31 lipca 2015

Od arcydzieła do kiczu. Od „Zakazanych piosenek” do „Miasta 44”

Temat Powstania Warszawskiego elektryzuje umysły Polaków do dziś. Na siedemdziesiątą pierwszą rocznicę tragedii, jakiej doświadczyła nasza stolica,  proponujemy autorski przegląd filmów o powstaniu, począwszy od pierwszego – znakomitego artystycznie – dzieła powojennej propagandy, a skończywszy na filmie, który niedawno zszedł z kinowych ekranów, ukazującego jak głębokie – niekoniecznie pozytywne – zmiany zaszły w polskim społeczeństwie.

 

Ideologia sowiecko-polskiej „przyjaźni”, która stała u fundamentów PRL-u, sprawiała, w tzw. Polsce Ludowej w dobrym tonie było podejmowanie tematów antyniemieckich. Wydawać by się więc mogło, że okres ten mógłby stanowić doskonałą okazję dla prowadzenia gloryfikacyjnej narracji Powstania Warszawskiego. Jednak konsekwentna polityka zwalczania przez komunistów legendy niepodległościowego podziemia powodowała, że tylko jeden z powstałych wówczas filmów fabularnych o Powstaniu, można uznać za jego bezkrytyczną apoteozę.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Arcydzieło z czerwoną skazą

 

Pierwszym polskim filmem nakręconym po wojnie, a zarazem pierwszym, który poruszał temat rozpaczliwej walki stolicy z niemieckim okupantem, były Zakazane piosenki (1946) Leonarda Buczkowskiego. Obraz sam w sobie sprzeczny, jeżeli oceniamy go z historycznej perspektywy. Z jednej strony stał się on instrumentem taniej propagandy, po pierwsze idealizującym realia powstania, po drugie w fałszywym świetle ukazującym „sojusz” sowiecko-polski i przyniesione przez azjatyckie hordy „wyzwolenie” pod czerwonymi sztandarami.

 

To jest w tym filmie złe i godne potępienia. Z drugiej jednak strony trzeba by być ślepym, żeby nie widzieć w nim artystycznego arcydzieła, z dystansem ukazującego jak przywiązanie do polskiej kultury przekładało się bezpośrednio na ducha bojowego w mieszkańcach okupowanej stolicy. Postaci, mimo „lukrowanej” formy obrazu, są przekonujące i łatwo się z nimi utożsamiamy. Również z tymi, które występują epizodycznie.

 

Wszystkie postaci w artystycznej formie reprezentują to, co w przedwojennych Polakach było niepowtarzalne – humor, barwną osobowość i głębokie osadzenie w polskiej kulturze. Dlatego Zakazane piosenki stanowią bezcenny dokument tej polskości, którą na długie lata przywalił taran posępnego komunizmu.

 

Rozkaz to rozkaz. Nie masz co filozofować!

 

„Sielski”, komediowy wizerunek walczącej stolicy w Zakazanych piosenkach pojawia się w polskiej kinematografii po raz pierwszy i zarazem ostatni. Wszystkie następne kinowe realizacje powstańczej tragedii mają już zupełnie inny wydźwięk.

 

Pierwszy „zgrzyt” nieubłaganej rzeczywistości pojawia się już na początku Kanału (1957) Andrzeja Wajdy, w rozmowie dwóch poruczników w pierwszych dniach powstania. „Z pistoletami i granatami na czołgi i samoloty. Kiedy my nabierzemy rozumu?” – pyta jeden z nich. Drugi zaś po żołniersku ucina wątpliwości swego kolegi, ostro odpowiadając: „Rozkaz to rozkaz, nie masz co filozofować”.

 

Sceny walczącej Warszawy ukazują horror wojny, w której celowość wątpi wielu jej uczestników. Wszystkich łączy jednak jakaś ślepa, magiczna wiara w moc płynącego z góry rozkazu i honorowego trwania na pozycjach. Dlatego też walczący chłopcy i dziewczęta unoszą się świętym gniewem na wieść, że dowództwo przenosi ich z pozycji w zrujnowanej kamienicy, na których z resztkami amunicji czekaliby na pewną śmierć.

 

Różne twarze powstania

 

Bodaj najbardziej wysmakowaną artystycznie realizacją powstańczego motywu jest Eroica (1958) Andrzeja Munka, nosząca podtytuł „Symfonia bohaterska w dwóch częściach” („Scherzo alla Polacca” i „Ostinato – Lugubre”). Tytuł jest nieco prowokujący, jeśli zważymy, iż pierwsza część, osadzona w realiach powstania, opowiada o warszawskim cwaniaczku, który z węgierskimi procentami we krwi zmierza przez ostrzeliwane miasto, aby zrealizować projekt współpracy zaproponowany przez węgierskiego kochanka jego żony, a w tle widać niesubordynowanych cywilów w dość komiczny sposób wdrażanych w żołnierską musztrę.

 

Luźną wariację na temat powstania stanowi Pogoń za Adamem (1970) Jerzego Zarzyckiego. Jest to bardziej opowieść o nietypowej miłości i jej powojennych losach niż o samym powstaniu, choć fabuła osnuta jest na jego wydarzeniach, ukazanych we wspomnieniach głównego bohatera, reżysera Zygmunta Zawady, który podróżuje do Ameryki Południowej na premierę swego filmu o powstaniu.

 

Kolejny „zgrzyt” słyszymy w Godzinie „W” (1979) Janusza Morgensterna. Tym razem nawet magia rozkazów zatwierdzony za zachodnią granicą została przełamana słowami kaprala „Ariosto” odpowiadającego na retorykę swojego kolegi przekonującego, iż „musimy walczyć”. „Zwolnieni od myślenia rozkazem naczelnego wodza. A co będzie jeśli historia zdmuchnie nam sprzed nosa wszystkie ołtarze?” – pyta chłopak.

 

W obrazach opowiadających o Powstaniu Warszawskim zdrowy rozsądek brzmi nie tylko wprost, ale również w kontraście do idealistycznych – żeby nie rzecz, obłąkańczych – deklaracji niektórych bohaterów. Tak na przykład młody chłopiec w Pierścionku z orłem w koronie (1992) Andrzeja Wajdy oburza się na słowa Marcina o klęsce powstania, mówiąc: „Jak to? To powstanie skończyło się źle? No przecież pokazaliśmy światu, że Polak potrafi umierać”.

 

Ów szaleńczy  imperatyw „musimy przelać krew!” powtarza się jak refren w kolejnych produkcjach. Pierścionek Wajdy jest osadzony w dniach, gdy ostateczny upadek powstania był już faktem, a na gruzach miasta lokował się nowy – już nie narodowy, a sowiecki – socjalizm. Zachowanie stalinowskich ubeków względem próbujących się „dogadać” akowców rozwiewa resztki złudzeń głównego bohatera.

 

Wcześniej ukazał się jeszcze obdarzony ciekawą fabułą obraz Urodziny młodego Warszawiaka (1980) w reżyserii Ewy i Czesława Petelskich (autorów filmu Kamienne niebo z 1959 roku, który w nieco teatralnej konwencji ukazuje przypadek kilku przypadkowych osób uwięzionych w piwnicy zbombardowanego budynku). W postawie, idealistycznego na początku, Jerzego Bieleckiego również rodzą się wątpliwości. „A mnie się zdaje, panie podchorąży, że my już walczymy tylko o honor” – mówi główny bohater. Później to przekonanie powraca jeszcze silniej, gdy jego narzeczona strofuje młodych chłopaków, że zgrywają się z własnej roli w wojnie. „A co nam zostało, Teresko, jeśli nie poza?”, „Właśnie w odpowiedniej pozie powinniśmy przejść do historii” – odpowiadają chłopcy.

 

Wszystkie te filmy – zaledwie wspomniane w niniejszym przeglądzie – warto obejrzeć, ponieważ każdy z nieco innej strony dokłada swoje trzy grosze do wiedzy o skomplikowanych ludzkich losach podczas tej niepowetowanej tragedii, w której zginął kwiat młodzieży stołecznej wraz z prawie dwustoma tysiącami cywilów i niezliczonymi zabytkami polskiej kultury materialnej i niematerialnej.

 

Hip-hopowe rytmy pod sierpniowym niebem

 

Minęło pół wieku, odkąd widzowie polskich kin w latach 50 usłyszeli utrzymaną w typowo PRL-owskim tonie narrację na początku filmu Kanał, na temat Powstania Warszawskiego, budzący nie mniejsze emocje, znów powraca na ekrany. Z większym lub mniejszym powodzeniem…

 

Ciekawy przykład wykorzystania motywów powstańczych jest film Ireneusza Dobrowolskiego Sierpniowe niebo. 63 dni chwały. Film pozostawia wiele do życzenia, a konwencja podkładania hip-hopowych kawałków, w których Wilku z Molesty „nawija” o tym, że podąża „szlakiem nieśmiertelnych bohaterów”, delikatnie mówiąc, nie wszystkich musi przekonywać. Mimo wszystko jest to jednak dość autentyczna i bezpretensjonalna próba podjęcia tematu.

 

Powraca w niej również – dziś, można powiedzieć, modna – sceptyczna postawa, tu wyrażona słowami dziadka skierowanymi do małej wnuczki palącej się do boju. „Zapomniałem, że polski romantyzm jest zaraźliwy jak turecka dżuma” – gorzko konstatuje starszy pan

 

Powrót tragedii w popkulturowym kiczu

 

Po obejrzeniu wszystkich „klasycznych” dzieł na temat Powstania Warszawskiego można zaryzykować twierdzenie, iż filmem budzącym największe emocje jest Miasto 44 Jana Komasy – i niekoniecznie będą to emocje pozytywne. Dopracowany technicznie i reżysersko film byłby świetny, z jednym ale… gdyby jego akcja nie działa się 60 lat temu.

 

Z odwzorowaniem przedwojennych osobowości warszawiaków niestety ani reżyser, ani scenarzysta nie poradzili sobie zupełnie. We wszystkich dawnych filmach, oprócz mniej lub bardziej barwnie ukazanych postaci, widać dwie cechy ich zachowania. W relacjach prywatnych – kulturę osobistą. W wojskowych – szczerą, choć nieraz trudną, dyscyplinę. Natomiast „luz” chłopaków i frywolność dziewcząt w Mieście 44 nie ma nic wspólnego z tą klasą, którą ukazują starsze filmy, czy z tą, którą znamy z autentycznych (nieidealizowanych) opowiadań naszych dziadków.

 

Bohaterowie filmu dzielą się na dwie kategorie. Rozwrzeszczane chłopaki zachowujące niemal jak dzisiejsza młodzież i „laski” – bo tak raczej należałoby określić dziewuchy zachowujące się jak rozwydrzona, zadufana „Warszawka”, a nie jak, przeciętne nawet, przedwojenne panny. Ludzie tamtych czasów nie byli święci, widać to w poprzednich filmach, ale jedno można powiedzieć na pewno – w sferze codziennych zachowań ani na cal nie przypominali tych postaci, które nieudolnie wykreowali twórcy Miasta 44. Gdyby był to film dziejący się w realiach np. strajków lat 70-tych, to takie zachowanie bohaterów byłoby już trochę bardziej adekwatne do opisywanej rzeczywistości, ale z rokiem 1944 nie ma to absolutnie nic wspólnego.

 

Starsze filmy mogły mieć takie czy inne błędy, wypaczenia ideologiczne, ale żaden z nich nie był irytujący i pretensjonalny – tak jak Miasto 44. Poza chybioną kreacją typów ludzkich, z którymi właściwie nie sposób się w tym filmie utożsamić, pojawiają się sceny, które przy całym brutalnie, naturalistycznie wręcz ukazanym horrorze powstania, ośmieszają twórców filmu swoją tandetnością, przypominającą bardziej teledysk disco polo w anturażu futurystycznego kina akcji niż cokolwiek, co można by określić mianem dobrego gustu.

 

Tak na przykład scena, w której Stefan całuje się po raz pierwszy ze Stokrotką, przy czym włącza się tandetna muzyczka, a kule omijają ich w zwolnionym tempie jak w filmie Matrix. Potem podobnie niewydarzona scena ze Stefanem uciekającym przez cmentarz znów z kulami z Matrixa i przy wtórowaniu pieśni Dziwny jest ten świat Niemena. Dobrze, że autor starał się wykorzystać motywy należące do polskiego dziedzictwa kulturalnego, szkoda, że w sposób przypadkowy i przy użyciu tak kiczowatych i nieadekwatnych środków.

 

Jednakże sceną, która przebija się przez dno bezguścia, jakim epatuje film Komasy, jest scena seksu Stefana i Kamy przy wyjątkowo prymitywnym podkładzie muzycznym, podczas gdy „Stokrotka” przedostaje się przez miasto, by połączyć się ze swym „ukochanym” – scena zrealizowana w takim stylu, że głupiutkie fanki z lat osiemdziesiątych na pewno piałyby z zachwytu, gdyby zobaczyły w niej Davida Hasselhoffa.

 

Upadło powstanie – upada pokolenie?

 

Sceny w kanale w Mieście 44 wyglądają jak w amerykańskim horrorze. Wszystko w tym filmie bazuje na „brutalistycznym” przedstawieniu, jakie wypracowało współczesne kino oraz na emocjach właściwych dla płytkich hollywoodzkich produkcji. Paleta tych emocji sięga od histerii do tkliwości, nie zahaczając nawet o struny prawdziwego wzruszenia, jakie mogliśmy usłyszeć w dawniejszych produkcjach.

 

W dawnych filmach księża udzielają ślubów przedwcześnie dojrzałym młodym ludziom, którzy w obliczu śmierci chcą mimo wszystko uświęcić swoje związki. W Mieście 44 duchowny łączy złotą stułą dłonie rozwydrzonych gówniarzy, których późniejsza zabawa wygląda w pewnym momencie jak impreza współczesnych gimnazjalistów.

 

Komasa rehabilituje się w pewien sposób emitowanym w tym samym roku filmem Powstanie Warszawskie, ciekawie zmontowanym wyłącznie z archiwalnych nagrań. Pozostaje jednak pytanie, czy klęska, jaką poniosła działająca nie odtwórczo drużyna filmowa Jana Komasy jest li tylko wpadką tej konkretnej ekipy, czy też może świadczy o naszym pokoleniu, które nie jest już w stanie wcielić w postaci swoich dziadków, wychowanych w czasach, gdy mężczyznę cechował honor i kultura osobista, a niewiastę – skromność i szlachetność.

 

Oczywiście, wszystko przemija i człowiek się zmienia. Ale nie o to chodzi. Nawet biorąc pod uwagę to prawo życia, można zauważyć coś niepokojącego w tak rażącej nieudolności podjęcia tematu Powstania Warszawskiego przez współczesnych twórców. Pokazuje ona, iż cechy konstytutywne dla polskiego super ego – nie będącego wszakże czczym marzeniem, lecz miewające swą realizacje w wielu konkretnych osobach – dla współczesnych pokoleń są nieosiągalne nawet w sferze aktorskiego odtworzenia. A może są to zbyt daleko posunięte wnioski i kolejny film o powstaniu pokaże coś innego? Oby.

 

 

Filip Obara

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie