4 października 2017

Uczymy się papiestwa

(© Artur Widak/NurPhoto via ZUMA Press)

W ciągu ostatnich kilku lat – od nieszczęśliwej decyzji Benedykta XVI o abdykacji – przeżywamy coś w rodzaju przyśpieszonego kursu na temat istoty papiestwa. Jego najnowszą odsłoną jest podpisane przez sześćdziesięciu wybitnych przedstawicieli życia katolickiego (świeckich i duchownych) „Synowskie upomnienie” (Correctio filialis) adresowane do papieża Franciszka, a zawierające prośbę o odwołanie przezeń poglądów jawnie stojących w sprzeczności z odwiecznym nauczaniem Kościoła.

 

A przecież wcześniej były „dubia” podpisane przez czterech kardynałów, wyznanie wiary podpisane przez liczną grupę duchownych i świeckich teologów potwierdzających niezmienne nauczanie Kościoła w sprawie nierozerwalności małżeństwa. Była również „synowska prośba” napisana przez niemal 900 tysięcy katolików z całego świata, skierowana do papieża Franciszka między dwiema sesjami synodu na temat rodziny, która prosiła Następcę św. Piotra o potwierdzenie odwiecznego nauczania Kościoła w sprawie trwałości sakramentalnego małżeństwa i w związku z tym niemożność dopuszczania do komunii świętej osób rozwiedzionych a żyjących w tzw. cywilnych związkach.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Z drugiej strony słyszymy z ust samego Franciszka oraz jego najbliższych współpracowników słowa, które można traktować jako próbę nadania „nowego paradygmatu” nie tylko Kościołowi (w największym skrócie: „duszpasterstwo, tylko duszpasterstwo, doktryna zupełnie się nie liczy”), ale w nim szczególnie papiestwu. Słyszymy więc z ust tego, któremu jako Następcy św. Piotra sam Zbawiciel powierzył misję umacniania braci w wierze, słowa tyleż bezradności, co radosnego zrzucenia tego obowiązku: „Kimże ja jestem, by ich sądzić?”  (to o osobach oddających się dewiacjom seksualnym), wszak teraz nastał czas „słuchającego magisterium” (kardynał Walter Kasper). Idźcie na cały świat i słuchajcie wszystkich narodów – oto „nowy paradygmat” Kościoła.

 

Żyjemy więc w czasach abdykacji i to jest rzeczywisty nowy paradygmat. Zmęczona twarz Benedykta XVI i jego coraz straszliwsze uzasadnienia swojej abdykacji – oto najbardziej wyrazisty obraz tych czasów. Najpierw bowiem, w dniu ogłoszenia decyzji o odłożeniu Kluczy św. Piotra, usłyszeliśmy, że „osłabły siły ciała i ducha”. To, że pierwsze słabnie – rzecz niestety normalna, ale że osłabła siła ducha Namiestnika Chrystusowego – rzecz straszliwa. Jeszcze straszliwsze było dopowiedzenie, które znalazło się w ostatniej rozmowie Benedykta XVI z Peterem Seewaldem, że tak naprawdę chodziło o to, aby papież obecny był na światowym Dniu Młodzieży w Rio, a Benedykt nie był już w stanie temu sprostać. To dlatego papież z Niemiec zdecydował się na krok bez precedensu w dziejach Kościoła; krok, który nie pozostał i nie pozostaje bez konsekwencji – pustoszący życie Kościoła. Powiedzmy sobie szczerze: nie byłoby papieża Franciszka z całym programem „nowego paradygmatu” Kościoła, gdyby nie fatalna decyzja Benedykta XVI o abdykacji. Powiem więcej: wolałbym, aby Benedykt nie uwalniał klasycznej liturgii, ale pozostał na Piotrowym tronie.

 

Abdykacja, która przybrała formę uroczystego przejścia na emeryturę („papież – emeryt” – cóż za degradujące określenie!, podobne do sformułowania „apostoł – emeryt”) poza wszystkim innym niesie ze sobą zupełnie fatalną naukę o funkcjonalności Urzędu Piotrowego. To znaczy przekonanie, że papież musi być sprawny fizycznie, bo musi zarządzać wielką, międzynarodową organizacją. Tak jak ważny dyrektor w jakiejś międzynarodowej korporacji. Z tym oczywiście związane jest przemycenie – nolens volens – błędnej nauki o istocie Kościoła, który nie jest przecież wielką, pozarządową organizacją międzynarodową, tylko mistycznym Ciałem Chrystusa. Podobnie papiestwo. To coś więcej niż papież. To Urząd Namiestnika Chrystusa, Następcy Księcia Apostołów. To Posługa piotrowa, która nie wymaga, aby być wszędzie (choć przy dzisiejszej technice można to uczynić bez trudu, bez względu na wiek), ale aby trwać i umacniać braci w wierze. To wystarczy.

 

Papiestwo wreszcie to majestat historii. Nie tylko historii Kościoła. Dostrzegali to również ludzie będący z daleka od katolicyzmu. Jak pisał dziewiętnastowieczny historyk brytyjski, Thomas Macaulay (protestant): „Nie ma i nigdy nie było na ziemi innego dzieła mądrości politycznej, które byłoby w równym stopniu warte badania jak Kościół rzymsko-katolicki. […] W porównaniu z linią papieży najbardziej dumne rody królewskie zdają się zaczynać od wczoraj. Linię tę możemy śledzić w nieprzerwanym szeregu od papieża, który w XIX wieku koronował Napoleona, aż do papieża, który w ósmym wieku namaścił Pepina”.

 

Abdykacja odbywała się etapami. Benedykt XVI odłożył klucze, ale wcześniej Paweł VI odłożył tiarę. Akurat w latach sześćdziesiątych dwudziestego wieku, gdy tyle zwodniczych idei rzuciło się, by dominować nad światem, papież odłożył i kazać sprzedać potrójną koronę! Właśnie wtedy, w obliczu uzurpatorskich idei, te trzy korony byłyby pokornym znakiem sprzeciwu wobec ich uroszczeń, a nie oznaką niepotrzebnego splendoru. Nie można bezkarnie podnosić rękę na majestat wieków.

 

Jak przypominał w pierwszej połowie dwudziestego wieku Karl Adam – wybitny niemiecki teolog katolicki: „W Królestwie Chrystusa jest tylko jeden rodzaj szlachectwa: szlachectwo duszy. Nosiciel potrójnej korony jest skałą Kościoła, otrzymał jednak swój urząd nie ze względu na siebie, ale ze względu na braci. On sam jako chrześcijanin nie ma żadnych większych praw ani mniejszych obowiązków niż najnędzniejszy żebrak na ulicy. Również on, a może nawet przede wszystkim on, specjalnie potrzebuje miłosierdzia Boga i wstawiennictwa braci”.

 

Ten sam autor zauważał, że katolicy wśród wielu innych wyznań charakteryzują się w największym stopniu umiejętnością oddzielania osoby (papieża) od urzędu (papiestwa). Cóż – dawno minęły te czasy. Dość popatrzeć na reakcję krytyków „Synowskiego upomnienia”. Paradoksalnie te same osoby, które przy różnych okazjach głoszą konieczność dalszej decentralizacji Kościoła (kolegialność!), w tym przypadku jawią się nie tyle jako papaliści, co raczej papolatryści.

 

Charakterystyczny pod tym względem jest wywiad, jaki dziennikowi „Avvenire” 26 września br. udzielił arcybiskup Chieti Bruno Forte. Hierarcha, który jako sekretarz synodu na temat rodziny, niechlubnie zapisał się próbą przemycenia do dokumentów końcowych (po pierwszej sesji) homoseksualnej agendy, odnosząc się do „Correctio filialis” stwierdził, że jego autorzy prezentują „pełną uprzedzeń postawę wobec ducha soboru watykańskiego drugiego, który tak wspaniale ucieleśnia papież Franciszek”. I dalej też jest mocno: „Wierność powinna być zawsze kierowana ku żyjącemu Bogu, który dzisiaj przemawia do Kościoła za pośrednictwem papieża”.

 

Idąc tropem tych słów, warto by zapytać  włoskiego hierarchy, czy wcześniej Pan Bóg też przemawiał do Kościoła za pośrednictwem na przykład św. Piusa X – autora encykliki „Pascendi” i za pośrednictwem św. Jana Pawła II – autora encykliki „Veritatis splendor”? A jeśli tak, to czyżby zmienił zdanie w sprawach dotyczących sformułowanego przez siebie samego szóstego przykazania Dekalogu?

 

Ostatnie wydarzenia na powrót każą nam przyswoić naukę – tak dobrze znaną poprzednim pokoleniom katolików – o oddzielaniu urzędu papieskiego od osoby papieża. Pomocny w tym względzie może być wykład, który zamierzał wygłosić niedawno zmarły kardynał Carlo Caffara. Tematem wystąpienia emerytowanego arcybiskupa Bolonii w Londynie na forum „John Henry Newman Cultural Centre” miało być zagadnienie moralnego sumienia w nauczaniu bł. Johna Henryego Newmana. W swoim tekście przesłanym organizatorom konferencji kardynał Caffara odnosił się m. in. do postawy Newmana wobec ogłoszonego w 1870 roku na pierwszym soborze watykańskim dogmacie o nieomylności papieża w sprawach wiary i moralności.

 

Wielki konwertyta zbijał argumenty tych, którzy twierdzili, że dogmat ten unieważnia zasadę wolności sumienia katolików. Jak pisał kardynał Caffara: ktokolwiek przeżywa w Wierze relację z papieżem wie, że – jak pisze Newman – „bycie mistrzem prawa moralnego i sumienia jest jego [papieża] raison d’etre. Fakt jego misji jest odpowiedzią na skargi tych, którzy odczuwają niewystarczalność naturalnego światła i niewystarczalność tego światła jest usprawiedliwieniem jego misji”. Punktem odniesienia dla sumienia jest Prawo Boskie, a papież jest po to, aby sumienie było oświecone przez Bożą Prawdę. Zarówno bowiem dla sumienia jak i dla papieża, odniesienie jest to samo: światło Bożej Prawdy. Obydwoje patrzą w tym samym kierunku. I dalej kardynał Caffara cytuje raz jeszcze słowa bł. kardynała Newmana: Gdyby papież przemawiał wbrew tak pojętemu sumieniu, popełniłby prawdziwe samobójstwo. Usuwałby grunt spod swoich stóp. Jakże ważne słowa dwóch kardynałów.

 

Grzegorz Kucharczyk

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie