1 listopada 2022

Nie szczęście i przyjemność, ale świętość. Ona jest celem ludzkiego życia

(Fot. Pixabay)

Listopad, nie tylko swoim jesiennym klimatem, ale też liturgią w tym miesiącu sprawowaną przypomina nam o tajemnicy śmierci. Dwa pierwsze dni tego miesiąca w sposób szczególny koncentrują się na rzeczywistości przekraczającej doczesność. Przywołują prawdę o świętych obcowaniu, o rzeczach ostatecznych i o kresie naszego życia. Uroczystość Wszystkich Świętych koncentruje się na celu, którym jest świętość – otóż tak, celem ludzkiego życia w pierwszym rzędzie nie jest szczęście i przyjemność, ale świętość, zjednoczenie z Bogiem. Dzień Zaduszny, czyli Wspomnienie Wszystkich Wiernych Zmarłych skupia się na nieśmiertelności duszy ludzkiej, na nadziei życia wiecznego i na fakcie, że nasze życie, pomimo śmierci ciała, trwa nadal.

W świadomości wiernych te prawdy jednak chyba nie zdają się wybrzmiewać wystarczająco wyraźnie. Oczywiście większość wierzy jeszcze, że „coś tam po drugiej stronie musi być”. Niemniej nasze czasy są czasami potężnego skupienia się na doczesności. Z tego względu owe święta bardziej chyba w sferze egzystencjalnej dla ludzi są zetknięciem, pewnego rodzaju namacalnością faktu ludzkiej śmierci. Odwiedzamy cmentarze, na których leżą pochowani nasi bliscy – ludzie których znaliśmy, a więc jednak śmierć jest faktem.

To zetknięcie ze światem umarłych w atmosferze wiary w zmartwychwstanie i życie wieczne powinno skłaniać nas do refleksji nad własnym życiem. Po śmierci będzie przecież sąd. Sądzeni będziemy z życia doczesnego. Zatem pamięć o śmierci powinna skłaniać nas do rewidowania własnego życia. Jest to jednak chyba już zjawisko niezwykle rzadkie. Dzisiaj żyjemy chwilą, celem jest szczęście, a świadomość śmierci czymś mglistym i nierzeczywistym. Proszę tylko pomyśleć jak większość ludzi reaguje na opowieści o mnichach powtarzających „memento mori”, by nieustannie, jak zaleca św. Benedykt w swojej Regule, mieć dzień śmierci przed oczami. Toż to egzotyka. Ekstrawagancja. Żywy skansen średniowiecznej mentalności. Czy więc możliwe, żeby listopadowe uroczystości skłaniały nas w kierunku wiary? Czy współcześni, nawet wierzący, nie uważają już takiego stylu pobożności za aberrację?

Wesprzyj nas już teraz!

Wydaje się, że wielu ludzi naprawdę wierzących (mówię tutaj o ogólnej tendencji), uważa sposób życia religijnego prowadzonego ze względu na nadzieję nagrody życia wiecznego lub karę wiecznego potępienia, za coś nie tylko niecodziennego, ale też niestosownego. Być może taką niechęć wobec tej pobudki wiary usprawiedliwiamy mniemaniem jakoby byłaby ona za bardzo skażona interesownością. A przecież chrześcijaństwo to miłość. Miłość zaś to bezinteresowność. Jednakże trudno nie ulec złudzeniu, że wielu z tych, którzy taką wrażliwością się wykazuje, nie do końca wierzy w Boga ze względu na Niego samego, ze względu na to, że On sam godzien jest najwyższej chwały. Być może wielu tak o sobie mniema. Jednakże weryfikacja takiego mniemania może dokonać się tylko wtedy, gdy ze względu na wiarę jesteśmy gotowi tracić. Tymczasem klimat współczesnego głoszenia Słowa Bożego wzbrania się przed proklamacją Ewangelii Krzyża. Wiara w żadnym wypadku nie może dzisiaj doprowadzić do tego, że Twoje życie będzie trudniejsze. Na pewno nie zaprowadzi cię na krzyż! Wręcz przeciwnie, jeśli uwierzysz, to twoje życie stanie się pełne sensu, piękne i szczęśliwe. A nawet jeśli nie będzie w nim mniej trudów, to będziesz miał więcej sił żeby te trudy udźwignąć. Mówiąc inaczej: uwierz, a twoje życie stanie się lepsze. Wiara to takie narzędzie do ulepszania Twojego życia. Bóg, to ktoś, kto w akcie wiary staje się pierwszym asystentem zabiegającym o Twoje szczęście.

Z tego stylu głoszenia chrześcijaństwa wynika zatem, że wzdrygając się przed wiarą ze względu na wieczność wcale nie wspięliśmy się wyżej, by wierzyć ze względu na samego Boga i Jego chwałę, ale spadliśmy o poziom niżej, wierząc ze względu na życie szczęśliwe i sensowne zaledwie w doczesności: uwierz, a będziesz uśmiechnięty. Bo człowiek wierzący to taki, co ma ogniki w oczach, a wszyscy niewierzący ze zdumieniem pytają skąd on to ma.

Otóż nie. Nie to jest istotą wiary, nawet jeśli jest jednym z jej skutków. Istotą jest uwielbienie Boga oraz zbawienie wieczne człowieka. Wiara nie jest jednym z systemów pozwalających dobrze przeżyć życie. Wiara, Misterium Chrystusa, jest odpowiedzią nie na markotne i nudne życie człowieka, ale na nieprzekraczalny dramat, którym jest grzech i wynikająca z grzechu śmierć, wobec których człowiek zawsze jest bezradny. Chrześcijaństwo staje się rewolucją wtedy, kiedy uczniowie widzą Zmartwychwstałego Mistrza, którego śmierci byli świadkami! Przekroczenie granicy nieprzekraczalnej jest osią Dobrej Nowiny.

Zatem wiara bez świadomości śmierci musi być z konieczności horyzontalna i pozbawiona głębi. Ot staje się teorią życia w dobrostanie na poziomie głębszym niż biologiczno-psychiczny. Lub staje się teorią głoszącą istnienie niewidzialnych bytów, które w niewidzialny sposób, błogosławiąc, służą człowiekowi w jego wędrówce po szczęście. I taka niestety jest dzisiaj wiara wielu zdeklarowanych katolików. Skoncentrowana na doczesności. Spłaszczona do granic możliwości. Horyzontalna do bólu.

Nie powinno nas to w zasadzie dziwić. Tak zdefiniowana religia nie jest niczym innym jak odczytaniem Objawienia przez filtr ducha doczesności, ducha tego świata. Co to jest za duch i czym się charakteryzuje? Jest to duch obecnego klimatu kulturowego. Duch konsumpcjonizmu, duch, który przekonuje, że życie należy wykorzystać maksymalnie, wycisnąć do końca, bo żyje się tylko raz. Duch, który mówi, że najważniejsze to mieć jak najwięcej doznań pozytywnych i jak najmniej negatywnych. Duch, który przekonywał nas od lat, żeby myśleć o pełni życia już tutaj, a świadomość śmierci odsuwać jak najdalej. Duch, który zakazywał nawet wspominać o śmierci dzieciom – na Zachodzie do tego stopnia, że rodzice w szkołach nie życzyli sobie, żeby na ścianach wisiał wizerunek „umierającego na krzyżu człowieka – bo dzieci się boją”. Duch, który w mediach karmi nas obrazami młodości i witalności, i jak ognia boi się obrazów starości i śmierci. Duch, który wmówił nam, że śmierć nie jest czymś realnym, który wyrugował ją z codziennej świadomości ludzi. Czym więc miała być religia, która została przepuszczona przez tak odmienny od niej filtr? Co z niej miało pozostać? Doczesność i doznanie. Nic ponad to.

Nagle jednak w tej naszej przyjemnej doczesności coś się załamało. Przyszło wydarzenie, które nie chce się poddać naszej władzy niemal tak, jak śmierć, a jednocześnie narzuca się nam w taki sposób, że nie potrafimy od niego uciec: epidemia, a właściwie wynikający z niej strach, bezradność oraz widmo możliwości spotkania się ze śmiercią. Tak, śmierć znowu, niejako pod przymusem, stała się bliska ludziom. Lecz jak to wpływa, albo jak może wpłynąć na naszą pobożność? Czy może ją oczyścić? Wydaje się, że scenariusze mogą być dwa.

Pierwszym jest doświadczenie bliskości śmierci bez dostatecznego zrozumienia orędzia o życiu wiecznym albo bez dostatecznej wiary w to orędzie. Nie byłoby to nic innego jak zderzenie owej wyżej opisanej wiary zamkniętej w doczesności z nieuchronnością śmierci, wobec której owa religia doczesności pozostaje bezradna i kapituluje. Nie ulega wątpliwości, że taki scenariusz musiałby prowadzić do rozwiązania, którym jest apostazja. Oczywiście niekoniecznie formalna apostazja z Kościoła, ale apostazja faktyczna dokonana w sercu. Skoro istotą wiary jest ludzkie szczęśliwe życie, a teraz wirus zagraża temu szczęściu i życiu, przy czym doczesna wiara nie jest w stanie na to nic poradzić, to taką wiarę należy porzucić dla ratowania życia i szczęścia. I ten scenariusz realizuje się na naszych oczach. Skoro życie jest wartością najwyższą, a do tego jesteśmy krypto-deistami, niewierzącymi, że Bóg realnie może ingerować w nasze życie – może co najwyżej łechtać nasze serce, emocje i wlewać w sens w nasze codzienne zmagania, to w przypadku zagrożenia nie ma czego szukać u takiego Boga. Gdyby ludzie rzeczywiście wierzyli, że Bóg jest Panem życia i śmierci i że życie i śmierć realnie od Niego zależą, to świątynie byłby szturmowane. Jeśli jednak Bóg w świadomości „wierzących” jest tylko ideą i sensem, a najwyższą wartością jest życie i szczęście doczesne, to kościoły można a nawet trzeba zamknąć. Ta apostazja trwa. A właściwie nie apostazja ale obnażenie karykaturalnej formy wiary. Wielu podczas epidemii zaprzestało praktyk duchowych. Wielu, nawet gdy epidemia zelżała, do praktykowania już nie powróciło.

Sytuacja bliskości śmierci może jednak też wywołać inny skutek. Może oczyścić wiarę, otworzyć ją na rzeczywistą, inną sferę, sięgającą dalej niż doczesne życie człowieka. Skoro przecież nieuchronność śmierci jest czymś absolutnie pewnym i coraz bardziej dotkliwym i skoro Bóg naprawdę jest Bogiem Wszechmogącym, a Syn Boży naprawdę Zmartwychwstał, to może chodzi tutaj rzeczywiście o coś więcej niż entuzjazm życia „dobrego człowieka”? Żeby jednak ten scenariusz mógł się ziścić, to trzeba zacząć wyrywać się z tego przeklętego horyzontalizmu i doczesności. W świecie w którym dotyka nas pandemia trzeba przestać głosić infantylnego Boga, który jest sługusem człowieka, a zacząć ukazywać rzeczywistego Pana życia i śmierci. Należy pokazać, że tu nie chodzi tylko o ten świat i to życie. Że doczesność to naprawdę nie wszystko, lecz tak naprawdę zaledwie cień prawdziwego życia przyszłego.

Powtórzę więc jeszcze raz: wiara nie jest po to, żebyśmy się lepiej czuli i byli szczęśliwi. Wiara jest po to, żeby przywrócić właściwy porządek światu. Jest po to, żeby uwielbić Boga. Żeby zniszczyć skutki grzechu. Przez grzech świat, a nade wszystko człowiek, wyrwał się z rąk Boga. Wiara ma człowieka Bogu przywrócić. Skutkiem grzechu, skutkiem tego wyrwania jest faktycznie nasze wszelkie nieszczęście, łącznie ze śmiercią i z naszym potępieniem. Skutkiem wiary jest poznanie Boga, powrócenie do Niego, oddanie się Mu i uwielbianie Go. A to zaś samo w sobie jest życiem wiecznym, bo w Bogu nie ma śmierci.

Dlatego właśnie najwłaściwszym miejscem egzystencjalnym przyjęcia wiary nie są doczesne smutki, ale jest krawędź doczesności – zetknięcie z granicą, z końcem definitywnym, z murem, co do którego człowiek nie ma żadnej władzy. Zasmakowanie realności śmierci jest właściwym momentem wyboru. Ono wiarę czyni realną. Z tego właśnie względu św. Paweł tak mocno upierał się, że „jeśli Chrystus nie zmartwychwstał, daremne jest nasze nauczanie, próżna jest także wasza wiara” (1Kor 15, 14). Zatem idź na cmentarz. Pamiętaj tam że umrzesz. Uświadom to sobie doskonale. A później idź na Mszę i uczestnicz w Misterium Śmierci i Zmartwychwstania Chrystusa. Przyjmij (godnie) Jego Ciało, które daje życie wieczne. I jeszcze bardziej uwierz w świętych obcowanie, grzechów odpuszczenie, ciała zmartwychwstanie, żywot wieczny. Amen.

O. Jan Strumiłowski OCist.

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(12)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie