19 września 2013

„Trylogia” – dowód polskości

(Juliusz Kossak, "Kmicicowa kompania", repr. Piotrus/Wikimedia Commons)

Przy okazji decyzji resortu pani KrystynySzumilas (trudno używać w tym kontekście słów „edukacja narodowa”) o zdjęciu „Trylogii” Henryka Sienkiewicza z kanonu lektur gimnazjalnych, co rusz pojawiają się głosy krytykujące to arcydzieło polskiego noblisty za promowanie „łatwego patriotyzmu”, ukierunkowanego li tylko na „krzepienie serc”. Wykorzystuje się przeciw Autorowi jego wyznanie, które zamieścił na zakończenie „Pana Wołodyjowskiego”.

 

Tkwi w tych krytykach pokrętny sylogizm, zrównujący krzepienie polskich serc z głaskaniem rodaków po główce i uprawianiem zakłamanej pedagogiki narodowej w myśl – obowiązującego dzisiaj hasła – „Polacy, nic się nie stało!”. Kto tak twierdzi, daje świadectwo, że „Trylogii” nie czytał i nie zamieszkał (choćby przez chwilę) we wskrzeszonym na jej kartach przez geniusz Sienkiewicza świecie imperium Rzeczypospospolitej (by zapożyczyć tutaj określenie autorstwa Cata-Mackiewicza). Wskrzeszenie tego świata, ze wszystkimi jego blaskami i cieniami – oto największe pokrzepienie serc Polaków, w latach osiemdziesiątych XIX wieku (pierwszy tom „Ogniem i mieczem”) zmagających się nad Wartą i Niemnem o zachowanie ojczystej ziemi i ojczystego języka.

Wesprzyj nas już teraz!

 

To, że w tak uproszczony sposób Sienkiewiczowską „Trylogię” krytykują chwalcy wszystkiego, co orzeknie resort p. Szumilas – specjalnie nie dziwi. Dziwi natomiast mocno podobna krytyka z ust tych, którzy nie tylko deklarują, ale i dużo robią dla wskrzeszania świata dawnej Rzeczypospolitej w naszych czasach. Oto pisarz Jacek Komuda – autor cyklu powieściowego o dymitriadzie – w wywiadzie zamieszczonym w najnowszym numerze „Do Rzeczy” (nr 34) deklaruje: „A tak naprawdę cisnąłem precz „Trylogię” w trakcie studiów na Wydziale Historycznym UW. Wcale nie pod wpływem literackiej mody, ale tego, co przeczytałem i usłyszałem od moich wykładowców oraz promotorów”.

 

Co prawda, to prawda. Studia historyczne mogą skutecznie zniechęcić do poznawania najciekawszych epok w dziejach Polski. W przypadku Jacka Komudy wpływ warszawskich „wykładowców i promotorów” okazał się trwały. Dalej bowiem autor współczesnych powieści historycznych usprawiedliwiając swoje „ciśnięcie ‘Trylogią’” wyznaje: „Nigdy nie chciałem pisać ku pokrzepieniu serc, ale ku przestrodze. Żebyśmy wiedzieli, jakich błędów uniknąć, by odbudować mocarstwową pozycję Polski”. Czytaj: Sienkiewicz tylko krzepił serca (głaskał po główce), ale nie przestrzegał.

 

Podobnie jak Komuda, ja również w czasie swoich studiów historycznych (na UAM) przeszedłem przyspieszony kurs zniechęcania do dziejów dawnej, wielkiej Rzeczypospolitej. Ale „Trylogią” nie ciskałem. Kocham ją i często do niej zaglądam. I czytam we wspaniałej scenie rozmowy księcia Jeremiego z Ukrzyżowanym w kaplicy zamku zbaraskiego (najwspanialsza – obok III części „Dziadów” – scena rozmowy Polaka z Panem): „Wróg najgorszy to nie Chmielnicki, ale nieład wewnętrzny, ale swawola szlachty, ale szczupłość i niekarność wojska, burzliwość sejmów, niesnaski, rozterki, zamęt, niedołęstwo, prywata i niekarność – niekarność przede wszystkim”. Jakbym czytał „Kazania Sejmowe” księdza Piotra Skargi i przypominają mi się słowa natchnionego kaznodziei: „Zginęła w tym królestwie karność, nikt się urzędów ani praw nie boi”.

 

Czytam „Pana Wołodyjowskiego”, a w nim scenę jak zniesmaczony Zagłoba – zdążając do Warszawy – napotyka w Mińsku Mazowieckim okazały dwór księcia Bogusława Radziwiłła, udającego się w charakterze posła na konwokację (bezkrólewie po abdykacji Jana Kazimierza) i snuje w związku z tym faktem gorzkie refleksje: „Ale widać, źle się dzieje w tej prześwietnej Rzeczypospolitej, jeśli podobni przedawczykowie, bez czci i sumienia, nie tylko kary nie odnoszą, ale w bezpieczności i potędze jeżdżą, ba! Jeszcze obywatelskie funkcje sprawują. Chyba, że zginiem, bo gdzież, w jakim kraju, w jakim innym państwie taka rzecz przygodzić by się mogła? Dobry był Joannes Casimirus, ale nadto przebaczał i przyuczył najgorszych dufać w bezkarność i przezpieczeństwo. Wszelako nie jego to tylko wina. Widać, że i w narodzie sumienie obywatelskie i czułość na cnotę do reszty zginęła”.

 

Na pytanie pana Zagłoby o kraj, w którym robią kariery zdrajcy, a oficjalną filozofią jest „przyuczanie najgorszych do bezkarności” (czy nie nazywa się to czasem „grubą kreską”?), bardzo łatwo odpowiedzieć. Czy Sienkiewicz nie przestrzega? Czy jego przestrogi straciły na aktualności? Czyż zdrada i swawola („róbta, co chceta”) ciągle nie toczą gmachu Rzeczypospolitej?

 

Kontrapunkt (świadomy?) dla wynurzeń pisarza Komudy odnajdujemy w tym samym numerze „Do Rzeczy” w omówieniu (autorstwa Piotra Zychowicza) edycji wspomnień polskich dzieci, których rodzice padli ofiarą realizowanej w Sowietach w 1938 roku ludobójczej „operacji polskiej”. Przygotowana przez Tomasza Sommera edycja zawiera również wspomnienie Eugenii Kuźmińskiej, która wspominając aresztowanie jej ojca przez NKWD w dniu 15 lutego 1938 roku, zapamiętała, że dowodem „kontrrewolucyjnej” aktywności tego ostatniego, były odnalezione przez sowieckich funkcjonariuszy podczas rewizji dzieła Henryka Sienkiewicza. Jeden z nich powiedział wówczas widząc te książki: „O, to dobry antyrewolucjonista”. Czytaj: Polak. A więc, skazany na śmierć.

Groźny jest ten Sienkiewicz.

 

Grzegorz Kucharczyk

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie