29 grudnia 2016

Trzeba nam zasady pomocniczości, a nie sanacyjnego centralizmu

(fot. Adam Chelstowski/FORUM)

Rok 2016 z pewnością zostanie zapamiętany jako czas, w którym zmarnowano najpoważniejszą od lat okazję do powstrzymania haniebnego procederu mordowania dzieci nienarodzonych w majestacie prawa. W tej sprawie PiS raczej się już nie zrehabilituje. Ale ma jeszcze szansę wycofać się z innych kompromitujących pomysłów. Oby tak się stało.


W głowach wielu politycznych działaczy i analityków sprzyjających rządowi Beaty Szydło nie mieszczą się powody, dla których obrońcy życia wciąć dają wyraz swemu rozczarowaniu decyzją sejmowej większości. Dla obecnej władzy sprawa obrony życia stanowi wszak tylko jedną z wielu, z którymi musi zmagać się rząd. W ich polityczno-zakulisowych kalkulacjach wprowadzenie pełnej ochrony życia stanowiłoby balast dla dalszego sprawnego funkcjonowania mechanizmów politycznych.

Wesprzyj nas już teraz!

Takie podejście, które jest nie do pogodzenia ze zrozumiałą pryncypialnością prolajferów, sprawia, że  trudno spodziewać się, aby w niedalekiej przyszłości pojawiła się ponownie realna szansa na zmianę tzw. kompromisu aborcyjnego. Zawsze będzie to „zły moment”, zawsze znajdą się „siły czekające na upadek rządu”… Zawsze też znajdą się osoby pokroju pożałowania godnej rzecznik PiS Beaty Mazurek sugerujące, że obrońcy życia chcą po prostu obalić rząd (sic!).

Sanacja bis

W roku 2016 partii Jarosława Kaczyńskiego udało się przedstawić imponujący rozmachem plan dokonania zmian w krajobrazie III RP. Projekt ten ma jednak pewną rudymentarną wadę. U jego podstaw leży wiara w państwową omnipotencję, która ma stanowić remedium na choroby trawiące poszczególne elementy tworzące strukturę państwa. Wpływ na taką filozofię władzy z pewnością ma nieskrywana fascynacja rządami formacji stworzonej po zamachu majowym 1926 r. przez marszałka Józefa Piłsudskiego, która charakteryzuje obecny obóz rządzący. Jednak jako memento warto Prawu i Sprawiedliwości przypomnieć jak wyglądał kres rządów sanatorów….

Opanowywanie coraz szerszych połaci życia społecznego i politycznego, nawet jeśli odbywa się spod hasłem ich uzdrowienia i oczyszczenia, nie może skończyć się dobrze. Pojawianie się kolejnych „błędów i wypaczeń” jest tylko kwestią czasu. Lekarstwem nie okażą się też kolejne zmiany kadrowe, wymieniające „naszych” na „jeszcze bardziej naszych”.

Z pomocą rządzącym przychodzi jednak katolicka nauka społeczna. Warto aby to do niej w pierwszej kolejności sięgnęli politycy deklarujący przywiązanie do „wartości chrześcijańskich”. Będzie to z pewnością dużo właściwsze i pożyteczniejsze niż przywoływanie wspomnianych „wartości”. Na marginesie warto zauważyć, jak czynił to prof. Mieczysław A. Krąpiec OP, niebezpieczeństwo jakie kryje się za powoływaniem się na pojęcie „wartości”. Znakomity filozof ostrzegał, iż „słowo to stało się słowem-wytrychem we współczesnej kulturze, zwłaszcza w dziedzinie etyki oderwanej od źródeł rozumienia bytu i dobra. Oderwanie się w poznaniu od rzeczywistości realnie istniejącej burzy fundamenty poznania i międzyludzkiego komunikowania się”. Trudno nie powiązać tych rozważań z dobrze znaną z politycznej kuchni hipokryzją, która stawała się wielokrotnie udziałem polityków deklarujących swoje przywiązanie do wartości…

Zasada pomocniczości

Ze skarbnicy katolickiej nauki społecznej warto polecić naszym rządzącym zasadę pomocniczości, tym bardziej iż pojawia się ona w Preambule Konstytucji RP. Czytamy w niej bowiem, iż „prawa podstawowe dla państwa oparte są na oparte na poszanowaniu wolności i sprawiedliwości, współdziałaniu władz, dialogu społecznym oraz na zasadzie pomocniczości umacniającej uprawnienia obywateli i ich wspólnot”.

Zasada pomocniczości opiera się na założeniu, że zadania, które mogą być realizowane przez jednostkę nie powinny być realizowane przez państwo. Organy państwowe niższego rzędu mogą być wyręczone przez organy nadrzędne, tylko jeśli nie są w stanie same wywiązywać się ze swoich obowiązków. Ponadto organy wyższego rzędu mogą je zastąpić, jeśli są w stanie wykonać działanie efektywniej.

Subsydiarność odnosi się m. in. do państwa, samorządu terytorialnego, organizacji charytatywnych oraz przedsiębiorstw.

Zatem wprowadzając w życie zasadę subsydiarności należy pamiętać, iż pomoc ma polegać na wspieraniu, nie zaś na wyręczaniu, a nachalne i systemowe ingerowanie władzy państwowej i jej instytucji w sprawy, z którymi jednostki są w stanie sobie poradzić, jest biegunowo dalekie od zasady pomocniczości.

Jak zatem wyglądają rządy PiS jeśli spojrzymy na nie przez pryzmat opisanej zasady? Mówiąc delikatnie: nie najlepiej. Szczególnie na dwóch płaszczyznach, gdzie co prawda nie mamy jeszcze do czynienia z decyzjami politycznymi, lecz ich prefiguracje płynące z ust prominentnych polityków PiS nie napawają optymizmem. W pierwszej kolejności mowa tu o funkcjonowaniu samorządu terytorialnego. Nie od dziś z ulicy Nowogrodzkiej płyną głosy nieufne wobec idei samorządności. Nie chodzi tu nawet o kadry, które obecnie dzierżą w terenie ster władzy, lecz o samą koncepcję. Najlepszą egzemplifikacją tego braku zaufania do „oddawania władzy w dół” jest sposób zarządzania partią. Zwróćmy uwagę, że PiS nie dorobił się tzw. baronów partyjnych, którzy nawet jeśli nie zasiadają na eksponowanych stanowiskach, potrafią rzucić wyzwanie wierchuszce partyjnej – vide PO, SLD. Inna sprawa, że praktyka polityczna pokazuje wyraźnie, iż w III RP tylko tzw. model wodzowski zapewnia sprawne funkcjonowanie partii politycznych, a wszelkie próby wprowadzania  kolegialności kończą się spektakularnymi porażkami. A zatem trudno się dziwić, że ta „wodzowska” filozofia znajduje swe odzwierciedlenie w pisowskim myśleniu o rządzeniu całym państwem. Jednak to, co sprawdza się w odniesieniu do instytucji jaką jest partia, może w przypadku kraju skutkować niepożądanymi zjawiskami. Oczywiście, że samorządy bywają miejscem pojawiania się głębokich patologii, czy jednak winna jest temu samorządność, czy raczej właśnie jej ograniczanie i roztapianie samorządu w omnipotentnym państwie?

W kolejnym przypadku mamy do czynienia z wyraźniejszymi zapowiedziami skłaniającymi do rozważań już nie na poziomie filozofii władzy lecz niestety… kabaretu. Tylko tak można bowiem patrzeć na pojawiające się jaskółki „dobrej zmiany” w zakresie funkcjonowania organizacji tzw. trzeciego sektora. Deklaracje o tworzeniu państwowego ośrodka czuwającego nad samoorganizacją Polaków są co najmniej zaskakujące. Niestety w tym przypadku również daje o sobie znać wiara w wszechpotężne państwo. Wygodne pojęcie „propaństwowości” stało się kurtyną skrywającą zapędy jeśli nie socjalistyczne, to z pewnością etatystyczne.

Krytycy pomysłów PiS dotyczących organizacji pozarządowych zauważają, że za ideą tą kryć się może chęć nagrodzenia „swoich” na koszt podatnika. Prostym lekarstwem na te problemy byłoby oczywiście zakręcenie budżetowego kurka dla NGO’sów w ogóle, a tym samym zachęcenie ich do prowadzenia działalności zmierzającej do pozyskiwania środków na własną rękę, czyż nie? Ale do tego należałoby także choć trochę obniżyć podatki, aby obywatele sami wspierali wybrane przez siebie organizacje, a to już dla PiS-u może być nie do zaakceptowania.

Wraz z nowym rokiem warto wyrazić nadzieje, że odpowiedzialni za kierunki polskiej polityki zechcą z większą uwagą wsłuchać się w głos płynący z wielowiekowej mądrości społecznej nauki Kościoła, niż dywagacji sanacyjnych teoretyków.

Lepiej bowiem słuchać Boga niż ludzi.

 

 

Łukasz Karpiel

 

 

 

 

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie