16 września 2019

Unia ostatniej szansy

(Mapa FOT.:No machine-readable author provided. Mathiasrex assumed (based on copyright claims)., Maciej Szczepańczyk [CC BY-SA 3.0 (http://creativecommons.org/licenses/by-sa/3.0/)] + Dokument przysięgi Jana Kazimierza na tekst unii hadziackiej)

361 lat temu – 16 września Anno Domini 1658 – w Hadziaczu na Ukrainie podpisano ostatni z wielkich aktów unii państwowych zawieranych przez Rzeczpospolitą. Niestety dalszy bieg wydarzeń uniemożliwił wejście jej postanowień w życie. Nic dziwnego, że poza historykami mało kto dziś pamięta o unii hadziackiej – a szkoda!

 

Czym była owa unia? Jedną z ostatnich prób ugody pomiędzy Rzeczpospolitą a odrywającym się od niej Hetmanatem Kozackim. Nie ostatnią, ale z pewnością najpoważniejszą. Oto Rzeczpospolita Obojga Narodów przekształcała się w Rzeczpospolitą Trojga Narodów. Tereny pod władzą Kozaków miały powrócić do Rzeczypospolitej jako odrębne Księstwo Ruskie. Nie był to jednak ani akt kapitulacji Kozaków wobec Rzeczypospolitej, ani też kapitulacja Rzeczypospolitej wobec roszczeń Kozaków i chłopstwa ruskiego. Unia hadziacka była trudnym i bolesnym kompromisem dla obu stron.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Trudny kompromis

Ostatecznie unia nie przetrwała nawet dwóch lat, a większości jej postanowień nawet nie próbowano wdrażać. Trudno więc dziś oceniać, która strona więcej traciła ze swoich interesów i dla której poświęcenie przyniosłoby większe korzyści lub straty.

 

Wiele było kontrowersji, jak chociażby szlachectwo dla Kozaków, ale największe emocje wzbudzały chyba dwie kwestie – wiary i własności. Kozacy domagali się kompletnej kasacji unii brzeskiej, a więc likwidacji Kościoła unickiego, na co oczywiście nie mogli przystać Polacy. Wszak, unici – dziś zwani grekokatolikami – byli arcyważnym dziełem ewangelizacji, próbą przywrócenia ogromnych rzesz prawosławnych Rusinów na łono Kościoła katolickiego bez naruszania dotychczasowego obyczaju. Co równie istotne ze strony politycznej, posiadający własną hierarchię unici nie podlegali dyktatom prawosławnego Patriarchy Moskwy, który wszak był narzędziem w rękach cara. Ostatecznie zgodzono się zlikwidować Kościół unicki tylko tam, gdzie go już i tak nie było – w Księstwie Ruskim, powoływanym do życia na opanowanych przez Kozaków terenach. Dla Polaków, oznaczało to faktycznie akceptację krwawego bezprawia kozackiej rebelii, usankcjonowania przez państwo kozackiej grabieży unickich kościołów – a do tego dopuszczenie do umocnienia właśnie tego prawosławnego żywiołu, który odpychał Rusinów od Polski i kierował ich w stronę Moskwy. Liczono jednak na to, iż w ten sposób uda się umocnić Patriarchę Kijowa i być może zneutralizować wpływy Moskwy wśród prawosławnej ludności Rzeczypospolitej.

 

Jeszcze boleśniejszym kompromisem były sprawy własności. Dla Kozaków, niebezpieczna była akceptacja idei, by część szlachty mogła powrócić na swoje włości – a więc odbierać zawłaszczone przez buntowników mienie – nawet jeśli miało się to dziać pod nadzorem kozackiej administracji. Dla Polaków, rzecz jasna, skandalem było to, że nie nastąpi pełen powrót do stanu prawnego, pełnej restauracji mienia szlachty i mieszczan.

 

Ktoś mógłby zaprotestować – jaki kompromis? Polska nie oddawała nic, zyskiwała dużo, a rezygnowała tylko z tego, czego nie potrafiła odzyskać siłą. To prawda. Ale wyobraźmy sobie, że gdzieś około roku 1953, jakimś cudem zniewolona przez komunistów Polska odzyskuje wolność i pojawia się możliwość przyłączenia ponownie Kresów – Wołynia, Wilna, Lwowa. Wyobraźmy sobie, że polski rząd godzi się, aby powrót Kresów nie wiązał się ani z prawem powrotu polskich kresowiaków na swoje włości, ani z dochodzeniem odpowiedzialności za krwawą rzeź. Wyobraźmy sobie wreszcie, że nasi kresowiacy, ci którzy zaledwie dziesięć lat wcześniej przeżyli rzeź i wypędzenia, którzy aż za dobrze pamiętają jak krwawo i brutalnie mordowano ich bliskich, teraz pozwalają, dla dobra kraju, puścić płazem te wszystkie krzywdy. Czyż takie poświęcenie nie byłoby wielkim i bolesnym kompromisem?

 

Należy więc docenić, iż sejm w ogóle zatwierdził unię, choć nie obyło się przy tym bez targów, dodatkowych negocjacji i zmian niektórych punktów ugody. Ale udało się. I… właściwie, na tym się skończyło. Nowa unia narodziła się, jeśli nie martwa, to w stanie agonalnym.

 

Unia skazana na przegraną?

Trudna sytuacja nowo narodzonej unii wynikała w dużej mierze z niezmiernie ciężkiej sytuacji obydwóch bytów państwowych. Kozacy doświadczali rosnącej presji ze strony Moskwy, aby w pełni podporządkować się władzy cara i jego urzędników oraz potrzebowali wsparcia wojskowego. Polska przeciwnie – potrzebowała likwidacji zagrożenia kozackiego i moskiewskiego, aby móc skoncentrować swe siły na zachodzie, gdzie wciąż jeszcze Szwedzi okupowali Prusy Królewskie. A więc: Kozacy potrzebowali wojsk polskich na wschodzie, a Polacy potrzebowali nie wysyłać wojsk polskich na wschód.

 

Nie znaczy to jednak, że Polacy nie próbowali wesprzeć Kozaków, kiedy wojska Moskwy wkroczyły, aby „przywrócić porządek” na Rusi. Na ten cel przygotowano dywizję hetmana wielkiego koronnego Potockiego. Problem w tym, iż wojsko Potockiego mogło tylko szachować Moskwę, nie zaś realnie walczyć – nie było środków, aby opłacić żołnierzy, więc oddziały Potockiego w momencie największej potrzeby odmówiły działania, wycofując się pod Lwów.

 

Wojska ówczesnego hetmana Kozaków, Iwana Wyhowskiego, mimo wszystko zdołały zadać klęskę – i to potężną – Moskalom w bitwie pod Konotopem. Jednakże w tym czasie Kozacy nie stanowili już jedności. Część dowódców była pod wpływem Moskwy. Toteż w obliczu kolejnych wypraw moskiewskich, w obliczu braku wsparcia ze strony Polaków i w obliczu ciągłych niepokojów o konsekwencje układu z Polską – skutecznie podsycanych przez moskiewskich dyplomatów – doszło do utraty władzy przez Wyhowskiego, na rzecz Jerzego Chmielnickiego (syna Bohdana), który natychmiast znowu odwrócił sojusze. Cóż z tego, że potem jeszcze parokrotnie Kozacy mieli układać się z Rzeczpospolitą, gdy za każdym razem obydwie strony przystępowały do rozmów bardziej podzielone wewnętrznie i mniej skłonne do ustępstw? W każdym razie do Księstwa Ruskiego i trójczłonowej Rzeczypospolitej już nigdy nie powrócono – a to przecież było sednem sprawy.

 

Co było dalej, wiemy wszyscy. Czy mogło być inaczej, gdyby ta unia przetrwa? Gdy spytamy historyków, nie usłyszymy o pewnikach, ale o możliwościach. O tym co mogło, ale nie musiało, z niej wyniknąć. O tym, że można było wraz z Kozakami powstrzymać rosyjskie parcie na polskie ziemie, a być może z czasem odzyskać straty. O tym, iż dobre warunki rozejmu na wschodzie dawałyby Polakom wolną rękę na zachodzie do ostatecznej rozprawy z Prusami i Szwecją. Być może dzięki temu Rzeczpospolita złapałaby oddech, a być może wprost odbudowałaby swoją pozycję głównego mocarstwa regionu – w nowej, bardziej stabilnej konfiguracji wewnętrznej.

 

Pamiętać Hadziacz… ale po co?

Ale jak dawniej mawiano – co było, a nie jest, nie pisze się w rejestr. Skoro unia hadziacka nic nie osiągnęła i nigdy nie była nawet faktyczna, może nie ma sensu w ogóle o niej przypominać? Owszem, wizja piękna, ale co z tego, skoro nierealna?

 

A jednak – warto pamiętać. Po pierwsze, pamiętać i patrzeć z podziwem jak Polacy wówczas, wbrew stereotypom, potrafili wznieść się ponad swoje interesy i składać naprawdę bolesne dla nich ofiary dla dobra Ojczyzny. Owszem, dziś mamy taki ustrój, że dowolny rząd mógłby przeforsować analogiczną unię bez większych problemów – ale tylko dlatego, że nie byłoby przy tym szczerej dyskusji. Jak w przypadku Unii Europejskiej – elektorat zwodzono by kłamstwami, przemilczeniami i propagandą.

 

Warto proces hadziacki porównywać z naszymi obecnymi relacjami z Ukrainą. Oczywiście można by propagandowo „zagrać” Hadziaczem, przypomnieć unię i wmawiać Polakom, że choć dziś oczywiście nikt nie mówi o unii, to mimo wszystko, jak wtedy, trzeba przyciągać do siebie Ukrainę i Ukraińców i w tym celu warto iść na kompromis. Owszem, oczywiście, dobre relacje z Ukrainą są ważne dla Polski. Ale przecież ten „kompromis” dziś wydaje się być czymś zgoła zupełnie innym. Wówczas widać było troskę o polskich wygnańców z Rusi – jeden z nich wkrótce potem miał zostać królem Rzeczypospolitej, poniekąd jako swoiste wynagrodzenie za utracone dobra. Nikt nie ukrywał, że unia hadziacka oznaczała usankcjonowanie ich krzywd. O tym mówiono – również wobec Kozaków. Dziś natomiast, gdy nasi politycy układają się z Ukrainą, nikt nie próbuje nawet podjąć szczerej rozmowy z Wołyniakami. Zamiast tego, próbuje się ich zbywać drobnymi gestami, przemilczeć, a zwłaszcza nie pozwolić, aby ich obecność w polityce nawet na moment zmąciła głowy naszym „partnerom” z Ukrainy.

 

Tak, Hadziacz to ważna historia. Gdyby chcieć realnie budować przyjazne i mocne więzi z Ukrainą, warto o tej unii przypominać. Warto przypominać o tym, co mogło być oraz o tragicznych konsekwencjach utraty tamtej szansy. Warto przypominać odwagę z jaką obydwie strony, pomimo dwudziestu lat krwi i pożogi, podchodziły do rozmów. Przede wszystkim jednak należy przypominać, iż unia hadziacka była możliwa dzięki prawdzie. Kozacy nigdy nie wypierali się swoich rzezi – bo niech by tylko spróbowali wobec tamtej Rzeczypospolitej! Nikt nie próbował wybielać dawnych krzywd, zaś szczera i otwarta pamięć o utraconych bliskich i dobytku nie była niewygodną przeszkodą do pokonania, jak wielu politykom dziś najwyraźniej się wydaje. Przeciwnie: była jedynym prawdziwym fundamentem, na którym można cokolwiek zbudować – tak wtedy jak i dziś.

 

 

Jakub Majewski

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie