23 sierpnia 2016

Turecki terror… uchodźcami

(REUTERS / FORUM)

W obawie przed problemami masowej imigracji Unia Europejska zgodziła się na swoiste uzależnienie od Turcji. W zamian za szereg korzyści poprosiła ją w marcu o zamknięcie wcześniej szeroko otwartego „kurka z uchodźcami”. Żądania Ankary nie zostały jednak wypełnione i nie jest wykluczone, że układ zostanie zerwany. Dla Polski i innych krajów niechętnych przyjmowaniu islamskich migrantów mogłoby to oznaczać nowe kłopoty.

 

Przez cały rok 2015 i początek roku 2016 Turcja była głównym krajem tranzytowym dla milionów uchodźców. Przez kraj Erdogana do Europy podróżowali nie tylko Syryjczycy i Irakijczycy. Z tureckiego wybrzeża na greckie wyspy przedzierali się także mieszkańcy Afganistanu i Iranu, przybysze z całej Afryki (zwłaszcza północnej), a także Pakistańczycy, Hindusi i Bhutańczycy. Dla wielu z nich istniały wprawdzie inne drogi, jednak turecka była nieporównanie prostsza, choćby ze względu na doskonałą organizację przemytu ludzi. Na masową migrację Ankara nie tyle przymykała oko, co najprawdopodobniej nawet ją wspomagała. Setki tysięcy uchodźców były dla Erdogana doskonałą kartą przetargową w rozmowach z Europą. Unia w obecnym kształcie, pozostając pod nadzorem polityczno-poprawnych elit, bez tureckiej pomocy nie mogła zrobić wiele. Owszem, w lutym zamknięto szlak bałkański, ale to spowodowało tylko uwięzienie migrantów w Grecji, grożąc prawdziwą katastrofą humanitarną i dramatycznymi problemami Wspólnoty. Co więcej szlak nie był i do dziś nie jest całkowicie szczelny. Wobec całkowitej klęski planu zmuszenia wszystkich krajów UE do przyjmowania migrantów, unijne elity uznały za najłatwiejsze rozwiązanie skłonić Turcję do zatrzymania fali migrantów poprzez wdrożenie rzeczywistych kontroli granic i wszczęcie walki z przemytnikami ludzi.

Wesprzyj nas już teraz!

Układ

Porozumienie zawarto ostatecznie pod koniec marca; weszło w życie na początku kolejnego miesiąca. Jednym z najgłośniejszych jego punktów jest przekazywanie Turcji każdego Syryjczyka zatrzymanego na greckich wyspach. W zamian UE ma odbierać jednego uchodźcę z tureckich obozów. Program ten funkcjonuje jednak tylko symbolicznie: choć zakładano wymianę 72 tysięcy uchodźców (z możliwą dalszego rozszerzenia), to jak dotąd z Grecji do Turcji trafiło niespełna 500 migrantów, a z Turcji do UE – nieco ponad 800. Z wyjątkiem Niemiec i Szwecji żaden kraj europejski nie ma ochoty przyjmować uchodźców, zatem Syryjczyków z Turcji nie ma komu przekazywać. Co więcej Turcja nie jest formalnie uznawana za państwo bezpieczne; dlatego żaden azylant nie może zostać wbrew swojej woli odesłany do Turcji.

Drugim i najbardziej fundamentalnym punktem umowy było zobowiązanie Turcji do ścisłego pilnowania własnych granic i ostrej walki z przemytnikami. Władze w Ankarze przekonują głośno, że wszystko to jest z sukcesem realizowane i ma dla Europy wprost nieocenioną wartość. Turcy mogą przywołać korzystne dla siebie statystyki: O ile jeszcze w styczniu na greckie wyspy dotarło 120 tysięcy migrantów, to wkrótce po zawarciu porozumienia ich liczba zaczęła szybko spadać, a obecnie jest w skali europejskiej po prostu nieznaczna. Dodatkowo w wyniku porozumienia do pewnego stopnia polepsza się sytuacja w obozach uchodźczych w samej Turcji. Poprawiają się warunki sanitarne, otwierane są nowe szkoły dla uchodźców, migranci mają też więcej szans na pracę. Europa obiecała, że na te cele przekaże organizacjom humanitarnym w Turcji 3 mld euro; jak dotąd przekazała wprawdzie tylko  ok. 150 mln, nie pozostaje to jednak bez efektu. 

Czy znaczący spadek napływu uchodźców z kierunku tureckiego jest wynikiem w pierwszej kolejności działań samej Turcji, zarówno na polu uszczelnienia granic, walki z przemytnikami i poprawienia jakości życia w obozach, czy też raczej rozpowszechnienia informacji o zamknięciu szlaku bałkańskiego, wciąż jednak nie wiadomo.

Porozumienie pod znakiem zapytania

Wkrótce jednak Unia Europejska może się o tym przekonać, bo Turcja coraz wyraźniej grozi zerwaniem układu. W ostatnich tygodniach mówili o tym zarówno premier i najważniejsi ministrowie w tureckim rządzie, jak i sam prezydent Erdogan. Wszystko za sprawą wiz; jednym z wymogów, jakie postawiła Ankara Unii Europejskiej obiecując swoją pomoc, była daleko idąca liberalizacja polityki wizowej. Pierwotnie miano dokonać reformy na tym polu jeszcze w lipcu; tak się jednak nie stało, co w Europie tłumaczy się oficjalnie względami prawnymi.

Turcy mają nie przestrzegać demokratycznych praw człowieka; największym problemem jest ustawowa definicja terroryzmu, która w ocenie Niemców i UE daje podstawy do prześladowań politycznych dziennikarzy i sędziów. Chociaż Bruksela apelowała do Erdogana o zmianę ustawy, ten pozostaje nieporuszony. Dlatego zarówno szef Komisji Europejskiej Jean-Claude Juncker, szef Parlamentu Europejskiej Martin Schulz, jak i kanclerz Angela Merkel deklarują publicznie, że nie można w obecnej sytuacji zmienić polityki wizowej. Turcja jednak nie chce słuchać wymówek. Niedawno turecki szef MSZ zapowiedział, że Ankara domaga się ułatwień wizowych najpóźniej w październiku. Jeżeli UE nie pójdzie na to ustępstwo, to Turcja przestanie angażować się w pomoc w kryzysie imigracyjnym. Gdyby groźba ta została zrealizowana, mogłoby to oznaczać bardzo poważne kłopoty dla całej UE – bezpośrednio zwłaszcza dla Grecji i Niemiec, a pośrednio także dla Polski.

Berlin przygotowuje się na czarny scenariusz

Kilka dni temu „Der Spiegel” opisywał dokumenty niemieckiego rządu, które mają świadczyć o bardzo poważnym traktowaniu możliwości zerwania przez Ankarę porozumienia. Niestety, pomysły Berlina na ewentualność nowego masowego kryzysu uchodźczego nie są nowatorskie. Przede wszystkim granicę turecko-grecką ma intensywnie patrolować europejska agencja ochrony granic, Frontex. Ci jednak, którym uda się przedrzeć na terytorium UE, będą przyjmowani jako azylanci. Dlatego, jak donosi „Spiegel”, Niemcy chcą z nową siłą wrócić do koncepcji przymusowego rozdzielania uchodźców po wszystkich krajach unijnych. Nie wiadomo, czym skończyłoby się to dla Polski. Wielokrotnie jednak ze strony najważniejszych nawet unijnych urzędników słyszeliśmy o potencjalnych karach finansowych dla krajów wzbraniających się przed napływem migrantów; niewykluczone, że w razie wybuchu nowego kryzysu pomysł ten, dotychczas dość marginalny, zacznie być traktowany zupełnie poważnie.

Ankara wciąż chce do UE

Pomimo bardzo szybkich przemian w polityce wewnętrznej i zagranicznej samej Turcji nie wydaje się, by porozumienie mogło zostać zerwane już wkrótce. Rząd w Ankarze wyznaczył termin liberalizacji polityki wizowej na październik, a prawdopodobne jest, że w zamian za innego rodzaju ustępstwa może to zostać jeszcze przesunięte. Co więcej tureccy oficjele cały czas deklarują, że celem Turcji pozostaje wstąpienie do Unii Europejskiej. W połowie sierpnia ambasador Turcji przy Unii Europejskiej Selim Yenel stwierdził, że jego Ankara chce zostać przyjęta do Wspólnoty w 2023 roku, gdy Turcja będzie świętować stulecie republiki. – Przystąpienie do UE byłoby wówczas ukoronowaniem mojego kraju – powiedział Yenel niemieckiej prasie. Politycy z RFN oraz europejscy urzędnicy są jednak sceptyczni. Rzecznik niemieckiego rządu Steffen Seibert stwierdził niedawno, że wobec obecnych przemian w Turcji „nie sposób podać szacunkowego czasu, w którym mógłby dobiec końca proces negocjacji akcesyjnych”, dodając, ze rozmowy na temat przystąpienia Turcji do UE są wciąż bardzo „otwarte”. Rzeczywiście: Choć Turcja kandydatem do wejścia do UE jest od 1999 roku, a oficjalne negocjacje rozpoczęły się w roku 2005, to wciąż spośród 35 rozdziałów negocjacyjnych zajęto się jedynie 14. Stąd Jean-Claude Juncker mógł powiedzieć ostatnio, że zakończenie negocjacji jest wciąż kwestią wielu lat i w „przewidywalnej przyszłości” nie widać szans na ich pozytywną dla Turcji finalizację.  Ankara jednak nie rezygnuje; nawet jeżeli miraż szybkiej akcesji do UE podtrzymuje głównie ze względu na politykę wewnętrzną, to można wątpić, czy władze chciałyby po prostu z niego rezygnować, a to przecież mogłoby oznaczać zerwanie porozumienia, radykalnie pogarszającego wzajemne relacje.

Polityka ograniczonych ustępstw?

Nie wydaje się prawdopodobne, by Niemcy i Europa zupełnie uległy Turcji, całkowicie liberalizując politykę wizową. Tego nie chce większość państw unijnych – na szczęście, bo setki tysięcy czy zgoła miliony muzułmańskich imigrantów z Turcji w Europie nie mogłyby przyczynić się do stabilizacji i tak już bardzo napiętej sytuacji bezpieczeństwa, o poszanowaniu wolności religijnej chrześcijan nie mówiąc. Z drugiej strony całkowita rezygnacja z pomocy Turcji mogłaby oznaczać powrót bardzo ostrego kryzysu uchodźczego, bo nie ma cienia wątpliwości, że Ankara jest w stanie znacząco zwiększyć migracyjną presję na Europę. Można zatem mieć nadzieję jedynie na rozsądną politykę bardzo ograniczonych ustępstw, przy jednoczesnym stałym wzmacnianiu ochrony europejskich granic, tak, by w jak najkrótszej perspektywie pomoc Turcji nie była już Europie specjalnie potrzebna. Czy te nadzieje są realistyczne wobec dominującego wciąż w Niemczech i innych czołowych krajach unijnych w istocie skrajnie lewicowego myślenia? To wątpliwe. W przypadku nowej wielkiej fali uchodźczej ubiegłoroczny dramat, jaki zgotowała Europie Merkel z żelazną konsekwencją realizując założenia obłędnej lewicowej polityki poprawnościowej, może się znowu powtórzyć.

Paweł Chmielewski

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie