10 kwietnia 2012

Czy to generał Błasik zatopił „Kursk”?

(Fot. Reuters/Forum)

Jeśli obywatel obcego państwa rzuca nam w twarz, że to my sami rozbiliśmy własny samolot z prezydentem na pokładzie, jeśli twierdzi, że winne tragedii jest pijaństwo polskich oficerów albo presja wywierana na załodze, miejmy trochę odwagi i zapytajmy go, czy nie sądzi, że śp. gen Błasik jest odpowiedzialny również za zatonięcie „Kurska”.

 

Dramat marynarzy na pokładzie okrętu podwodnego „Kursk” i historia nieudanej akcji ratunkowej może bowiem służyć nie tylko jako inspiracja dla smutnego epitafium. Jest to także materiał do przemyśleń na temat realnej siły dzisiejszej Rosji.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Jest 12 sierpnia 2000 r. Na Morzu Barentsa trwają największe ćwiczenia od czasu tzw. upadku komunizmu – ważny moment w pierwszym roku prezydentury Władimira Putina. Bierze w nich udział okręt podwodny „Kursk”, prawdziwe dzieło sztuki w swojej klasie. Wyposażony jest w 24 rakiety i 6 wyrzutni torped, jego kadłub pokrywa sześciocentymetrowa warstwa gumy, poważnie utrudniająca wykrycie. Nad mostkiem kapitańskim znajduje się kapsuła ratunkowa, zdolna pomieścić całą 118-osobową załogę.

„Kursk” potrafi przetrwać bezpośrednie trafienie torpedą, a stworzony jest do walki z grupą bojową amerykańskiego lotniskowca. W tych ćwiczeniach jego celem jest okręt flagowy floty północnej „Piotr Wielki”, występujący właśnie w roli okrętu USA. Jednak torpeda ćwiczebna nie trafia w „Piotra Wielkiego”, za to do okrętu flagowego dociera dziwny wstrząs. Nikt nie podnosi od razu alarmu – wszak „Kursk” jest „niezatapialny”. Dopiero po 12 godzinach do akcji wkraczają 3 łodzie ratunkowe, lecz żadnej z nich nie udaje się ustanowić szczelnego połączenia z leżącym na dnie „Kurskiem”. Ostatecznie, pod naciskiem opinii międzynarodowej Rosja zwraca się o pomoc z zewnątrz. Po dziewięciu dniach udaje się otworzyć luk, ale załoga jest już martwa.

 

Jeśli zdaje nam się, że tylko w sprawie katastrofy smoleńskiej trudno o szybkie wyjaśnienia, warto prześledzić, jak reagowała Rosja w trakcie tego wewnętrznego kryzysu z 2000 roku. Pierwsza hipoteza brzmiała, że „Kursk” mogła zatopić mina z II wojny światowej. Jednak ta hipoteza była równie poważna, co stwierdzenie, że grupa pikinierów może zmusić czołg do odwrotu. Dlatego też powstała druga hipoteza: czeczeński terrorysta w przedziale torpedowym. Istotnie, był tam Czeczen, ale nie znaleziono nic „na niego” poza tym, że był dobrym i lojalnym marynarzem. Powstała więc trzecia wersja wydarzeń: „Kursk” został staranowany przez  obcy okręt podwodny. Ćwiczenia szpiegowały przynajmniej dwie obce jednostki i nawet dowództwo marynarki brytyjskiej optowało za trzecią hipotezą. Jednak, kiedy padła sugestia, że „Kursk” ucierpiał od uderzenia okrętu amerykańskiego, Brytyjczycy zwrócili się o pomoc do Norwegii. Ta udostępniła dane sejsmiczne z momentu rzekomej kolizji i okazało się, że zaobserwowano nie jedną anomalię ale dwie. Druga była wcześniejsza i o wiele mniejsza. To wykluczyło wersję zderzenia.

 

Prawdopodobnie by ratować wizerunek, prezydent Putin ogłosił spektakularną akcję wyciągania wraku. Jej koszty równały się rocznemu budżetowi całej floty północnej (inny cud techniki podwodnej – „Komsomolec” – do dziś leży na dnie). Gdy w suchym doku zbadano dokładnie okręt, okazało się, że na pokładzie wybuchło od 5 do 7 torped. Te eksplozje sprawiły, że na granicy bezpieczeństwa znalazły się umieszczone na okręcie reaktory i mało brakowało, a „Kursk” stałby się wielką „brudną” bombą atomową. Tuż przed wybuchem miał też miejsce pożar. Spowodowała go odnaleziona ćwiczebna torpeda, która miała trafić w „Piotra Wielkiego”. To od niej rozpoczęła się cała tragedia.

Nieszczęsna torpeda zawierała stężony nadtlenek wodoru (HTP), który najprawdopodobniej wyciekł i wszedł w reakcję ze rdzą. Tak mogło dojść do pierwszej, małej eksplozji, na co wskazują znalezione szczątki. Jednak – nawet pomijając fakt, że tę broń powszechnie uważano za niebezpieczną – nie dziwi to, że, mimo złego stanu znalazła się na pokładzie „Kurska”. Jak przyznaje Igor Kurdin, weteran marynarki rosyjskiej, nie sprawdzano jej, gdyż jako torpeda ćwiczebna nie posiadała głowicy. Lecz zaniedbanie było jeszcze poważniejsze. Wcześniej aż 6 z 10 wyprodukowanych razem z nią torped zostało wycofanych z użycia. Czy to nie kazało zachować szczególnej ostrożności?

 

To jednak nie koniec zbiegów okoliczności, które złożyły się na tragiczny wypadek. W normalnych warunkach drzwi wyrzutni wytrzymałyby eksplozję rakiety. Tak – gdyby były zamknięte. Często brudzące się styki zmuszały marynarzy do otwierania załadowanej wyrzutni dla ich wyczyszczenia. Wtedy musiała nastąpić eksplozja, która zamiast wyjść na zewnątrz, pozostała we wnętrzu okrętu. I znów niedowierzanie: jedna nieuzbrojona torpeda i niezatapialny „Kursk” tonie? Kurdin twierdzi, że eksplozja winna była skumulować się w przedziale torpedowym, ale zaniosła ją dalej wentylacja, niczym nieróżniąca się od domowej. To tłumaczy, dlaczego nie rozpoczęto awaryjnego wynurzenia lub nie skorzystano z kapsuły ratunkowej. Ogień i trujący gaz pojawiły się również na mostku dowodzenia, nad którym znajdowała się kapsuła. Jedynym istotnym działaniem, które zdołała podjąć załoga, było wyłączenie reaktorów.

 

Wkrótce po pierwszym wybuchu eksplodowały kolejne torpedy. Lecz to wciąż nie oznaczało końca masywnego okrętu. Pozostali przy życiu marynarze zebrali się na ogonie w towarzystwie oficera maszynowni Dmitrija Kolesnikowa. Czekali na ratunek, który miał przyjść przez tylni właz. Kolesnikow w krótkiej notatce do żony napisał, że „nie trzeba rozpaczać”. Jednak wiedział, że szanse są małe i być może słyszał nawet ekipę ratunkową raz za razem próbującą dostać się do uwięzionych, by wydostać żywych z okrętu. Łodzie, jakich używała ekipa były w złym stanie, a ich załogi słabo wyszkolone. Być może jednak sam Kolesnikow opowiadałby dzisiaj tę historię, gdyby nie fakt, że obie nowoczesne łodzie, jakie posiadała rosyjska marynarka, były prywatnie wynajęte i pracowały 5,5 tys. km dalej… przy wraku „Titanica”. Nim udzielono odpowiedniej pomocy, marynarze zmuszeni byli użyć wymienników powietrza. Przynajmniej jeden wpadł do wody z olejem. Wskutek reakcji chemicznej doszło do pożaru i w ten straszliwy sposób zakończył się ostatni rozdział wielogodzinnej tragedii.

 

Co by było, gdyby Rosjanie wcześniej poprosili o pomoc? Kurdin twierdzi, że takie podejście mogło uratować uwięzionych marynarzy, ale przyznaje też, że wówczas władze rozumowały tak samo jak za czasów Związku Sowieckiego: „Jak to, my nie damy rady? Pomoc? I to jeszcze od Zachodu?”. 

Co zatem z winnymi? Jedynym winnym okazał się stężony nadtlenek wodoru. Po katastrofie wycofano zawierające go torpedy. Oficjalny raport nie wskazał nikogo, choć chyba nietrudno dotrzeć do osób odpowiedzialnych za stan torpedy i załadowanie bojowego śmiecia na pokład supernowoczesnego okrętu podwodnego. Niech zatem świat myśli, że „Kursk” zatopiła załoga albo amerykańska tajna broń. Przecież do dziś nie ma pewności, co dokładnie stało się z ćwiczebną torpedą.

 

Ta smutna historia winna być dla nas lekcją obiektywizmu. Jeśli obywatel obcego państwa bezczelnie rzuca nam w twarz, że to my rozbiliśmy własny samolot z prezydentem na pokładzie, który notabene miał wylądować na nienależącym do nas lotnisku; jeśli twierdzi, że winne jest pijaństwo polskiej załogi albo wykorzystywanie wojskowego stopnia do wymuszenia na załodze decyzji, miejmy trochę odwagi i zapytajmy go, czy nie sądzi, że śp. gen Błasik jest odpowiedzialny również za zatonięcie „Kurska”? Czasami łatwiej jest zaakceptować absurdalne kłamstwo, niż bolesną prawdę o sobie i o swoim kraju.

 

Grzegorz Pabijan

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie