9 maja 2014

Darmowy znaczy droższy!

(Autorka podręcznika Maria Lorek i minister Joanna Kluzik-Rostkowska. Fot. K. Maj/Forum)

Niepewny, napisany w iście ekspresowym tempie, żeby zdążyć przed wyborami i zatrzeć kompromitację przymusowego wepchnięcia do szkół rocznika sześciolatków. Tak zwany darmowy podręcznik kosztować nas będzie rocznie 380 milionów złotych!

 

Od kilku tygodni niemal codziennie jesteśmy informowani o postępach w pracach nad darmowym podręcznikiem dla klas pierwszych. Na temat jego merytorycznej zawartości napisano już wiele komentarzy i nie warto ich powtarzać. Trzeba jednak na ten projekt spojrzeć również z perspektywy ekonomicznej.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Co to znaczy, że podręcznik będzie darmowy? Że rodzice nie muszą za niego zapłacić? Owszem, nie muszą iść do księgarni i uszczuplić wartości karty płatniczej ani zasobów gotówki. Zapłacą jednak w podatkach.

Rynek książki w Polsce


Rynek wydawniczy jest w Polsce niezwykle trudny, gdyż nasi krajanie odwykli od książek. Statystycznie czytamy kilka razy mniej niż południowi sąsiedzi, a porównania z krajami zachodnimi po prostu nie ma, bo dzieli nas pod tym kątem przepaść. Dość napisać, że cały rynek książki w Polsce wart jest ok. 3 miliardów złotych (z każdym kolejnym rokiem rysuje się tendencja malejąca), co daje mniej więcej taką sumę jaką generują największe pojedyncze mleczarnie w Polsce. Z tych 3 miliardów około połowa rynku to książki edukacyjne, których zakup nie jest do końca wolną decyzją konsumencką, lecz efektem konieczności (obowiązkowe podręczniki). Mieliśmy do czynienia z oligopolem pod państwową kuratelą, gdyż to MEN dopuszczał lub nie podręczniki na listę tych, z których można się uczyć. Spowodowało to zmonopolizowanie całego segmentu przez kilku największych wydawców.

Nie mieliśmy tu do czynienia z wolnym rynkiem, lecz ze ściśle zamkniętym i reglamentowanym, zamkniętym na nowe podmioty obszarem. Dziś ci wydawcy, którzy bardzo dobrze radzili sobie w tej rzeczywistości najgłośniej protestują przeciw znacjonalizowaniu (bo tak trzeba to nazwać) tego segmentu. Jakoś specjalnie mi nie jest ich żal, choć obiektywnie należy zaznaczyć, że między poszczególnymi podmiotami tego nieformalnego oligopolu toczyła się w miarę normalna rywalizacja o klienta. Po wtargnięciu do tej części rynku książki państwa ze swoimi „darmowymi” podręcznikami, oligopol jest bez szans.

 

Pozostała część rynku książki jest właściwie wolna. Choć o ile wydawców jest dużo i wciąż jeszcze pojawiają się kolejni, to chętnych do czytania jest mniej. Jeszcze gorzej jest z dystrybucją książki, bo można śmiało stwierdzić, że najwięcej na książkach zarabiają pośrednicy, którzy przecież absolutnie niczym nie ryzykują.

 

Rynek podręczników i jego znacjonalizowanie powoduje, że szansę ratowania własnej skóry wydawcy podręczników widzą w szybkim wejściu na rynek książki pozaedukacyjnej. To powoduje bardzo duże perturbacje, które odbijają się na wszystkich graczach. Wydawcy mniej wydają, drukarze zatem mniej drukują. Mamy skromniejszą ofertę tytułów publikowanych w szczuplejszych niż dawniej nakładach, książka robi się coraz mniej dostępna. Dodatkowo dochodzą problemy z egzekucją należnych pieniędzy. Terminy płatności liczą już nie 30 czy 60 dni, ale dochodzą do 180, czyli pół roku! I to w dobie przelewów on-line!

 

„Darmowy” monopolista?

 

Podręczniki były zatem na rynku regulowanym. Oligopol wydawców został zabetonowany przed zmianami, ale to, co obecnie proponuje rząd, jest już jawną nacjonalizacją. Pomijając już fakt w jakim tempie i za jakie pieniądze szykuje się ów „darmowy” podręcznik (tu podawane sumy są odległe od siebie o miliony złotych, bo rządowi fachowcy nie są w stanie precyzyjnie tego wyliczyć, a potrafią podać liczbę 360 osób, które stracą pracę w wyniku tej zmiany – sic!), pozostaje wiele kwestii, o których w ogóle się nie mówi.

Co z podręcznikami, które zalegają w magazynach? Książki nie są, na szczęście towarem o krótkim terminie przydatności, ale obecnie w magazynach tkwi kilka milionów egzemplarzy. Wydawcy zapłacili za ich druk, zainwestowali w nie, a nie będą w stanie ich sprzedać w konkurencji z podręcznikiem rządowym. Kapitał został zamrożony nie wiadomo na jak długo. Co z księgarniami, które w wielu przypadkach istnieją jeszcze dlatego, że „żyją” ze sprzedaży podręczników? Jaki sens byłoby prowadzić piekarnię, gdyby rząd postanowił w przypływie miłosierdzia zapewnić wszystkim Polakom ciepłe bułeczki na śniadanie? Za darmo, oczywiście.

Co z możliwością wyboru podręcznika?

Szanse nie są równe, gdy z jednej strony mamy darmowy elementarz, a z drugiej za niego trzeba bezpośrednio zapłacić. Mało kto się zdecyduje. Wszyscy będą uczyć się z tego samego podręcznika, co nieuchronnie musi prowadzić do wychowywania pokolenia ludzi, którzy będą wiedzieć to samo, nauczone w ten sam sposób. Cóż za wspaniałe poszerzanie horyzontów intelektualnych przez hodowanie identycznych króliczków doświadczalnych! Nie ma miejsca na różnorodność, na możliwość autorskiego programu nauczyciela, bo rząd daje, więc trzeba brać i cieszyć się, że daje.

 

Ale daje produkt niepewny, napisany w iście ekspresowym tempie, żeby zdążyć zatrzeć przed wyborami kompromitację związaną z przymusowym wepchnięciem do szkół rocznika sześciolatków. Wreszcie, szykuje produkt dużo droższy niż oferują prywatni wydawcy skupieni w oligopolu. Bo skoro pomysł rządowego programu darmowego podręcznika w ciągu dekady ma wynieść 3,8 miliarda złotych, wychodzi, że rocznie kosztuje nas on 380 milionów złotych. W tym roku do I klas powinno pójść ok. 350 tys. pierwszaków, ale ile pójdzie za 6 czy 7 lat, nie sposób oszacować, bo te dzieci jeszcze nawet nie przyszły na świat. Wychodzi, że podręcznik będzie kosztował dużo ponad 400 zł od sztuki dzieląc nawet na trzy lata jego użytkowania, a dziś komplet prywatnych podręczników mimo że drogi, to jest jednak i tak tańszy niż „darmowy” państwowy. A co z kolejnymi klasami? Co z podręcznikami do gimnazjów i liceów? Przecież żaden racjonalnie działający wydawca nie zaryzykuje prac nad nowymi podręcznikami w sytuacji, gdy w ciągu 4 miesięcy rząd może znów zaproponować „darmowy” do klas wyższych oraz innych rodzajów szkół.

Jeśli już jesteśmy przy temacie, to sposoby pomocy państwa dla dogorywającej powoli papierowej książki byłyby bardzo, wręcz banalnie proste. Przede wszystkim przywrócenie zerowej stawki VAT (jaki jest stosunek zysków państwa z tytułu tego podatku do kosztów jego poboru?) oraz zmniejszenie wynoszącego dziś 23 proc.VAT-u na e-książki. 

Nieodrobiona lekcja

Wreszcie, ostatni pomysł, z uporem maniaka forsowany, niestety przez samych wydawców. Czyli propozycja ustalenia sztywnych cen na książki w pierwszych 12 miesiącach od ich ukazania się. Lekarstwo zdaje się być gorsze od choroby. Wiara w to, że ustawa rozwiąże problem jest tak naiwna, że ci wydawcy, którzy to propagują powinni chyba wrócić do pierwszej klasy szkoły podstawowej. Rocznie państwo polskie produkuje tysiące stron ustaw i jakoś nie żyje się nam od tego ani o jotę lepiej, a wręcz przeciwnie. Projekt ustawy o sztywnej cenie książki będzie przysłowiowym gwoździem do trumny, gdyż dziś ludzie kupują książki, bo można je gdzieś kupić taniej. Jeśli taniej nie będzie, nie będą kupować wcale, albo będą czekać aż minie 12 miesięcy. Zresztą, Polak potrafi, więc na każdą inicjatywę ustawodawczą, która knebluje sprzedaż, Polacy wpadną na jakiś pomysł, który ten obowiązek ominie. Tak było chociażby z dociążaniem listów, gdy Poczta Polska miała monopol na przesyłki listowe. Wydawcy sami pod sobą kopią dołek. Zamiast walczyć o zerową stawkę VAT (Irlandia i Anglia, mimo że są w Unii Europejskiej mają taką stawkę, czyli jednak można!), zamiast walczyć o obniżenie VAT-u na ebooki, wydawcy po nacjonalizacji części rynku, sami dążą do usztywnienia cen. Kontrola cen, nacjonalizacja rynku… Czy ten ustrój nie panował nie tak dawno w Polsce? Niewiarygodne jest to, że po wojnie musiano nam go narzucać siłą, a dziś sami chcemy go sobie wprowadzać.

 

Jak zwykle nie odrobiliśmy lekcji z historii, która jest nauczycielką życia. Ale jak znać historię a tym bardziej wyciągać z niej wnioski skoro dziś w szkołach ustępuje ona miejsca wychowaniu seksualnemu?

 

Paweł Toboła-Pertkiewicz

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie