15 maja 2018

Instrukcja podkładania bomby atomowej w paru krokach

(KARL RAHNER, Fot. YouTube / Ed Waggoner / Unsplash)

Publikacja encykliki „Humanae vitae” (dalej: HV) w lipcu 1968 roku wywołała – jak napisał jeden z autorów tzw. raportu większości odrzuconego ostatecznie przez Pawła VI – „miesiąc teologicznego gniewu”. Gruba przesada. Bo nie był to miesiąc, tylko całe lata (aż do dzisiaj) i nie gniewu, tylko prawdziwej wściekłości (po stronie „otwartych” na wszystko katolików) oraz frontu milczącego sprzeciwu (obstrukcji) wobec nauczania zawartego w HV montowanego przez największe episkopaty świata zachodniego.

 

Prym w tym względzie wiódł episkopat zachodnioniemiecki publikując w sierpniu 1968 roku swoją specjalną deklarację w sprawie duszpasterskiego wcielania w życie nauk zawartych w HV (tzw. deklaracja z Konigstein). Mniej więcej od tego czasu (aż do dzisiaj), za sprawą biskupów RFN (choć nie tylko, bo podobne zasady zapisali m. in biskupi francuscy), gdy słyszymy frazę „zasady duszpasterskiej implementacji”, należy obawiać się stosowania zasad bezwzględnego demontażu nauki katolickiej.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Instrukcję jak to robić, precyzyjnie opisał i teologicznie uzasadniał Karl Rahner – niemiecki jezuita, pierwszoplanowa postać tzw. posoborowej teologii nie tylko w Niemczech, wychowawca całych pokoleń ludzi będących dzisiaj na eksponowanych urzędach w Kościele powszechnym i wydziałach teologicznych, propagujących „nowy paradygmat” (jednym z takich uczniów o. Rahnera jest kardynał Walter Kasper). Jeśli ktoś chce zrozumieć przyczyny kryzysu teologii katolickiej (zwłaszcza w Niemczech) w okresie posoborowym, a tym samym z przyczynami kryzysu Kościoła, bez poznania rahneryzmu nie będzie w stanie tego uczynić. Niemiecki jezuita wytyczał także drogę, jak już wspomniałem, w uzasadnianiu sprzeciwu wobec nauczania HV, albo innymi słowy: w uczonych, teologicznie brzmiących frazach spisywał akt kapitulacji wobec ducha tego świata. Opieram się tutaj na dwóch kluczowych pod tym względem wypowiedziach o. Rahnera z 1968 roku: jego artykule na łamach jezuickiego pisma „Stimmen der Zeit” („Zur Enzyklika „Humane vitae”) i treści wywiadu udzielonego przez K. Rahnera niemieckiemu tygodnikowi liberalnemu „Der Spiegel” (wywiad ukazał się pod znamiennym tytułem „Czy pytać w konfesjonale o pigułkę?”).

 

Zaczyna się niewinnie. We wspomnianym artykule niemiecki teolog pisze: „katolik musi poważnie traktować tą encyklikę”. Potem już jest czysta dialektyka, czyli zaprzeczanie powyższej tezie. Negacja jest rozpisana na poszczególne kroki.

 

Krok pierwszy: encyklika jest może i ważna, ale bez przesady; coś pokazuje, ale nic nie udowadnia. Bo przecież, gdy chodzi o pojęcie „natury człowieka”, do której odwołuje się HV, „przy całym szacunku, można powiedzieć, że w tej kwestii [encyklika] zajmuje określone stanowisko. Jednak jest ono raczej wypowiedziane, aniżeli wyjaśnione, względnie udowodnione”. Pobrzmiewa już w tych słowach tak charakterystyczny dla współczesnej teologii niemieckiej wczuwającej się w „ducha czasu” ton bełkotu. Charakterystyczne jest również to, że Rahner jako okoliczność jeśli nie kompromitującą, to w jakimś sensie obniżającą wagę HV, zaraz po cytowanych słowach dodaje spostrzeżenie: „Uzasadnienie [natury człowieka], które znajduje się w encyklice jest raczej trzymaniem się tradycyjnej nauki Piusa XI oraz Piusa XII”. Zwróćmy uwagę – trzymanie się ciągłości Magisterium Kościoła funkcjonuje jako okoliczność obciążająca.

 

Krok drugi: może i encyklikę HV należy traktować poważnie, ale nauka w niej zawarta nie jest nieodwołalna. Jak pisze K. Rahner na łamach „Stimmen der Zeit”: „Papieski dokument, który nie zawiera żadnej definicji jest zasadniczo nauką podległą zmianom. […] Takie pozbawione definicji wyjaśnienie jest w istocie rzeczy zmienne, a katolik, względnie teolog [katolicki] ma zasadniczo prawo, a nawet obowiązek przyjąć to do wiadomości”. Wymowa jest więc taka: zasadnicze przesłanie HV, z którym członkowie Kościoła – na uniwersyteckich katedrach i poza nimi – mają się zapoznać, to jej „podległość zmianom”.

 

Dodatkowy argument, który przytacza o. Rahner dlaczego „katolik ma prawo i obowiązek liczyć się z podatnością na zmiany [Reformabilitat] kościelnego nauczania, które nie zawiera definicji”, to odkryta przez niego (Rahnera) zmienność Magisterium w poprzednich wiekach. Swoją wymowę mają przykłady orzeczeń papieskich, które „potem zostały zrewidowane”. W tym gronie znalazła się na przykład bulla Leona X wyklinająca Lutra, albo potępienia ideologii liberalizmu w dokumentach Grzegorza XVI i Piusa IX oraz – uwaga, uwaga – „wiele egzegetycznych oraz biblijno-teologicznych wyjaśnień, które zapadły na początku tego stulecia [tj. dwudziestego wieku – G.K.] przeciw modernizmowi i które dzisiaj są już dzisiaj niemal całkowicie przestarzałe”.

 

Na łamach „Spiegla” niemiecki teolog mówił otwartym tekstem. Na komentarz dziennikarza, że Paweł VI w tekście HV powołuje się na asystencję Ducha Świętego przy jej pisaniu i promulgowaniu, K. Rahner odpowiedział: „Jednak nie mówi on [Paweł VI] przez to, że ta decyzja [o odrzuceniu antykoncepcji – G.K.] jest nieomylna i także nie mówi przez to, że nie byłoby możliwe dla katolika, który chce pozostać katolikiem, dojście do innego subiektywnego rozstrzygnięcia podjętego w sumieniu”. Dziennikarz zauważył, że dla katolików „może być szokujące, sytuacja, w której można dyskutować z Duchem Świętym”. Na to uczony teolog – wychowawca pokoleń posoborowych „odnowicieli” odparł: „Papież w zasadzie powiedział tylko, że Duch Święty jest zasadniczo czynny przy podejmowaniu decyzji przez kościelny Urząd Nauczycielski. Ale gdy orzeczenie, o którym teraz rozmawiamy [nauczanie HV o zakazie antykoncepcji – G.K.] jest podatne na reformę, a nawet jeśli  – mówię: jeśli – okaże się nawet, że de facto wymaga zreformowania, a więc okaże się pomyłką, wtedy oczywiście jasną rzeczą jest, że Duch Święty nie był obecny przy formułowaniu tego orzeczenia”. A więc ludu wierny: „zasadniczo” przez Urząd Nauczycielski przemawia Duch Święty. Ale tylko „zasadniczo”, bo w tym konkretnym przypadku – niemiecki teolog już to wie – raczej nie.

 

Krok trzeci i najważniejszy, czyli wszystko płynie. Według o. Rahnera treść HV „w odniesieniu do zawartej w niej normy podstawowej [Grundnorm] wcale nie jest tak jednoznaczna, jak może się wydawać na pierwszy rzut oka”. Dlaczego? Bo zasadniczo, dokument Pawła VI zawiera, co najwyżej „normę docelową” [Zielnorm], czyli coś na podobieństwo linii horyzontu – wiemy, że jest, wiemy, gdzie jest, zbliżamy się do niej, ale nigdy jej nie osiągniemy. Tak, jak starotestamentalni patriarchowie zbliżali się do „normy celowej”, jaką była monogamia, ale nigdy jej nie osiągnęli. Chodzi więc o swego rodzaju „ „następstwo faz” w rozpoznaniu moralnym”. A więc witamy w starym (jak modernizm) i niedobrym (jak relatywizm) ewolucjonizmie. Pisze K. Rahner: „Z zaznaczonej tutaj historyczności rozpoznania moralnego jest przynajmniej zasadniczo możliwe do pomyślenia, że jakaś norma moralna „ex supposito” ogłoszona przez Urząd Nauczycielski w konkretnym całokształcie pewnego czasu lub pewnego społeczeństwa zostanie tak w swojej treści zrozumiana, że oznaczać będzie konkretne i rzeczywiste moralne zobowiązanie”.

 

Na końcu tekstu ewolucjonistyczna teza o. Rahnera a propos nauczania zawartego w HV wybrzmiała bardzo wyraźnie: „Również w Kościele katolickim istnieje, w dobrym tego słowa rozumieniu, otwarty system, w którym różne czynniki („instynkt” wiernych, nowe rozpoznania ze strony pojedynczych chrześcijan i teologów, nowe sytuacje czasów współczesnych i o wiele więcej) współdziałają ze sobą na rzecz wyjaśnienia świadomości wiary Kościoła i do rozwoju jego nauczania. Przy czym ten otwarty „system”, w którym Urząd Nauczycielski zajmuje właściwe sobie i konieczne miejsce, nie jest jednak przez ten Urząd na sposób totalitarny przytłaczany”.

 

Taka oto właśnie jest dialektyka i jednocześnie teoria podejrzeń o. Rahnera zawarta w trzech kolejno następujących po sobie zdaniach. Teza: „autorytet nauczycielski w Kościele katolickim jest ważnym i zbywalnym momentem w szukaniu prawdy i rozwoju doktryny kościelnej”. Antyteza: „nie jest on [ten autorytet] jednak instancją, która sama, pod każdym względem niezależnie od innych rzeczywistości w Kościele, na sposób totalitarny manipuluje tym poszukiwaniem prawdy i rozwojem doktryny”. Synteza: „Nawet orzeczenia papieży ex cathedra i orzeczenia soborów powszechnych właściwie zawsze  były czymś na podobieństwo podsumowania pewnego rozwoju [nauczania], na które wpływały inne czynniki niż Urząd Nauczycielski i jego formalny autorytet”. Podejrzenie: Urząd Nauczycielski Kościoła ma totalitarne ciągotki.

 

Krok czwarty: gloryfikacja „stanu faktycznego”, czyli skoro ludzie występują przeciw normie moralnej potwierdzonej przez Urząd Nauczycielski (powszechnie stosują środki antykoncepcyjne), należy to uznać za fakt pozytywny, a na pewno nie za coś, z czym należy walczyć. W jezuickim piśmie o. Rahner odnotowuje, bez specjalnego zamartwiania się takim stanem rzeczy, że „dla większości katolików normy zawarte w encyklice [HV] faktycznie nie są postrzegane jako „doctrina reformabilis” [doktryna podatna na zmiany], ale jako „doctrina reformanda” [doktryna, którą należy zmienić]”.

 

Z tym pozostaje w ścisłym związku krok piąty o nieprzemijającej aktualności, czyli sumienie jako uzasadnienie nieposłuszeństwa. Jak czytamy bowiem w artykule o. Rahnera w „Stimmen der Zeit”: „Gdy jakiś katolik po dojrzałym zbadaniu swojego sumienia uważa, że doszedł do poglądu – zachowując całą należną ostrożność i autokrytycyzm – który odbiega od normy papieskiej [w HV] i tego poglądu przestrzega w swoim życiu małżeńskim, przestrzegając jednocześnie zasady, które częściej były określane jako ogólnochrześcijańskie, wtedy taki katolik nie potrzebuje obawiać się zaciągnięcia subiektywnej winy lub żywić obawy, że jest formalnie nieposłuszny wobec autorytetu [nauczycielskiego] Kościoła. Gdy doszło rzeczywiście do takiego poważnego uformowania sumienia, wtedy taki katolik zasadniczo nie ma żadnego obowiązku poddawać tego osądu sumienia pod dyskusję przy każdorazowym przystępowaniu do sakramentu spowiedzi”.

 

O. Rahner miał jeszcze ostrzeżenie dla spowiedników: musicie uznać moc działania „w dobrej wierze” swoich penitentów, czyli – bez przesady z ortodoksją. Jak czytamy bowiem w artykule dla „Stimmen der Zeit”: „spowiednik powinien liczyć się z tym, że w przypadku wielu wiernych jest coś takiego jak bona fides, w której bez zaciągania winy odbiega się od papieskiej normy [zawartej w HV]. Gdy spowiednik generalnie opowiada się za zrozumieniem i docenieniem papieskiej normy, w praktyce w większości przypadków będzie mógł zrezygnować w konfesjonale z „niszczenia” przedłożonej lub zakładanej „bona fides” penitenta”.

 

Dwa spostrzeżenia: po pierwsze celowe używanie określenia „norma papieska”, w domyśle: norma jednego konkretnego papieża, a nie norma prawa naturalnego, nie norma ładu moralnego niezależnego od osądu człowieka i po drugie: wystarczy nawet „założona bona fides”, czyli w praktyce penitent nie musi w konfesjonale nic mówić, by uzyskać rozgrzeszenie.

 

Tak  z grubsza wygląda instrukcja obsługi podkładania bomby atomowej pod moralne nauczanie Kościoła (copyright o bombie by prof. Joseph Seifert). To było w wersji uczonej, utrzymanej w tak charakterystycznej dla niemieckiej teologii nieco hermetycznej (vulgo: bełkotliwej) manierze. W wersji „dla ludu” o. Rahner to samo powiedział w wywiadzie dla „Spiegla”. Na pytanie „czy za każdym razem przystępując do spowiedzi kobieta ma roztrząsać, czy jej opinia [o antykoncepcji w świetle nauczania HV] jest właściwa”, o. Rahner odpowiedział: „Nie. Nie musi w czasie każdej spowiedzi odnosić się do tego. Tam, gdzie wedle mojego subiektywnego, w ostateczności niemożliwego do przeskoczenia sumienia doszedłem do przekonania, że postąpiłem właściwie, wtedy to, co uczyniłem, nie jest w ogóle przedmiotem spowiedzi”.

 

Dziennikarz drążył i spytał wprost: „A jak powinni zachowywać się spowiednicy? Czy muszą pytać kobiet, czy brały pigułki [antykoncepcyjne]?”. Odpowiedź uczonego teologa także była jednoznaczna: „Uważam – jest to moje prywatne zdanie – że w przypadku, gdy w sytuacji kiedy spowiednik w rozsądny sposób może założyć, że penitentka ma spokojne, pewne sumienie, nie musi się jej o to pytać”.

 

Dla oddechu i kontrastu warto przytoczyć katolickie nauczanie, które głosi: „Jakże ważne jest, aby nasze sumienia były prawe, aby ich osądy oparte były na prawdzie, aby dobro nazywały dobrem, a zło – złem” (św. Jan Paweł II, Skoczów, 22 maja 1995).

 

Na koniec: czy coś Wam przypomina, Drodzy Czytelnicy, podkreślanie konieczności „liczenia się ze stanem faktycznym” (np. duża liczba rozwodów), „zróżnicowanie rozeznania moralnego” (np. w Afryce można patrzeć na trwałość małżeństwa inaczej, niż na „rozwiniętym” (w jakim kierunku?) Zachodzie) i traktowanie sumienia jako pretekstu dla samowoli („staranne towarzyszenie osądowi sumienia”, etc.)? Jeśli tak, to witamy w świecie rahneryzmu, którego woń przeniknęła – choćby tylko w przypisach – do oficjalnych dokumentów Kościoła. Oto miara kryzysu, w którym się znajdujemy. Instrukcja została spisana pół wieku temu. Teraz przyszedł czas realizacji. Trzeba więc wstać z  kanapy, przywdziać buty i zrobić raban.

 

 

Grzegorz Kucharczyk

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie

Udostępnij przez

Cel na 2024 rok

Skutecznie demaskujemy liberalną i antychrześcijańską hipokryzję. Wspieraj naszą misję!

mamy: 104 240 zł cel: 300 000 zł
35%
wybierz kwotę:
Wspieram