież ludzie biją jej brawa, a telewizja nie przerywa relacji z jej koncertu.

 

Dlaczego „nie bawić się” w pedofilię? Przecież Romanowi Polańskiemu wolno, to dlaczego inni mają mieć przez to problemy.

 

Dlaczego nie dokonać publicznego znieważenia Pana Jezusa na deskach teatralnych? Przecież media i politycy bronili obwoźnego bluźniercy z Chorwacji – reżysera „sztuki”, w której zaprezentowano ten „skłaniający do myślenia, poruszający ważny problem społeczny wesoły happening”?

 

W końcu: dlaczego nie zabić dziecka w swoim łonie? Przecież „wybitne” aktorki i piosenkarki twierdzą, że to tak, jakby splunąć.

 

 

Tomasz D. Kolanek

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie