16 lutego 2016

Unia Europejska patrzy. Kto nam zbada praworządność?

(fot.REUTERS/Yves Herman/FORUM)

Echa styczniowych, burzliwych wydarzeń w Parlamencie Europejskim nieco przebrzmiały. Fala groźnych pohukiwań w polskim kierunku ze strony niektórych polityków ustała. Kurz trochę opadł, nastroje zmatowiały. Nie należy jednak ulegać ułudzie spokoju. To cisza przed burzą, przyszłość pokaże, czy tylko w szklance wody.

 

Dowodem na to, że tryby europejskiej machiny biurokratycznej nieustannie pracują, jest wizyta w Warszawie członków tzw. Komisji Weneckiej (nazwa właściwa: Europejska Komisja na Rzecz Demokracji przez Prawo). Ten organ doradczy Rady Europy badać ma zgodność z konstytucją przedsięwziętych przez rząd premier Beaty Szydło kroków prawnych względem Trybunału Konstytucyjnego i, ewentualnie, rekomendować środki zaradcze. Rzecz rzadka, ale nie precedensowa. Dla przykładu, w 2011 i 2012 roku ta sama komisja podobne zagadnienia badała w przypadku Węgier. Naturalnie, efektem było wyrażenie wątpliwości dotyczących przepisów uchwalonej ustawy zasadniczej, a odnoszących się do Trybunału Konstytucyjnego, Generalnej Prokuratury i mniejszości narodowych. Doprawdy, trudno powiedzieć, co skłoniło ministra Waszczykowskiego do wnioskowania o zbadanie przez komisję „kwestii polskiej”. Być może liczył, że pomocnym w uzyskaniu pozytywnej opinii będzie fakt, że wiceprzewodniczącą wysokiego gremium jest była polska premier i wieloletnia ambasador w Watykanie, Hanna Suchocka. Jakkolwiek będzie, raport w sprawie Polski komisja ma wydać przed końcem lutego.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Co właściwie stało się w związku z uruchomieniem wobec Polski tzw. procedury sprawdzającej poziom polskiej demokracji i praworządności? Jak sądzę, bez względu na to, jakie wnioski znajdą się w raporcie, będą one przedmiotem burzliwej debaty nad Wisłą oraz dogrywki w Parlamencie Europejskim. Warto zatem wiedzieć, kto właściwie i na jakiej podstawie będzie rozkładał polską praworządność na atomy celem zbadania poprawności tworzących ją wiązań chemicznych.

 

Jak traktat przyjmowano

Trzynastego stycznia 2016 roku przedstawiciele Komisji Europejskiej poinformowali o wszczęciu postępowania mającego na celu sprawdzenie, czy w Polsce po wyborach parlamentarnych nie są naruszane normy demokratycznego państwa prawa. Decyzja budzi szereg wątpliwości i kontrowersji na wielu płaszczyznach. Dotyczy to zarówno istoty decyzji, momentu jej ogłoszenia, jak i instytucji, która ją wydała.

 

KE na swojej stronie internetowej zamieściła komunikat: „Ostatnie wydarzenia w Polsce przynoszą rosnący niepokój w związku z poszanowaniem praworządności. Komisja poprosiła zatem o informacje dotyczące kwestii Trybunału Konstytucyjnego oraz zmian prawnych [regulujących działanie] Mediów Publicznych”.

 

 

Kolegium Komisarzy odbyło pierwszą debatę o charakterze orientacyjnym w tych kwestiach w celu określenia sytuacji w Polsce w ramach Procedury [sprawdzenia] Praworządności”.

Decyzja sama w sobie była dość kuriozalna. Brak było jasnego uzasadnienia dla jej podjęcia i dla podjęcia właśnie w tamtym czasie. Nie wiadomo, co dla członków Komisji było źródłem informacji o „ostatnich wydarzeniach”. Zarzut dotyczący „nieposzanowania praworządności” był na tyle ogólnikowy, szeroki i niedefiniowalny, że jego zasadność, jaki i bezzasadność można by udowodnić w każdym kraju członkowskim UE. Ale tu wątpliwościom dopiero początek.

Podstawę prawną dla podjęcia działań, o których mowa, mają stanowić przepisy traktatu lizbońskiego. Skoro mowa o praworządności i o demokracji, to – na marginesie rozważań o sytuacji bieżącej – warto chyba przypomnieć okoliczności uchwalenia tego kluczowego dla działań Komisji Europejskiej (KE) aktu.

 

Traktat uchwalony został w 2009 roku wskutek jednogłośnej decyzji wszystkich państw członkowskich UE. Co mogłoby dziwić z uwagi na rangę dokumentu, prawie nigdzie nie zdecydowano się poddać sprawy pod osąd społeczeństwa na drodze referendum (wiązało się to z marnym losem tzw. Konstytucji Europejskiej, która sczezła w niszczarkach po odrzuceniu jej w referendach przez Francuzów i Holendrów w 2005 r.). Jedynym tu wyjątkiem była Irlandia. W Irlandii referendum odbyło się w 2008 r., a ponieważ Irlandczycy zagłosowali za odrzuceniem traktatu, co de facto kończyłoby jego żywot, włodarze unijni zadecydowali, że referendum należy powtórzyć. Tak też się stało. Płomienni obrońcy demokracji musieli przecierać oczy ze zdumienia, kiedy po kolejnym referendum ad 2009, tym razem zakończonym „prawomyślnym” wynikiem, zatwierdzającym traktat, w kilku miejscach w Europie wystrzeliły korki od szampana, a proces dalszej integracji Europy ruszył z kopyta. Warto zwłaszcza dziś pamiętać o okolicznościach, w jakich wprowadzano przepisy, na mocy których oceniać się będzie jakość polskiej demokracji i praworządności.

 

Demokraci z przydziału

Oceny owej ma dokonać instytucja, która sama z demokracją niewiele ma wspólnego. Komisja Europejska nie jest bowiem ciałem demokratycznie wybieranym, tzn. jej członkowie nie są osobami, których urząd pochodzi z osądu wyborców. Nie posiadają oni zatem wyborczego mandatu do pełnienia swych funkcji. Członków Komisji mianuje Rada Europejska, która skupia przywódców państw. Skład KE jest zatem wskazywany, wyznaczany przez polityków nie zaś wybierany w powszechnym głosowaniu. Parlament Europejski kandydatury co prawda zatwierdza, ale to z reguły tylko formalność, gdyż sam nie ma uprawnień do rekomendowania przewodniczącego KE czy jej członka.

 

Warto zwrócić uwagę, że Komisja Europejska, pełniąca w Unii jednocześnie obowiązki władzy wykonawczej (choć może słuszniej byłoby mówić o władzy administracyjnej), ustawodawczej (Parlament Europejski nie ma inicjatywy ustawodawczej, ma ją Komisja) bierze na siebie obowiązki swoistego międzynarodowego trybunału, a więc władzy sądowniczej, gwałcąc tym samym w sposób ostentacyjny nawet pozór zachowania monteskiuszowskiej równowagi trójwładzy. Rzecz to znamienna, bo ów trójpodział jest wymieniany jako jeden z istotnych elementów demokratycznego państwa prawa.

 

Jak Komisja szanuje reguły demokratyczne? Dla przykładu, całkiem niedawno okazała uderzające ich lekceważenie, ignorując werdykt ubiegłorocznego referendum, w którym Grecy opowiedzieli się przeciw akceptacji „planu pomocowego” MFW, EBC i KE. Raz jeszcze, wola Komisji, tym razem wspieranej przez inne organizacje tworzące tzw. trójkę, postawiona została ponad wolą (teoretycznie) suwerennego narodu.

 

Na czele KE postawiony został Jean-Claude Juncker, który będąc premierem Luksemburga zasłynął tym, że międzynarodowym korporacjom, gotowym rejestrować na terenie tego państwa swoje centrale, umożliwił podpisanie specjalnych umów gwarantujących symboliczną wysokość podatków. Firmy zyskiwały, budżety państw europejskich traciły miliardy. Przyczyną odejścia Junckera z funkcji premiera – po 18 latach jej sprawowania – był ujawniony w 2013 r. skandal korupcyjny w SREL (służbach specjalnych). Afera odsłoniła skalę patologii i korupcji toczących tę instytucję. Junckerowi zarzucano niedostateczny nadzór nad podlegającymi mu instytucjami, czyli – nazywając rzeczy po imieniu – niedopełnienie obowiązków służbowych. Rok po odejściu z funkcji premiera polityk otrzymał fotel przewodniczącego Komisji Europejskiej, zresztą nie bez protestów.

 

Mogłoby się wydawać, że tak nieortodoksyjne podejście Junckera do kwestii praworządności i standardów demokratycznych skutecznie powinny eliminować go z wszelkich dyskusji o tych sprawach. Dzieje się jednak inaczej.

 

Nagłe przebudzenie wysokiej komisji

Zaniepokojenie Komisji Europejskiej stanem polskiej demokracji i praworządności ma, jak się wydaje,

dość teatralny charakter. Pojawiło się bowiem zaledwie 8 tygodni po objęciu władzy przez nową ekipę rządową. To trudne do wytłumaczenia, biorąc pod uwagę wydarzenia ostatnich lat w naszym kraju.

 

Można by uznać, że obawy o stan polskiej demokracji nie zachodziły w sytuacji zaistnienia wyraźnych sygnałów wskazujących, że przynajmniej dwukrotnie mogło dojść do zafałszowania wyników wyborów powszechnych (wybory do europarlamentu 2014 r. – 3 procent nieważnych głosów; wybory samorządowe 2014 r. – ilość głosów nieważnych w niektórych okręgach przekraczała 25 procent!). Uwagi Komisji Europejskiej nie przykuły wielotysięczne demonstracje, np. te związane z nieprzyznaniem koncesji na dostęp do tzw. multipleksu katolickiej stacji telewizyjnej czy dotyczące podniesienia wieku emerytalnego. Nie zwróciły jej także strzały policji do protestujących górników w grudniu 2014 r. Komisja nie wyraziła zaniepokojenia sytuacją w kraju na wieść o promesie dodruku pieniędzy przez szefa banku centralnego, na potrzeby kampanii wyborczej rządzącej partii. Demokracja w Polsce nie była też zagrożona – w opinii KE – po nawiązaniu przez SKW jawnej współpracy z rosyjską FSB. Demokracji w Polsce nie gwałciło wprowadzenie do porządku prawnego instytucji psychuszki, opisanej przepisami ustawy znanej jako lex Trynkiewicz. Pozwala ona bezterminowo przetrzymywać pod kluczem osoby, które odbyły już wyrok, ale „mogą wciąż powodować zagrożenie”.

 

Demokracja wolna była od zastrzeżeń gdy okazało się, że w jednym tylko roku 2014 na zlecenie służb specjalnych wydano ok. dwóch milionów pozwoleń na założenie podsłuchu! Demokracji w Polsce nie zagrażała inwigilacja przez policję i służby kilkudziesięciu dziennikarzy zatrudnionych w różnych redakcjach, ani też zdemolowanie w biały dzień czołowego tygodnika. Wszystko to chwilę po tym, jak udziały w nim przejął zaprzyjaźniony z władzą przedsiębiorca. Przedstawicielami KE nie wstrząsnęły obrazy szamoczącego się z antyterrorystami redaktora naczelnego innego z tygodników, który akurat publikował serię artykułów ukazujących kulisy działania przedstawicieli opcji rządzącej.

 

Demokracja w Polsce nie była zagrożona także, gdy wyrzucano do kosza podpisane przez miliony ludzi projekty ustaw. Rzecz jasna, nie cierpiała uszczerbku, kiedy kształt ustawy hazardowej przesądzany był przez „Mira” i „Zbycha”, którzy targu z wątpliwej reputacji bonzem dobijali w cmentarnym otoczeniu. Albo też kiedy w tempie ekspresowym wprowadzano zmiany w kodeksie spółek handlowych, co akurat jednemu z zaprzyjaźnionych z rządem biznesmenów pomogło uniknąć nieprzyjemnych spotkań z prokuratorem w sądzie w ramach toczącego się przeciwko niemu postępowania. Albo gdy tego samego biznesmena kilka lat później utopiono wraz z całym jego majątkiem w deserowej łyżeczce. Albo kiedy poufne rozmowy członków polskiego rządu były bezkarnie latami nagrywane, a potem upublicznione przez szajkę kelnerów na Bóg jeden wie czyje zlecenie.

 

Zagrożeniem dla praworządności w Polsce nie było – zdaniem KE – upaństwowienie środków zdeponowanych przez ubezpieczonych na kontach OFE. Zgodne z zasadami praworządności było także zniesienie pierwszego progu ostrożnościowego Ustawy o finansach publicznych, który to próg miał chronić społeczeństwo przed skutkami nadmiernego zadłużenia sektora publicznego. Jedynym powodem tego karkołomnego manewru był fakt, iż urzędujący wówczas minister finansów przestrzelił wyliczenia budżetowe o – bagatela! – blisko dwadzieścia miliardów złotych (dochody budżetowe w 2013 r. to ok. 275 mld PLN). Zagrożeniem dla praworządności nie były afery stoczniowa, hazardowa, informatyczna, Amber Gold. Ani to, że żadna z nich nie została wyjaśniona; osoby odpowiedzialne w najlepszym wypadku wciąż czekają na prawomocne wyroki.

 

Praworządność nie była zagrożona, kiedy premier rządu blisko rok wstrzymywał się z podpisaniem rocznego sprawozdania z pracy Prokuratora Generalnego, od czego zależało dalsze piastowanie stanowiska przez tego ostatniego. Wpływu na polską demokrację nie miał fakt, że znajdują się sędziowie gotowi przez telefon ustalać z przedstawicielem rządu warunki, na jakich odbywać się będzie rozprawa sądowa.

 

Wszystko to nie budziło, jak dotąd, wątpliwości Komisji Europejskiej.

 

Résumé

Mamy zatem do czynienia z sytuacją, w której polską demokrację oraz praworządność oceniać będzie niedemokratycznie wybierane ciało, skupiające w ręku jednocześnie elementy władzy ustawodawczej, wykonawczej i sądowniczej; ciało kierowane przez człowieka o osobliwej wrażliwości karno-skarbowej; ciało, które przez lata ignorowało oczywiste zagrożenia dla polskiego życia społecznego, demokracji i poszanowania prawa (jeśli przyjąć, że istnieją solidne podstawy prawne, mocujące to ciało do reakcji). Co więcej, działa ono na podstawie przepisów ustawy (Traktatu), która w życie weszła w niedemokratyczny sposób, a jego członkowie brutalnie deptali demokratyczne wybory całych narodów.

Nasuwają się w mojej ocenie dwie możliwości logicznego wytłumaczenia dla faktu wzięcia polskiej praworządności i demokracji pod lupę przez europejskich komisarzy. Po pierwsze, możliwe, że zupełnie inaczej definiujemy pojęcie praworządności. Jeśli jednak brak jest wspólnej definicji podstawowych pojęć, to nie może być mowy o wspólnocie. A Europa przecież wspólnotą jest. Pozostaje zatem jeszcze jedna możliwość, taka mianowicie, że tu nie o demokrację i praworządność idzie, ale o coś zupełnie innego. O co? Nie wiadomo. A skoro nie wiadomo…

 

 

 

Ksawery Jankowski




Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie