31 sierpnia 2014

Tusk jak Schettino – wielka ucieczka z tonącego okrętu

(Fot. MIROSLAW PIESLAK/FORUM)

Towarzyszący nam od kilku dni medialny jazgot nie ustaje w karkołomnej argumentacji, że stołek szefa Rady Europejskiej dla Donalda Tuska to nobilitacja, jakiej nie widział świat. Bzdura. To nic więcej, jak ucieczka kapitana z tonącego okrętu.


W tym sensie Tuskowi blisko jest do słynnego włoskiego antybohatera ostatnich lat, kapitana Francesco Schettino, oskarżonego o spowodowanie katastrofy statku Costa Concordia. Przypomnijmy, że Włoch spotkał się ze społecznym ostracyzmem głównie dlatego, że jako jeden z pierwszych dał nogę z pokładu. A jak wiadomo, kapitan zawsze schodzi ostatni. Tusk o tym wcale nie zapomniał, a swoją ucieczkę zaplanował z pełną premedytacją. Nie było na to dla niego ani lepszego momentu, ani lepszej okazji.

Wesprzyj nas już teraz!

Kłopoty Donalda

Jak wynika z ujawnionej przez tygodnik „Wprost” rozmowy jego bliskiego współpracownika Pawła Grasia z prezesem Orlenu Jackiem Krawcem, Tusk co najmniej od kilku miesięcy wahał się, czy walczyć o ważne stanowisko w Unii Europejskiej. Motywacje do przyjęcia brukselskiego stołka były dwie: po pierwsze, ryzyko możliwej porażki w wyborach parlamentarnych w 2015 roku i po drugie, splendor, jaki może zapewnić taki stolec. „To jest jednak duża rzecz, inna liga” – komentował Krawiec a Graś przytakiwał: „Ta, inna liga”.

Te dwa powody tłumaczą polityczną osobowość Donalda Tuska. Szef polskiego rządu (funkcję tę może pełnić do 1 grudnia, gdy obejmie nowe stanowisko) przez blisko osiem lat sprawowania władzy całkowicie uzależnił się od społecznych nastrojów. To, co wielu nazywało „słuchem społecznym”, było w istocie schlebianiem najniższym instynktom demokratycznej woli. Bycie lubianym stało się dla Tuska istotą polityki, co w czasach pop idoli typu „cool” przysporzyło mu rzeszę oddanych wielbicieli. Przyszły szef Rady Europejskiej ma przy tym charakter idealnie odpowiadający zewnątrz sterownej pacynce w rękach opinii publicznej. Politycy pamiętający go z czasów szefowania jego poprzedniej partii KLD, czy mozolnej kariery w Unii Wolności po dziś dzień nie mogą wyjść z podziwu, że ten sympatyczny chłopak popijający winko, oglądający mecze i haratający co i rusz w gałę został nagle najważniejszą postacią sceny politycznej.

Tusk, jako szef PO stał się, owszem, bardziej brutalny, wyrachowany, cyniczny, ale nie zmienił swojego chłopięcego charakteru, gdy – już jako szef rządu – w piątek kończył pracę wcześnie, by znaleźć się po południu w rodzinnym Sopocie i wrócić do Warszawy dopiero w poniedziałek, ale nie rano, lecz popołudniem. Nie wyzbył się cech wesołka i „chłopaka z sąsiedztwa”, co wydatnie pomagało mu zresztą w komunikacji ze społeczeństwem. Sztukę dbałości o własny wizerunek opanował przy tym do tego stopnia, że przez wiele lat przyszło mu cieszyć się poparciem społecznym, gdy jego rząd regularnie tracił w sondażach.

Nie zatopiła go afera hazardowa, jak po kaczce spłynęła po nim sprawa zaangażowania jego syna w ciemny biznes Amber Gold, ale za to autentycznie wstrząsnąć musiało nim ujawnienie przez „Wprost” tajemniczo zdobytych nagrań. Tamte poprzednie ciosy Tusk mógł bowiem kontrolować, otrząsając się – z wielką pomocą sprzyjających mu mediów – z kolejnych posądzeń raz lepiej, a raz gorzej udowadnianych. W przypadku tzw. afery taśmowej wszystko stało czarno na białym. W dodatku wiele wskazuje, że w jej rozpętaniu maczały palce służby specjalne, nad którymi ani on, ani minister Bartłomiej Sienkiewicz nie mają pełnej kontroli. Co mogło znaleźć się w kolejnych taśmach? Medialne doniesienia przebąkiwały o tym, że są nagrania z rozmowy Tuska z Kulczykiem oraz Tuska z synem o rzeczonej sprawie Amber Gold. Wiadomo, że do pierwszego spotkania doszło w kancelarii premiera, a to oznacza, że sprawa nagrań ma swoje bardzo mroczne i wielopiętrowe dno oraz, że stoją za nią znacznie poważniejsi ludzie, niż – jak starały się bagatelizować temat prorządowe media – mafia kelnerów.

Tusk przestraszył się perspektywy kolejnych kryzysów, bo każdy z nich mógł go zmieść ze sceny politycznej, pozostawiając na deskach jedynie jego kości. Zakładając nawet, że do wyborów parlamentarnych w roku 2015 żadna nowa taśma nie ujrzałaby światła dziennego, trudno już teraz jest tłumaczyć ludziom, iż nowobogacki charakter platformerskiej elity, płacącej za obiad znacznie ponad tysiąc złotych, pasuje do snutej od siedmiu lat opowieści o trosce o Polskę.

Okręt tonie

Znacznie ważniejszym powodem ucieczki Tuska do Brukseli jest marny stan państwa. Premier robił wszystko, by zapewnić sobie trwanie przy władzy, ale w końcu zorientował się, że dłużej już nie można. Wystarczy spojrzeć na rosnące zadłużenie państwa, fiasko emerytalnej umowy międzypokoleniowej czy – a to biorąc pod uwagę wojnę rosyjsko-ukraińską wydaje się być kwestią szczególnie palącą – marny stan polskiej armii.

Kończy się powoli czas robienia dobrej miny do złej gry. W końcu nawet otępiona propagandą opinia publiczna musi wystawić Tuskowi rachunek. A ten może być srogi, bo wiele wskazuje, że karą dla Platformy będzie zwycięstwo Prawa i Sprawiedliwości. I choć obydwie partie zagospodarowawszy emocje społeczne, zdominowały arenę polityczną, to otoczenie Tuska jest autentycznie przekonane, że Jarosław Kaczyński nie tylko już mówi o politycznym odwecie na rządzącej ekipie sobie a muzom, ale faktycznie taką planuje. Ucieczka do Brukseli jawi się w tym kontekście, jako zbawienne wyjście ewakuacyjne z nabrzmiałej gorącą atmosferą polskiej polityki.

Warto zwrócić również uwagę, że choć okręt dowodzony przez Tuska powoli tonie w morzu zaniedbań i troski o wąsko rozumiany interes polityczny, premier, miast zająć się ważkimi sprawami polityki wewnętrznej, od dawna robił wiele, by załatwić sobie szansę na opcję ucieczki do Brukseli. Bliskie kontakty z kanclerz, Angelą Merkel, sprowadzające się do sztafażu przyjaznych relacji a w istocie pociągające za sobą deklaracje prowadzenia polityki zagranicznej zorientowanej na wsparcie dominacji Niemiec w Europie, czy otwarcie się na genderowe nowinkarstwo w rodzaju Konwencji o zapobieganiu przemocy wobec kobiet – te wszystkie posunięcia nie miały wiele wspólnego z polską racją stanu, ale stanowiły oczywiste preludium do nominacji na ważne unijne stanowisko.

Żaden pożytek

Wbrew temu, co starają się nam wmówić media, nie będziemy mieli – jako wspólnota – żadnego pożytku z tego, czym Tusk będzie się zajmował przez co najmniej najbliższe dwa i pół roku. Jego funkcja nie jest decyzyjna, a o jej charakterze świadczy najlepiej to, jaki model przywództwa sprawował pierwszy polityk na tym stołku, Herman van Rompuy. Belg obejmował szefostwo w Radzie Europejskiej jako człowiek kompromisu, z mało wyrazistym charakterem i pozbawiony cech przywódczych. Początkowo jednym z jego kontrkandydatów był były brytyjski premier, Tony Blair lecz jego kandydatura szybko upadła z uwagi na niebezpieczeństwo zdominowania Rady Europejskiej przez zbyt silny polityczny temperament.

Wybór van Rompuya pokazał, jakiej Unii Europejskiej chcą Niemcy, Francuzi i Brytyjczycy. Zdecydowawszy o tamtej nominacji, dominujący w Europie przywódcy dali jasny sygnał, że centra decyzyjne w dalszym ciągu mają znajdować się w stolicach państw członkowskich. Warto o tym pamiętać, bo w najbliższych tygodniach rządowa propaganda nie będzie ustawać we wmawianiu nam, że szefowanie Radzie Europejskiej przez Tuska ochroni Polskę przed rosyjską agresją. To bzdura. Ostatnie wydarzenia pokazują najdobitniej, że wynik wojny na Ukrainie rozstrzygną między sobą Merkel i Putin. Polski głos będzie miał tutaj niewielkie znaczenie. Szczególnie zaś, jeśli popłynie z Brukseli, ze stołka, którego istota sprowadza się do obdzwaniania unijnych przywódców, umawiania ich spotkań i namawiania do kompromisu narzuconego przez Berlin, Londyn bądź – ostatnio już z rzadka – Paryż. Przesada? A jaki wpływ na nominację Tuska miał van Rompuy? Zdecydował o tym przede wszystkim kompromis dwóch wielkich przywódców –niemieckiej kanclerz i brytyjskiego premiera.

Tusk, odchodząc do Brukseli, zostawia Polskę w bardzo trudnym momencie, wymagającym wielu trudnych decyzji szczególnie w obszarze polityki międzynarodowej i obronnej. Biorąc pod uwagę decyzje, jakie podejmował on przez ostatnich siedem lat, nie musi to oznaczać, że ucieczka ta wyjdzie Polsce na złe. Ale wciąż pozostaje ucieczką.

 

 

Krzysztof Gędłek

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie