24 września 2020

Trump contra Biden, czyli amerykańskie wybory i wojna kulturowa

(Lucy Nicholson/ Reuters/Forum)

Donald Trump i Joe Biden, którzy zmierzą się w listopadzie w walce o prezydenturę w Stanach Zjednoczonych, reprezentują odmienne światopoglądy w kwestiach kluczowych dla Amerykanów. Wybór jednego z nich oznacza opowiedzenie się za konkretną stroną wojny kulturowej.

 

Zwycięstwo Donalda Trumpa w poprzednich wyborach wywołało falę strachu i paniki ze strony lewicowej opinii publicznej. Nic w tym dziwnego. Wszak ster największego supermocarstwa objął człowiek nie tylko nieprzewidywalny, lecz również gwiżdżący sobie na polityczną poprawność. Chodzi tu nie tylko kwestie związane z homoseksualizmem i aborcją, lecz również z ochroną środowiska. Oto zasadnicze różnice isniejące między Joe Bidenem i Donaldem Trumpem:

Wesprzyj nas już teraz!

 

Homoseksualizm

Joe Biden to zdecydowany zwolennik „praw” homoseksualistów. Choć od 2015 roku dysponują oni prawem do zawierania „małżeństw”, przyznanym przez tamtejszy Sąd Najwyższy, to Biden zamierza udzielić tej grupie kolejnych przywilejów prawnych. Dlatego też wzywa do walki z ich dyskryminacją w różnych aspektach, a jego poprawność polityczna osiąga stan delirium, gdy mówi o konieczności pracy nad zakończeniem „epidemii przemocy przeciwko wspólnocie transgenderowej, szczególnie transgenderowym kolorowym kobietom”.

 

Co istotne, nie zamierza poprzestawać na obronie „praw” LGBT w Stanach Zjednoczonych. Przeciwnie, postuluje ich promocję na całym świecie. Zamierza wprowadzić jednocześnie zakaz tak zwanej terapii konwersyjnej, uznawanej przez środowiska progresywne za nienaukową, szkodliwą i prowadzącą niekiedy do przeżyć o charakterze traumatycznym. Gdzie tu jednak miejsce na wolność?

 

Podejście Donalda Trumpa do kwestii mniejszości seksualnych jest zgoła odmienne. Wprawdzie nie może osobiście unieważnić wyroku Sądu Najwyższego, dokonał jednak korekt najbardziej skrajnych posunięć administracji jego poprzednika – Baracka Obamy. Exemplum –ubezpieczyciele i dostawcy usług medycznych otrzymujący wsparcie z budżetu federalnego byli związani zakazem dyskryminacji ze względu na płeć. Zakaz ten obejmował także tak zwane „osoby transpłciowe”. Po zmianie przepisów to przychodnia lub firma ubezpieczeniowa może decydować o płci danego pacjenta. Spotkało się to z krytyką lewicy. Jak na łamach „Polityki” twierdzi Mateusz Mazzini, „Ta zmiana to ostatnie ogniwo w długim łańcuchu działań administracji Trumpa mających tak naprawdę jeden cel. Prezydent chce w całym amerykańskim prawie ustanowić możliwie najwęższą definicję dyskryminacji na tle płciowym, tak aby nie chroniła ona osób transpłciowych. Wcześniej podobne reformy – na pozór kosmetyczne, choć często katastrofalne w skutkach – wprowadzono w prawie pracy, regulacjach dotyczących dostępu do mieszkań komunalnych oraz w kilku elementach prawa oświatowego”.

 

Aborcja

Kolejną kwestią jest aborcja. Stanowisko Joe Bidena w tej kwestii ulegało przedziwnym przemianom. Na gorsze. Joe Biden i kandydująca na wiceprezydenta Kamala Harris stanowią szczególnie złowieszczy duet. Jak zauważył Grzegorz Górny na łamach portalu wpolityce.pl, komentując konwencję demokratów z udziałem Joe Bidena i kandydatki na wiceprezydenta, Kamali Harris, „jeszcze nigdy w historii Ameryki nie było w wyścigu do Białego Domu bardziej proaborcyjnego tandemu. Zarówno on, jak i ona są zwolennikami aborcji do dziewiątego miesiąca ciąży”. Jednak postawa Bidena w tej mierze różni(ła) się znacząco od kandydatki na wiceprezydent Kamali Harris. Obecnie różnice te mają jednak raczej historyczny charakter. Wszak obydwoje popierają aborcję do 9 miesiąca ciąży. Jednak o ile Kamala Harris „od zawsze” fanatycznie wspiera postulaty aborcyjne, o tyle stanowisko Joe Bidena przeszło stopniową ewolucję.

 

Polityk ten zasiadł w senacie w 1973 roku i odtąd wielokrotnie opowiadał się za zwiększeniem ochrony życia. Jest to spójne z deklarowanym (wciąż) przez niego katolicyzmem. Dopiero po długim czasie zmodyfikował swe poglądy. Gdy w 2008 roku kandydował na wiceprezydenta u boku Baracka Obamy, postulował prawo do mordowania nienarodzonych, lecz ograniczone. Dziś opowiada się za legalnością aborcji przez częściowe urodzenie. Pod względem aborcyjnego radykalizmu dorównał zatem w gruncie rzeczy Hilary Clinton – kandydatce na prezydenta z ramienia demokratów w poprzednich wyborach.

 

Ewolucja poglądów deklarowanych przez Bidena obrazuje ewolucję całej Partii Demokratycznej. Z umiarkowanego ugrupowania, popieranego przez amerykańskich katolików (stanowiących w tym kraju mniejszość), stała się partią radykalnie i bezkompromisowo proaborcyjną. Jej twarzami są Michelle Obama, Bernie Sanders, Alexandria Ocasio-Cortez czy gubernator Nowego Jorku Andrew Cuomo (który 22 stycznia zatwierdził ustawę legalizującą aborcję w pewnych przypadkach nawet w 9 miesiącu ciąży!). W efekcie Partia Demokratyczna utraciła w znacznej mierze poparcie katolików.

 

Stanowisko Donalda Trumpa w kwestii obrony życia jest diametralnie różne. Trump jako pierwszy urzędujący prezydent osobiście wygłosił przemówienie do uczestników wielkiego Marszu dla Życia w Waszyngtonie (w roku 2020), zwrócił się do proliferów także w roku 2018 – poprzez satelitę. Zadbał o obcięcie publicznego finansowania radykalnej organizacji proaborcyjnej Planned Parenthood oraz poszerzył przepisy zakazujące przeznaczania funduszy przeznaczonych na pomoc zagraniczną na wykonywanie aborcji. Poprosił też Kongres o uchwalenie zakazu późnych aborcji. Ponadto mianował licznych sędziów federalnych opowiadających się za obroną życia. Wśród nich znaleźli się sędziowie Sądu Najwyższego Gorsuch i sędzia Kavanaugh. Pewnego rodzaju świadectwo na temat Trumpa zaprezentowali sami przedstawiciele Planned Parenthood poprzez zmasowaną krytykę.

 

Ekologizm

Kolejną różnicę pomiędzy Donaldem Trumpem a Joe Bidenem stanowi podejście do sprawy ochrony środowiska. Urzędujący prezydent Stanów Zjednoczonych znany jest między innymi z wystąpienia z porozumienia paryskiego, dotyczącego emisji CO2. W tego typu porozumieniach dostrzega on zagrożenie dla amerykańskiej gospodarki i suwerenności.

 

Joe Biden zamierza tymczasem zrealizować cel gospodarki zeroemisyjnej do roku 2050. Już w pierwszym dniu swej prezydentury planuje podpisać dekret dotyczący ochrony środowiska, idący jeszcze dalej niż te podpisane za prezydentury Baracka Obamy. Zamierza nie tylko powrócić do porozumienia paryskiego, ale i pójść dalej. Czy jest się czego bać? Owszem, wszak jak czytamy w jego programie, Biden zamierza wpływać na większe kraje w zakresie polityki klimatycznej. Jak ponadto czytamy na jego oficjalnej stronie, Biden „w pełni zintegruje zmianę klimatu z naszą polityką zagraniczną i strategią bezpieczeństwa narodowego, podobnie i z podejściem do handlu”. Niewykluczone zatem, że naciski odczują także Polacy.

 

Gospodarka

Donald Trump to biznesmen i jako taki cechuje się pragmatycznym podejściem do życia gospodarczego. Zwycięstwo w wyborach zawdzięcza w znacznej mierze retoryce dotyczącej ochrony amerykańskich miejsc pracy przed konkurencją ze strony Chin. Trump dokonywał z jednej strony obniżek podatków, lecz z drugiej zwiększał wydatki (pogłębiając tym samym deficyt) budżetowy. 27 marca 2020 roku amerykański prezydent podpisał akt pomocy finansowej w związku z koronawirusem o wartości 2 bilionów dolarów. Trudno więc uznać obecnego prezydenta Stanów Zjednoczonych za fanatyka wolnego rynku. Jednocześnie warto podkreślić, że amerykańska głowa państwa wprowadziła znaczące cła na produkty pochodzące z Chin. Wszystko w celu ochrony amerykańskich miejsc pracy przed chińską konkurencją.

 

Jak natomiast wyglądają poglądy ekonomiczne Joe Bidena? Jeśli program Trumpa można określić mianem interwencjonizmu, to w tym przypadku jest to interwencjonizm „plus”. Bidenowy plan „Build Back Better” („Odbudowujmy lepiej”) zakłada przeznaczenie 400 miliardów dolarów na zakupy produktów wytworzonych w Stanach Zjednoczonych (stal, cement czy beton). Nabywcą zostałby… rząd federalny, nakręcając w ten sposób rozwój infrastruktury. Ponadto władze realizujące plan Bidena przeznaczyłyby 300 miliardów dolarów na badania i rozwój (sieć 5G, sztuczna inteligencja, samochody elektryczne). Sam Biden stwierdził, że „będzie to największe wsparcie badań i rozwoju oraz inwestycji od czasów drugiej wojny światowej”. Czyli wielkie uzależnienie od państwa.

 

Dla człowieka prawicy i obrońcy prawa naturalnego sprawa jest jasna. Stosunek Bidena do kluczowych kwestii, takich jak aborcja, homoseksualizm, ekologizm i gospodarka, jest dla niego nie do przyjęcia. Do Donalda Trumpa można zaś odnieść powiedzenie Charlesa Maurrasa – „to najmniejsze zło i możliwe dobro”.

 

Marcin Jendrzejczak

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie