14 czerwca 2020

Tożsamość albo uległość. Czy Zachód uklęknie przed rebelią?

(Fot. Laif/Forum)

Po obydwu stronach oceanu trwają kulturowe wojny, których tłem są różnice rasowe, zaś iskrami zapalnymi – co symboliczne – trudne doświadczenia czarnoskórych kryminalistów z przedstawicielami wymiaru sprawiedliwości. Między konfliktami w Stanach Zjednoczonych i Francji, bo o nich mowa, jest wiele podobieństw, lecz sporo je także różni a dzieląca uczestników linia frontu bynajmniej nie przebiega według koloru skóry.

 

 

Wesprzyj nas już teraz!

„Uległość” to tytuł znanej książki Michela Houellebecqa z elementami fikcji politycznej. Jest to wizja objęcia władzy przez prezydenta islamistę, przy bierności elit i rozbrojonego mentalnie społeczeństwa. Import zza Atlantyku obecnej rewolucji „antyrasistowskiej” właśnie odsłania pewne elementy bierności i autodestrukcji przypominające wizję pisarza.

 

Niektórzy uważają nawet, że ta fala rewolucyjnego antyrasizmu jest znacznie bardziej niebezpieczna dla scentralizowanej Francji niż dla mocno podzielonych Stanów Zjednoczonych. Mamy podobieństwa sytuacji, ale i znaczne różnice. Poniżej kilka refleksji wokół tego tematu.

 

Podobieństwo „ofiar” 

W Ameryce ofiarą jest George Floyd, według niektórych mediów „łagodny olbrzym”, który zawsze marzył o tym, by „zmienić świat”. Marzenie się spełniło i nagle stał się globalną „ikoną” i „świętym” walki z rasizmem. To nic, że siedział wcześniej w więzieniu za rabunek z bronią w ręku, kradzieże, kryminalne wtargnięcie na cudzą własność i dwa razy za posiadanie kokainy. Ten ochroniarz, ale także aktor filmów porno, najwyraźniej spełnia zapotrzebowanie na współczesnych „świętych”. W takich „procesach kanonicznych” ulicy fakty i rozsądek przestają się liczyć.

 

W Europie na ulice wyszła ogarnięta jakimś „poczuciem winy” i „grzechu pierworodnego białego człowieka” lewica. Oduraczana i tresowana poprawnością polityczną od lat młodzież też zareagowała na hasło rasizmu niczym pies Pawłowa. We Francji powstał nawet ciekawy sojusz skrajnej lewicy z anarchistycznych Czarnych Bloków z kolorową młodzieżą zamieszkującą przedmieścia. Obydwie grupy od lat trenują nienawiść wobec policji i teraz mogą to robić wspólnie, w dodatku wsparte przez celebrytów, ale także polityków lewej strony.

 

Francuski Floyd nazywa się Adama Traoré i to on stał się katalizatorem protestów. Jego rodzina pochodzi z Mali. W lipcu 2016 roku zmarł na posterunku żandarmerii. Według autopsji, przyczyną miał być zawał serca, po tym jak potomek imigrantów wdał się w szarpaninę z funkcjonariuszami i podejmował próby ucieczki. Panował upał, Traore zażywał marihuanę, miał też mieć problemy z sercem. W wersji jego rodziny, był ofiarą „rasizmu policji” i został – podobnie jak Floyd – uduszony.

 

Policja poszukiwała jego przyrodniego brata Bagui Traoré za udział w napadzie i kradzieży.  Podejrzany wraz z kolegami stosując przemoc miał ukraść z mieszkania starszej kobiety pierścionek, naszyjnik, 40 euro w gotówce, telewizor i ubrania. Policja znalazła obydwu braci razem, ale to Adama Traoré rzucił się do ucieczki. Został odnaleziony przez inny patrol w mieszkaniu znajomych i doprowadzony na posterunek. Tam stracił przytomność.

 

Z powodu jego zgonu przez pięć kolejnych nocy we Francji powtarzały się zamieszki i ataki na policję. Do dziś  trwają spory o przyczyny śmierci – zawał czy zbytnia brutalność żandarmów.

 

Wydarzenia rozgrywające się za oceanem wznowiły protesty i zamieszki także nad Sekwaną.

Traore łączy z Floydem kryminalna przeszłość. Obydwaj stali się też sztandarowymi postaciami antyrasistowskiej rewolucji, która ma „zmienić świat”. Policja nie wyklucza, że Adama Traoré uciekał, bo posiadał przy sobie narkotyki. Na swoim kryminalnym koncie miał 17 przestępstw, od użycia przemocy wobec funkcjonariusza organów ścigania, wymuszeń z użyciem siły, po groźby karalne, jazdę bez prawa jazdy, posiadanie narkotyków, kradzieże samochodu i przyczepy. Dwukrotnie przebywał w więzieniu – od września 2012 do lipca 2014 roku, a później od grudnia 2015 do maja 2016. Ponadto, już za kratami został oskarżony o… zgwałcenie współwięźnia.

 

Duża część rodziny też ma kryminalną przeszłość. Ojcem Adamy jest Mara-Siré Traoré, majster budowlany pochodzący z Mali. Miał 17 dzieci oraz 4 żony – dwie białe plus dwie czarnoskóre – i problemy z wychowaniem swojej gromadki. Poza Adamą, w konflikty z prawem wchodzili też jego bracia i siostry. Wspomniany wcześniej Bagui Traoré był skazany na 30 miesięcy odsiadki.

Kolejny z braci – Yacouba Traoré usłyszał wyrok 18 miesięcy więzienia za pobicie mężczyzny, który oskarżał Adamę o gwałt w więzieniu. Z kolei 3 lata miał spędzić za kratami z powodu pobicia kierowcy i spalenia autobusu.

 

Samba Traoré była skazana na 4 lata więzienia, w tym 18 miesięcy w zawieszeniu, za przemoc z użyciem broni. „Wyczyn” kolejnej siostry, Sereny Traoré – obraza mera Beaumont-sur-Oise – został wyceniony na 4 miesiące. Youssouf Traoré był skazany na półroczną odsiadkę za grożenie śmiercią funkcjonariuszom policji, jednak połowę kary sąd w końcu zawiesił. Assa Traore, która teraz szefuje społecznemu stowarzyszeniu „Sprawiedliwość dla Adamy”, ma czystą kartotekę – jeśli nie liczyć czterech skarg o zniesławienie.

 

Wsparcie celebrytów i polityków

Już 2 czerwca w Paryżu i kilku innych miastach zebrało się ponad 20 tysięcy osób. Doszło do zamieszek, podpaleń, niszczenia mienia. Bandyci podpalili m.in. posterunek policji w Clichy. Manifestację organizowała Liga Obrony Czarnych Afrykanów (LDNA). Rzecznik LDNA używający pseudonimu Egountchi Ldna, w swoim przemówieniu wykrzykiwał: – To prawda, której media nie chcą słyszeć. Ta prawda, której system nie chce słyszeć. Francja, państwo francuskie, jest państwem totalitarnym, terrorystycznym, niewolniczym i kolonialnym!

 

Wsparcia protestom udzielili m.in. celebryci. Na przykład biały reżyser Mathieu Kassovitz zaproponował… rozbrojenie policji, aby nie prowokować młodzieży. Notabene kinematografia francuska ma w przedmiocie wywoływania antypolicyjnych nastrojów spore zasługi. Można tu przypomnieć taki film jak Yamakasi (w skrócie: kolorowa młodzież wspierana przez jednego uczciwego policjanta z korzeniami w Maghrebie, kontra okrutny system państwa).

 

Na wiecu śpiewała Camelia Jordana (Riad-Aliouane), która dała się wcześniej poznać jako zwolenniczka teorii o „rasistowskiej policji”. Wyśpiewywała teksty w rodzaju: – Rewolucja nadeszła! Czas sięgnąć po broń! Znany aktor Omar Sy wezwał do „potępienia przemocy policyjnej” we Francji i wystosował petycję na łamach „Nouvelle L’Observateur”, gdzie domagał się „policji godnej naszej demokracji” i wzywał do „przebudzenia”.

 

Raper Abd al Malik, który uczestniczył w demonstracji zorganizowanej przez rodzinę Adamy Traore, ostrzegał, że może się skończyć wojną domową. Według rapera, „zabijamy Francję […] i jej wielkie wartości demokratyczne”. Dla niego Adama Traoré to symbol, który ma swoją przeszłość, ale we Francji jest mnóstwo Adamów Traoré. Można dać się ponieść gniewowi i ten gniew jest uzasadniony. To walka o sprawiedliwość. Musimy być po stronie sprawiedliwości i musimy być po stronie ofiar. Całkiem proste.

 

Grający w Niemczech znany francuski piłkarz Marcus Thuram też dał tu przykład. Postanowił świętować zdobytego gola gestem „uklęknięcia” na murawie. Podobne „cieszynki” podjęli też politycy. „Klęknęli” między innymi: szef Zbuntowanej Francji Jean-Luc Mélenchon (LFI), Olivier Faure (PS), Zielony Yannick Jadot (EELV) czy komunista Fabien Roussel (PCF). Wspomniany Mélenchon twierdzi, że rewolucja obywatelska przekracza próg w USA. Na ulicy są ludzie. Era ludu długo kiełkowała. Mur berliński upadnie w Nowym Jorku. Czyżby biedak rozpędził się i zapomniał, jaka to formacja budowała mury w stolicy Niemiec?

 

Inni usiłowali bronić Francji. Mamy „różnorodność naszej policji”, która pokazuje, że „nie jesteśmy w takiej samej konfiguracji jak Stany Zjednoczone” – mówiła Aurore Bergé, rzecznik rządzącej partii LREM. Dziwny argument, bo policja w USA wydaje się jeszcze bardziej zróżnicowana pod względem etnicznym.

 

Były radny z Saint-Denis Madjid Messaoudene, działacz komunistyczny, jest przeciwnego zdania i wyrażał bezpośrednie wsparcie dla protestów w sprawie Traoré. Przekonywał: – W tym kraju istnieje uzasadniony gniew wobec policyjnej przemocy. Bezkarność policji jest w tym kraju regułą. (…) Najwyraźniej w policji jest rasizm, który czasami zabija.

 

Dla François Martina, członka założyciela Fonds de Recherche Amitié Politique (Funduszu Badań nad Przyjaźnią Polityczną), takie deklaracje pokazują paradoksalnie, że we Francji ryzyko destabilizacji jest większe niż w USA. Po obydwu stronach Atlantyku mamy pewien „zapał rewolucyjny” lewicy, ale nad Sekwaną dodatkowo „uległość” i bierność elit. Prawica jest tymczasem marginalizowana.

 

Dyskusje w Ameryce

Ilustracją oporu wobec lewicowej transformacji kraju jest przykład dyskusji nad historią Stanów Zjednoczonych. Głosy rozsądku pojawiają się za oceanem w samej społeczności afroamerykańskiej. Jeszcze na początku roku grupa intelektualistów zareagowała np. na inicjatywę „New York Timesa”, którego celem było całkowite przeredagowanie amerykańskich dziejów w aspekcie niewolnictwa i rasizmu. Pomysł odrzucono i nazwano fałszowaniem historii.

 

Chodzi o projekt NYT z sierpnia 2019 roku o nazwie „1619”. W specjalnym 100-stronicowym wydaniu z okazji 400. rocznicy przybycia afrykańskich niewolników do Ameryki, „New York Times Magazine” zaproponował demitologizację historii powstania Stanów Zjednoczonych. Prawdziwy akt narodzin Ameryki miałby się dokonać w 1619 roku, wraz z przybyciem tam pierwszych niewolników. Projekt „1619” szybko przybrał postać potężnej, lewicowej maszyny propagandowej. Trafił do szkół, bibliotek i muzeów.

 

Na marginesie można sobie zadać pytanie, na ile wpłynął na obecne postawy rewindykacyjne afroamerykańskiej mniejszości? Jednak w obliczu zawłaszczania historii Stanów Zjednoczonych przez ideologów mających obsesję na punkcie kwestii rasowej, około pięćdziesięciu intelektualistów, głównie Afroamerykanów, postanowiło zaprotestować. W styczniu 2020 r. Robert Woodson, konserwatywny chrześcijanin i były doradca kampanii George’a W. Busha, uruchomił „projekt 1776 r.”. Wybór daty proklamowania Deklaracji Niepodległości ma przywrócić proporcje. Zakwestionowano tu ideę, że „czarne niewolnictwo” i etnocentryzm są głównymi odniesieniami dla historii USA. Autorzy kontr-projektu „1776” twierdzą, że utrzymujące się w Stanach Zjednoczonych nierówności strukturalne nie wynikają tylko z problemów rasowych, ale są pochodną wieli innych zjawisk. Krytykują hasła Black Lives Matter i związane z nimi pojęcia „zawłaszczenia kulturowego”, „białej supremacji”, „instytucjonalnego rasizmu”, itp.

 

Według nich, ta etnocentryczna siatka pojęć służy lewicy wyłącznie do dzielenia społeczeństwa oraz ma wywoływać poczucie urazy u Czarnych oraz poczucie winy u Białych. Tymczasem jedynym rozwiązaniem jest solidarność międzyrasowa.

 

Stany Zjednoczone mają teraz rzeczywiście wybór między dwoma projektami społecznymi. Pierwszy, powstały teoretycznie w „dobrych intencjach”, traktuje Afroamerykanów jako monolityczny blok ofiar i uciśnioną klasę. Drugi broni jednolitej wizji całego społeczeństwa, wolnej woli jednostek i wspierania aspiracji ludzi, niezależnie od ich koloru skóry.

 

Joe Biden buduje kampanię na śmierci Floyda

Falę rasowych zamieszek w Stanach można też tłumaczyć kontekstem wyborczym. Kandydat Demokratów Joe Biden w dużej mierze opiera swą kampanię prezydencką na śmierci czarnoskórego Georgesa Floyda.

 

Chyba nie ma rzeczy, której nie zrobiłby, żeby zdobyć dodatkowe głosy. Wspiera go w tym cała amerykańska lewica, dla której „epoka Trumpa” jest katastrofą ideologiczną. Kandydat Demokratów nie odpuścił nawet ceremonii pogrzebowej George’a Floyda w Houston i nagrał z tej okazji przemówienie. W tle rozbrzmiewała żałobna muzyka, a Biden „protestował” przeciwko rasizmowi i obiecywał „zmieniać świat na lepsze w imieniu George’a Floyda”. Chce teraz zbudować nową koalicję i zorganizować wielki wiec, na który zaproszono by „społeczność afroamerykańską” i „postępową młodzież”. Według rywala Donalda Trumpa, „miejska, biała młodzież, która demonstrowała ramię w ramię z czarnymi Amerykanami” zdała egzamin. Chyba z… oduraczenia, chciałoby się dodać.

 

„Godzina sprawiedliwości rasowej” wybiła w USA – uroczyście deklarował Joe Biden i chyba zachęcał w ten sposób do dalszych zamieszek, a może nawet rewolucji. Nie ma wątpliwości, że to prześciganie się w hołdach dla Floyda i robienie z podejrzanej postaci „świętego” to szersza operacja polityczna Partii Demokratycznej. Chodzi tu o głosy Afroamerykanów. Demokraci wyraźnie się w kampanii ożywili. Mają też wsparcie mediów. – George Floyd zmienił świat – mówił Al Green, Demokrata z Teksasu. W Houston jego partyjna koleżanka Sheila Jackson wyrażała nadzieję, że George Floyd „nie umarł na próżno”, a jego pośmiertną „misją na Ziemi będzie powstawanie ludzi ku sprawiedliwości”.

 

Dwuznaczne stanowisko diaspory żydowskiej

Walka o głosy w tym kontekście dotyczy też silnej diaspory żydowskiej. „Times of Israel” zajął się problemem stosunku Żydów amerykańskich, zwłaszcza z Nowego Jorku, do fali antyrasistowskich protestów w kraju. Nie jest specjalną tajemnicą, że obydwie grupy etniczne nie darzą się szczególną sympatią. Gazeta zauważa, że „wspieranie policji” oznacza „stąpanie po cienkiej linii”.

 

Kiedy rabin Richard Altabe z Akademii Hebrajskiej szedł ramię w ramię z dwoma czarnymi politykami, aby zaprotestować przeciwko brutalności policji na demonstracji w dzielnicy Far Rockaway, ortodoksyjni żydzi z Nowego Jorku, w tej samej dzielnicy Queens, pojawili się na lokalnym posterunku, aby poczęstować funkcjonariuszy ciastkami i wyrazić im swoją solidarność. Altrabe nie widzi sprzeczności i mówi, że „popierając protesty, wspieramy również policję i jesteśmy wdzięczni za jej pracę”. Wygląda na to, że chcieliby zjeść ciastko i jednocześnie je zachować…

 

Według gazety, „te dwie postawy – przeciwstawiająca się policyjnym nadużyciom i wspierająca policję” są jednak symbolem podziału w społeczności żydowskiej. Wielu ortodoksów „zasadniczo wspiera nowojorską policję, ponieważ są ogólnie zainteresowani bezpieczeństwem publicznym i przeciwdziałaniem grabieży”. Gazeta przypomina, że ortodoksyjne społeczności żydowskie są konserwatywne także politycznie i bardziej zachowawcze niż diaspora nieortodoksyjna. I dlatego częściej potępiały zjawiska społecznej przemocy niż policyjny rasizm, chociaż same od lat też uważają się za jego ofiary. „Times” cytuje oświadczenie National Council of Young Israel, organizacji koordynacyjnej ortodoksyjnych synagog. Można tam przeczytać, że ​​zabójstwo Floyda pokazało, iż „rasizm jest, niestety wciąż żywy i ma się dobrze w naszym kraju (…) Poważne zagrożenie, jakie stwarza rasizm systemowy, trzeba należycie rozwiązać raz na zawsze”. W tym samym oświadczeniu nazwano jednak „większość funkcjonariuszy” „bohaterami, którzy ryzykują życiem, aby chronić zwykłych ludzi, niezależnie od koloru skóry”.

 

Podobne stanowisko zajmowały Ortodox Union i Rabbinical Council of America. Potępiły morderstwo Floyda, ale wzywały do „pokojowych protestów przeciwko rasizmowi”. Krytykowały przemoc i grabieże. W porównaniu z lewicą żydowską, która broni Antify i atakuje Trumpa, to opinie zrównoważone.

 

„Times” tłumaczy to faktem, że w przeciwieństwie do większości amerykańskich Żydów, którzy mają tendencję do głosowania na Demokratów, ci ortodoksyjni coraz częściej od pewnego czasu skłaniają się ku Republikanom. Według najnowszego badania Pew Center, popiera ich bądź przychylnie na nich spogląda 57 procent ortodoksyjnych Żydów. Dla całej diaspory w USA ten wskaźnik wynosi tylko 22 procent.

 

Znamienny artykuł ukazał się też w izraelskiej gazecie „Haaretz”. Autor tekstu Ari Paul twierdzi, że amerykańscy Żydzi nie mogą poprzeć „wojny” Trumpa z „antyfaszystami” z Antify, a także „teorii spiskowych” prezydenta.

 

Po ataku Donalda Trumpa na Antifę agenci federalni w USA mieli dokonać kilku przesłuchań działaczy tej organizacji, co wywołało oskarżenia o polityczną nagonkę i cenzurowanie „walki z faszyzmem”. „Zainteresowanie policji antyfaszyzmem nie jest akademickie. Jest to możliwe dzięki narracji forsowanej przez Biały Dom. Gdy szalały protesty wywołane zabiciem George’a Floyda, a 11 protestujących zginęło z rąk policji w całym kraju, prezydent Donald Trump ogłosił, że uzna Antifę za krajową organizację terrorystyczną” – pisze oburzony Ari Paul. Jego zdaniem, jest to „absurdalne na wielu poziomach”. Antifa nie jest bowiem rzekomo organizacją, ale… filozofią. Nie ma jednego lidera, zorganizowanych struktur, etc. Na tym nie koniec. Okazuje się, że każdy atak na Antifę, a nawet „próba jej oczerniania” to właściwie obrona… faszyzmu. Dodatkowo wybór antyfaszystów na kozła ofiarnego „jest z natury antysemityzmem”. Zwłaszcza, jeśli ktoś jeszcze szukałby w tym np. śladów George’a Sorosa. Według autora, Antifa w Ameryce to nie terroryści, ale… samoobrona.

 

Paul przyznaje, że dla wielu „liberalnych i centrowych Żydów Antifa to niewątpliwie ideologia, która usytuowana jest po lewej stronie, kojarzy się z wizerunkami anarchistów w maskach maszerujących przeciw kolumnom policji, co wywołuje dyskomfort, jeśli nie sceptycyzm, więc centryści potępiają jednocześnie obie skrajności – „białą supremację” i Antifę. „Jednak zdecydowana większość Żydów sprzeciwia się prawicowemu ekstremizmowi, który w poprzednich pokoleniach umieszczał ich w obozach śmierci” – twierdzi autor, który chyba naprawdę nie wie, co to prawica, a co lewica. Jego zdaniem, „skrajnie lewicowe ruchy antyfaszystowskie były obroną dla Żydów, gdy zawiodły ich tradycyjne, liberalne rządy”.

 

Lewicowy dziennikarz uważa, że „nie byłoby antyfaszyzmu bez faszyzmu” i dodaje, że „w Europie popełniono błąd w latach dwudziestych i trzydziestych, bo nie potraktowano poważnie faszyzmu i nazizmu, dopóki nie było za późno”. To ma być z kolei dowód na potrzebę zachowania czujności i uznanie, że taka „samoobrona musi być jednym z narzędzi, jakimi dysponujemy”. „Żydzi nie cierpią z powodu tak intensywnej dyskryminacji ekonomicznej i przemocy państwowej, jak Afroamerykanie, ale wciąż mamy w żywej pamięci, jak traktował nas faszyzm” – dodaje Paul.

 

Chociaż momentami jest śmiesznie i widać w tym grę lewicy na odciągnięcie amerykańskich wyborców żydowskich od prezydenta Trumpa, to w sumie od nieuctwa i mieszania pojęć włos jeży się na głowie. Ten stek bzdur nie nadaje się do polemiki, ale ilustruje, że niektórzy korzystając z dogmatów polit-poprawności potrafią uzasadnić każdą bzdurę. Jest w owym artykule i jakaś nauka. Okazuje się, że zbliżenie się lewicy żydowskiej z kręgami anarchistów oraz rewolucyjnych komunistów historycznie trwa cały czas.

 

Różnice pomiędzy USA i Europą

Zarówno w Stanach Zjednoczonych, jak i na naszym kontynencie akcje protestacyjne w „hołdzie” dla George’a Floyda i Adamy Traoré są w dużej mierze sztucznie podsycane. Za oceanem są jednak częściej przejawem tępego gniewu społecznego, w Europie stanowią część projektu narzucenia wielokulturowości oraz łamania oporu społecznego.

 

W USA chodzi o duże miasta, które są bastionami Demokratów. Tylko tutaj widać próby instrumentalizacji „zadym”, czemu sprzyja retoryka Bidena, jak i powrót na scenę polityczną Baracka Obamy. Cel jest prosty – destabilizacja władzy Donalda Trumpa. Padają jednak i opinie, że Demokraci wyciągając tego typu broń, też mogą paść jej ofiarą. Powściągliwy dotąd Trump może stanąć na czele kontrofensywy zmęczonej wydarzeniami a milczącej do tej pory większości.

 

Kontekst europejski jest znacznie mocniej zideologizowany. Tutejsza amerykofobiczna lewica cierpi na schizofrenię i tradycyjnie naśladuje to, co dzieje się za Atlantykiem. Import walki z rasizmem jest tu sztuczny.

 

Czarny pasek na fladze LGBT

Dobrym przykładem jest francuski postulat dodania do „tęczowej flagi” paska czerni. Takie poszerzanie „bazy” rewolucji społecznej wywołuje uśmiech, zwłaszcza, że nie wiadomo, czy np. sami Murzyni chcą być kojarzeni z rozmaitymi mniejszościami seksualnymi. Sama jednak próba „łączenia wszystkich proletariuszy świata” pokazuje, o jaką ideologię tutaj chodzi.

 

O modyfikację flagi LGBTQ zwróciło się około pięćdziesięciu stowarzyszeń i „osobistości” tego środowiska. Apel głosi, że walka o prawa mniejszości seksualnych i walka z rasizmem to system naczyń połączonych. W dodatku francuskie homolobby bije się w piersi, że „kolorowi” są zbyt słabo reprezentowani w ich społecznościach. Śmierć Afroamerykanina Floyda wywołała u sygnatariuszy petycji „oszołomienie, oburzenie i bunt”.

 

Działacze LGBT+ brali udział w wielu „hołdach” dla Floyda na całym świecie, aby potępić „wszelkie formy rasizmu”. Francuskich aktywistów zachęcił podobno do nowej inicjatywy apel Baracka Obamy, by „skierować nasz uzasadniony gniew na pokojowe, trwałe i skuteczne działanie”.

 

Kolor skóry ma być teraz włączony do katalogu „prześladowań i dyskryminacji ze względu na orientacje seksualne”. Autorzy petycji twierdzą, że „przynależność do kilku dyskryminowanych kategorii zwiększa ciężar nierówności i stygmatyzacji i to musi się zmienić”. No rzeczywiście, nie ma to jak być ciemnoskórym działaczem LGBT. Wtedy „ciężar dyskryminacji” robi się tak duży, że już nikt takiego delikwenta nie ruszy…

 

Wróćmy jednak do francuskiej petycji. Widzimy tu przykład użycia, dla podniesienia rangi wezwania, pluralis maiestatis: „My, lesbijskie, homoseksualne, biseksualne, transpłciowe i interseksualne stowarzyszenia i osobistości oraz wszystkie inne warianty tożsamości płciowej i orientacji seksualnych (LGBT+), wiemy, że równości nigdy nie można osiągnąć i musimy o nią zawsze walczyć”. „Niestety w naszej społeczności LGBT+, nadal widzimy niską reprezentację w naszych strukturach wszystkich mniejszości ze względu na kolor skóry, czy pochodzenie etniczne. Osiągnęliśmy jednak postęp w konwergencji walki przeciwko wszystkim formom dyskryminacji. Jeśli zależy nam na jeszcze większej integracji i reprezentatywności wszystkich grup społecznych, nadszedł czas, aby zmobilizować się razem z antyrasistami. Dlatego my, stowarzyszenia i osobowości LGBT+, solidaryzujemy się z ruchem Black Lives Matter oraz każdą walką na rzecz zwalczania rasizmu na całym świecie”. Autorzy dodali jeszcze apel – „Ty też dodaj czerń do kolorów tęczy”.

 

Pięknie, z tym, że jak mawiał również mocno zaangażowany w „postępy postępu” Boy-Żeleński – „z tym największy jest ambaras, żeby dwoje chciało naraz”. W dodatku, kiedy dokleją czarny pasek, flaga przestanie być tęczowa…

 

Rasizm czy walka klasowa?

Pozostańmy we Francji. Z ankiety przeprowadzonej przez Harris Interactive wynika, że jedna trzecia mieszkańców departamentu Seine-Saint-Denis deklaruje, że w ciągu ostatnich pięciu lat spotkała się z dyskryminacją ze względu na „pochodzenie” lub „kolor skóry”. Ponad 80 procent ankietowanych uważa, że ​​kolor skóry, religia i miejsce zamieszkania to główne czynniki dyskryminacji. 28 procent respondentów twierdzi, że było dyskryminowanych z uwagi na miejsce zamieszkania. W przedziale wiekowym 18-24 lat takiego zdania jest 43 procent ankietowanych. 81 procent respondentów uważa z kolei, że ​​w „Seine-Saint-Denis ludzie są dyskryminowani przez policję i wymiar sprawiedliwości”. Tę opinię podziela między innymi aż 90 procent ludzi młodych.

 

Mowa tu o najbiedniejszym i najbardziej imigranckim departamencie Francji kontynentalnej. Czy jednak chodzi rzeczywiście o dyskryminację, czy po prostu o strach przed policjantem w związku z wysoką przestępczością, nieuregulowanym pobytem czy udziałem w detalicznym narkobiznesie?

 

W rzeczywistości sytuacja w Seine-Saint-Denis to efekt lokalnych rządów komunistów i innej lewicy. Obserwujemy tam kolejne programy pomocowe, rozbudowany socjal, budowanie blokowisk, wspieranie „różnorodności” i kolaborację z islamem. Do tego wyjątkowo łagodny wymiar sprawiedliwości, załamanie się integracji, poziomu szkolnictwa i dość często brak identyfikacji z krajem zamieszkania. Celebruje się zwycięstwa futbolowych drużyn Algierii, Maroka czy Tunezji i takie flagi wywiesza w oknach podczas mistrzostw świata. Drugie pokolenie migrantów zostało też wychowane w postawach roszczeniowych. Rzekomy „rasizm społeczny” tego typu postawy tylko umacnia.

 

W Stanach Zjednoczonych sposobem integracji etnicznej była teoria tygla, w której mniejszości same się mieszają. Model francuski to przerabianie migrantów na Francuzów poprzez edukację i kulturę. Ten patent umiera na naszych oczach a na terytorium Republiki powstają etniczne getta, które są strefami bezprawia, wykluczenia ekonomicznego oraz bombą tykającą groźniej niż w Ameryce.

 

A może problemy integracji?

Wrogość wyraża się na przedmieściach zasadzkami na policjantów i powszechną nienawiścią. We Francji nie ma „rasizmu systemowego”, ale jest zjawisko odwrotne – nastawione roszczeniowo i nie identyfikujące się z państwem duże grupy społeczne. To tam są prawdziwe „strefy bezprawia”, kwitnie handel narkotykami, atakuje się policjantów, degraduje społeczną własność, podpala auta, a prawa szariatu są mieszkańcom bliższe niż kodeksy prawa Republiki.

 

Centralizm państwowy powoduje, że istnienie takich stref oznacza groźbę destabilizacji dla całego państwa, a nie tylko samych przedmieść. Skoro jedna trzecia mieszkańców Saint-Denis „odczuwa dyskryminację” w takich obszarach jak zachowania policji, wymiar sprawiedliwości, zatrudnienie czy mieszkalnictwo, to trzeba pamiętać, że ciężko sobie na takie traktowanie zapracowała i niekoniecznie musi to mieć związki z jakimkolwiek rasizmem.

 

Policja w defensywie

Francuska policja jest może brutalna, ale nie rasistowska. Postulaty jej „rozbrojenia” (dosłownie) idą w parze z rozbrajaniem mentalnym. Już teraz policjanci boją się podejmować niektórych interwencji, obawiając się oskarżeń o rasizm. Niedawno patrol został zwyzywany bezkarnie przez rowerzystę w La Rochelle. Minister spraw wewnętrznych Christophe Castaner zalecił, aby systematycznie rozważano zawieszanie funkcjonariuszy w przypadku podejrzenia o rasistowskie zachowania. Wystarczy „domniemanie winy” zamiast zasady „domniemania niewinności”. Nic dziwnego, że przekłada się to na zachowania stróżów porządku. W sąsiedniej Belgii po „antyrasistowskich” zamieszkach na terenie Brukseli tamtejsza policja ogłosiła nawet strajk.

 

Niebezpiecznych aspektów „rozbrajania” służb odpowiedzialnych za porządek jest sporo i może to mieć duże konsekwencje dla państwa. Policja francuska to m.in. ostatni bastion państwowego oporu przeciwko secesji islamistycznej sporych połaci miast, ale też przeciwko ekscesom lewackich radykałów.

 

Na pochyłe drzewo…

Oskarżanie Francji o rasizm ma często konotacje z epoką kolonialną tego kraju. Kolonializm zapisał wstydliwe karty, które dzisiaj – zupełnie ahistorycznie – wykorzystuje lewica, ale pozostawił też wiele elementów pozytywnych, związanych z poczuciem misji kulturowej Zachodu. Obecni politycy wolą klękać i przepraszać a stygmatyzację całego procesu cywilizowania egzotycznych krajów budowano przez lata.

 

Wrogiem kolonizacji byli przez lata komuniści. Prezydent Emmanuel Macron oskarżył w Algierii własny kraj o zbrodnie przeciwko ludzkości a kilka miesięcy później porównał francuską kolonizację do Holocaustu.

 

Trudno sobie zasłużyć przy takiej postawie na szacunek. Nic dziwnego, że nie bez związku z „falą walki z rasizmem” parlament Tunezji podjął temat przeprosin przez Francję swojego kraju za „zbrodnie epoki kolonializmu i późniejsze”. George Floyd ma już wpływ na politykę międzynarodową…

 

Parlament Tunezji ostatecznie odrzucił w nocy z wtorku na środę 10 czerwca postulat zgłoszony przez partię islamistyczną Al Karama („Godność”). Chciała ona rezolucji żądającej od Francji przeprosin „za wszystkie zbrodnie popełnione od 1881 roku” (data rozpoczęcia protektoratu) do roku 2011 (upadek reżimu Ben Alego), czyli „rewolucji jaśminowej”.

 

W tekście znalazł się też przyczynek do zrozumienia francuskich trudności z integracją u siebie migrantów z tego obszaru. Twierdzi się tam, że „centra okupacyjnej kultury francuskiej są bardziej niebezpieczne niż francuskie bazy wojskowe”. Europejska „inwazja kulturowa niszczy moralność i wartości” Tunezyjczyków. Pewnie dlatego kiedy przyjeżdżają nad Sekwanę, wolą zachowywać własne obyczaje…

 

Po ponad 15 godzinach debaty, projekt rezolucji poparło tylko 77 deputowanych i nie uzyskała ona wymaganej większości 109 głosów.

 

Pytanie o granice ekspiacji

Powstaje pytanie o granice ekspiacji? Polityczna poprawność wydaje się ich nie mieć. Dotyczy to różnych dziedzin, nawet sportu.

 

Przez lata wmawiano kibicom, że sport należy oddzielić od wszelkiej polityki, religii i ideologii. Powoli zaczęto nawet wprowadzać na stadionach zakazy czynienia znaku krzyża. Teraz amerykańskie federacje sportowe przyzwalają na „antyrasistowskie gesty”.

 

Klękanie dla oddania hołdu czarnoskóremu złodziejaszkowi George’owi Floydowi, który stał się symbolem „rasizmu policyjnego”, będzie więc dozwolone na stadionach Stanów Zjednoczonych. W Europie podczas wznowionych rozgrywek niemieckiej Bundesligi takie historie już mają miejsce.

 

W USA „antyrasistowski gest klękania” w czasie grania hymnu narodowego został zakazany przez Federację Amerykańskiej Piłki Nożnej po tym, jak zawodniczka kadry, a zarazem znana lesbijka i feministka Megan Rapinoe, wykonała go przed meczem w 2016 roku. Był to gest solidarności z podobnym zachowaniem Colina Kaepernicka, byłej już gwiazdy futbolu amerykańskiego, który grał wtedy w drużynie San Francisco 49ers. Zainicjował on ruch protestacyjny przeciwko przemocy policji przeciwko czarnoskórym. Teraz sprawa jest na topie po śmierci Floyda, więc i sportowe związki „korygują” szybko swoje przepisy.

 

Generalnie w całym światowym sporcie panuje trend zakazywania jakichkolwiek gestów politycznych. Z wyjątkiem właśnie… walki rasizmem i promocją ideologii LGBT. Federacja Futbolu Amerykańskiego (USSF) planuje usunąć przepis, który zabrania graczom klękania podczas hymnu narodowego. Dodatkowo narodowa drużyna kobiecej piłki nożnej ma otrzymać od związku przeprosiny.

 

Temat rasizmu w sporcie pojawił się i w Europie. Były tenisista francuski Yannick Noah podzielił nawet zachowania sportowców na stanowiska „czarnych”, „białych” i „mieszanych” w sprawie afery George’a Floyda. Oskarżył „białych”, że niedostatecznie wspierają sprawiedliwość, czuje się „zawstydzony ich milczeniem”. Rasowe dywagacje tenisisty, który później został piosenkarzem, wywołały sporo krytyki. Z Francji wygonił go bowiem nie rasizm, ale zbyt wysokie… podatki, których nad Sekwaną płacić nie chciał. Okazało się też, że ma trzy niezgłoszone konta w Szwajcarii, Stanach Zjednoczonych i Holandii. Sąd przyznał mu jednak ulgę podatkową w wysokości około 50 procent i zwolnił go z kary. W rodzinnym Kamerunie, gdzie ma firmę deweloperską, wspierał reżim prezydenta Paula Biya. Tam oskarżenia o łamanie przez miejscowy rząd praw człowieka jakoś mu nie przeszkadzały. We Francji atakował Sarkozy’ego czy Front Narodowy i wspierał socjalistę Hollande’a.

 

Moda antyrasizmu w ekonomii

Niewątpliwie po śmierci Floyda i rozpętanej wokół tego histerii, lewicy udało się wykreować pewną modę na „antyrasizm”. Niezwykle „uległy” takim trendom okazuje się też biznes. Duże firmy, takie jak Amazon, Adidas czy Balance, postanowiły przeorientować swój marketing. Była żałoba, hasła antyrasistowskie, obietnice wsparcia finansowego antyrasistowskich organizacji. To szansa na dodatkową reklamę.

 

Niemiecka marka Adidas zamieściła na Instagramie przekreślone słowo „rasizm” z frazą: „Razem idziemy naprzód”. Akcję mocno wykpiono, bo po zdemolowaniu jej sklepu w USA firma zdecydowała się zabarykadować i zamknąć czasowo swoją amerykańską sieć.

 

Dostało się też Adidasowi, który zatrudnia rzekomo zbyt mało czarnoskórych pracowników. Za to samo oberwała firma New Balance. W dodatku w 2016 roku prezes firmy poparł… Donalda Trumpa, a to już przecież „czysty rasizm”.

 

Internetowe firmy Google, Apple, Facebook i Amazon, a także Twitter i YouTube też szybko uległy nowej modzie. Obiecały darowizny i działania przeciwko dyskryminacji rasowej.

 

Dziwny alians

Nowa walka z rasizmem nie jest zwykłym przeciwdziałaniem idei wyższości jednych ras nad drugimi. To raczej współczesny wytrych, którym lewica otwiera kolejne drzwi tzw. społecznego postępu. Tworzy tutaj szeroki front, od Antify, przez polityków, celebrytów, po sektor biznesu i uniwersytety. To kolejny środek „oduraczania” ludzi. Zapalnik w postaci śmierci Floyda rozpalił świat po pandemii koronawirusa. Niby wracamy do normalności, ale widać, że niektórzy chcą, aby ten powrót zawiódł nas do całkowicie innego świata.

 

 

Bogdan Dobosz

 

 

 

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie